Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

mi się wydaje,że to się po prostu WIE, CZUJE.
Sama wiesz co cie interesuje i to jakoś tak samo z siebie idzie.
Wiesz na przykład, że nie mogłabyś żyć nie robiąc w życiu tego czy innego.

Ale skoro ty jeszcze nie wiesz to znaczy że emocjonalnie do pewnych rzeczy nie dojrzałaś.

poczekaj.....to samo przyjdzie...

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Chciałoby się na skróty, co?.. ;)
Niestety, nie ma recepty na życie, bo każde życie jest inne. To Twoje życie, Ty je tworzysz, i tylko Ty wiesz, jakie ma być. Nie można realizować cudzych recept, bo zamiast przepisu na szarlotkę trafi Ci się kaczka po prowansalsku i co wtedy?... Nie tylko nie masz odpowiednich składników, ale w dodatku może nie lubisz kaczek.
Zastanów się, czego Ty chcesz. Pamiętaj, że z próżnego nawet Salomon nie naleje - najpierw musisz wziąć coś dla siebie, żeby potem móc dać to innym. A więc bądź szczera sama ze sobą i zastanów się, czego tak naprawdę TY chcesz. Dobry malarz potrafi dawać ludziom równie wiele, co, powiedzmy, lekarz, pracownik domu dziecka czy wolontariusz w Afryce. Ważne, by to, co się robi, robić z pasją i zamiłowaniem.
Recepta na Twoje życie jest w Tobie. Poszukaj jej. I pamiętaj, że nic nie jest na zawsze - zawsze możesz zmienić swoją drogę, jeśli uznasz, że poszłaś w niewłaściwym kierunku, a doświadczenia, które zdobędziesz błądząc - wzbogacą Cię i wiele nauczą. Błądzenie nie jest wcale bezużyteczną stratą czasu, więc nie bój się, że podejmiesz złą decyzję. O ile to będzie Twoja decyzja - zawsze będzie w jakiś sposób dobra.
Pozdrawiam, j.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




Lewis Carroll, Przygody Alicji w Krainie Czarów, tłumaczenie M. Słomczyński, Czytelnik, Warszawa 1975:


- W którą stronę mam iść??- zapytała Alicja

- To zależy gdzie chcesz iść - odpowiedział królik

- Ale ja nie wiem gdzie chcę iść?

- W takim razie co za różnica gdzie pójdziesz?

___


a więc - improwizuj
i patrz w duszę ludziom


__
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




Lewis Carroll, Przygody Alicji w Krainie Czarów, tłumaczenie M. Słomczyński, Czytelnik, Warszawa 1975:


- W którą stronę mam iść??- zapytała Alicja

- To zależy gdzie chcesz iść - odpowiedział królik

- Ale ja nie wiem gdzie chcę iść?

- W takim razie co za różnica gdzie pójdziesz?

___


a więc - improwizuj
i patrz w duszę ludziom


__




i to jest najwłaściwsza odpowiedź,
- krótka i do rzeczy.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



u mnie pod blokiem, tzw. blokersi też znaleźli swoją drogę;
codziennie, niemal namiętnie spotykają się przed jedną z bram wejściowych
i pierniczą o wszystkim, o czym tylko można; o kasie, o laskach, o piwie, o dyskotece etc.
A mają po 19-22 lata. Aż dziw bierze, że nie zauważają jak bezcenny czas szybko ucieka.
Czas, w którym ścigają się szczury, a tu taka beztroska.
Ich błądzenie nie zaliczam do użytecznego czasu. Na 100% to błądzenie ich nie wzbogaca.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



u mnie pod blokiem, tzw. blokersi też znaleźli swoją drogę;
codziennie, niemal namiętnie spotykają się przed jedną z bram wejściowych
i pierniczą o wszystkim, o czym tylko można; o kasie, o laskach, o piwie, o dyskotece etc.
A mają po 19-22 lata. Aż dziw bierze, że nie zauważają jak bezcenny czas szybko ucieka.
Czas, w którym ścigają się szczury, a tu taka beztroska.
Ich błądzenie nie zaliczam do użytecznego czasu. Na 100% to błądzenie ich nie wzbogaca.
A ja bym powiedziała, że oni nie dokonali wyboru, tylko uciekają przed nim. Nie żyją, tylko wegetują. Poza tym - nigdy nie wiadomo, co z nich wyrośnie. Oglądałeś Trainspotting?..
Pzdr., j.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


A ja bym powiedziała, że oni nie dokonali wyboru, tylko uciekają przed nim. Nie żyją, tylko wegetują. Poza tym - nigdy nie wiadomo, co z nich wyrośnie. Oglądałeś Trainspotting?..
Pzdr., j.

To jest dopiero przykra opinia. Czy wegetacja nie jest formą życia? Poza tym ja nie uważam, że oni trwonią czas, bo niby co to znaczy nie trwonić czasu? Robić coś pożytecznego? A co to jest to pożytecznego? Może osiągać wykształcenie? Może zdobywać pieniądze? A może czytać książki? ;))
Najistotniejsze jest to, żebyś nie miała poczucia marnowanego czasu i żeby stres był Ci obcy. O to tylko chodzi, bo niezależnie co robisz (możesz sobie stać w bramie i piwo spijać), grunt, żebyś czuła się bezpieczna i spokojna.

"Od wieków to samo pragnienie w człowieku, chęć oszukania czasu, zabicia przemijania lęku."
Wystarczy być ponad tym ;))
Naprawdę sądzisz, że czują się bezpieczni i spokojni?.. Nie mówię o danym momencie, gdy stoją z kumplami w bramie i piją piwo, tylko w ogóle. Poza tym - rozmawiamy o życiu, a nie unikaniu go. Wegetacja to nie życie, to trwanie w zawieszeniu.
Nie da się żyć bez stresu - stres to naturalna reakcja na zmianę a życie to zmiany. A to, że się nie ma poczucia marnowanego czasu nie znaczy jeszcze, że się go nie marnuje.
Pzdr., j.
PS. Myślisz, że przeciętny pan żurek nie ma stresu i lęków?.. A ciągła troska o to, skąd wziąć następną flaszkę?.. ;)
Pzdr., j.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



To jest dopiero przykra opinia. Czy wegetacja nie jest formą życia? Poza tym ja nie uważam, że oni trwonią czas, bo niby co to znaczy nie trwonić czasu? Robić coś pożytecznego? A co to jest to pożytecznego? Może osiągać wykształcenie? Może zdobywać pieniądze? A może czytać książki? ;))
Najistotniejsze jest to, żebyś nie miała poczucia marnowanego czasu i żeby stres był Ci obcy. O to tylko chodzi, bo niezależnie co robisz (możesz sobie stać w bramie i piwo spijać), grunt, żebyś czuła się bezpieczna i spokojna.

"Od wieków to samo pragnienie w człowieku, chęć oszukania czasu, zabicia przemijania lęku."
Wystarczy być ponad tym ;))
Naprawdę sądzisz, że czują się bezpieczni i spokojni?.. Nie mówię o danym momencie, gdy stoją z kumplami w bramie i piją piwo, tylko w ogóle. Poza tym - rozmawiamy o życiu, a nie unikaniu go. Wegetacja to nie życie, to trwanie w zawieszeniu.
Nie da się żyć bez stresu - stres to naturalna reakcja na zmianę a życie to zmiany. A to, że się nie ma poczucia marnowanego czasu nie znaczy jeszcze, że się go nie marnuje.
Pzdr., j.
PS. Myślisz, że przeciętny pan żurek nie ma stresu i lęków?.. A ciągła troska o to, skąd wziąć następną flaszkę?.. ;)
Pzdr., j.

