Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

czemu wychodzisz przed orkiestrę
w szeregu swoje miejsce masz
zwykłym trębaczem przecież jesteś
dyrygenturę chociaż znasz?

liznąłeś takty oraz nuty
i dobrze trzymasz pieśni takt
murów Jerycha nie wywrócisz
i to niestety przykry fakt

tu by się przydał jakiś Eol
albo z Fenicji silny Baal
a tyś się napiął całą krzepą
i tylko jeden wc padł

dziś może któryś z gromowładnych
co tu latami sobie tkwi
głaszcząc swój odblask nieco zacniej
stworzy reguły nowej gry

wracaj trębaczu do szeregu
na instrumencie dobrze graj
pięknem muzyki do nas przemów
wspaniałych wzruszeń ludziom daj

Opublikowano

Panie Jacku
cóż tu powiedzieć, chyba tylko, że dobrze się czyta.
Wiem, że Pan gustuje w rymach, mnie oduczono tego tutaj.
Kiedyś chyba Pana imiennik Pan Sojan - nie wiem czy potrafię dokładnie przytoczyć,
komuś napisał, że rymy krępują swobodę wypowiedzi.
I tutaj też to można zauważyć np.

poczucie tempa dobre jest

bo tam potrzeba siły fest

Pozdrawiam:)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Witam
Nie dam się oduczyć rymów. Jeśli je doskonale opanuję pójdę dalej pisząc wiersze z zachowanym rytmem grające podobnymi sylabami.
Poezja to także forma która potrafi wspomóc treść
Wiersze białe za wyjątkiem nielicznych odbieram jako mini opowiadania, sentencje albo zbiór metafor pozbawiony piękna.
Jak na razie to mój problem i dalsze szlify
dziękuję może zmienię trzecią strofę

pozdrawiam serdecznie Jacek
Opublikowano

Kiedyś chciałem skrobnąć wierszydło o tym samym tytule. To tutaj niezłe, choć te rymy miejscami jakby nieporadne i sprawiające wrażenie zrymowanych na siłę.

Ale fajnie, że masz swoje podejście do poezji, rymuj zatem dalej.

Jestem na tak.

Pozdrawiam

Opublikowano

A mnie się bardzo podoba. Nie mam nic przeciw rymowaniu, o ile nie jest tylko li dla samego rymowanie.
Ten wiersz zawiera ważne przesłanie. Pokuszę się o interpretację (już tak mam, że chwyta mnie najbardziej treść, choć formy nie bagatelizuję).
Pierwsza wersja nasuwa mi sytuacje zdarzające się ostatnio na forum dyskusyjnym, kiedy to ktoś kogoś "skreśla", choć nie jest do tego upoważniony. Peel zwraca się do wszystkich, którzy wymachują słowną szabelką, którym "wydaje im się", że powierzono im pałeczkę dyrygenta z bardzo taktownym pouczeniem, że są tylko zwykłymi szeregowcami; nikt im nie zlecił pouczania innych, a tym bardziej decydowania o "być albo nie być".
Sory, jeśli odbiegłam za daleko od zamysłu Autora, ale winna wszystkiemu...moja wyobraźnia.

Inna wersja (a może obie można połączyć) to pouczenie odnosi się do wszystkich, ktorzy się wymądrzają, gdziekolwiek, w polityce też, a są tylko doboszami w wyznaczonym miejscu.
Tak czy siak, wiersz mi się podoba. Lubię Twoje wiersze.
:))

Serdecznie pozdrawiam
-teresa

Opublikowano

Imienniku drogi;
nie Bal, bo z bali budują domy - lecz bożek Baal (Biblia - Stary Testament);
mądrze prawisz miszczu - co komu dane, jednemu grać na trąbie, innemu na cymbałach, innemu na nerwach;
czytało się znakomicie - bo dobrze sobie rodzisz w mowie wiązanej;
dobry kawałek rzemiosła!
pozdrawiam - :)
J.S

Opublikowano

1) "dyrygenturę chociaż znasz?" - trębacz ma znać dyrygenturę, czy nuty?
2) "a tyś się napiął całą krzepą - i tylko jeden wc padł" - o co w tych wersach chodzi?
3) "głaszcząc swój odblask nieco zacniej - stworzy reguły nowej gry" Nie dość, że nie wyobrażam sobie, jak można głaskać odblask, to jeszcze każesz mi sobie wyobrażać, że tą czynnością można stworzyć jakieś reguły gry.

