Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano
Ot, kalosze po Bogu jął Poeta w dłonie
i napisał poezją o dziewicy, o niej,
coby się nie nurzała w miłości do Tadka
ledwie samą rozpustą, w której krwawa jatka
jest pokłosiem wojenki. Sezon ogórkowy
Pan Tadeusz znajduje tymi oto słowy
- niech się bawi kutasem, sakwa przecież pusta,
szkoda w zyski pójdzie, w chruśniakowe usta,
którymi tania rozkosz wybuchnie za chwilę,
niech się bawi niebożę, gdy ja śnię o winie.


miło Cię czasem odwiedzić, jeszcze milej poczytać
pozdrówka
am.
  • Odpowiedzi 46
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


To może jeszcze mały quiz? Z jakim poetą zostało to napisane? :)


"Dziecina Lolka na rzymskich mogiłach"
albo list IV Wićka z Kićka Małego
do Wielkiego Komtura z Ostródy
w którym domaga się zwrotu rumaka.



Bywaj, rycerzu wilczy w koźlej skórze!
Wiek nie pisałem, nie słałem gołębia;
Tymczasem prawią, żeś znowu Komturze
miecz z pochwy dobył - nie swoje pogłębia?
I, że nie chodzi jak zwykle o włości,
lecz dziewki płoche - żony zacnych gości.

Mnie rzekła o tem, kiedym był Papieża
zwidział z poselstwa Zakonu Świętego
rzymska matrona, oddechem nieświeża,
co świadkiem była czynu haniebnego
na cnocie pani hrabiego Loleczki,
jak żeś raz nocą ściągnał z niej majteczki:


Niby drobnostka (noc zeszła cudownie)
zda się, że powie ktoś: "Nic się nie stało;
Pogasły przecież już syczące głownie,
co podpatrzyły blaskiem grzeszne ciało?"
Jednak, ich płomień odcisnął cień w duszy
- nie wrócisz bełta, gdy wystrzelon z kuszy.

Bo biada, jeśli ten czar zamrze w tobie,
który był w dziecku, rozwiany Paryżem...
Owce od ciebie pójdą spać na grobie
i pod rycerskim położą się krzyżem;
Gdy wyjdziesz - żaden słowik nie zanuci,
słonecznik spojrzy - i oczy odwróci.

Tak rano wszystko się pani mej zdało
ciemne, ponure, nie warte słoneczka
i próżno w mydłach szorowała ciało -
na czarne runo zmieniła owieczka;
Toż łkała, wznosząc czar ocząt do góry:
"Mój monż za żyć mne powieszi u chmury!"

Bo wiedz, że wszelki duch natury słucha.
Kto go postawi u zbawienia progu
i tworzy tęczę - jest warkoczem ducha,
dopóki leci duch prosto ku Bogu.
Gdy stanie - ten włos wypada powoli.
lecz gdy go strzygą - wie Lolka, że boli.

Więc przyjechała tu ze mną do Ojca
ufna, że może coś Święty poradzi?
Ale ów stwierdził: "Kiedy grzeszne jojca
to próżno wodą lać z święconej kadzi!"
i jeszcze klątwą obłożył niebogę,
a dzwony biły to innym na trwogę.

Dziecina Lolka na rzymskich mogiłach
słyszała niegdyś, jak tam wszystko płacze;
Wróble w grobowych kąpiące się płynach,
orzeł, co lecąc na Apenin kracze;
To nauczyło wszystko serce Loli,
Że pośród ruin ptaszkom serce boli.


- Tak mi prawiła, płacząc, rzymska bona,
a ja, gdy serce pękało od żalu
przysiągłem: "Nigdy do żonatej łona
się nie przytulać - czy trzeźwy, czy w balu!"
Aż rumak, mimo, że go nie siodłałem
poleciał w dal rżąc. Tyle go widziałem.
Opublikowano

Czytam na wakacjach, przeczytałam wszystko, wiersz i komentarze i komentarze do komentarzy i następujące po sobie wiersze. Wszystko cacuszko! Aż śmichy - chichy poniosły się po ojkolicy:
a taki rechot się poniósł po mleczach
że zapłonęły jak znicze
to jak by naraz tysiącom dziewic
wiatr zajrzał pod spódnicę!
Serdeczności!
- baba

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


O! temu to dobrze ;) Ciekawe, co zobaczył, bo Wićko
raz znalazł na strychu stare, zakurzone Xsięgi
i kiedy w nie zajrzał ścięło mu rumaka. Tego co
to mu go zwrócił Komtur w odpowiedzi na któryś z poprzednich listów.



“Good Times, Bad Times” Led Zeppelin
albo list XI Wićka z Kićka Małego
do Wielkiego Komtura z Ostródy
w którym domaga się zwrotu rumaka.


