Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

był początek marca, miejscami
wiosenniało. małe szczęście w twoich rękach, pierwsze,
wyczekiwane. nie pamiętam, czy leżał wtedy śnieg, nie
pamiętam. była godzina piętnasta, nie zjadłaś obiadu,
otworzył się świat, obudziło życie

dwudziesty piąty raz

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Nie ma osobistych wierszy. Są tylko publikowane lub nie ( autor decyduje )... ; ))
O " osobistości " puenty właśnie piszę. Podwiązanie pod autora powoduje jakąś doraźność, zawężenie znaczeń, ograniczającą sytuacyjność.
Twój wybór oczywiście szanuję i do niczego nie namawiam.
: )
Opublikowano

a mnie się kojarzy osobiście,
więc biorę jaki jest
może to nie najlepsza rekomendacja dla wiersza
chociaż kto wie?
no może "wiosenniało" ździebko wymuszone
ale co mi tam.
plusik wciąż bardzo wirtualny (kiedyś nadrobię:)
ale szczery
Pozdrawiam
Adam

Opublikowano

Witam
wyczytałem, że osobisty i żadnych poprawek nie będzie;
nie ma sprawy, ale swoje uwagi wnieść chyba mogę skoro wiersz
tu zaistniał zatem:
Tytuł nie bardzo - wg mnie wystarczyłby sam rok - 1984
bo zima owszem astronomiczna, ale marzec przyjmuje się za pierwszy
miesiąc wiosny,
ba, w kalendarzu meteorologicznym z dniem 1 marca rozpoczyna się wiosna,
to tak na marginesie,
"wiosenniało" na NIE, choć nic nie mogę tu zarzucić,
równie dobrze zieleniało. Środkowe "nie pamiętam" zamieniłbym na coś podobnego,
ekwiwalentnego, bo drugie -jako przerzutnia- ładnie się czyta,
no i co do końcówki - podzielam zdanie H.Lectera.
Wystarczy data stworzenia wiersza i wiadomo będzie
co to za ćwierćwiecze dla peelki znaczy, natomiast puentę można zagrać
w zupełnie innym kolorze.
To skromne moje.
Pozdrawiam przedurodzinowo
(myślę o Peelce:)

PS. Szkoda, że ścieżki do Autorki niedrożne
włącznie z Księgą Gości, która od kilku lat tak samo nieczynna;(

Opublikowano

hmm, ładnie, ale...
Poprę panów;) pointa słaba, razi mnie też podwójne 'nie pamietam', z tym że środkowe oczywiscie do wymiany; z moich osobistych, oryginalnych czepiaków: świat i życie obok siebie jest trochę prostym rozwiązaniem, choć ktoś mówił że najlepsze są proste, to jednak chyba nie dla mnie, nie tu. Zimę w tytule zostawiłabym, fajny kontrast z tego wychodzi, wiosennienie jak najbardziej ok. Ogólnie na plus.
z najlepszymi życzeniami:D
serdecznie aga

p.s. tak sobie myslę ( i to od 25 lat myslę;) ), ze ten 1984 to jednak znamiennym rokim był;p

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


przecinek, nie? chyba, że chcesz wrażenia jednotchowości.

drażni mnie przymiotnikowe podkreślanie szczęścia, no i Tomasz pod Tobą ;) chociaż właściwie chodzi o tytuł, niestety trochę mi to miesza i każe wartościować Wasze wiersze w kontekście relacji warsztatowych pomiędzy nimi.

