Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Chamstwo na portalu


Bea.2u

Rekomendowane odpowiedzi

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Idziemy już stąd, Tosterze, bo dostaniesz bana. Może ta prowokacja sięga dalej, skoro
tak długo przymyka się na nią oczy? Widziałaś te jej wierszyki? Tak samo niedorozwinięte
emocjonalnie, więc czy można spodziewać się, że komentarze odautorskie
będą dojrzałe? Idziemy do Ciebie!

jak zwykle bredzisz i obrażasz.
ale życzę powodzenia w dorosłym życiu
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 204
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Wiele wartościowych osób odeszło stąd przez niektórych domorosłych krytyków...
no cóż, wolność słowa i demokracja...
Wiele razy zauważyłam, że niczego ci najwięksi krytycy nie wnoszą, żadnych wartości, nawet konstruktywnie nie potrafią krytykować. Teraz jest gorzej, niż na przykład dwa, trzy lata wstecz. Portal się jakoś kręci... moderatorzy nie mają czasu zająć się rozbuchaną młodzieżą i tak to wygląda.
A ja tu jak posiwiała staruszka czasem przyglądam się owemu popsuciu i koczek mi się jeży na głowie.

POzdrawiam Bea! Pisz i ne zmieniaj nicka. Dobrze, że poruszyłaś ten temat na forum!!!!!!!!
Irena K.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




Dzięki za zrozumienie i wsparcie.

Masz rację, że zjawisko z którym walczę niestety chyba nie ma granic i wychodzi daleko poza ten portal. Jakiś znak czasów. ale tak nie powinno być, tym bardziej na forum literackim !! zgroza.

Pozdrawiam :)
/bea
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Chwilę, Ireno
wartościowe, jak piszesz osoby, siłą rzeczy powinny charakteryzować się też silnie zarysowanym rozsądkiem, trzeźwą oceną sytuacji

skąd tutaj się nagle wzięli najwięksi krytycy? jakoś nie przypominam sobie, by którykolwiek z aktywniejszych użytkowników rzucił choć cień podejrzenia, że się za takowego uważa
to ci, którym coś nie gra w komentarzach dodają zwykłym czytelnikom groźnie brzmiący określnik wielki krytyk a ferment później robi się sam
ludzie są chamscy, obcesowi i dosadni i , cholera, nie wiem, skąd tutaj nagle tyle niewinnego zdziwienia

rozbuchana młodzież to prędzej ta część użytkowników, która nawet na umiarkowaną negatywną uwagę reaguje pokazem furii, którego nie powstydziliby się bohaterowie kultowej produkcji pt: Superniania

[lecę, bo mi kolekturę zamkną :D]

:-|
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Chwilę, Ireno
wartościowe, jak piszesz osoby, siłą rzeczy powinny charakteryzować się też silnie zarysowanym rozsądkiem, trzeźwą oceną sytuacji

skąd tutaj się nagle wzięli najwięksi krytycy? jakoś nie przypominam sobie, by którykolwiek z aktywniejszych użytkowników rzucił choć cień podejrzenia, że się za takowego uważa
to ci, którym coś nie gra w komentarzach dodają zwykłym czytelnikom groźnie brzmiący określnik wielki krytyk a ferment później robi się sam
ludzie są chamscy, obcesowi i dosadni i , cholera, nie wiem, skąd tutaj nagle tyle niewinnego zdziwienia

rozbuchana młodzież to prędzej ta część użytkowników, która nawet na umiarkowaną negatywną uwagę reaguje pokazem furii, którego nie powstydziliby się bohaterowie kultowej produkcji pt: Superniania

[lecę, bo mi kolekturę zamkną :D]

:-|


z jednym się zgadzam,
nie koniecznie ci najbardziej obecesowi są wielkimi krytykami.
fakt. powiedziałabym nawet wręcz przyciwnie.
mówisz o niewinnym zdziwieniu.. mnie dziwi nie tylko forma wypowiedzi, ale też powszechna akceptacja takich zachowań. może czas się otrząsnąć i zacząć do siebie mówić po ludzku.
??
/bea
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


w moim powiedzeniu na pewno coś tkwi,
Spiro zgubił kulturę bycia, jak kilku tu jeszcze/
a po co?
Bea,
to jest tak:
autor zamieszcza swój wiersz w jednym z działów/
przeważnie utwór napisany jest przyzwoicie i nie jest ściągany ze znanych/
przybywają czytelnicy i czytają (?) dzieło/
część z nich postanawia wpisać komentarz/
część informację, że czytali ale nie dotarło i... nic/

i nagle pojawia się ktoś (?)
kto pierwszy dotkliwie rani słowem bez szczególnego powodu,
dziwny typ,
który zamiast wierszy ulubionych wybiera do czytania te nie trafiające w jego gust i linię odbiorczą,
w dodatku obraża autora i 'wyrzuca go' z forum nie posiadając do tego uprawnień...