Ech! Komturze nieświadom, żebyś widział Xsięgi
z których wiedzę czerpałem, niczym ciura głodny!
Saraceńskie w nich czary! Uśpione potęgi!
Człowiek w chmury wylata jako ptak swobodny.

Co tam dziewki i waśnie? Bledną hufce zbrojne
przy tych słowach z odległych przeniesione czasów!
A najbardziej wstrząsnęły mną wieże upiorne,
które wtenczas porosną w miejsce naszych lasów.

Owe księgi spalili zaraz nasi księża,
ale słów szmer już zdążył wsączyć jad do ucha:
O tempora! O mores!* - nadciągną na męża
tak haniebne zwyczaje kiedy niewiast słucha!

Nawet stosy zagaszą, przy których rozliczne
tłumy wścibskiej gawiedzi weselą dziś pyski,
jędze ściągną gorsety i wdzięki diabliczne
będą same nadstawiać na dziwne rozbłyski.

Teraz słuchaj na koniec, jakie poemata
zaczną w czas ów bełkotać bez żadnego celu?
Dostroję się tylko: ble ble... ble! tra ta... ta ta!
- juści jestem gotowy, bacz sam, przyjacielu:

Nie rozumiem,
jaki cel przyświeca wierszowi rymowanemu, jeśli bywa poszarpany.
Czy o to chodzi, by po prostu był? Stanowi to ciekawą zagadkę.
W sposób opłakany wymawia się taki tekst - te ciągłe nawroty,
bo płynnie przecież raczej tego nie wyśpiewa ludzkie gardło
(myślę, że zwierzę też kłopoty miałoby z tych powodów).
Wszystko tu się zlewa w jedną bryłę, dopiero w sens układać
trzeba poszczególne wyrazy, łącząc je zdaniami z których coś wynika.
A może to jak gleba z zasadzonym ziarenkiem - czytelnik myślami
musi je pielęgnować, ciekaw sam swej pracy, co też z tego wyrośnie:
Czy będzie roślina miała woń specyficzną, czy raczej zobaczy kwiaty barwne?
Czy też... darmo rozum wygina?


Ufff... dość - konia mi skręciło! I widzę, że szczęka
jeszcze chciała przed śmiercią wydać z siebie rżenie,
ale jeno we drgawkach pośród męki szczęka.
Ufff... lepiej mi zamilknąć, gdy razi mówienie.


-------------------------------------

To jeszcze przy-
piski (nawiązując do wiatru zaglądającego gdzie nie trzeba)

*
O tempora! O mores! - O czasy! O obyczaje!

* tekst z Xięgi przetłumaczony przez Wićko i wymieniany
na Odpustach po trzy jaja za wers:


Nie rozumiem, jaki cel przyświeca wierszowi
rymowanemu, jeśli bywa poszarpany.
Czy o to chodzi, by po prostu był? Stanowi
to ciekawą zagadkę. W sposób opłakany
wymawia się taki tekst - te ciągłe nawroty,
bo płynnie przecież raczej tego nie wyśpiewa
ludzkie gardło (myślę, że zwierzę też kłopoty
miałoby z tych powodów). Wszystko tu się zlewa
w jedną bryłę, dopiero w sens układać trzeba
poszczególne wyrazy, łącząc je zdaniami
z których coś wynika. A może to jak gleba
z zasadzonym ziarenkiem - czytelnik myślami
musi je pielęgnować, ciekaw sam swej pracy,
co też z tego wyrośnie: czy będzie roślina
miała woń specyficzną, czy raczej zobaczy
kwiaty barwne? Czy też... darmo rozum wygina?


Opublikowano

Nie rozumiem,
jaki cel przyświeca wierszowi rymowanemu, jeśli bywa poszarpany.
Czy o to chodzi, by po prostu był? Stanowi to ciekawą zagadkę.
W sposób opłakany wymawia się taki tekst - te ciągłe nawroty,
bo płynnie przecież raczej tego nie wyśpiewa ludzkie gardło
(myślę, że zwierzę też kłopoty miałoby z tych powodów).
Wszystko tu się zlewa w jedną bryłę, dopiero w sens układać
trzeba poszczególne wyrazy, łącząc je zdaniami z których coś wynika.
A może to jak gleba z zasadzonym ziarenkiem - czytelnik myślami
musi je pielęgnować, ciekaw sam swej pracy, co też z tego wyrośnie:
Czy będzie roślina miała woń specyficzną, czy raczej zobaczy kwiaty barwne?
Czy też... darmo rozum wygina?