;))
Zastanawia mnie skąd Ty możesz wiedzieć, jak czuję się Pan stojący w bramie; skąd pewność, że po wypiciu piwa, wracając do domu dopadają go problemy z których wynika stres? Może akurat poprzez swoją mądrość wyrobił sobie taką właśnie metodę na spokojne życie: pójść do pracy, wypić piwo, usiąść przed TV. Błogosławiony schematyzm! Bo i lubi piwo, i lubi TV, proste.
"Wegetacja to nie życie tylko trwanie w zawieszeniu", taa. Naprawdę? A co Ty nazywasz wegetacją? Bo mi się wydaję, że to pojęcie względne, a już na pewno indywidualne: dla mnie wegetacja to wspinanie się po szczeblach kariery, natomiast zapewnienie sobie bytu (jakikolwiek on by nie był)i spokoju, to szczyt rozumności.
Oczywiście, że nie da się żyć bez stresu; faktem jest, że stres jest reakcją na zmiany, ale właśnie dlatego warto się określić, ustalić pewne priorytety i zakotwiczyć tak, aby niespodziewanych zmian (tych stresogennych) było jak najmniej - Pan z bramy ma na to swoją metodę i chwała mu za to.
Najgorsze jest to, że nie chcesz zrozumieć iż dla Ciebie wielu ludzi marnuje czas stojąc w bramie, a dla nich Ty marnujesz czas próbując gorączkowo "zrobić coś ze swoim życiem", bo w przeciwnym razie targałoby Tobą poczucie bezsensu.
Pozdro

PS
Przeciętny "żurek" nie jest uzależniony od alkoholu tak jak to raczysz sugerować obnażając swoje stereotypowe rozumowanie. Pozdr
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




Joaxii
Trainspotting nie oglądałem,
oglądam życie na bieżąco już przez niespełna 70 lat,
to mi wystarcza;)
A z Twoimi opiniami nie zgadzam się, ale to nieważne.
Ważne, że lubię czytać Twoje wiersze.
I nie będę dalej się rozpisywał, bo to temat morze;
filozofii życia multum, mnie osobiście odpowiada pesymistyczna mistrza Artura
Schopenhauera - stronię od ludzi, przepadam za samotnością ..... we dwoje;)
Ale gdybym miał temat ciągnąć dalej, to pociągnąłbym go
od przytoczenia ewangelicznego:

"Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichrzów,
a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi..."
:)
Pozdrówka zza miedzy:)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


uhm, to metoda na beznadziejną robotę, za gówniane pieniądze, to metoda na ględzącą babę, która kiedyś może była ładna, to metoda na frustrację, że tyle jest rzeczy, na które nigdy w życiu nie będzie sobie mógł pozwolić...


szczytem rozumności jest znaleźć środek pomiędzy komfortem i jakością życia, a ilością pracy...
tak się zastanawiam, skąd ty wiesz, z czym wiąże się "wspinanie po szczeblach kariery", bo raczej z autopsji to nie bardzo;)
to tak a propos wytykania innym ekstrapolowania:D



ty też masz swoją metodę: błazeństwo, choć nie powiem, finezyjne; i tak samo jak metoda Pana z bramy nie mówi całej prawdy o nim, jego lękach i motywacjach, tak samo twoja nie mówi całej prawdy o tobie; wpadasz w pułapkę skrajnego relatywizmu, mój drogi, na razie tylko portalowo, mam nadzieje, że nie życiowo;)

a skąd wiesz, że "gorączkowo"? tak się składa, że miałem przyjemność poznać Joannę osobiście i zdecydowanie nie wygląda na osobę, która działa gorączkowo;)

a teraz serio: ludźmi najczęściej targa poczucie pustki - brak oparcia, fakt, że nie potrafili zbudować wokół siebie małego świata dającego poczucie bezpieczeństwa; takie poczucie daje "spełnienie" w kilku sferach życia: bytowej, zawodowej, rodzinnej, towarzyskiej i jeszcze by się znalazło; "wspinanie się po szczeblach kariery" na sposób skrajny jest pewną anomalią - to przeciwny czubek kijka do tego z kolesiami w bramie - i jedni i drudzy coś zmarnowali, bądź marnują, i jedni i drudzy tchórzą bądź stchórzyli; i jedni i drudzy czymś się tłumaczą i jedni i drudzy redukują dysonans poznawczy, czyli nadrabiają miną mówiąc po ludzku

metoda? być może, tylko co to za metoda, jeżeli poprzez moje marnowanie czasu, jednocześnie marnuję życie mojej kobiety, moich dzieci, moich bliskich; jeżeli jestem źródłem wiecznej zgryzoty dla nich i w efekcie obciążam ich emocjonalnie i ekonomicznie moją "metodą"?

taka metoda to luksus dostępny tylko dla tych, którzy są albo sami na świecie, albo kompletnie bez sumienia; tych drugich pomijam, ci pierwsi... chyba nie odczuwają swojej sytuacji jako luksusowej

i jak wybrniesz z tego relatywisto?;)


kto to jest "żurek"??
Opublikowano

1.
W tym wypadku Twój subiektywizm nie może być argumentem w żaden sposób. Poza tym również myślisz stereotypowo; zapewne przysłowiowy Pan w bramie to w Twoim mniemaniu sześćdziesięcioletni neurotyczny staruszek, który dawno zatracił kontakt z rzeczywistością, bo dziennie wypija zbyt wiele alkoholu tragicznej jakości; a idzie o to, że "brama" wyłącznie przedstawia pewien rodzaj wyboru - można ją wymienić na zupełnie inny wariant, bo i nie mówimy o sześćdziesięcioletnim staruszku (analogicznie też nie o piędziesięciopięcio letniej kobiecie - piękności;D). A to że jest mnóstwo rzeczy, które mogą się podobać i które zapewne "przydałyby się" świadczy o tym, że trzeba je mieć? Że warto w ogóle o tym myśleć?
Za bardzo porównujesz sytuacje z własnym życiem, które już zostało poddane istotniejszym wyborom. Nie pozostawiasz też miejsca na inne warianty spędzania czasu niż tworzenie "podstawowej komórki społecznej".

2.
Komfort proszę Pana dla różnych ludzi znaczy co innego, także nie można jednoznacznie stwierdzić, ze komfortem jest posiadanie takiej ilości pieniędzy, która spełni Twoje zachcianki; bo nawet jeśli, to i tak trzeba te zachcianki selekcjonować, bo wszystkiego mieć nie możesz; a zawsze można by chcieć mieć więcej, lepiej, wygodniej...
Błędne koło zaczyna się tutaj właśnie.

Aleś teraz powiedział. Dla mnie słowo "kariera" jest trochę bardziej pojemne i nie odnosi się wyłącznie do pracy zawodowej. Równie dobrze można powiedzieć, że studiowanie to też rodzaj starań, które mają za zadanie doprowadzić mnie do konkretnej pracy zawodowej, która wyposaży mnie w odpowiedni fach.
Wszystko zaczyna się z momentem, kiedy nabierasz tej świadomości. Sęk w tym, że często ten perspektywiczny "cel" okupiony jest nierównoważnie stresogennymi zadaniami.