i o co w tym wszystkim chodzi?

o tę szczyptę zdrowego rozsądku, z której korzysta część autorów,
omijając zbędne- publicznie- strefy języka, przeważnie spoza słownika poprawnej polszczyzny, uznane za nieprzyzwoite i...
co ciekawe:
są to nicki, które nawet wstrząsających utworów nie krytykują nieprzyzwoitymi wpisami/
można się też czasem zagalopować- owszem- i palnąć o jedno słówko za dużo

ale trzeba pamiętać, że są też ludzie nie wiadomo skąd, a także nie potrafiący się powstrzymać, bo...
i jeszcze zwyrodnialcy... itp. (podobno te granice są 'take cieńkie')
jak niemal wszędzie :/
pozdrawiam


Marianno,

Przede wszystkim przykro mi, że pod moim postem spotykasz się po raz kolejny z wyzwiskami. Nie jestem w stanie zapanować nad kulturą bycia tutejszych gości.
Widać większość godzi się z takim traktowaniem i przechodzi nad tym do porządku dziennego. Sprzeciw uważam za wyraz obrony godności i trzymam kciuki za każdą taką postawę. Wydaje mi się, że tacy jak my powinni mieć świadomość, że nie są sami i że walka o poprawę poziomu komentarzy jak i zachowania się komentatorow ma sens.
/mówiąc o zachowaniu mam na myśli uciążliwe nękanie BK bez końca mające na celu usunięcie wiersza z portalu./
- strasznie lubię ten wers JPII o tym, że życie ma sens :))
otóż ... zgrzeszę patosem po raz kolejny, ale powiem, że ta walka MA SENS !!

buziaki
/bea
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



tu trzeba psychiatry, nie admina:)
Zaczęło mnie to nawet bawić :) I już wiem, o co chodzi: za sto którymś razem
zajrzę ma Orga, a tam ani słowa o BK. Jakiż smutek mnie wtedy ogarnie, jaka samotność.
Poczuję się opuszczony, jak ów biedny PeeL:


samotna jesień
nawet kukułka odleciała
z zegara


Ja też zacznę wtedy coraz częściej narzekać: popsuł się ostatnio ten Org!
Przywiązanie do czegoś to najmocniejsze kajdany ;)
Pozdrawiam.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Mnie te pierdoły zaczynają inspirować :) Nie ostrzegałem, że z takich zadymek
wychodzę silniejszy?


Szczypta zdrowego rozsądku
czyli traktat filozoficzny zainspirowany blondynkami

Już na pierwszy rzut oka każdy zorientuje się, że ma do czynienia z wierszem nietuzinkowym, jednym z tych, które cumują
gdzieś w środku łepetyny a marynarze myśli rozkołysanym krokiem schodzą na ląd i, pozostawiwszy na wachcie narząd
płciowy i wczorajszy dzień, udają się do miejscowej tawerny. Piwo jedzie szczynami, ten sam zapach ulatnia się spod
prawej pachy barmana, a spod lewej wystaje słupek rtęci bez reszty termometra, bo takimi głupstwami jak logiczna całość
nikt się tu nie przejmuje. W owych momentach słowa są czymś podobnym do czeków bez pokrycia, niby ciągle istnieją
i w każdej chwili możemy wyciągnąć jakiekolwiek z pamięci, ale pod nim nie będzie już tego, na co liczyliśmy.
Przez okno wchodzi właśnie kot Gugu i z całą pewnością nie jest to żaden znany nam kot, nie jest to już nawet liczba pojedyncza.
Zapewne każdy słyszał parę lat temu o udanej próbie rozdzielenia braci syjamskich w Egipcie? Otóż kot Gugu jest czymś odwrotnym,
mianowicie, jest zszytym ze sobą przez genialnego krawca Alberto dawnym bratem Teodorem i Julio Gomezem, kierowcą, obaj
z chilijskiej misji Czerwonego Krzyża. Kot Gugu lubi kiedy głaskać go po brzuszku, a jeszcze bardziej, kiedy podrapać go
nieco niżej, włazi więc któremuś z naszych chłopców na kolana i mruczy na dwa głosy. Nikt nie wie, czemu właściwie
Teodor i Julio zapragnęli któregoś dnia połączyć się różowym węzłem krawieckim, nikogo to zresztą nie obchodzi tu,
gdzie po dwóch głębszych poeci tworzą takie wiersze jak "Filiżanka zapomniania" słabsze od mięśnia próchna.
Zamiast parafy stawia się pod dziełami sztuki znaki w zbożu i nawet w naszym kraju nikogo już nie dziwi,
jeśli rano rolnik zawiadomi miejscowe władze o tym, że drogowcy postawili nocą w jego owsie znak "Przejście dla pieszych",
czy "Zakaz wyprzedzania". Tymczasem w tawernie zegar zdjął właśnie spodnie, kucnął na środku sali i kuka dwadzieścia pięć
razy, stary elektryk Juan odkręca śrubokrętem cewkę drącego się na cały głos Pedro Sanchesa, klnąc ilekroć iskry krwi
przemieszanej z moczem dosięgną jego siwej brody. "Pierdol się" - mówi instynkt samozachowawczy przysiadając się do
stolika nieświeżej blondyny, "Pierdol się" odpowiada uprzejmie blondyna nie przestając zmieniać podpaski.


