Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

na śniadanie zjadam żyletki
zakładam strój supermana
i idę do obozu pracy

cel: zarobić miliony miliardy mamuty
jestem alfą
i resztą alfabetu

wiem co to strach
na wróble
płacz?
skrót od "coś mi wpadło do oka"

gdy umrę
Huta imienia Tadeusza Sendzimira
zgłosi się po moje cojones

nie lubię poezji

w niej też nie mogę
wyrażać emocji wprost

Opublikowano

bo poezja nie służy do wyrażania własnych emocji - do tego zdecydowanie lepiej służy własne ciało...
poezja służy do wywoływania emocji u czytelnika (czasami nawet do przekazania naszych emocji innym) ale wyrażanie? w to wierzą tylko grafomani (co ocenia sie post-hoc patrzac na ich potworki :) )

Opublikowano

wiersz dobry. emocje wyraża, może nie wprost;) gwoli dyskusji, pewnie ze poezja to również/też wyrażanie własnych emocji, z kazelotem sie absolutnie.. natomiast przybranie emocji w ekspresję może podkreślić/ukazać ich natężenie...

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Uwielbiam sarkazm. Mi się żyletki kojarzą z pośpisznie jedzonym śniadaniem. Rano wstajesz, mięśnie wiotkie, żoładek skurczony, a żreć trzeba, żeby potem w ciągu dnia nie paść. No i każdy kęs jest jak żyletka, czasem naprawde boli. Tak to odczytuję.
"strój supermana" to drwina na robotę i pogarda dla swojej służby, zresztą już po chwili mamy "obóz pracy", więc wsio wiadomo.


"Alfa i omega" nie rusza mnie wcale. Było i było. Za to "miliony miliardy mamuty" podoba się jako nienawiśc do zarabiania dla zarabiania i tępego konsumpcjonizmu ("mamuty" jako coś zupełnie niepotrzebnego, tak samo jak trzeci wóz sąsiada).


Ten płacz należy połączyć z pointą w celu zrozumienia sensu. Płacz dziś stał się czymś nienaturalnym, żeby nie powiedzieć wynaturzonym. Więc człowiek broni się przed naturalnymi emocjami (zamiast "strachu" peel mówi przekornie o "strachu na wróble", zamiast płaczu twierdzi się, że "jakiś obcy przedmiot wpadł mi do oka"). Łączy się to z wcześniejszym konsumpcjonizmem (zwrotka 2.), a konsumpcjonizm łączy się ze zwrotką pierwszą. Bardzo mi się to podoba. Tekst zachowuje ciągłość.


Pewnie chodzi o miejsce pracy peela. Można przy okazji wyobrazić sobie "strój supermana", o którym z pogardą mówi peel w 1. strofie. Wyraz obcojęzyczny wyjątkowo mnie nie razi. Dodam więcej: to najlepsza częśc wiersza. Pełna świadomość bezsensu i ciągle wrogość do obcej siły, która każe robić hajs, hajs i hajs.


No i dostało się poezji. Ale nie na zasadzie: nie lubię ciebie, to i ty jesteś brzydki. Peel po prostu szukał w poezji autentyczności, może oczyszczenia z codzinnej bezndziei. Okazało się jednak, że poezja niesie marne pocieszenie, a jako odskocznia od prozy dnia jest krótkotrwała i nie do końca można jej zaufać. O tych emocjach mówiłem już przy 3. strofie.

Na tym kończę tę moją interpretacyjkę na szybko.

Powiem tak: wyczepisty tekst. "Alfę i omegę" proponuję zmienić, choć i to rozumiem jako wyzysk. Wcześniej "strój supermana", potem "alfa i omega", potem huta i cojones - wszystko to się ze sobą łączy w spójną całość.

Tekst do Ulubionych. Znakomity temat, dobrze napisany. Nic tylko podziwiać.

Pozdrawiam.
Opublikowano

amerrozzo:


oglądając amerykańskie tokszoły dochodze raczej do przeciwnego wniosku - płacz jest bardzo modny i popularny - więc to chyba na odwrót powinno być interpretowane - płacz został sprowadzony do czynności mechanicznej: bodziec - reakcja: jakby coś wpadło do oka, bez udziału żadnych głębszych uczuć (ktorych wiadomo, w cywilizowanych społeczeństwach wykształcać sie nie opłaca)... jeśli już ludzie płaczą do dlatego że dostali sygnał z telewizora że płakać należy, jeśli się śmieją to dlatego że w sitkomie jest podkładany śmiech, Strach wywoływany przez stracha na wróble

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Kazelocie drogi, Twoja interpretacyja też dobra i pewnie też można ją podciągnąć pod moją. Zresztą uważam, że wcale nie stoi ona w opozycji do moich słów. W końcu napisałem, że "płacz dziś stał się czymś nienaturalnym", a Ty w zasadzie zgadzasz się z tym, tyle że poszedłeś dalej, podając przykład. Właśnie - płacz mamy w tokoszołomach, ale trudno nazwać to czymś naturalnym. Ludzie płaczą, bo im płacą. Ludzie płaczą, bo myślą, że płakać należy - też nie wygląda mi to na nic naturalnego, pod warunkiem, że płaczemy tylko dlatego, że paris hilton płacze ;-)

Mam dziwne wrażenie, że dokonałem jakiejś podłej generalizacji, toteż kończę (komentarz).