3.
Też mi nowość. To się odnosi do każdego. Ja jestem zbudowany na kompleksach i Ty jesteś na nich zbudowany - każdy jest, choć w różnym stopniu i nie zawsze ze świadomością tego. Twoja osobowość to rzecz psychiki, której sam do końca nie znasz, ale znasz ją lepiej od osób zewnętrznych.
Myślisz że Twoje asekuracyjne zachowanie na tym portalu mówi całą prawdę o Tobie? ;))

4.
Nieprawda. Ludźmi targa poczucie pustki, bo nie potrafią sobie uprzytomnić, że w życiu nie najważniejsza jest realizacja zawodowa czy towarzyska, która została zaprzepaszczona bezpowrotnie; to kwestia nieumiejętności uświadomienia sobie, że życie to proces ciągłych strat - oswojenia tego stanu rzeczy jesteśmy uczeni od początku do końca. Zaprzepaszczona możliwość realizacji zawodowej nie powinna być powodem żadnej traumy z której wynika poczucie pustki.
Nie można mieć wszystkiego, a ludzie nadal starają się udowodnić, że można. Dlatego te Twoje "sfery życia" powinny być traktowane hierarchicznie, i jeśli już ktoś zdecydował realizować się w sferze rodzinnej, powinien mieć świadomość, że to pochłania tą ilość energii, której nie będzie mógł wykorzystać w sferze innej. No chyba że jest taki supermenem, którego nic nie stresuje ;))

5.
Uważam, że założenia relatywizmu zarówno etycznego jak i moralnego, są słuszne.

PS
Nie wiem kto to "żurek"; domyślam się; Joaxii pewnie wie ;))

Opublikowano

1. W tym punkcie, mój drogi, twoja wypowiedź niesie tylko usilną chęć polemiki, czego dowodem jest brak precyzji wypowiedzi oraz imputacje. Bo o jakim subiektywizmie piszesz? Moim, ogólnym? Na jakiejś konkretnej podstawie, czy w wyniku "oczywistej oczywistości"? To tak wyglądają dyskusję z tobą, kiedy się ciebie delikatnie podrażni, relatywisto?
Stwierdzenia typu "zapewne dla ciebie..." już tutaj bywały - to z kolei jest styl dyskusji, który można nazwać: "opowieści dziwnej treści na temat dyskutanta". Skąd wiesz, z czym coś porównuję i jakie możesz mieć pojęcie o wyborach, których musiałem dokonać? Skąd wiesz na tyle dużo na mój temat, że aż uznajesz za stosowne zrobić z tego argument?
I wiesz, dlaczego twoje argumenty "relatywistyczne" są śmieszne? Bo przebija z nich fałsz. Bo jedyna niewiadoma, jaka z nich przebija, to rozstrzygnięcie, czy nie wiesz, o czym piszesz, czy cynicznie się zgrywasz. Dlaczego - o tym dalej.

2. Głodne kawałki. Co wynika z twoich komunałów o różnicach indywidualnych, z mądrości w stylu "wszystkiego mieć nie możesz"? W czym dokładnie widzisz "błędne koło"?

A kariera? Dotyczy przede wszystkim osiągnięć. To konkrety. I nie wiem, gdzie ja napisałem, że utożsamiam karierę z życiem zawodowym. Fakt, zazwyczaj do niego właśnie się sprowadza. Ale nawet jeśli nie, to i tak wymaga konkretów - dokonałem, przeprowadziłem, zakończyłem sukcesem itp itd.
Stresogenne zadania? Zależy od skali. To tak jak ze sportem - niektórzy uprawiają w weekendy i nieco się zmęczą, a niektórzy mają pęd do wyczynu i ryzykują zdrowiem, balansują na krawędzi niebezpiecznej dla organizmu itp itd. Nie rozumiem, do czego ma prowadzić takie rozumowanie. Nie chcesz się przemęczać i stresować: nikt ci nie każe. Tylko nie dorabiaj do tego ideologii. Nie twórz na siłę reguł, które niby łamiesz, bo nie ma takich reguł. Chyba, że presja rodzinna, czy coś... ale nie można na tej podstawie wyciągać wniosków socjologicznych.

3. Pewnie, że żadna nowość. Jednak co do kompleksów - mylisz się. W pewnym momencie człowiek się do nich przyzwyczaja, przestaje się wstydzić i kompleksy znikają. Tyle że należy rozróżnić sytuacje, gdy zachowania są fasadowe i służą za maskę. Strawiłem 10 lat życia na błazenadę, więc wiem, o czym piszę.
Nie. Ale ja nie używam uproszczonego schematu zachowania przedstawionego w sposób fałszywy tak, aby pasował do postawionej przeze mnie tezy. Osobiście mnie rusza to, że w sposób cyniczny przedstawiasz kwestię alkoholową. Ja tę kwestię bardzo dobrze znam. Z autopsji jako DDA i niedoszły (na szczęście) AA. I znów powracam do wniosku - albo jesteś tak przerażająco cyniczny, albo nie zdajesz sobie sprawy z tego, co ci się zapałętało na język.

4. Przeceniasz rolę stresu. I nie zauważasz tego, że piszę o tchórzostwie, jako ważnym czynniku. Tu nie chodzi o straty. Tu chodzi o świadomość porażki wskutek własnych ucieczek, co wpędza człowieka w spiralę kolejnych ucieczek. Nieważne, czy eskapizm wyrazi się poprzez praco- czy alkoholizm. Co za różnica.
Niezrównoważenie się zdarza. Ale niemożność osiągnięcia wszystkiego rozstraja raczej ludzi młodszych niż starszych...

5. Postawa pijaka, który stoi na stanowisku, że wcale nikogo nie krzywdzi swoim piciem to też relatywizm. Można przyjąć, że on w swojej percepcji nie widzi swojego negatywnego wpływu na otoczenie, nieważne, czy pewne informacje blokuje nieświadomie, czy też jest zamroczony ostatecznie. Z jego punktu widzenia takie twierdzenie może być prawdziwe. Ale ja wątpię, czy to jest słuszne.

ps. Piszę to wszystko z uwzględnieniem swojego życiorysu, rzecz jasna, który obfitował w mało spektakularne wydarzenia, takie jak kilkumiesięczne cugi, dwie depresje, bójki z ojcem, doprowadzanie do łez matki, życie robola, życie głodne, trzykrotne porzucenie studiów i inne fajne. Reasumując - z perspektywy 10 lat wymądrzania się i relatywizowania.:)
Wiesz, taki zblazowany, zawsze najmądrzejszy i bez wyników.:) A wyniki się liczą, oj liczą, nawet dla artystów-wykolejeńców.:)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



To nie "usilna chęć polemiki", ale osobisty obowiązek zareagowania na Twoje zarzuty, które są dla mnie niedopuszczalnie kategoryczne i naturalnie się z nimi nie zgadzam ;))
Subiektywizm i głodny kawałek to "beznadziejna robota" i "gówniane pieniądze". To Ty przyczepiłeś łatkę Panu, który lubi wypić piwo, że jest sfrustrowany, bo ma "ględzącą babę". I to nie ja cynicznie podchodzę do kwestii alkoholizmu szufladkując ludzi lubiących wypić piwo na boku pod blokiem. Ty roztoczyłeś wizję niedołężnego frustrata, którego jedynym komentarzem i najprostszym wyborem jest codziennie zalewanie się przed przekroczeniem progu mieszkania, bo i baba na głowie i beznadziejna praca za pasem - dotykasz kwestii patologicznych jednostek uwikłanych w szpony nałogu, a to zupełnie odrębny temat.
Co do Twojego życia to masz rację - nie mam prawa go podsumowywać ani opierać na tym swoich argumentów, bo nie wiem jak to jest i bazuje wyłącznie na domysłach, zgoda; pomijając fakt, że o wszystkich kluczowych problemach, które Cię w życiu dotykały a które oględnie wyłuszczyłeś w akapicie poniżej, wspominałeś już na tym forum (poza epizodem alkoholowym), a ja jestem pamięciowo skrupulatny.
Fakty są jednak takie, że określiłeś się emocjonalnie, ustabilizowałeś i postawiłeś na życie partnerskie; co wiąże się z całym szeregiem zmian - przypuszczałem naiwnie, że może, jako praktyk, właśnie do tego się odwołujesz. Myliłem się najwidoczniej; moja wina.