O czym tak naprawdę opowiada ten wiersz, który przybił właśnie do wybrzeży lewej pólkuli naszego mózgu, tej odpowiedzialnej
za myślenie abstrakcyjne? Czy to w ogóle ważne? Ważne jest to, jakie skutki wywołuje przyczyna, sama będąca jedynie
bezmyślnym i ślepym narzędziem losu. Mróz w ogrodzie potrafi zabić połowę drzew, drugą ominąwszy sobie tylko wiadomą
trajektorią. Kiedyś uświadomił mi pewien statystyk rzecz następującą: "Czy zastanawiałeś się nad tym, że jednocześnie
oddycha na świecie 50% ludzi bo drugie 50% nabiera właśnie powietrza w płuca, albo je wydycha?" Rzeczywiście, pomyślałem,
nawet tak oczywiste sprawy, kiedy im przyjrzeć się z bliska, nabierają bezsensownych kształtów! Do tej pory wydawało
mi się, że żywi ludzie po prostu oddychają, a teraz wiem, że to bardzo skomplikowana i problematyczna sprawa. Dokładnie
tak samo rzecz ma się z wierszami: to dlatego jakiś podoba nam się w 100% dopóki nie zaczniemy wnikać w idiotyczne
szczegóły, jak te z oddychającymi ludźmi. Statystycy i krytycy to swojego rodzaju złodzieje: z najzwyczajniejszej pod
słońcem rzeczy robią ułamki, a kiedy je zsumują wychodzi 30% tego, co było przedtem całe. Na dodatek twierdzą, że musiało
to już być popsute i niekompletne wcześniej i runęło od samego o tym pomyślenia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



skończona idiotka
w moim powiedzeniu na pewno coś tkwi,
Spiro zgubił kulturę bycia, jak kilku tu jeszcze/
a po co?

po pierwsze - jesteś idiotką, bo nic do ciebie nie dociera.
po drugie - domagasz się opinii na temat swoich wierszy; kilka razy starałem się ocenić je merytorycznie lub opisać swoje wrażenia - nie moja wina, że uważam je za kiepskie. to twoja wina. w zamian umieściłaś mnie w wątku dyskusyjnym, w jakiejś wyimaginowanej grupie tępicieli.
mam prawo do swojej opinii i nikt mi tego prawa nie odbierze!
po trzecie (spinając klamrą)- trzeba nazywać rzeczy po imieniu, jeśli inny sposób nie dociera.

dlatego uważam, że jesteś idiotką i nazwę tak każdą osobę, która działa w podobny sposób. autorka tego wątku też na to moim zdaniem zasługuje, bo nie dociera do niej, że to ona wywołała problem swoim zachowaniem
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


w moim powiedzeniu na pewno coś tkwi,
Spiro zgubił kulturę bycia, jak kilku tu jeszcze/
a po co?

po pierwsze - jesteś idiotką, bo nic do ciebie nie dociera.
po drugie - domagasz się opinii na temat swoich wierszy; kilka razy starałem się ocenić je merytorycznie lub opisać swoje wrażenia - nie moja wina, że uważam je za kiepskie. to twoja wina. w zamian umieściłaś mnie w wątku dyskusyjnym, w jakiejś wyimaginowanej grupie tępicieli.
mam prawo do swojej opinii i nikt mi tego prawa nie odbierze!
po trzecie (spinając klamrą)- trzeba nazywać rzeczy po imieniu, jeśli inny sposób nie dociera.

