Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

~ ~ ~ ~ ~
~ ~ O
~ ~ ~


księżycowa noc
w wiklinowym koszyku
ślepe kocięta



To był koniec, mój pies zdychał.
W śnieg zapadł łapami i wyciągnął jęzor
(wyglądał jak łódź, gdy trze burtą o przystań
lecz wiatr za żeglarza wyprawę już podjął)
i pierwszy raz - Bóg mi świadkiem! -
per "przyjacielu" zwróciłem się do psa:
Chcę z żalu zawyć nad twoim przypadkiem,
więc z etykietą skończmy jeden raz...

I smutno wyłem cały wieczór, bardziej
do siebie, psa wyłem, niż do księżyca.
Jak człek pies zdychał, jak pies wyłem ja
(wiatr łódkę w przepaść rzeki spychał).

  • Odpowiedzi 42
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



- te falbanki to jak sądzę wizuallizacja rzeki i łodzi
A sam wiersz zwraca uwagę realizmem, obrazowością uczuć i intelektem. Tak go odbieram. Nie będę chwalić autora, odkąd przeczytałam na warsztacie jak w poecie zamordować poetę :), bo byłaby to niepowetowana strata dla tej strony. Pozdrawiam. Anna
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Na prozę to pasuje każdy wiersz. I odwrotnie, proszę Pani :)
W prozie nie ma aż tylu podwarstwowych przesłanek w tak krótkiej formie, jak ta tutaj.
Co do falbanek - już samo to mogłoby być poezją. Albo to:


niet perz
niet perz o
o

~ ~ o ~ ~ ~ ~ o ~ ~ ~ ~




Ile słów potrzeba, żeby to samo opisać? Zwłaszcza prozą :)
Pozdrawiam.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


A ja właśnie odpisywałem o tym :)
[quote]
A sam wiersz zwraca uwagę realizmem, obrazowością uczuć i intelektem. Tak go odbieram. Nie będę chwalić autora, odkąd przeczytałam na warsztacie jak w poecie zamordować poetę :), bo byłaby to niepowetowana strata dla tej strony. Pozdrawiam. Anna
W skrocie: starałem się w wierszu pokazać przenikanie śmierci i życia,
światła i cienia - tego w człowieku i tego na niebie

- tylko dlatego widzimy księżyc, bo oświetla go słońce.
- trzeba było aż śmierci psa, żeby człowiek powiedział do niego (po raz pierwszy w życiu)
jak do drugiego, bliskiego człowieka: "Przyjacielu"

Bardzo dziękuję za przychylne słowa i pozdrawiam.
Opublikowano

Wiersz porusza niebanalny problem; czasami ktoś (zwierzę a nawet człowiek) musi umrzeć,
żeby ktoś mógł dostrzec brak lub piękno, czy zrozumieć stratę. Bardzo też często doceniamy
kogoś bliskiego po jego odejściu i żałujemy, że byliśmy obojętni.
Może zbyt rozszerzyłam interpretację, ale takie refleksje wywołał ten wiersz.
Wydaje mi się, że Autorowi chodziło nie tylko o psa.
Z zadumą się czytało (fajne te falbanki, wspomagają wyobraźnię).
:)
Serdecznie pozdrawiam
-teresa

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Trafiłaś w sedno. Trzeba dopiero czegoś tak silnego, jak dla psa jest pełnia księżyca,
żeby zapłakać (zawyć) tak szczerze, z głębi serca.
Falbanki :) Jeszcze postaram się o nich napisać i pokazać, dlaczego są
graficznym odzwierciedleniem haiku tuż pod nimi (takie vis a vis).
Dziękuję i pozdrawiam.
Opublikowano
(wyglądał jak łódź, gdy trze burtą o przystań
lecz wiatr za żeglarza wyprawę już podjął)

(wiatr łódkę w przepaść rzeki spychał).


to jest świetne, bardzo mnie rozczuliło, szczególnie fragment z burtą - jest tak przejmująco smutny;
zapadanie w śnieg - też bardzo klimatyczne, jeśli temat wiersza pozwala na użycie tego słowa;
przypominają mi się Sklepy cynamonowe - tytułowe opowiadanie, gdzie koń, znikając, zapadał się w śnieg (konwencja snu, ale mniejsza z tym)
w każdym razie tamten koń był kimś w rodzaju pośrednika-nośnika do innego, fantastycznego świata
tak jak pies w Twoim wierszu - jego śmierć stała się dla człowieka pewnym przejściem w inny wymiar (Jak człek pies zdychał, jak pies wyłem ja), bolesnym otwarciem na to, co gdy jest - jest niewidzialne, gdy nie jest - jej brak tak bardzo namacalny - przyjaźń.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Wspaniale to interpretujesz. Zwróciłaś też uwagę na to, co zostało wzięte w nawiasy, co jak gdyby
toczy się poza zasięgiem możliwości, czy raczej percepcji Peela. Coś, na co nie ma najmniejszego wpływu. Może tylko przyglądać się, czekać i... wyć.
Przepaść rzeki, bo rzeka spada w dół i porywa ze sobą wszystko co w nią (do niej ) wpadnie.
Przykład z koniem Bruna Schultza bardzo trafiony.
Dziękuję i pozdrawiam.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