Nie napisałeś, ale nie bez sarkazmu zasugerowałeś, że ze wzgledu na mój wiek, nie jestem nawet uprawniony do
używania takich słów jak "kariera", przyznasz. A konkrety to każdy zaliczony rok i złożony w czerwcu indeks w dziekanacie.
Natomiast jeśli idzie o stresogenne zadania, to niepotrzebnie zbyt emocjonalnie się z nim wyrwałem, ale akurat na moim przykładzie wiem, że bywają one wyjątkowo groźne, bo poprzez ich nawał już parokrotnie dopuszczałem do przebudzenia drzemiącej we mnie głębokiej melancholii i zobojętnienia, które w efekcie prowadziły nawet do niewyjaśnialnego obłędu, na który ciężko doraźnie zaradzić - może to nieprzystosowanie, ale nawet jeśli, to trzeba się z tym uporać uświadamiając sobie błahość trosk, które są odpowiedzialne za ten stan rzeczy. Może doradzisz lepszą postawę.



Wcale się nie mylę, bo wcale nie powiedziałem, że z kompleksów sie nie wyrasta (to byłaby dopiero tragedia!).
Nie zmienia to jednak faktu, że są one czynnikiem kształtującym osobowość, a już na pewno mają wpływ na późniejsze życie.
Nie wiem co to znaczy "zachowania FASADOWE służące za maskę", więc uznaję, że się nie mylisz i przyznaję rację ;))



Spirala ucieczek i jej skutek to rzecz wiadoma. Mnie bardziej interesuje to, jakie Ty widzisz rozwiązanie i radę dla ludzi, którzy uciekli tak daleko, że już nie mogą zawrócić.
Chodzi o ludzi, którzy mają niewielkie szanse na zmianę swojej sytuacji, bo zabrneli w zaniechaniach tak daleko, że pozostaje tylko rozpacz. Sądzisz że to wina chaniebnego tchórzostwa, a ja twierdze, że to tchórzostwo jest racjonalną reakcją.



Do tego się nie odniosę, bo nawet nie przyszło mi do głowy, żeby roztrząsać taki problem.



Widzisz, sam przyznajesz że z uwzględnieniem życiorysu. Moje głupie stanowisko twierdzi, że lepiej dla Ciebie stać się nie mogło.
;))
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Naprawdę sądzisz, że czują się bezpieczni i spokojni?.. Nie mówię o danym momencie, gdy stoją z kumplami w bramie i piją piwo, tylko w ogóle. Poza tym - rozmawiamy o życiu, a nie unikaniu go. Wegetacja to nie życie, to trwanie w zawieszeniu.
Nie da się żyć bez stresu - stres to naturalna reakcja na zmianę a życie to zmiany. A to, że się nie ma poczucia marnowanego czasu nie znaczy jeszcze, że się go nie marnuje.
Pzdr., j.
PS. Myślisz, że przeciętny pan żurek nie ma stresu i lęków?.. A ciągła troska o to, skąd wziąć następną flaszkę?.. ;)
Pzdr., j.

;))
Zastanawia mnie skąd Ty możesz wiedzieć, jak czuję się Pan stojący w bramie; skąd pewność, że po wypiciu piwa, wracając do domu dopadają go problemy z których wynika stres? Może akurat poprzez swoją mądrość wyrobił sobie taką właśnie metodę na spokojne życie: pójść do pracy, wypić piwo, usiąść przed TV. Błogosławiony schematyzm! Bo i lubi piwo, i lubi TV, proste.
"Wegetacja to nie życie tylko trwanie w zawieszeniu", taa. Naprawdę? A co Ty nazywasz wegetacją? Bo mi się wydaję, że to pojęcie względne, a już na pewno indywidualne: dla mnie wegetacja to wspinanie się po szczeblach kariery, natomiast zapewnienie sobie bytu (jakikolwiek on by nie był)i spokoju, to szczyt rozumności.
Oczywiście, że nie da się żyć bez stresu; faktem jest, że stres jest reakcją na zmiany, ale właśnie dlatego warto się określić, ustalić pewne priorytety i zakotwiczyć tak, aby niespodziewanych zmian (tych stresogennych) było jak najmniej - Pan z bramy ma na to swoją metodę i chwała mu za to.
Najgorsze jest to, że nie chcesz zrozumieć iż dla Ciebie wielu ludzi marnuje czas stojąc w bramie, a dla nich Ty marnujesz czas próbując gorączkowo "zrobić coś ze swoim życiem", bo w przeciwnym razie targałoby Tobą poczucie bezsensu.
Pozdro

PS
Przeciętny "żurek" nie jest uzależniony od alkoholu tak jak to raczysz sugerować obnażając swoje stereotypowe rozumowanie. Pozdr
Bardzo zabawne. Ciekawe w którym miejscu powieidzałam, że uczestnictwo w wyścigu szczurów jest życiem?.. Może najpierw przeczytasz uważnie wszystkie moje wypowiedzi, potem postarasz się je zrozumieć, a dopiero wtedy rozpoczniesz dyskusję?...
dziękuję i dobranoc, pzdr., j.
PS. Nie, oczywiście przeciętny żurek to całkowicie trzeźwy filozof zgłębiający niedostępne dla przeciętnych zjadaczy chleba zakamarki rzeczywistości.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



;))
Zastanawia mnie skąd Ty możesz wiedzieć, jak czuję się Pan stojący w bramie; skąd pewność, że po wypiciu piwa, wracając do domu dopadają go problemy z których wynika stres? Może akurat poprzez swoją mądrość wyrobił sobie taką właśnie metodę na spokojne życie: pójść do pracy, wypić piwo, usiąść przed TV. Błogosławiony schematyzm! Bo i lubi piwo, i lubi TV, proste.
"Wegetacja to nie życie tylko trwanie w zawieszeniu", taa. Naprawdę? A co Ty nazywasz wegetacją? Bo mi się wydaję, że to pojęcie względne, a już na pewno indywidualne: dla mnie wegetacja to wspinanie się po szczeblach kariery, natomiast zapewnienie sobie bytu (jakikolwiek on by nie był)i spokoju, to szczyt rozumności.
Oczywiście, że nie da się żyć bez stresu; faktem jest, że stres jest reakcją na zmiany, ale właśnie dlatego warto się określić, ustalić pewne priorytety i zakotwiczyć tak, aby niespodziewanych zmian (tych stresogennych) było jak najmniej - Pan z bramy ma na to swoją metodę i chwała mu za to.
Najgorsze jest to, że nie chcesz zrozumieć iż dla Ciebie wielu ludzi marnuje czas stojąc w bramie, a dla nich Ty marnujesz czas próbując gorączkowo "zrobić coś ze swoim życiem", bo w przeciwnym razie targałoby Tobą poczucie bezsensu.
Pozdro

PS
Przeciętny "żurek" nie jest uzależniony od alkoholu tak jak to raczysz sugerować obnażając swoje stereotypowe rozumowanie. Pozdr
Bardzo zabawne. Ciekawe w którym miejscu powieidzałam, że uczestnictwo w wyścigu szczurów jest życiem?.. Może najpierw przeczytasz uważnie wszystkie moje wypowiedzi, potem postarasz się je zrozumieć, a dopiero wtedy rozpoczniesz dyskusję?...
dziękuję i dobranoc, pzdr., j.
PS. Nie, oczywiście przeciętny żurek to całkowicie trzeźwy filozof zgłębiający niedostępne dla przeciętnych zjadaczy chleba zakamarki rzeczywistości.