dlatego uważam, że jesteś idiotką i nazwę tak każdą osobę, która działa w podobny sposób. autorka tego wątku też na to moim zdaniem zasługuje, bo nie dociera do niej, że to ona wywołała problem swoim zachowaniem


Sapiro,

sam się podkładasz pod topór, przecież ty mówisz o sobie!!

po pierwsze - nic do ciebie nie dociera!!
po drugie - my też mamy prawo do własnego zdania i na dokładkę wyrażamy je zgodnie z zasadami dobrego wychowania. a ty?
po trzecie - masz rację, skoro nie dotarło, to może ja ciebie nazwę idiotą?

poskutkowało??
przyjąłeś?
pojąłeś w końcu??

nie???

to może teraz jeszcze raz wszystko przemyślisz od nowa. !!
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



tu trzeba psychiatry, nie admina:)

Ewo,
nie ma sprawy, jeśli odczuwasz taką potrzebę...
uważasz, że do nauki dobrego zachowania potrzebny niektórym psychiatra
może masz rację.

naruszenie regulaminu zgłosiłam już kilkakrotnie, BK również, jak sadzę.
nikt tu nas nie słucha niestety i tylko od nas zależy, jak będzie wyglądał ten portal.
czy wchodzi się tu kuturalnie czy w obłoconych wulgarnych gumiakach.