Nie podoba mi się. Dla mnie to zły wiersz.

Opublikowano

No tak, Jacku, dobrze, jak znamy swoje miejsce, ale zdarza się każdemu, że chociaż na krótko wyjdzie z szeregu i zechce podyrygować - samo życie. Oby tylko nikogo tym nie skrzywdzić.

pozdrawia trębacz, jeden z wielu na tym świecie ;)))))

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Spróbuję odpowiedzieć za Autora, gdyż dla mnie problem określony w pierwszym punkcie jest dla mnie zrozumiały, a zapisana wątpliwość co najmniej dziwna. Otóż trębacz skończył sekcję instrumentów dętych lub wydział instrumentalny, a potem na studiach wyższych zrobił dodatkowo dyrygenturę. I skoro wyszedł przed szereg tzn. że ma zamiar dyrygować. Zatem należy przypuszczać, że posiada stosowne wykształcenie, aby dyrygować zespołem muzyków.
Ale to tylko przypuszczenie, zatem dla pewności postawiono mu to pytanie.
Przepraszam Panie Jacku, że się wtrącam;)
Pozdrawiam Autora i Komentatora
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Kochany imienniku
dziękuję za zwrócenie uwagi ale Baal - fenicki bóg wiatru i burz
jako miszcz formy białej której Ci serdecznie zazdraszczam słusznie wyczułeś intencje
każdy na czymś gra na trąbie, cymbałach czy nerwach ale najważniejsze nie usypiać czytacza.
nawet jak się zdenerwuje i nam nawrzuca to lepsze niż uśnie i zapomni o czym miał pisać.

pozdrawiam :)))
Jacek
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Don Cornelloś
wyciągnąłeś cztery poważne zarzuty ale spróbuję wyjaśnić
1) jeśli trębacz wychodzi przed orkiestrę to można przypuszczać, że ma chęć dyrygowania
Pomijam fakt,że dyrygując trudno jest grać na trąbie ale do dyrygowania trzeba mieć odpowiednie przygotowanie chociaż większość uważa że wymachiwać kijkiem każdy potrafi.
2)to są najtrudniejsze wersy . wc - po prostu kibel chciałem być bardziej elegancki
jak Ci wiadomo moc trąby jest niesamowita. mury Jerycha padły od tego dźwięku a tu peel się naprężył i mur się ostał jeno kibel się rozleciał i to tylko jeden. inne pozostały. można by jeszcze gdzieś akcję umiejscowić np na Dardanelach ale tu niektórzy mogliby się zdenerwować. a po co?
3) taki gromowładny to zazwyczaj ktoś w kwiecie wieku i jeszcze nie przykrywa odblasku papą albo tupecikiem. u wielu gromowładnych głaskanie, smyranie albo drapanie po odblasku wspomaga pracę tego co pod odblaskiem