Dobrze, postaram się ;))
  • 2 tygodnie później...
Opublikowano
To nie "usilna chęć polemiki", ale osobisty obowiązek zareagowania na Twoje zarzuty, które są dla mnie niedopuszczalnie kategoryczne i naturalnie się z nimi nie zgadzam ;))
Subiektywizm i głodny kawałek to "beznadziejna robota" i "gówniane pieniądze". To Ty przyczepiłeś łatkę Panu, który lubi wypić piwo, że jest sfrustrowany, bo ma "ględzącą babę". I to nie ja cynicznie podchodzę do kwestii alkoholizmu szufladkując ludzi lubiących wypić piwo na boku pod blokiem. Ty roztoczyłeś wizję niedołężnego frustrata, którego jedynym komentarzem i najprostszym wyborem jest codziennie zalewanie się przed przekroczeniem progu mieszkania, bo i baba na głowie i beznadziejna praca za pasem - dotykasz kwestii patologicznych jednostek uwikłanych w szpony nałogu, a to zupełnie odrębny temat.
Co do Twojego życia to masz rację - nie mam prawa go podsumowywać ani opierać na tym swoich argumentów, bo nie wiem jak to jest i bazuje wyłącznie na domysłach, zgoda; pomijając fakt, że o wszystkich kluczowych problemach, które Cię w życiu dotykały a które oględnie wyłuszczyłeś w akapicie poniżej, wspominałeś już na tym forum (poza epizodem alkoholowym), a ja jestem pamięciowo skrupulatny.

Które zarzuty?
Łatki? A kontekstu twojej wcześniejszej wypowiedzi, w której sam rysujesz jakąś postawę (moim zdaniem mało popartą obserwowanymi i przeżywanymi faktami), to już nie pamiętasz?
Jaka treść, czy przesłanie wynika z twojego toku rozumowania, bo jak dla mnie wynika tylko i wyłącznie przemożna chęć odbijania piłeczki aż do momentu zmęczenie oponenta, bo o ścieraniu się postaw, czy opinii mowy być nie może.


Fakty są jednak takie, że określiłeś się emocjonalnie, ustabilizowałeś i postawiłeś na życie partnerskie; co wiąże się z całym szeregiem zmian - przypuszczałem naiwnie, że może, jako praktyk, właśnie do tego się odwołujesz. Myliłem się najwidoczniej; moja wina.

Zasadność tej dygresji pewnie na zawsze pozostanie dla mnie zagadką.


Nie napisałeś, ale nie bez sarkazmu zasugerowałeś, że ze wzgledu na mój wiek, nie jestem nawet uprawniony do
używania takich słów jak "kariera", przyznasz. A konkrety to każdy zaliczony rok i złożony w czerwcu indeks w dziekanacie.
Natomiast jeśli idzie o stresogenne zadania, to niepotrzebnie zbyt emocjonalnie się z nim wyrwałem, ale akurat na moim przykładzie wiem, że bywają one wyjątkowo groźne, bo poprzez ich nawał już parokrotnie dopuszczałem do przebudzenia drzemiącej we mnie głębokiej melancholii i zobojętnienia, które w efekcie prowadziły nawet do niewyjaśnialnego obłędu, na który ciężko doraźnie zaradzić - może to nieprzystosowanie, ale nawet jeśli, to trzeba się z tym uporać uświadamiając sobie błahość trosk, które są odpowiedzialne za ten stan rzeczy. Może doradzisz lepszą postawę.

To nie jest kwestia wieku. To kwestia pewnych przesłanek świadczących o postawie buntu. I jako że bunt nie nosi znamion konstruktywności, przeto pozwoliłem sobie na pewne wnioski. Dla przykładu szef mojej małżonki nie ma 20 lat i ma osiągnięcia w sferze dziennikarskiej, które przekraczają dorobek życia niejednego pismaka. Oczywiście, miarą osiągnięć jest otoczenie. Można taką miarę kwestionować. Można szukać własnych kryteriów i kategorii. Jednakowoż, jeśli będą one znacząco odmienne od tych uznawanych wokół, będziesz uznawany za gamonia i ciamajdę. Można mieć to gdzieś (choć słabo w to wierzę), można nawet jakimś cudem znaleźć kobietę, która też będzie miała to gdzieś (baaaardzo mało prawdopodobne), ale trzeba wręcz sokratejskiej siły przekonań, aby nie zgorzknieć od porównań z ludźmi, o których mówią: "to jest gość". Podsumowując - natura ludzka jest sprzeczna z relatywizmem, który przedstawiasz, dlatego uznaję taką postawę za mało autentyczną, raczej za skutek niż za przyczynę. No chyba że należysz do tych, którzy przeżywają syndrom wypalenia i zmęczenia ciągłymi zdobyczami.:)


Wcale się nie mylę, bo wcale nie powiedziałem, że z kompleksów sie nie wyrasta (to byłaby dopiero tragedia!).
Nie zmienia to jednak faktu, że są one czynnikiem kształtującym osobowość, a już na pewno mają wpływ na późniejsze życie.
Nie wiem co to znaczy "zachowania FASADOWE służące za maskę", więc uznaję, że się nie mylisz i przyznaję rację ;))


Mylisz się w kwestii oceny roli kompleksów. Bo z nimi jest tak jak z genami: z biegiem życia coraz mniej różnic indywidualnych nam wyjaśniają.
Co do tych zachowań, to być może chciałem być zbyt delikatny. Chodziło mi o kompensację, jako mechanizm rzecz jasna.

Spirala ucieczek i jej skutek to rzecz wiadoma. Mnie bardziej interesuje to, jakie Ty widzisz rozwiązanie i radę dla ludzi, którzy uciekli tak daleko, że już nie mogą zawrócić.
Chodzi o ludzi, którzy mają niewielkie szanse na zmianę swojej sytuacji, bo zabrneli w zaniechaniach tak daleko, że pozostaje tylko rozpacz. Sądzisz że to wina chaniebnego tchórzostwa, a ja twierdze, że to tchórzostwo jest racjonalną reakcją.


Śmiem twierdzić, że rozwiązanie problemu ludzkiego tchórzostwa nie jest tematem tej dyskusji. Dlaczegóż nie zadać mi śmiertelnego ciosu w postaci pytania: jak naprawić świat.:)
Racjonalne tchórzostwo? Owszem, kiedy masz przed sobą trzech osiłków a za sobą wolne pole.
Rad jest tyle ile ludzi. Teraz zadajesz pytania takie jak autorka wątku: o recepty, których nie ma. Problem z tą racjonalnością polega na tym, że jest pojęciem zbyt dyskretnym, a zagadnienie np racjonalności wyboru zawiera w sobie sumę wielu ocen, która jest jakąś wypadkową. W psychologii racjonalnym wyborem określamy taki, który składa się z możliwie maksymalnie racjonalnie dokonanych ocen cząstkowych (baaardzo nieostre i baaardzo na siłę). Ale to kolejny meander dyskusji, który stwarzasz, bo ja mówiłem o ucieczce przed wyborem i o takim tchórzostwie. I takie tchórzostwo jest naprawdę haniebne i najgorsze ze wszystkich, bo wiąże się ze skłonnością do uniknięcia konsekwencji swoich czynów.


Widzisz, sam przyznajesz że z uwzględnieniem życiorysu. Moje głupie stanowisko twierdzi, że lepiej dla Ciebie stać się nie mogło.