pozdrawiam
i życzę pogody ducha.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @graf omam Dziękuję :)
    • Wiesz, Zygmuncie, węże są właściwie głuche, głuche jak pień, tak jak te zaskrońce (natrix, natrix), którym czytasz swoje opowiastki, które słuchają twojego chropawego głosu. Głuche jak małpi pień buka, a może jak gryf mandoliny, jak lelki, które słyszą tylko głos duchów i beczenie kóz i kręcą się wokół koron drzew wyłącznie po to, aby dostąpić dobrodziejstwa dźwięków, znaleźć się między nimi, umościć w nich gniazdo. Próbując uchwycić linię melodii, wiją się w górę pni, wspinają w górę kozich racic, omamiają i usypiają rogate kozły, budując ornament dla ciszy. Ale czy wiesz, że potrafią pływać i nurkować? I popatrz, te ich żółte plamki za uszami, kioski żółtych łodzi podwodnych jak szkatułki meandrującej między nami opowieści, zausznice zdobne niby żółte piórka, jakbyś zobaczył opierzonego węża Majów, samego Kukulkana, syna bogini dziewicy Coatlicue, tego, co przybywa ze wschodu, aby przejrzeć się w obliczu swojego brata Xolotla, a może aksolotla. Dymiące zwierciadło, rybowąż, w którego zamienił się Wodnik, aby przyjąć od Uka w ofierze święcone monety, przyjąć dumne wizerunki słonecznej tarczy, otworzyć portal, przez który wędrujemy do gwiazd, aby znaleźć tam porozrzucane kości rzeźbione oczami węża, pięcioma oczami, które pozwalają widzieć wszystko. Wąż, który wyrósł na potylicy Ofelii, udając kwitnącego kosaćca, to ich brat, ozdobiony został piórami ptaka  Kwezala, po to, aby zdołał pokonać ziemskiego potwora, a może opierzoną rybę, w którą zamienił się Bruno Schulz, zanim wtopił się w srebrną ławicę, jak święcona, srebrna kula, szlifowana latami, aby stała się tą jedną jedyną, co trafia w ciemno, co trafia na wylot i nie pozostawia śladu. Wąż połykający własny ogon, przezorny Ouroboros – jedno ciało, jeden gest, zero – kostnica liczb, którymi zimni rachmistrze wybijają o grobowe deski taneczny rytm; słowo jedno, może nawet to, co będzie na koniec albo to, co było na początku i to, co było, a nie jest, wpisane do rejestru sadowych ksiąg, w księgę gości odwiedzających dwór zielonołuskiego Wodnika,  zaginionych po wsze czasy w nas, zaginionych od wszech czasów, co w wilgotnej gazie, ślepi jak nas Pan stworzył, siejemy nasiona rzeżuchy na wielką noc.   Pamiętam ciągle, jak mi opowiadałeś: Jestem do snu. Później odchodzę uczyć się kaligrafii. Z wszystkich przykazań wody: tertium non datur. Płyń we mnie. Ziemio, zgódź się. Nie cierpię, gdy kwitną wiśnie, przez ich pory przyznaję się do bieli, z lękiem przewidując przymrozek. Kiedy drzewa rozniosą świat w pył, przyjdzie zamknąć oczy. Kapelusze kwietne, kruche białogłowy, na objeździe Janusów w czasopad kwietniowy – caryce (lub nie kto nie lubi) coraz mocniej uderzają do głów, chociaż to tylko sok. Zaraz po nim listopadowy wieczór – szrama na plecach dokumentuje przechodzenie i stajesz się śladem długiego spadania. Obcy wobec doświadczeń, a jednak we własnej skórze, wymieniam cię między błogosławieństwami. Jednym tchem odwrócisz los, kiedy tylko zajdzie konieczność, kiedy tylko wzejdzie słońce.   Zauważ, jak uważnie słuchają cię zaskrońce. Jak pilnymi potrafią być uczniami, a może uczą się ciebie przedrzeźniać, uczą się kołysać na tej samej fali co ty. Nawet nie sam głos, bo on jest nieistotny, nie linia melodii, ani tląca się kadencja, ale te wibracje powietrza, delikatne jak rysy twarzy zanurzonej w wodzie, delikatne fale eteru rozchodzące się uważnie, w przeczuciu, że nie będą miały do czego wracać, że muszą wtopić się w szklisty piasek, że rzeczy mają uszy, a czasem tylko za dużo wosku nakapie w gwiaździstą, andrzejkową noc, za dużo gabinetów woskowych figur trwa zastygłych  w gotowości, aby, gdy tylko nadarzy się okazja, objąć rząd dusz, za dużo przetrwało delikatnych, woskowych cylindrów, jak te na dnie szafy Uka, przechowujących głosy umarłych, za dużo wypalono świec, zbyt dużo wosku nakapało ze świecy, którą twoja matka stawiała w oknie jak morską latarnię, nawołując burze, hucząc mgielnym tłuczkiem w ciemność, niby tłuczkiem do mięsa, co łamie żebra zatwardziałych, nawołując ptaka Kwezala,  grom i błyskawicę, żeby darły ziemię na strzępy, a ona później delikatnie zdezynfekuje i zaszyje rany i dla niepoznaki zostawi ozdobne szwy z malw i piwonii, dalii i bratków, które zwiążą i zamienią w ciało każde słowo, co padło na żyzny grunt.   