To pochód geniuszy idzie złożyć hołd ;)
(na wszelki wypadek związanych)
geniusz-geniusz-geniusz-geniusz-geniusz-geniusz-geniusz-geniusz-geniusz-geniusz-geniusz-geniusz-geniusz-geniusz-geniusz

ten fragment jest po prostu genilany ;/
spadam stąd ;)
na razie ;)
Boski publikuj ty w ZETCE !!!

pozdr.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Przygniata mnie ten ciężar nocy. Siedzę przy stole w pustym pokoju. Wokół morze płonących świec. Poustawianych gdziekolwiek, wszędzie. Wiesz jak to wszystko płonie? Jak drży w dalekich echach chłodu, tworząc jakieś wymyślne konstelacje gwiazd?   Nie wiesz. Ponieważ nie wiesz. Nie ma cię tu. A może…   Nie. To plączą się jakieś majaki jak w gorączce, w potwornie zimnym dotyku muskają moje czoło, skronie, policzki, dłonie...   Osaczają mnie skrzydlate cienie szybujących ciem. Albo moli. Wzniecają skrzydłami kurz. Nie wiem. Szare to i ciche. I takie pluszowe mogło by być, gdyby było.   I w tym milczeniu śnię na jawie. I na jawie oswajam twoją nieobecność. Twój niebyt. Ten rozpad straszliwy…   Za oknami wiatr. Drzewa się chwieją. Gałęzie…. Liście szeleszczą tak lekko i lekko. Suche, szeleszczące liście topoli, dębu, kasztanu. I trawy.   Te trawy na polach łąk kwiecistych. I na tych obszarach nietkniętych ludzką stopą. Bo to jest lato, wiesz? Ale takie, co zwiastuje jedynie śmierć.   Idą jakieś dymy. Nad lasem. Chmury pełzną donikąd. I kiedy patrzę na to wszystko. I kiedy widzę…   Wiesz, jestem znowu kamieniem. Wygaszoną w sobie bryłą rozżarzonego niegdyś życia. Rozpadam się. Lecz teraz już nic. Takie wielkie nic chłodne jak zapomnienie. Już nic. Już nic mi nie trzeba, nawet twoich rąk i pocałunku na twarzy. Już nic.   Zaciskam mocno powieki.   Tu było coś kiedyś… Tak, pamiętam. Otwieram powoli. I widzę. Widzę znów.   Kryształowy wazon z nadkruszoną krawędzią. Lśni. Mieni się od wewnątrz tajemnym blaskiem. Pusty.   Na ścianach wisiały kiedyś uśmiechnięte twarze. Filmowe fotosy. Portrety. Pożółkłe.   Został ślad.   Leżą na podłodze. Zwinięte w rulony. Ze starości. Pogniecione. Podarte resztki. Nic…   Wpada przez te okna otwarte na oścież wiatr. I łka. I łasi się do mych stóp jak rozczulony pies. I ten wiatr roznieca gwiezdny pył, co się ziścił. Zawirował i pospadał zewsząd z drewnianych ram, karniszy, abażurów lamp...   I tak oto przelatują przez palce ziarenka czasu. Przelatują wirujące cząsteczki powietrza. Lecz nie można ich poczuć ani dotknąć, albowiem są niedotykalne i nie wchodzą w żadną interakcję.   Jesteś tu we mnie. I wszędzie. Jesteś… Mimo że cię nie ma….   Wiesz, tu kiedyś ktoś chodził po tych schodach korytarza. Ale to nie byłaś ty. Trzaskały drzwi. Było słychać kroki na dębowym parkiecie pokoi ułożonym w jodłę.   I unosił się nikły zapach woskowej pasty. Wtedy. I unosi się wciąż ta cała otchłań opuszczenia, która bezlitośnie trwa i otula ramionami sinej pustki.   I mówię:   „Chodź tutaj. Przysiądź się tobok. Przytul się, bo za dużo tej tkliwości we mnie. I niech to przytulenie będzie jakiekolwiek, nawet takie, którego nie sposób poczuć”.   Wiesz, mówię do ciebie jakoś tak, poruszając milczącymi ustami, które przerasta w swojej potędze szeleszczący wiatr.   Tren wiatr za oknami, którymi kiedyś wyjdę.   Ten wiatr…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-12-10)    
    • Singli za dużo, to 1/3 ludności. Można się cieszy, że tyle jest wolnych. W każdym wieku ludziom kogoś brakuje.
    • @Wędrowiec.1984 Jakoś je starałem posegregować, ale istnieje wiele innych. W Polsce mamy ok. 10 milionów singli i ta liczba rośnie, więc uznałem, że poezja powinna też się tym zająć. Pozdrawiam