- te falbanki to jak sądzę wizuallizacja rzeki i łodzi
A sam wiersz zwraca uwagę realizmem, obrazowością uczuć i intelektem. Tak go odbieram. Nie będę chwalić autora, odkąd przeczytałam na warsztacie jak w poecie zamordować poetę :), bo byłaby to niepowetowana strata dla tej strony. Pozdrawiam. Anna


poezja chyba powinna sie bronic bez takowych wizaulizacji.. dla mnie one splycaja dosc fajny utwór :)

Pozdrawiam
Agata
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


A dlaczego tak sądzisz? Co w nich widzisz spłycającego? ;)
Może być rzeka, tak jak widzi to Anna ale może też być zachmurzone niebo
podczas pełni. Albo jedno i drugie: księżyc i chmury przemieszane z falami w rzece.
Nawiązując do haiku pod spodem także koszyk unoszony z prądem dopóki nie
nabierze wody i nie zatonie.
Warto też zwrócić uwagę na podobieństwo zapisów graficznego i lirycznego:

~ ~ ~ ~ ~
~ ~ O
~ ~ ~


księżycowa noc
w wiklinowym koszyku
ślepe kocięta


W pierwszym wyróżnia się tylko "O", czyli nasz koszyk, jasny księżyc na tle nocy
lub mieniący sie w rzecznym nurcie.
Zapis literacki jest identyczny: poza zbieżnym przekazem słychać w nim
miękkie jak woda albo chmury słowa, z którymi kontrastuje tylko "ż" w wyrazie księżyc.
Fonetycznie oddana miękkość księżycowej poświaty na wszystkim podczas pełni,
gdzie tylko jej źródło brzmi intensywnie, jest wyraziste.
Czy nie dlatego wyją do księżyca wilki (pieśń psa) a w człowieku podczas pełni budzą się tęsknoty? Albo pierwotne instynkty - np. podczas pełni policja ma pełne ręce roboty :)

Pozdrawiam.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


A dlaczego tak sądzisz? Co w nich widzisz spłycającego? ;)
Może być rzeka, tak jak widzi to Anna ale może też być zachmurzone niebo
podczas pełni. Albo jedno i drugie: księżyc i chmury przemieszane z falami w rzece.
Nawiązując do haiku pod spodem także koszyk unoszony z prądem dopóki nie
nabierze wody i nie zatonie.
Warto też zwrócić uwagę na podobieństwo zapisów graficznego i lirycznego:

~ ~ ~ ~ ~
~ ~ O
~ ~ ~


księżycowa noc
w wiklinowym koszyku
ślepe kocięta


W pierwszym wyróżnia się tylko "O", czyli nasz koszyk, jasny księżyc na tle nocy
lub mieniący sie w rzecznym nurcie.
Zapis literacki jest identyczny: poza zbieżnym przekazem słychać w nim
miękkie jak woda albo chmury słowa, z którymi kontrastuje tylko "ż" w wyrazie księżyc.
Fonetycznie oddana miękkość księżycowej poświaty na wszystkim podczas pełni,
gdzie tylko jej źródło brzmi intensywnie, jest wyraziste.
Czy nie dlatego wyją do księżyca wilki (pieśń psa) a w człowieku podczas pełni budzą się tęsknoty? Albo pierwotne instynkty - np. podczas pełni policja ma pełne ręce roboty :)

Pozdrawiam.
w ten sposob mozna wszystkiemu nadac sens metaforyczny - nawet dadaisci niesli ze soba przesłanie:) (podobno:)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Ślepi bo zamknięci w swoich jaskiniach, potem chałupach, teraz blokach.
Ale choć nie widzimy, nie zwracamy uwagi na księżyc, podlegamy jego działaniu.
Kobiety dostają miesiączki (od miesiąca - księżyca na niebie), mężczyźni
milczą, albo zalewają robaka w swoich barach (Pudzian, ten ma dopiero co zalewać!),
wilki wyją, falują oceany dostarczając tlenu głębinom. Podobno, gdyby nie księżyc,
nie powstałoby życie na Ziemi.