Zygmunt często wspominał gabinet woskowych figur – tę świecę i matkę, burze, przez które przeszedł boso i wilgotne stopy pod kołdrą, które powoli obsychały przez całą noc, żeby rano, gdy wzeszło słońce, zamienić się w cierpkie i kwaśne listki szczawiu. Szczawiu, po którego liściach później biegał i deptał go, tłukąc suchym patykiem, który potem zrywał na pastwisku, układał w uroczyste bukiety i przynosił matce na wiosenną zupę okraszoną jajem i śmietaną. A ona wkładała do garnka żeberka, żeberka, które przypominały mu abażur nocnej lampki, ożebrowanie wyrzuconej na brzeg nocnej arki. Dodawała ziemniaki, por, cebulę i marchewkę, a później łyżką cedzakową wydobywała ugotowane składniki i zostawał sam rosół, czysty jak obraz w dymiącym zwierciadle z obsydianu, kamień filozoficzny, eliksir praczasu, do którego wkładała z powrotem pokrojone kawałki mięsa, mięsa odłączonego od kości ojca jego i gotowała na wolnym ogniu, hartując śmietanę, hartując jak wykutą z najlepszej stali białą broń, damasceńskie ostrze, miecz, którym chrzciła wygłodniałych domowników, pokolenie błogosławionych głodomorów, komponujących marsze na ziemniaczaną kiszkę, a szczaw jak liście wawrzynu wieńczył ich zwycięstwo nad głodem, zwycięstwo nad godzinami bezdennej pustki, nad gromem i błyskawicą.   – Jestem ze Śląska, ale nie jestem Ślązakiem – zaznaczał Zygmunt z naciskiem i trochę wstydliwie. Może dlatego, żeby nie traktowano go jak wyrwane z korzeniem drzewo, ale raczej  doniczkową roślinę, którą można ustawić, gdzie się chce, ale trzeba o niej pamiętać, podlewać i zraszać, nawozić i mówić do niej – jesteś piękna, kwitniesz i wydajesz owoce, chociaż tylko kapka ziemi i te granice, których nie możesz przekroczyć. A przecież garstka ziemi musi często wystarczyć, ta garstka, której grudki znalazłem w kieszeni jego płaszcza, daleko od domu, daleko od gdziekolwiek, jak u wyrwanego ze swojego macierzystego grobu potępieńca, bezgłowego, przebitego osikowy kołkiem, z ustami pełnymi suchych liści szczawiu i ziarenek soli. Wystawionego w środku dnia na palące słońce, nocnego marka,  wyrwanego z ojczystej mogiły  księcia skalistej Transylwanii,  który wybrał się na światowe tournée, wędruje ramię w ramię ze swoim przeznaczeniem i rodzinną ziemią w kieszeniach. Garstka pępowinowej ziemi i te macierzyste skrzynki zbite z desek, w których pysznią się fikusy i eukaliptusy, oleandry i mandarynki, których człowiek się chwyta, gdy tonie wraz z Brunonem w ławicy wypukłookich, srebrnolicych ryb, ginie przykuty do skały na dworze Wodnika,  ginie o suchym pysku wśród obudzonych z letargu lemurów, w małpim gaju, rozpuszczony jak wosk przez majowe słońce, zamieniony przez Pana w dziczejące zielsko, lub zamienia się w wyrzuconą na piasek rybę, langustę, kraba pustelnika i szuka pustej muszli, w której może zamieszkać i odzyskać siły, wsłuchać się w gardłowy koncert orkiestry Louisa Armstronga, przetrwać najdłuższą z wielkich nocy.   I wtedy właśnie Uku odkrył nową krainę, odkrył portal w drzwiczkach duchówki, a może tylko przyjął jej posłów przynoszących mu przebłagalne dary – ani to Transylwania, ani Siedmiogród, ani matecznik, ani Śląsk, ale również nie miedza z dziadkową gruszą, gdzie noga ludzka nie zostawia śladów, a tłusty cień wpełza między liście drzewa i nie posępna olszyna detronizująca królów, co mają na pieńku z drzewcami. Przyszli do niego jednak jej wysłannicy i powiedzieli – zbuduj nam dom. – Zbuduj, gdzie chcesz, nie jesteśmy wymagający. – Może być zapiecek, może sterta kompostu albo podszafie, może być też pęknięcie w podłogowej desce. – Ale najlepiej wynieś nas wysoko, wynieś pod samą powałę, załóż nam miasteczko wśród gałęzi drzew, w koronach starodrzewu, jak cieśla co dźwiga belkę, kreator, który wieńczy los zielonym wiechciem, jak matka, co potrafi przebłagać los listkami szczawiu, wydaj głos, który powołuje do życia albo weź w rękę pędzel, który nadaje mu kształt. – Chcemy wiedzieć, gdzie popłynęła wielka rzeka, gdzie podział się czar i dlaczego pękła bańka, w której cieszyło nas widło i powidło, gdzie tysiąc jeden drobiazgów było jak tysiąc jeden nocy, bo jesteśmy zaginionymi potomkami Sindbada Żeglarza i wiemy wiele o tobie, wiemy o tobie wszystko, co chciałbyś wiedzieć o sobie.     