Z uwzględnieniem wielu różnych danych. A na cudze życiorysy się nie powołuję, bo nikt mi nie dał uprawnień ku temu. No, może poza tym przypadkiem młodego rekina dziennikarstwa... ale to z czystego podziwu, naprawdę.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • a woło pałac cała połowa  i krowa a worki 
    • Facet to ma w życiu przerąbane. Uchodzi za chuligana lenia itp. Przejawem tych uprzedzeń jest dowcip: „Gdzie można znaleźć idealnego mężczyznę? Takiego, który chodzi spać o 21.00, wstaje o 6.00, sam ścieli swoje łóżko? W więzieniu.” Kiedyś to słyszałem, a niedawno znalazłem to znowu w internecie. I czuję się przez taką narrację trochę dyskryminowany jako mężczyzna. I dlatego zacząłem się zastanawiać, czy nie może to dotyczyć także idealnej kobiety… . Aż w końcu sam doświadczyłem, jak to może być za sprawą … mojej żony.   Z Agnieszką jesteśmy małżeństwem od trochę ponad trzech lat. Ja mam lat 37, jestem bibliotekarzem i nauczycielem akademickim, Agnieszka ma 30 lat i jest dziennikarką. Nie żebym chciał uchodzić za takiego całkiem „grzecznego chłopczyka”, ale to jednak moja małżonka ma większe skłonności do lekkomyślności i ... do alkoholu. Nie, żeby była alkoholiczką albo pijaczką, ale jednak, jak to się mówi, „lubi sobie wypić”. O tej jej lekkomyślności mogą opowiedzieć coś ci, którzy poznali jej styl jazdy samochodem. Ja natomiast doświadczyłem tego jej podejścia do życia, kiedy gdzieś razem szliśmy, ja stawałem na czerwonym świetle, a ona, jak gdyby nigdy nic, właziła na jezdnię. Dzieci, póki co, jeszcze nie mamy. I dlatego miałem nadzieję, że uda mi się Agnieszkę przed pojawieniem się naszego pierwszego dziecka trochę wychować w kierunku nieco bardziej odpowiedzialnego zachowania. Aż zdarzyło się coś, co mnie w znacznej mierze wyręczyło w tych wysiłkach wychowawczych.   Któregoś wiosennego wieczoru Agnieszka była na imprezie urodzinowej swojej redakcyjnej koleżanki. Wszystkie dziewczyny miały wypite i dlatego oczywiście pod koniec imprezy zostały wezwane taksówki. Kiedy jedna z taksówek mocno się spóźniała, moja Agnieszka, będąc w stanie zdecydowanie nietrzeźwym, uparła się, żeby koleżankę, dla której była przeznaczona ta spóźniająca się taksówka, podwieźć do domu samochodem gospodyni przyjęcia. Ponieważ moja żona w stanie upojenia alkoholowego stawała się bardzo stanowcza, natomiast dziewczyna, u której była impreza, pod wpływem alkoholu popadała w stan daleko idącego zobojętnienia, mojej żonie udało się wyciągnąć od niej kluczyki od samochodu i tak zaczęła się feralna jazda.   W stanie nietrzeźwym Agnieszka nie była w stanie jechać prosto i tak zjechała na lewy pas i uderzyła w bok samochodu stojącego przy lewym pasie jezdni, w którym nikogo nie było. Była to bardzo mała ulica, na której nie było prawie żadnego ruchu, znalazł się tam natomiast przypadkowo patrol drogówki, który bez najmniejszego problemu podjął czynności, ponieważ Agnieszka po tej kolizji nawet nie próbowała dalej jechać. No i okazało się, że miała 0,6 promila we krwi i dlatego sprawa trafiła do sądu, który był nieubłagany. Pomimo starań obrońcy Agnieszki, żeby sąd orzekł karę w zawieszeniu, moja żona została skazana na sześć miesięcy bezwzględnego pozbawienia wolności za jazdę w stanie nietrzeźwym. Sędzia, mężczyzna na oko w wieku przedemerytalnym, argumentował, że lepiej za pierwszym razem stosunkowo surowo ukarać i w ten sposób dać wyraźny sygnał zarówno oskarżonej, jak i całemu społeczeństwu, jak bardzo niebezpieczne jest takie zachowanie i w ten sposób powstrzymać rozwój szkodliwych skłonności u podsądnej. Pan sędzia był poinformowany o mandatach, jakie Agnieszka dostała nie tak dawno temu za przekroczenie prędkości i przechodzenie na czerwonym świetle. Przekonywał w uzasadnieniu, że Agnieszka wymaga bardziej intensywnego wysiłku wychowawczego, niż byłoby to możliwe w warunkach wolnościowych. Najwyraźniej argumentacja sędziego przekonała Agnieszkę, bo zrezygnowała z odwoływania się od wyroku. Wyrok się uprawomocnił i po jakimś czasie Agnieszka dostała wezwanie do zakładu karnego.   Tego dnia, kiedy Agnieszka udawała się do więzienia, żeby odbyć karę, ja nie miałem czasu jej odprowadzać. Pożegnaliśmy się rano, jak zwykle, szybkim całusem. Potem, przez następne dwa tygodnie, kontaktowaliśmy się ze sobą przede wszystkim telefonicznie. Ale te rozmowy telefoniczne były raczej zdawkowe. Aż wreszcie po dwóch tygodniach doszedłem do wniosku, że w zasadzie nic o tym nie wiem, jak Agnieszka w tym więzieniu żyje i zacząłem myśleć o jej odwiedzeniu. Nie, żebym się o Agnieszkę bał… To nie było w stylu naszego małżeństwa, żeby się bać o siebie nawzajem. Po prostu byłem ciekaw, a nawet bardzo ciekaw, jak tam leci u żony. O więziennictwie, także tym dla kobiet, miałem bardzo blade pojęcie. Jakieś tam migawki w telewizji, jakieś newsy ze zdjęciami w internecie, kiedyś może jakiś reportaż, ale poza tym nic… A więc tym bardziej byłem ciekaw, jak tam teraz wygląda.   Tym bardziej byłem ciekaw, jak to jest w takim więzieniu dla kobiet, że Polska się bardzo mocno zmieniała. Po kolejnych przejściach politycznych w zasadzie całkowicie załamał się system pookrągłostołowy. Budowanie wpływów sił globalistycznych, jakie nam towarzyszyło od początku transformacji ustrojowej na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku, a może i wcześniej, zostało przerwane, a jego efekty w znacznej mierze zniweczone, chociaż nie wszyscy to otwarcie przyznawali. W debacie publicznej główne siły polityczne zaczęły otwarcie negować ideę doganiania przez Polskę dobrobytu, czy to krajów zachodniej Europy, czy Ameryki Północnej, czy też jakichkolwiek innych tzw. krajów wysokorozwiniętych. Zaczęto nawet w dyskusji głównego nurtu negować ideę wzrostu gospodarczego! Coraz częściej zaczęto natomiast głośno domagać się własnej polskiej drogi w sprawach nie tylko polityki gospodarczej, ale wręcz rozwoju cywilizacyjnego. To wszystko byłoby podawane w otoczce ideowo-politycznej będącej mieszanką zarówno pierwiastków chrześcijańsko-demokratycznych i konserwatywnych, jak i radykalnie lewicowych, przy czym w tym wypadku kojarzenie radykalnej lewicy z ruchem LGBT jest błędem. Zarówno Unia Europejska, jak i Stany Zjednoczone straciły w naszej polityce zagranicznej w znacznej mierze na znaczeniu, czemu, wbrew temu, czego można by się spodziewać, nie towarzyszył wzrost znaczenia dla Polski takich mocarstw, jak Chiny i Rosja. Raczej Polska wzmacniała swoje relacje z chrześcijańskimi krajami tzw. Globalnego Południa, a na gruncie europejskim oczywiście z krajami Międzymorza. Wszystkie znaczące siły polityczne uznały za