pozdrawiam.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Mieli po dziewiętnaście lat i zero pytań. Ich ciała świeciły jak płonące ikony, nadzy prorocy w jeansowych kurtkach, wnukowie Dionizosa, którzy zapomnieli, że śmierć istnieje. Wyjechali – na wschód snu, na południe ciała, na zachód rozsądku, na północ wszystkiego, co można rozebrać z logiki. Motel był ich świątynią, moskitiera – niebem, które drżało pod ich oddechem. Miłość? Miłość była psem bez smyczy, kąsała ich za kostki, przewracała na trawie, śmiała się z ich jęków. Ale czasem nie była psem. Była kaskadą ognistych kruków wypuszczoną z klatki mostu mózgowego. Była zębami wbitymi w noc. Jej włosy – czarne wodorosty dryfujące w jego łonie. Na jego ramieniu – blizna, pamięć innej burzy. Jej uda pachniały mandragorą, jego plecy niosły ślady świętej wojny. Ich języki znały alfabet szaleństwa. Ich pot był ewangelią wypisaną na prześcieradłach. Ich genitalia były ambasadorami innej rzeczywistości, gdzie nie istnieją granice, gdzie Bóg trzyma się za głowę i mówi: ja tego nie stworzyłem. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Każdy pocałunek – jak łyk z kielicha napełnionego LSD. Każda noc – jak przyjęcie u proroków, gdzie Jezus grał na basie, a Kali tańczyła na stole, i wszyscy krzyczeli: kochajcie się teraz, teraz, TERAZ! bo jutro to tylko fatamorgana dla głupców. Nie było ich. A potem cisza – tylko ich oddechy, jak fale na brzegu zapomnianego morza, gdzie świat na moment przestał istnieć. Nie było ich. Była tylko miłość, która miała skórę jak alabaster i zęby z pereł. Był tylko seks, który szarpał jak rockowa gitara w rękach anioła. Było tylko ciało, które płonęło i nie chciało gaśnięcia. Pili siebie jak wino bez dna. Palili siebie jak święte zioła Majów. Wciągali się nawzajem jak kreskę z lustra. Każdy orgazm był wejściem do świątyni, gdzie kapłani krzyczeli: Jeszcze! Jeszcze! To jest życie! A potem jeszcze raz – jak koniec kalendarza Majów. Byli młodzi, i to znaczyło: nieśmiertelni. Byli bezgłowymi końmi pędzącymi przez trumnę zachodu słońca. Byli gorączką. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Lecz w każdym powrocie, cień drobny drżał, jakby szeptem jutra czas ich nękał. Kochali się tak, jakby świat miał się skończyć jutro, a może już się skończył, i oni byli ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają smak miłości zrobionej z dymu i krwi. Ich serca były granatami. Ich dusze – tłukły się o siebie jak dwa kryształy w wódce. Za oknem liście drżały w bladym świetle, jakby chciały zapamiętać ich imiona, zanim wiatr poniesie je w niepamięć. Ich wspomnienia – nie do opowiedzenia nikomu, bo nie ma języka, który wytrzyma taką intensywność. Wakacje były snem, który przekroczył sny. Były jedynym miejscem, gdzie Bóg i Diabeł zgodzili się na toast. Oni – dzieci światła, dzieci nocy, dzieci, które pożarły czas i nie umarły od tego. Jeśli ktoś pyta, kim byli – byli ewangelią spisaną spermą i łzami. I gdy noc gasła, ich spojrzenia się spotkały, ciche, jak dwa ptaki na gałęzi, co wiedzą, że świt jest blisko, a lot daleki. I w ciszy nocy, gdy wiatr ustawał, słychać było tylko szelest traw, a świat na zewnątrz, daleki i obcy, czekał na powrót, którego nie chcieli. Byli ogniem w płucach. Byli czymś, co się zdarza tylko raz. I zostaje na zawsze. Jak tatuaż pod skórą duszy.          
    • łzy raczej nie kłamią uśmiech nie krwawi zaś droga  donikąd gdzieś prowadzi ból to niewiadoma   krok zawsze krokiem horyzont czasem boli tak samo jak myśli które w głowie się panoszą   kłamstwo  śmierdzi kalendarz to prawda śmierć to szczerość człowiek to moment wszechświata 
    • @Dagna tym się nie stresuj. Dobry psychiatra wyprowadzi cię z tego. Jeżeli nie.......to już Tworki. Bay, bay.
    • Witam - super - lubię takie klimaty -                                                                    Pzdr.
    • Witam - lubię takie wiersze - super -                                                                   Pzdr.uśmiechem.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...