Pozdrawiam.
Opublikowano

ciekawy sposób przedstawienia tematu, po który sięgano dość często.
żeby sięgnąć po niego ponownie i jeszcze wstawić to na forum trzeba mieć jaja z żelaza i zrobić to szybko, zanim po jaja zgłosi się huta ;)

jeśli mogę zasugerować małe cięcia, to pozbyłbym się "służbowy". dodatkowy trop do odczytu jest w tym miejscu zbędny. dalej zgodzę się tylko częściowo - bez "omegi", ale z samcem alfa i resztą alfabetu jest ciekawiej. i dobrze łączy się z żelaznymi jajami.

tylko puenta nie trzyma poziomu.

gratuluję i pozdrawiam

Opublikowano

bo ja się przyczepiłem słowa "broni się" (przed emocjami)
a moim zdaniem właśnie się nie broni, tylko produkuje jes seryjnie i na zawołanie, a dokłądniej na rozkaz...
"broni się" - sugerowałoby że robi to intencjonalnie z własnej woli, ku własnej korzyści... a to jest prędzej tak, że są to raczej reakcje emocjonalne (nie mylic z emocjami) wywoływane zdalnie

Opublikowano

Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że mam do czynienia z narzekaniem na stan rzeczy, który w zasadzie jest kwestią wyboru. Model życia właśnie z wyboru wynika. Nikt przecież nie zmusza do takiej pracy a nie innej. Nikt też nie zmusza do pracy w ogóle. Można być żebrakiem na przykład. I w tym wypadku praca jest wyborem: z tych dwóch możliwości (a jest ich więcej, bo można szukać kobiety, która utrzyma, a pewnie i inne by się znalazły) peel wybrał pracę. I nie ma co utyskiwać na własny wybór!
Peel stylizuje się na bezwolnego, tak jakby wszystko było z góry narzucone, a on nie ma na nic wpływu. Może tak być. Może peel nie ma za grosz charakteru, poddaje się najmniejszej presji, ucieka, ustępuje. Nie konfrontuje swoich wartości z rzeczywistością. Poza narzekaniem na stan faktyczny, rzecz jasna. Ale uleganie naciskom i ucieczka od wyboru to też swego rodzaju wybór.
Tak samo jest z wyrażaniem emocji. Nikt nie powiedział: nie wolno. To, że peel nie może, wynika z narzuconego z zewnątrz a może od wewnątrz przekonania, że nie uchodzi. Bo dlaczego nie wolno? Nowe przepisy wprowadzili? Obyczaj? Teraz jest moda na panów, którzy się nie wstydzą swoich emocji.
Cel: zarobić miliony. To taki trochę mało realny, w obozach pracy nie zarabia się kokosów, o miliony ciężko. A mamuty? Czasy się zmieniły, siła fizyczna już nie gra takiej roli, zatem mamuty łowią także kobiety i one nie mają takich rozterek raczej. Więc może jednak nadziana kobieta?
Nic nie poradzę na to, że tragizm peela wcale mnie nie rusza, a wręcz śmieszy. Takie zrzucanie odpowiedzialności za własne życie na złe i niepasujące warunki i okoliczności jest żałosne. Jak ktoś nie chce zapakowania w uniform i zasuwania w mrówkowcu, to wolna wola. Nawet przed wojskiem da radę uciec, jeżeli wykaże się trochę inwencji. Nieuniknione są tylko dwie rzeczy: śmierć i podatki.;)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Sam powiedziałeś, że mógł być żebrakiem. A z żebraka nikt nie ściąga podatków. A widzisz ;)

Tylko śmierci wykiwać się nie da. Ale pomyślimy, pomyślimy. Może trzeba jej posmarować ;)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Sam powiedziałeś, że mógł być żebrakiem. A z żebraka nikt nie ściąga podatków. A widzisz ;)

Tylko śmierci wykiwać się nie da. Ale pomyślimy, pomyślimy. Może trzeba jej posmarować ;)
Nie?;) Pan się przejdzie na dworzec centralny w Warszawie i zobaczy na jakiej zasadzie funkcjonują tam bezdomni. Jeżeli mają jakiś "utarg", to jest ktoś, kto ściąga podatek... a że to nie urząd skarbowy to insza inszość.
Tam gdzie jest przychód, zawsze się znajdą "inspektorzy".:D
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Żadne sztuczki nie przejdą. Nikt przed nią nie ucieknie i nie przekupi za żadne pieniądze.
Przypomniał mi się dowcip na ten temat.