Tak właśnie, po raz kolejny, Sindbad Żeglarz dowiódł, że to on właśnie, wyłowiony został spośród tylu innych, żeby nas odkryć i ukryć w swoich słowach – mówisz, Uku, dodając, że są  także ptaki, które wylatują z muszli i gniazda zakładają na wodzie, żywiąc nią młode. – Trudno je jednak rozpoznać  wśród setek odbić, ani uchwycić w locie, bo tylko mowa jest płodna, pewny jedynie los Odysa, kiedy na koniec zostaje jeden mądry, żeby na naszych oczach zakończyć wszystkie podwodne podróże. Ofiarnym dawcą obrazu, zostałeś Uku, choćby miarą szerokiego na piędź, tyle, co korytko dłoni  i chwila przejścia, kiedy otwiera się horyzont i nikt już nie jest w stanie dłużej się za nim ukrywać.   Wkrótce później Uku odszedł, ale wcześniej spełnił ich życzenia. Założył w  domu krasnoludzką spółdzielnię pracy i nauczył ich fachu pielęgnowania losu, krasnoludzkie stowarzyszenie rzemiosł różnych, cech żerców piastujących wysokie, najwyższe,  leśne urzędy. Krasnoludzką rzeczpospolitą  wypełnił południcami, bagienicami i biesami, zaludnił karykaturalnymi i pokracznymi mieszkańcami ostępów i mateczników. Dębowe i bukowe chatki zajęły brodate skrzaty, pod drzewami wystawały borowe dziady. Dziwożony i licha opuściły moczary i zaczęły wieść korowody wśród ciemnych sadzawek, a wszystko to na ścianach jadalni i sypialni, niby platońskich jaskiń, gdzie ich losy mogły rozsmakować się w czystej ułudzie. Poprzez zarośnięte dukty korytarza do najciemniejszych zakamarków kuchni i łazienki – Uku odszedł i zostawił  na pastwę światła leśne mocarstwo, aby żyło swoim życiem, radziło i świętowało, choćby miała to być tylko nieruchomość, iluzja posiadania, działka wydzielona kreskami geometry w miejscowym planie, świat uświęcony śladem pędzla, co kreuje, a nic nie zabiera dla siebie, co tworzy, aby tylko sprowokować krnąbrną dolę, podstępną idyllę leśnych knowań. Uku odszedł, zostawiając Zygmunta, jako samozwańczego plenipotenta krasnoludzkiej domeny, umocowanego przez leśne księgi, prokurenta, zostawiając na stoliku kubek czereśni, zagubione między wymiarami tęczowe muchy, mandolinę z małpiej skóry, woskowe cylindry przechowujące głosy umarłych i stary, mosiężny  żyrandol z kurkami na gaz, który wieczorami czyścił kredą i octem. Uku odszedł, zostawiając powołane do życia w czerwcowe święta, leśne sadyby dziwadeł, mówiąc im: radźcie i wyrokujcie, czyńcie poddanymi sobie jadalnię i sypialnię, ustanawiajcie prawa, dobijajcie się o swoje, a jeśli wam czegoś zabraknie, to wyślijcie Zygmunta, aby prosił waszą władczynię, królową, co trzyma w dłoni złote jabłko, co trzyma za gardło najświętszego z węży, świętą i miłościwą patronkę waszego królestwa. Proście Ofelię o gest łaski, o wyrozumiałość i poczucie wspólnoty, proście ją o ratunek i modlitwę.   I została im Ofelia, chociaż nigdy do końca nie zdołali jej zaufać. Ofelia na czele zastygłego w pół gestu, zwierzyńca, coraz mocniej osiadająca na brzegu czasu, między ziarenkami piasku z pękniętej klepsydry, z wąskim gardłem, przez które sączyła coraz bardziej rozmyte obrazy. I plątały jej się włosy i plątały jej się słowa, a Zygmunt próbował je rozplątać, w zastępstwie Uka, przeczesując żółtym grzebieniem z bakelitu i czytał, czytał jej historię żółtego piórka, aż do chwili kiedy zaczynała go bić po rękach.   Zygmunt,  czyli historia żółtego piórka – 2 – Bywa i tak – mawia Zygmunt – że jak człowiek nie znajdzie właściwego pierwiastka, to może się zgubić nawet we własnej łazience, zwłaszcza gdy akurat dokonuje skomplikowanych obliczeń. –  Tak to już jest z tą matematyką, że gdy próbuje się rozwiązać najprostsze równanie, nagle okazuje się, że nieskończoność razy nieskończoność równa się osiem kwadratowych metrów, w których trzeba zmieścić kilka niezależnych źródeł, a w dodatku obdarzać się intymnym płynem, a tego to już nie obejmuje pierwsza z brzegu nauka, a szczególnie taka co to musi się borykać z ciężką przestrzenią. – Z tego wszystkiego – zauważa Zygmunt – jak zamknąć się w łazience to dobrze chyba myśleć o jedzeniu albo astronomii, a najlepiej o jednym i o drugim, co nie jest takie trudne,  jak tylko się ma odpowiednie medium. Dajmy na to, Zygmunt, jak tylko pomyśli o Zośce, zaraz znajduje się całym sobą w jej nasączonym wanilią niebie, rozsiada się na miękkim obłoku z bitej śmietany, a stąd to już przecież tylko mały krok do bardziej namacalnych odległości. Bo szczerze mówiąc, to przez Zośkę i te jej poglądy, Zygmuntowi  wszystko przypomina kosmos i czuje, że coś musi