Dziękuję za rzucenie okiem i pozdrawiam.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



bardzo mi się, zresztą wiesz, że jesteś moim ulubionym poetą na orgu
zawsze mnie mile zaskakujesz
a odnośnie wiersza, to mam tylko jedno, drobne ale:
jakoś bardziej by mi pasowało w haiku zamiast kocięta to szczenięta.
pozdrawiam
am.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Przygniata mnie ten ciężar nocy. Siedzę przy stole w pustym pokoju. Wokół morze płonących świec. Poustawianych gdziekolwiek, wszędzie. Wiesz jak to wszystko płonie? Jak drży w dalekich echach chłodu, tworząc jakieś wymyślne konstelacje gwiazd?   Nie wiesz. Ponieważ nie wiesz. Nie ma cię tu. A może…   Nie. To plączą się jakieś majaki jak w gorączce, w potwornie zimnym dotyku muskają moje czoło, skronie, policzki, dłonie...   Osaczają mnie skrzydlate cienie szybujących ciem. Albo moli. Wzniecają skrzydłami kurz. Nie wiem. Szare to i ciche. I takie pluszowe mogło by być, gdyby było.   I w tym milczeniu śnię na jawie. I na jawie oswajam twoją nieobecność. Twój niebyt. Ten rozpad straszliwy…   Za oknami wiatr. Drzewa się chwieją. Gałęzie…. Liście szeleszczą tak lekko i lekko. Suche, szeleszczące liście topoli, dębu, kasztanu. I trawy.   Te trawy na polach łąk kwiecistych. I na tych obszarach nietkniętych ludzką stopą. Bo to jest lato, wiesz? Ale takie, co zwiastuje jedynie śmierć.   Idą jakieś dymy. Nad lasem. Chmury pełzną donikąd. I kiedy patrzę na to wszystko. I kiedy widzę…   Wiesz, jestem znowu kamieniem. Wygaszoną w sobie bryłą rozżarzonego niegdyś życia. Rozpadam się. Lecz teraz już nic. Takie wielkie nic chłodne jak zapomnienie. Już nic. Już nic mi nie trzeba, nawet twoich rąk i pocałunku na twarzy. Już nic.   Zaciskam mocno powieki.   Tu było coś kiedyś… Tak, pamiętam. Otwieram powoli. I widzę. Widzę znów.   Kryształowy wazon z nadkruszoną krawędzią. Lśni. Mieni się od wewnątrz tajemnym blaskiem. Pusty.   Na ścianach wisiały kiedyś uśmiechnięte twarze. Filmowe fotosy. Portrety. Pożółkłe.   Został ślad.   Leżą na podłodze. Zwinięte w rulony. Ze starości. Pogniecione. Podarte resztki. Nic…   Wpada przez te okna otwarte na oścież wiatr. I łka. I łasi się do mych stóp jak rozczulony pies. I ten wiatr roznieca gwiezdny pył, co się ziścił. Zawirował i pospadał zewsząd z drewnianych ram, karniszy, abażurów lamp...   I tak oto przelatują przez palce ziarenka czasu. Przelatują wirujące cząsteczki powietrza. Lecz nie można ich poczuć ani dotknąć, albowiem są niedotykalne i nie wchodzą w żadną interakcję.   Jesteś tu we mnie. I wszędzie. Jesteś… Mimo że cię nie ma….   Wiesz, tu kiedyś ktoś chodził po tych schodach korytarza. Ale to nie byłaś ty. Trzaskały drzwi. Było słychać kroki na dębowym parkiecie pokoi ułożonym w jodłę.   I unosił się nikły zapach woskowej pasty. Wtedy. I unosi się wciąż ta cała otchłań opuszczenia, która bezlitośnie trwa i otula ramionami sinej pustki.   I mówię:   „Chodź tutaj. Przysiądź się tobok. Przytul się, bo za dużo tej tkliwości we mnie. I niech to przytulenie będzie jakiekolwiek, nawet takie, którego nie sposób poczuć”.   Wiesz, mówię do ciebie jakoś tak, poruszając milczącymi ustami, które przerasta w swojej potędze szeleszczący wiatr.   Tren wiatr za oknami, którymi kiedyś wyjdę.   Ten wiatr…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-12-10)    
    • Singli za dużo, to 1/3 ludności. Można się cieszy, że tyle jest wolnych. W każdym wieku ludziom kogoś brakuje.
    • @Wędrowiec.1984 Jakoś je starałem posegregować, ale istnieje wiele innych. W Polsce mamy ok. 10 milionów singli i ta liczba rośnie, więc uznałem, że poezja powinna też się tym zająć. Pozdrawiam