strategiczny cel daleko idącą autarkię gospodarczą Polski. Dla polityki gospodarczej oznaczało to wzmożony interwencjonizm państwowy, który w znacznej mierze wyparł międzynarodowe koncerny z polskiego rynku, w których miejsce weszły przedsiębiorstwa państwowe, oraz wzmocnienie pozycji małej i średniej przedsiębiorczości, między innymi przez zagwarantowanie w konstytucji, że daniny takie, jak składki zusowskie muszą być proporcjonalne do dochodu danego przedsiębiorstwa. Poza tym zniesiono wszystkie restrykcje odnośnie uprawy konopi, czy to naszych rodzimych, czy też indyjskich. W ogóle co rusz wychodziły na jaw różne globalistyczne układy, którymi Polska była dotychczas zniewolona i teraz nasz kraj je wypowiadał. Mógłbym jeszcze długo opowiadać o tym, jak Polska z dnia na dzień robiła się coraz bardziej autarkiczna, demokratyczna, chrześcijańska, prospołeczna i wolnościowa zarazem, jak porzucała zglobalizowany i oligarchiczny kapitalizm, ale nie o tym chcę tu opowiadać. Musiałem jednak zrobić ten wtręt, bo żadne małżeństwo i żadna miłość nie istnieje w próżni społeczno-politycznej. O więziennictwie w tej naszej nowej, polskiej, coraz bardziej odległej od mieszczańskiego społeczeństwa konsumpcyjnego rzeczywistości też była mowa. Miało ono mieć funkcję coraz bardziej moralizującą. Padały wręcz takie określenia, że zakład karny powinien być, jak klasztor. Co z tego jednak dokładnie miało wynikać, nie miałem za bardzo pojęcia. W końcu człowiek nie może zajmować się wszystkim…   A więc, wracając do sprawy odwiedzin u Agnieszki, zadzwoniłem do zakładu karnego i spytałem się, kiedy mogę odwiedzić żonę, a następnie wziąłem na ten dzień wolne w pracy. Żeby dotrzeć więzienia, gdzie Agnieszka odbywała karę, trzeba było jechać około godziny PKSem do miejscowości położonej nieopodal naszego miasta. Zaplanowałem podróż odpowiednio wczesnym autobusem, żeby mieć zapas czasu i wyszedłem z domu odpowiednio wcześnie, żeby kupić bilet na autobus w kasie. Jeżeli jakaś zmiana w kraju rzucała się szczególnie w oczy, to stosunkowo duża liczba żołnierzy na ulicach. Zarówno pojedynczych żołnierzy, jak i żołnierzy w zwartych formacjach i to w dosyć różnym wieku. Szeregowi w wieku 50+ nie byli niczym nadzwyczajnym. W ramach prosuwerennościowych reform w miejsce obowiązku obrony ojczyzny przywrócony został powszechny obowiązek obrony. Jakkolwiek nie została odwieszona zasadnicza służba wojskowa, to jednak stworzono taki system ćwiczeń wojskowych, że w zasadzie żaden w miarę zdrowy i sprawny face między 19 a 55 rokiem życia nie mógł się od tego wywinąć. No i żebym nie zapomniał: dotychczasowa kategoria D została z automatu zamieniona na kategorię A. Kto może w czasie wojny iść do wojska, ten może i w czasie pokoju – taka była oficjalnie głoszona logika. Ja też dostałem wezwanie na ćwiczenia i miałem się stawić do jednostki za dwa tygodnie. Przezornie zacząłem znowu biegać, robić pompki, wspinać się itd. Chodziły słuchy, że starszym rocznikom rezerwy mogą nawet dawać większy wycisk, niż młodemu wojsku, żeby takiemu n.p. czterdziestoośmiolatkowi na „dzień dobry” wybić z głowy jakiekolwiek myśli, że jest już stary, że to „już nie te lata”, itd. Trochę nawet rozumiałem takie myślenie. Oby tylko nie przegięli w tym kierunku…   Podczas całej tej podróży do Agnieszki musiałem się zająć myśleniem o właśnie takich i nieco innych sprawach, oglądaniem otoczenia, żeby się jakoś wyluzować, no bo jednak napięcie we mnie było. Pierwszy raz udawałem się do takiego miejsca, jak więzienie, które kojarzy się mimo wszystko raczej negatywnie, a w takim miejscu była właśnie moja żona… Po opuszczeniu autobusu i dotarciu do zakładu karnego, zostałem, po okazaniu dowodu osobistego, tam wpuszczony i zaprowadzony do pokoju, gdzie usiadłem na jednym z krzeseł i czekałem na Agnieszkę. Na ścianie wisiał jakiś regulamin, a nad nim nasz herb państwowy, orzeł biały w formie znanej z czasów PRL i Trzeciej Rzeczypospolitej, tyle, że z koroną zamkniętą z krzyżem na górze – efekt ostatnich prosuwerennościowych zmian. Nad wejściem wisiał krzyż. Po kilku minutach usłyszałem na korytarzu kroki – jedne bardziej ciche, inne bardziej klekoczące. Po chwili funkcjonariuszka wprowadziła Agnieszkę. „Macie Państwo godzinę czasu na widzenie”, powiedziała łagodnym głosem strażniczka. Ja na widok Agnieszki poderwałem się z krzesła, wymieniliśmy parę szybkich całusów, a następnie siedliśmy na krzesłach. „Jak tam, Marek, dajesz sobie radę beze mnie”, rozpoczęła Agnieszka rozmowę z radosnym uśmiechem na twarzy. „Jak zawsze wtedy, kiedy ciebie nie ma w domu” odpowiedziałem z lekką nutą obojętności, żeby z góry uciąć wszelkie sugerowanie mi jakiejś męskiej niezaradności. „Lepiej to ty powiedz, co tam u ciebie nowego. Widzę , że masz nową kreację...” powiedziałem do Agnieszki z lekkim ironicznym uśmiechem o delikatnym odcieniu złośliwości. „A co, podoba ci się” odparła Agnieszka rezolutnie, nie dając się poirytować. Ja się dalej przyglądałem tej jej „nowej kreacji”, która, sądząc po literach „ZK”, czyli „zakład karny” na piersi, była ubraniem więziennym mojej żony. Agnieszka ubrana była w zieloną drelichową kurtkę, w drelichową spódnicę tego samego koloru, a na nogach miała białe drewniaki. Mniej więcej takie, jakie dziewczyny nosiły latach 90. XX wieku, z tyłu otwarte z przodu zamknięte, tyle, że bez paska w poprzek stopy, natomiast biały wierzch każdego drewniaka po tej stronie, gdzie się wkłada stopę, miał niebieski margines. Ponadto na białym wierzchu każdego drewniaka widniały czarne litery ZK. Na głowie Agnieszka miała natomiast zawiązaną białą chustkę, spod której wystawał kawałek warkocza. „ Czy mi się podoba...” powiedziałem lekko zalotnie. „Jakoś tak staromodnie...” „No bo mamy konserwatywną rewolucję, to i ubrania więzienne są bardziej staromodne” odparła Agnieszka z lekką nutą ironii. „ Jakoś tak skromnie, wręcz siermiężnie wyglądasz...” powiedziałem. „No bo więźniarki powinny wyglądać skromnie. To właśnie przez brak skromności dziewczyny schodzą często na złą drogę. Ja jestem tego akurat przykładem” odrzekła moja żona teraz lekko zamyślona. „A możesz też chodzić we własnych ciuchach” drążyłem dalej temat. „No właśnie nie. I dlatego przypomnij mojej mamie, żeby mi tu żadnych ubrań i żadnej bielizny nie przysyłała, bo i tak tego nie mogę tu nosić. Jeszcze nie tak dawno temu te zasady nie były aż takie surowe. Ale teraz... Sam pewnie słyszałeś… Więzienie ma być jak klasztor...” Nasza rozmowa, która rozpoczęła się w radosnej atmosferze spowodowanej spotkaniem po dłuższym czasie, teraz stała się bardziej poważna. Mimo to, delikatny