Miło że zajrzałeś a wiersz ma prawo się nie podobać.
pozdrawiam

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Przygniata mnie ten ciężar nocy. Siedzę przy stole w pustym pokoju. Wokół morze płonących świec. Poustawianych gdziekolwiek, wszędzie. Wiesz jak to wszystko płonie? Jak drży w dalekich echach chłodu, tworząc jakieś wymyślne konstelacje gwiazd?   Nie wiesz. Ponieważ nie wiesz. Nie ma cię tu. A może…   Nie. To plączą się jakieś majaki jak w gorączce, w potwornie zimnym dotyku muskają moje czoło, skronie, policzki, dłonie...   Osaczają mnie skrzydlate cienie szybujących ciem. Albo moli. Wzniecają skrzydłami kurz. Nie wiem. Szare to i ciche. I takie pluszowe mogło by być, gdyby było.   I w tym milczeniu śnię na jawie. I na jawie oswajam twoją nieobecność. Twój niebyt. Ten rozpad straszliwy…   Za oknami wiatr. Drzewa się chwieją. Gałęzie…. Liście szeleszczą tak lekko i lekko. Suche, szeleszczące liście topoli, dębu, kasztanu. I trawy.   Te trawy na polach łąk kwiecistych. I na tych obszarach nietkniętych ludzką stopą. Bo to jest lato, wiesz? Ale takie, co zwiastuje jedynie śmierć.   Idą jakieś dymy. Nad lasem. Chmury pełzną donikąd. I kiedy patrzę na to wszystko. I kiedy widzę…   Wiesz, jestem znowu kamieniem. Wygaszoną w sobie bryłą rozżarzonego niegdyś życia. Rozpadam się. Lecz teraz już nic. Takie wielkie nic chłodne jak zapomnienie. Już nic. Już nic mi nie trzeba, nawet twoich rąk i pocałunku na twarzy. Już nic.   Zaciskam mocno powieki.   Tu było coś kiedyś… Tak, pamiętam. Otwieram powoli. I widzę. Widzę znów.   Kryształowy wazon z nadkruszoną krawędzią. Lśni. Mieni się od wewnątrz tajemnym blaskiem. Pusty.   Na ścianach wisiały kiedyś uśmiechnięte twarze. Filmowe fotosy. Portrety. Pożółkłe.   Został ślad.   Leżą na podłodze. Zwinięte w rulony. Ze starości. Pogniecione. Podarte resztki. Nic…   Wpada przez te okna otwarte na oścież wiatr. I łka. I łasi się do mych stóp jak rozczulony pies. I ten wiatr roznieca gwiezdny pył, co się ziścił. Zawirował i pospadał zewsząd z drewnianych ram, karniszy, abażurów lamp...   I tak oto przelatują przez palce ziarenka czasu. Przelatują wirujące cząsteczki powietrza. Lecz nie można ich poczuć ani dotknąć, albowiem są niedotykalne i nie wchodzą w żadną interakcję.   Jesteś tu we mnie. I wszędzie. Jesteś… Mimo że cię nie ma….   Wiesz, tu kiedyś ktoś chodził po tych schodach korytarza. Ale to nie byłaś ty. Trzaskały drzwi. Było słychać kroki na dębowym parkiecie pokoi ułożonym w jodłę.   I unosił się nikły zapach woskowej pasty. Wtedy. I unosi się wciąż ta cała otchłań opuszczenia, która bezlitośnie trwa i otula ramionami sinej pustki.   I mówię:   „Chodź tutaj. Przysiądź się tobok. Przytul się, bo za dużo tej tkliwości we mnie. I niech to przytulenie będzie jakiekolwiek, nawet takie, którego nie sposób poczuć”.   Wiesz, mówię do ciebie jakoś tak, poruszając milczącymi ustami, które przerasta w swojej potędze szeleszczący wiatr.   Tren wiatr za oknami, którymi kiedyś wyjdę.   Ten wiatr…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-12-10)    
    • Singli za dużo, to 1/3 ludności. Można się cieszy, że tyle jest wolnych. W każdym wieku ludziom kogoś brakuje.
    • @Wędrowiec.1984 Jakoś je starałem posegregować, ale istnieje wiele innych. W Polsce mamy ok. 10 milionów singli i ta liczba rośnie, więc uznałem, że poezja powinna też się tym zająć. Pozdrawiam