    • Ból zaciska na skroni palce  cienkie, twarde, szklane, jakby ktoś ulepił je z odłamków reflektora, który pękł od zbyt głośnego światła. Wpycha mi w czaszkę powietrze ostre jak tłuczona szyba, jakby każdy oddech był drzazgą rozjarzonego żaru, w którym ktoś spalił swój ostatni obraz.   Czuję, jak myśl tłucze się o moją kość czołową, jakby chciała wybić sobie ucieczkę, zanim skurczy się do rozżarzonej kuli.   Oddycham sykiem. Oddychawłamóknieniem. Oddycham światłem, które nie oświetla – tylko wypala świat kawałek po kawałku, systematycznie, metodycznie, jak kwas, który zna mój wzór chemiczny, mój rytm, moje wszystkie uniki. Ona prześwietla mnie jak rentgen zrobiony z błysku widzi we mnie nerwy, zanim ja je poczuję.   Dźwięki stoją jak martwe ryby w słojach formaliny: oblepione szumem, przykryte bębenkowym całunem, wypatrują mojej uwagi – rozproszonej, popękanej, jakby każda synapsa pisała zaklęcia przeciwko ciszy, jakby mózg uczył się alfabetu tego pierdolonego bólu poprzez puls.   Nacisk wcina się we mnie głębiej niż sen, głębiej niż jawa, głębiej niż wszystkie myśli: jest czysty, nieubłagany, bezczelnie precyzyjny. Nic nie udaje. Ona nie kłamie – uderza prosto, uderza w punkt, jak neurolog-sadysta, który nie używa eufemizmów, bo ma twoją mapę nerwów zaśmieconą swoimi flagami. Nudności oplatają mnie jak zwierzę zrobione z wilgoci i ołowiu, jak drapieżnik, który zna mój żołądek lepiej niż ja.   Próbują mnie wypchnąć z mojego ciała, a potem wciągają z powrotem – jakby chciały mnie mieć w sobie na stałe, jako tę cholerną świadomość, którą trzeba strawić.   Rozkłada mnie na części jak fizyk, który bada materię od środka na zewnątrz, fala po fali, wibracja po wibracji. Światło patrzy na mnie jak ślepe bóstwo zrobione z igieł; niczego nie żąda, ale wszystko przeszywa.   Tętni za powieką, tętni tak, jakby za gałką poruszał się oddzielny, wściekły organizm – szary impuls, skurcz za skurczem, jak sejsmograf zawieszony wewnątrz czaszki, który odbiera tylko trzęsienia ziemi.   Skroń parzy, szczęka drewnieje, oczy szczypią, jakby słońce przykładało mi do źrenic swoje gorące monety, żądając zapłaty za każdy gram ciemności, który we mnie gasi.   Przedmioty stoją nieruchome i przejrzyste, płoną odwrotnym blaskiem,  blaskiem, który nie daje ciepła, tylko wiedzę. Do dupy wiedzę. Cienie dymią bólem.   Słyszę głowę dzwoniącą ciszą  jakby wielki mosiężny dzwon właśnie bił wewnątrz moich zatok. Wchodzę w ten atak jak w obrzęd przejścia, w równanie, które można rozwiązać tylko własnym, przeklętym pulsem. Ona jest nauczycielką, puls jest kapłanem, mrok jest księgą, a ja jestem zdaniem, które zamiera w połowie, niezdolne do postawienia kropki. Tabletka, pogryziona przez nadzieję, leży jak relikwia niezawierzonego planu – świadectwo ulgi, która nigdy nie miała okazji nadejść.   Uśmiecham się pod nosem: nie trzeba leku, żeby się poddać tej szmacie. Wystarczy zgodzić się, pozwolić jej wyssać z człowieka wszystkie dzienne pewniki, aż zostanie tylko cienki szlak – migoczący ślad na rozpalonym ekranie świadomości. Jestem przejrzysty. Nie winem, nie uniesieniem, nie letnim rozproszeniem – tylko szarym uderzeniem, które wybiela człowieka do zawiasów czaszki, wyskrobuje z niego zamiary, a na koniec zostawia w środku iskrę: zimną, krystaliczną, prawdziwą. Jedyną prawdziwą rzecz w tym całym burdelu. Mrok migocze, jakby ktoś zmielił tysiąc płatków ołowiu i rozsypał ich pył, żeby zobaczyć, czy potrafię w nim utonąć. Ona potrafi kochać okrutnie. Ale kocha, do cholery, uczciwie  pali od środka, wypala skupieniem, aż leżę w jej uścisku niby bezwładny, a jednak w środku czuwam czystym, ostrym płomieniem, którego żaden zdrowy dzień, choćby promieniał pewnością, nie potrafi zrozumieć. I niech się jebie.            
    • @jeremy uważaj, żeby ci ktoś nie ogołocił :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...