    • Ból zaciska na skroni palce  cienkie, twarde, szklane, jakby ktoś ulepił je z odłamków reflektora, który pękł od zbyt głośnego światła. Wpycha mi w czaszkę powietrze ostre jak tłuczona szyba, jakby każdy oddech był drzazgą rozjarzonego żaru, w którym ktoś spalił swój ostatni obraz.   Czuję, jak myśl tłucze się o moją kość czołową, jakby chciała wybić sobie ucieczkę, zanim skurczy się do rozżarzonej kuli.   Oddycham sykiem. Oddychawłamóknieniem. Oddycham światłem, które nie oświetla – tylko wypala świat kawałek po kawałku, systematycznie, metodycznie, jak kwas, który zna mój wzór chemiczny, mój rytm, moje wszystkie uniki. Ona prześwietla mnie jak rentgen zrobiony z błysku widzi we mnie nerwy, zanim ja je poczuję.   Dźwięki stoją jak martwe ryby w słojach formaliny: oblepione szumem, przykryte bębenkowym całunem, wypatrują mojej uwagi – rozproszonej, popękanej, jakby każda synapsa pisała zaklęcia przeciwko ciszy, jakby mózg uczył się alfabetu tego pierdolonego bólu poprzez puls.   Nacisk wcina się we mnie głębiej niż sen, głębiej niż jawa, głębiej niż wszystkie myśli: jest czysty, nieubłagany, bezczelnie precyzyjny. Nic nie udaje. Ona nie kłamie – uderza prosto, uderza w punkt, jak neurolog-sadysta, który nie używa eufemizmów, bo ma twoją mapę nerwów zaśmieconą swoimi flagami. Nudności oplatają mnie jak zwierzę zrobione z wilgoci i ołowiu, jak drapieżnik, który zna mój żołądek lepiej niż ja.   Próbują mnie wypchnąć z mojego ciała, a potem wciągają z powrotem – jakby chciały mnie mieć w sobie na stałe, jako tę cholerną świadomość, którą trzeba strawić.   Rozkłada mnie na części jak fizyk, który bada materię od środka na zewnątrz, fala po fali, wibracja po wibracji. Światło patrzy na mnie jak ślepe bóstwo zrobione z igieł; niczego nie żąda, ale wszystko przeszywa.   Tętni za powieką, tętni tak, jakby za gałką poruszał się oddzielny, wściekły organizm – szary impuls, skurcz za skurczem, jak sejsmograf zawieszony wewnątrz czaszki, który odbiera tylko trzęsienia ziemi.   Skroń parzy, szczęka drewnieje, oczy szczypią, jakby słońce przykładało mi do źrenic swoje gorące monety, żądając zapłaty za każdy gram ciemności, który we mnie gasi.   Przedmioty stoją nieruchome i przejrzyste, płoną odwrotnym blaskiem,  blaskiem, który nie daje ciepła, tylko wiedzę. Do dupy wiedzę. Cienie dymią bólem.   Słyszę głowę dzwoniącą ciszą  jakby wielki mosiężny dzwon właśnie bił wewnątrz moich zatok. Wchodzę w ten atak jak w obrzęd przejścia, w równanie, które można rozwiązać tylko własnym, przeklętym pulsem. Ona jest nauczycielką, puls jest kapłanem, mrok jest księgą, a ja jestem zdaniem, które zamiera w połowie, niezdolne do postawienia kropki. Tabletka, pogryziona przez nadzieję, leży jak relikwia niezawierzonego planu – świadectwo ulgi, która nigdy nie miała okazji nadejść.   Uśmiecham się pod nosem: nie trzeba leku, żeby się poddać tej szmacie. Wystarczy zgodzić się, pozwolić jej wyssać z człowieka wszystkie dzienne pewniki, aż zostanie tylko cienki szlak – migoczący ślad na rozpalonym ekranie świadomości. Jestem przejrzysty. Nie winem, nie uniesieniem, nie letnim rozproszeniem – tylko szarym uderzeniem, które wybiela człowieka do zawiasów czaszki, wyskrobuje z niego zamiary, a na koniec zostawia w środku iskrę: zimną, krystaliczną, prawdziwą. Jedyną prawdziwą rzecz w tym całym burdelu. Mrok migocze, jakby ktoś zmielił tysiąc płatków ołowiu i rozsypał ich pył, żeby zobaczyć, czy potrafię w nim utonąć. Ona potrafi kochać okrutnie. Ale kocha, do cholery, uczciwie  pali od środka, wypala skupieniem, aż leżę w jej uścisku niby bezwładny, a jednak w środku czuwam czystym, ostrym płomieniem, którego żaden zdrowy dzień, choćby promieniał pewnością, nie potrafi zrozumieć. I niech się jebie.            
    • @jeremy uważaj, żeby ci ktoś nie ogołocił :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...