uśmiech nie schodził z twarzy Agnieszki. Ja byłem coraz bardziej ciekawy i dlatego drążyłem sprawę ubioru Agnieszki coraz bardziej. „A chustka na głowie to obowiązkowa?” „Tak, obowiązkowa. Musimy ją nosić właściwie wszędzie. Szczególnie na widzeniach. Co najwyżej w celach nam to odpuszczają.” Mówiąc to schowała wystający kawałek warkocza pod chustkę. „Dziewczyny lubią prezentować swoje fryzury. Dlatego za karę zabrania się im tego” powiedziała Agnieszka i zaśmiała się. Więzienny strój Agnieszki nie przestawał mnie intrygować. „A te twoje drewniaki...” zacząłem drążyć, „dawno już takich butów nie widziałem”. „No i właśnie o to chodzi, żebyśmy tu wyglądały niemodnie” usłyszałem z ust Agnieszki. „Mamy wyglądać skromnie i siermiężnie, żeby nas w ten sposób odciągać od współczesnego konsumpcjonizmu.” „A te drewniaki to twoje jedyne buty” dopytywałem dalej. „No nie całkiem. Te tutaj to nosimy wewnątrz budynku, a jak wychodzimy na zewnątrz to zakładamy takie same, tylko z czerwonymi literami ZK. I to są wszystkie buty, które nam wolno nosić.” Po chwili dodała: „Trochę ciężko tak chodzić cały dzień w tym twardym obuwiu, ale co tam… Dajemy radę...Wychowawczyni nam zawsze powtarza: Jak dawniej dziewczyny z biedoty w czymś takim chodziły, to wy też możecie”. „A tak w ogóle, to mamy tu żyć ascetycznie, jak zakonnice” dodała po chwili z fikuśnym uśmiechem. „Niedawno zresztą kodeks karny wykonawczy został uzupełniony o taki zapis. Dokładnie go teraz nie zacytuję, ale tak mniej więcej to brzmi...” wyjaśniła po chwili. To ostatnie stwierdzenie Agnieszki zrobiło nam mnie największe wrażenie. A więc ta medialna retoryka, że więzienie ma być jak klasztor, to jednak nie był pic na wodę. Mamy XXI wiek, a jednak władza wprowadza zakładach karnych jakieś porządki kojarzące się z jakąś dawno minioną epoką. Przez chwilę rozmarzyłem się… Zapatrzyłem się w Agnieszkę. Zacząłem w niej widzieć taką zakonnicę „na czas określony”, taką niesforną dziewuchę zamkniętą za karę w „klasztorze”. Popołudniowe słońce i zazielenione gałązki drzew zaglądające przez zakratowane okno tworzyły jakąś taką romantyczną atmosferę… Nie wiem, jak długo się tak wpatrywałem w Agnieszkę. W każdym razie po jakimś czasie usłyszałem jej pogodny i jednocześnie rezolutny głos: „Marek, obudź się. Nie mamy aż tak dużo czasu. Może porozmawiamy jeszcze o czymś innym. Nie tylko o więzieniu. Co tam na przykład u mojej mamy?” „U twojej mamy? Ach nic takiego...Oczywiście się bardzo przejmuje tym, że ty tutaj jesteś. Powiedziałem jej, że jadę do ciebie, więc kazała, żebym zaraz potem zadzwonił do niej.” „Przyzwyczai się” odpowiedziała Agnieszka wyluzowanym głosem. „A tak w ogóle to życie toczy się, jak zawsze. To lepiej ty opowiedz jeszcze coś o tym, jak tutaj, za kratami, życie wygląda. Nie boisz się żadnej ze współwięźniarek?” „No co ty” usłyszałem w odpowiedzi. „Wszystkie dziewczyny tutaj są w porządku. Zresztą to wygląda tak, że na początku więźniarka jest w pojedynczej celi, a potem, w czasie, kiedy cele są otwarte i możemy się swobodnie poruszać po oddziale, poznaje inne więźniarki i dziewczyny dobierają się, jaka z którą by chciała siedzieć w celi.” „Ale opowiedz mi trochę, co tam w szerokim świecie” dodała po chwili. „Bo my tutaj mamy tylko godzinę czasu dziennie, żeby skorzystać, czy to z internetu, czy z telewizji, czy z radia. A tak poza tym, to same gazety. Widzisz, to jeszcze jeden element tej ascezy.” No i zacząłem Agnieszce przekazywać różne informacje społeczno-polityczne, aż w końcu usłyszeliśmy miły, łagodny głos funkcjonariuszki: „Proszę państwa, musimy kończyć.” Wstaliśmy więc oboje z krzeseł, Agnieszka z radosnym spojrzeniem wyściskała mnie, ja ją zresztą też. Następnie żwawym krokiem ruszyła razem z funkcjonariuszką do wyjścia. Przed wyjściem spadł jej ze stopy więzienny drewniak. Agnieszka żwawym ruchem wsadziła stopę z powrotem do drewniaka, obróciła się szybko w moim kierunku i z rozpromienioną twarzą posłała mi całusa. Następnie funkcjonariuszka z Agnieszką zniknęły mi z oczu. Na korytarzu słyszałem jeszcze łagodne odgłosy kroków strażniczki oraz trzaskanie więziennych chodaków mojej żony.   Rozmarzony opuściłem pokój widzeń, a następnie teren zakładu karnego. I byłem taki rozmarzony najpierw w drodze z więzienia do autobusu, potem podczas jazdy autobusem, a potem w drodze z autobusu do domu. Wokół siebie widziałem ludzi mniej lub bardziej modnie ubranych, a tam za murami więziennymi moja żona praktykowała jakiś ideał ascezy chyba na miarę jakiejś innej epoki...Może ta epoka miała dopiero nadejść? Zafascynowało mnie, że moja żona, dotąd imprezowa dziewczyna, najwyraźniej odnalazła się w tym, jakże innym od jej dotychczasowego życia, świecie. Jako dziennikarka pragnęła doświadczać tego, co nowe, niezwykłe. Ale może był jeszcze jakiś inny powód. Na przykład jej pochodzenie szlacheckie. Myślę, że w Polsce, gdzie odsetek szlachty był stosunkowo duży, wiele osób może wywodzić się ze szlachty i o tym nie wiedzieć, ale akurat w rodzinie Agnieszki pamięć o tym była żywa. Tak sobie myślałem, że przecież szlachta to stan wojskowy, którego etos nastawiony jest na poszukiwanie przygód, a nie na drobnomieszczańską stabilizację. Agnieszka dotąd szukała przygód w imprezowym życiu, a teraz tę więzienną rzeczywistość także zaczęła traktować jako przygodę. I chyba ten jej sarmacki indywidualizm nie pozwalał jej traktować pobytu w zakładzie karnym tak, jak to nakazywały w znacznej mierze akceptowane normy społeczne: czyli jako czegoś wstydliwego, jako swego rodzaju dziury w życiorysie. Takie luźne i nie aspirujące do ścisłości myśli towarzyszyły mi podczas drogi od Agnieszki do domu. Po opuszczeniu autobusu spojrzałem na mój telefon komórkowy i zauważyłem, że teściowa próbowała się do mnie dodzwonić. Żeby nie zaczynać pod koniec dnia jakiejś długiej rozmowy, wysłałem teściowej tylko SMSa: „U Agnieszki wszystko w miarę w porządku. Porozmawiamy jutro. Marek.” Chociaż bałem się, że po takim dniu pełnym przeżyć trudno mi będzie zasnąć, to jednak dobra lektura szybko sprowadziła na mnie sen. A kiedy spałem były sny. Na przykład, jak Agnieszka zdejmuje kolorową sukienkę i szpilki i zakłada zieloną więzienną spódnicę i drewniaki...
    • @Nata_Kruk Dziękuję, pozdrawiam. 
    • @wierszyki Znajomość elfich obyczajów chyba nie jest powszechna:) Dziękuję. 
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Jestem przygotowany. Mam cukier, sól, mąkę, czekam aż piękna sąsiadka wpadnie coś pożyczyć :) :) :) Przyznaję, że potrafisz tchnąć dobrym humorem. Dzięki za odwiedziny :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...