    • Ból zaciska na skroni palce  cienkie, twarde, szklane, jakby ktoś ulepił je z odłamków reflektora, który pękł od zbyt głośnego światła. Wpycha mi w czaszkę powietrze ostre jak tłuczona szyba, jakby każdy oddech był drzazgą rozjarzonego żaru, w którym ktoś spalił swój ostatni obraz.   Czuję, jak myśl tłucze się o moją kość czołową, jakby chciała wybić sobie ucieczkę, zanim skurczy się do rozżarzonej kuli.   Oddycham sykiem. Oddychawłamóknieniem. Oddycham światłem, które nie oświetla – tylko wypala świat kawałek po kawałku, systematycznie, metodycznie, jak kwas, który zna mój wzór chemiczny, mój rytm, moje wszystkie uniki. Ona prześwietla mnie jak rentgen zrobiony z błysku widzi we mnie nerwy, zanim ja je poczuję.   Dźwięki stoją jak martwe ryby w słojach formaliny: oblepione szumem, przykryte bębenkowym całunem, wypatrują mojej uwagi – rozproszonej, popękanej, jakby każda synapsa pisała zaklęcia przeciwko ciszy, jakby mózg uczył się alfabetu tego pierdolonego bólu poprzez puls.   Nacisk wcina się we mnie głębiej niż sen, głębiej niż jawa, głębiej niż wszystkie myśli: jest czysty, nieubłagany, bezczelnie precyzyjny. Nic nie udaje. Ona nie kłamie – uderza prosto, uderza w punkt, jak neurolog-sadysta, który nie używa eufemizmów, bo ma twoją mapę nerwów zaśmieconą swoimi flagami. Nudności oplatają mnie jak zwierzę zrobione z wilgoci i ołowiu, jak drapieżnik, który zna mój żołądek lepiej niż ja.   Próbują mnie wypchnąć z mojego ciała, a potem wciągają z powrotem – jakby chciały mnie mieć w sobie na stałe, jako tę cholerną świadomość, którą trzeba strawić.   Rozkłada mnie na części jak fizyk, który bada materię od środka na zewnątrz, fala po fali, wibracja po wibracji. Światło patrzy na mnie jak ślepe bóstwo zrobione z igieł; niczego nie żąda, ale wszystko przeszywa.   Tętni za powieką, tętni tak, jakby za gałką poruszał się oddzielny, wściekły organizm – szary impuls, skurcz za skurczem, jak sejsmograf zawieszony wewnątrz czaszki, który odbiera tylko trzęsienia ziemi.   Skroń parzy, szczęka drewnieje, oczy szczypią, jakby słońce przykładało mi do źrenic swoje gorące monety, żądając zapłaty za każdy gram ciemności, który we mnie gasi.   Przedmioty stoją nieruchome i przejrzyste, płoną odwrotnym blaskiem,  blaskiem, który nie daje ciepła, tylko wiedzę. Do dupy wiedzę. Cienie dymią bólem.   Słyszę głowę dzwoniącą ciszą  jakby wielki mosiężny dzwon właśnie bił wewnątrz moich zatok. Wchodzę w ten atak jak w obrzęd przejścia, w równanie, które można rozwiązać tylko własnym, przeklętym pulsem. Ona jest nauczycielką, puls jest kapłanem, mrok jest księgą, a ja jestem zdaniem, które zamiera w połowie, niezdolne do postawienia kropki. Tabletka, pogryziona przez nadzieję, leży jak relikwia niezawierzonego planu – świadectwo ulgi, która nigdy nie miała okazji nadejść.   Uśmiecham się pod nosem: nie trzeba leku, żeby się poddać tej szmacie. Wystarczy zgodzić się, pozwolić jej wyssać z człowieka wszystkie dzienne pewniki, aż zostanie tylko cienki szlak – migoczący ślad na rozpalonym ekranie świadomości. Jestem przejrzysty. Nie winem, nie uniesieniem, nie letnim rozproszeniem – tylko szarym uderzeniem, które wybiela człowieka do zawiasów czaszki, wyskrobuje z niego zamiary, a na koniec zostawia w środku iskrę: zimną, krystaliczną, prawdziwą. Jedyną prawdziwą rzecz w tym całym burdelu. Mrok migocze, jakby ktoś zmielił tysiąc płatków ołowiu i rozsypał ich pył, żeby zobaczyć, czy potrafię w nim utonąć. Ona potrafi kochać okrutnie. Ale kocha, do cholery, uczciwie  pali od środka, wypala skupieniem, aż leżę w jej uścisku niby bezwładny, a jednak w środku czuwam czystym, ostrym płomieniem, którego żaden zdrowy dzień, choćby promieniał pewnością, nie potrafi zrozumieć. I niech się jebie.            
    • @jeremy uważaj, żeby ci ktoś nie ogołocił :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...