być na rzeczy. – Dajmy na to – zauważa Zośka – pouczająco jest popatrzeć sobie na takiego Saturna, co się codziennie przechadza pod blokiem ze swoim  psem, i zdarza się, że już przed dziewiątą wchodzi w kolizję  z niewielką kometą spod szóstki, która wraca akurat ze sklepu i nie lubi, jak jej pies obsikuje zamszowe kozaczki, i wtedy bardzo wyraźnie widać te wszystkie  jego zagadkowe pierścienie i to bez użycia skomplikowanej technologii. –  Albo co ciekawe, nawet taki Saturn – twierdzi Zośka – chociaż wydaje się potężny i złowrogi ,wcale nie zbliża się od tego ani na jotę do słońca, bo dokładnie zna swoje miejsce w szeregu, zresztą zupełnie tak jak nasza stara ziemia, która nawet, gdy wraca już przed obiadem do domu i ma wyraźnie mniejszą gęstość, nie zdarza się przecież, żeby wypadła z orbity. – Bo kosmos już taki jest – dodaje Zośka tajemniczo – dużo bardziej rozsądny od naszych do niego pożądliwości, a niektórym to się wydaje, że mogliby go przelecieć jak jakąś naiwną małolatę, przelecieć, wziąć na pamiątkę kilka gadżetów i wcale nie interesują się jego głębokimi uczuciami dojrzałej kobiety. – Ludzie jak to ludzie, chcieliby mieć taki układ słoneczny, najchętniej bez żadnych zobowiązań. –  Nawet taki nasz wielki Kopernik, co to robił mu nieprzystojne propozycje jako uczony bawidamek, to po prawdzie  też go chciał przelecieć, tylko że na swój naukowy sposób. – A najgorsze – wyznaje w końcu Zośka – to jak się komuś wydaje, że jest mądrzejszy od ustalonego porządku, bo co człowiekowi przeszkadzało, dajmy na to, że takie słońce się rusza, a ziemia nie, tym bardziej że z kosmicznego punktu widzenia to i tak wszystko się porusza, tylko nie wiadomo w jakim kierunku, a równie dobrze mogłoby się w ogóle nie ruszać. Zośka się irytuje  i przygryza wargę, a po chwili dodaje – teraz takie czasy, że podobno o wszystkim wie nawet papież, ale i tak nie doznaje od tego pobożnej  satysfakcji, bo co tu dużo mówić,  ludzie chyba nigdy nie docenią swojej międzyplanetarnej wyobraźni. A co to właściwie ma znaczyć, żeby jedni drugich przekonywali, że rozpiętość słońca wynosi tylko jakieś głupie osiem czy dziewięć planet, skoro taka Zośka tylko przed południem, przy obieraniu ziemniaków dostrzega wyraźnie co najmniej piętnaście niebieskich ciał, zwłaszcza gdy akurat Zygmunt za pomocą swojego żółtego piórka dotyka jej ostatecznej struny. – Taki mam z nimi układ – mawia Zośka – i koniec, a inni niech się zadawalają jakimiś tam ograniczeniami. Zygmunt docenia  wkład Zośki do astronomii, a nawet  w stołowym  ma  małe obserwatorium, gdzie jak sam mistrz Kopernik, za pomocą żółtego piórka wyzwala biodra Zośki z nieznośnego egocentryzmu. Zygmunt wie, że nie musnął jeszcze najbliższej choćby gwiazdy, ale nie martwi się tym, bo kto by myślał o gwiazdach w takich czasach.
    • @violetta   Czeska komedia na podstawie scenariusza tego samego reżysera, wcześniej była wystawiana jako sztuka teatralna, teraz z innej beczki: sędzia, który uciekł na Białoruś i poprosił o azyl polityczny - nie jest Słowianinem (patrz: niemieckie nazwisko) - Słowianie na Białorusi są prześladowani za próbę obalenia dyktatury, a sam prezydent Białorusi ma żydowskie pochodzenie jak prezydent Ukrainy, prezydent Rosji: ma chazarskie pochodzenie, dlaczego to mówię? Kolejny pajac zaczyna pieprzyć o zjednoczonej słowiańszczyznie, niech pani uważa i niech pani nie da się nabrać, Słowianinem to był car Aleksander I - miał szacunek dla polskich żołnierzy walczących po stronie cesarza Napoleona I i pozwolił im pozostać w Królestwie Polskim (Kongresowym), nomen omen: wyżej wymieniony car był masonem, kończąc: Poganie, Słowianie i Masoni mają dużo wspólnego ze sobą jak kulturę osobistą, higieniczną i seksualną...   Łukasz Jasiński 
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Ta oryginalność jest po prostu skutkiem przezwyciężania bólu, od kilku lat stosuję taką metodę zamiast leków. Pewnie dlatego to może dość dziwne cale te pisanie. Radość ogromna dla mnie zejść, że jeszcze się udało. Tam naprawdę ulica Fiołkowa prowadzi do lasu, przed którym ha polance rosną małe niepozorne fiołki.  Dziękuję     
    • jej palce głaszczą ogień w kominku   z każdym ruchem skrzydeł mroźny powiew przedświtu maluje freski na szybach okien   dni odległej przeszłości pachną jak kwiaty jabłoni      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...