Jeden facet, aby uniknąć śmierci, schował się między noworodkami, i jak ta weszła na salę, leżał w powijakach i pił mleko z butelki ze smoczkiem.
Śmierć patrząc na niego powiedziała: „Am am i da da”.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Dawno temu, osiemset metrów pod ziemią, na pokładzie Idy, gdzie czarne pyły gryzły płuca górników jak wszy - harował koń - Łysek. Na grzbiecie nosił kamienny oddech kopalni, w oczach światło lampki karbidowej, w nogach tysiące ton węgla. Kości dzwoniły jak łańcuchy, kopyta tłukły w skałę - aż iskry gasiły ciemność. Morcinek opisał to w swej noweli. Zabawny gość, co widzi cierpienie w rytmie kopyt. Rządy Władysława Gomułki - ascetycznego sekretarza jak kość obgryziona z chleba - wypchnęły konie z kopalń. Maszyny wdarły się tam, gdzie mięso i kopyta znały drogę. Żelazne szczęki zamiast mięsa, w partyjnych gazetach -  że konie i emeryci przeżerają Polskę jak pasożyty w trzewiach narodu. Łyska wpakowano na ciężarówkę. Z innymi skazanymi na śmierć końmi wywieziono do Francji - krainy ludzi, co jedzą konie jakby chcieli zagryźć ich dusze, popić winem, zagryźć żabą, udawać ucztę bogów. Zwariowani dziwacy, co Marsylianką chwalą ociekającą krwią gilotynę. W rzeźni pachniało krwią, rury ciekły parą jak żyły przecięte brzytwą. Pan Galambosz pił kawę, zalewając się w trupa. Łysek spojrzał mu w oko - i wygrał. Zamiast noża - furmanka. Miska obroku. Pijacka przysięga: kto dowiezie - przeżyje. Śpiewała o tym pani Rodowicz – swym namiętnym głosem zachęcając : „wio koniku…” Lecz Galambosz był to francuska  moczymorda. Po miesiącach kupił dostawczaka Renault i wyrzucił Łyska  z podwórka w pizdu, jak psa zdechłego w gnoju. Koń błąkał się po Polach Elizejskich, z pyskiem otwartym jak rynsztok, aż trafił na plac Pigalle, gdzie, jak przekonywał nas oficer Abwehry Hans Kloss, są najlepsze kasztany. Kloss miał stosunki ze SS-Sturmbannführerem Brunnerem, pokazał je w serialu „Stawka większa niż życie” Konic z Morgensternem. Polska już miała miec stosunek z bestią ze wschodu ale szczęśliwy przypadek nie dopuścił do tragedii. Bo ta czerwona cholera na glinianych nogach przy pomocy Gorbaczowa i Jelcyna rozpadła się jak trup, rozdęty, cuchnący, którego nikt nie chce grzebać. Ale bestia wciąż zabija. Na szczęście - nie u nas. To były dla Polaków czasy piękne i trudne. W euforii doszczętnie zgłupieli. Wybrali agenta bezpieki, Bolka, na prezydenta. Dali się prowadzić jak stado ślepych cieląt w rzeźni historii. Łysek padł na ławkę, kopyta sterczały jak krzyże, brzuch lśnił w słońcu - straszył spacerowiczów kutasem większym niż pomnik Lenina. Stary Kowboj znalazł go tam, złapał za grzywę, pognał na statek dla emigrantów - krwawiących jak cielak w rzeźni. Kowboj został poganiaczem bydła w Ameryce Południowej. Skóra spaliła się w słońcu, serce zżarły muchy prerii. Jerzy Michotek śpiewał o tym: „nad ranem gdy kowboje wypędzali bydło w step....", a echo niosło śmierć po suchej trawie, co drżała jak skóra zdarta z człowieka. Kowboj umarł, kumple ciało przykryli  kamieniami, by Salvatore Allende nie wyrzucił go z helikoptera do oceanu w imię rewolucyjnego bilansu, że ilość żywych i martwych zrzucanych do oceanu musi się mu bilansować. Allende, ten samobójca historii - padł w pałacu jak szczur rozszarpany przez własne, ludzkie psy ochrony. Łyskowi strzelili z Remingtona w łeb. Czy zginął? Michotek bredził o wietrze i trawach - jakby człowiek był trzciną, bezbronną, łamliwą, krwawiącą - jak ta Hanka od Staśka Apasza, zadźgana nożem w bramie, o czym  lamentował Grzesiuk. Legenda mówi -  Łysek przeżył. Nazywał się Qń - pseudonim operacyjny albo symbol przetrwania. Skończył studia, został mecenasem, łeb większy niż boisko, kopyta wykrzywione jak po chorobie Hainego - Medina. Awanturnik, wrzeszczący w Sejmie, krzywa bestia naszych czasów. Jest, jaki jest. Chyba że znowu zemdleje. Łysek z pokładu Idy - legenda. Nie koń, lecz krzyk rozszarpany, kopyto wbite w twarz historii. Źrebaków Łyska już nikt nie znajdzie. Pieprzona Unia Europejska rządzi. Łąki puste, ziemia zarośnięta, konie z duszami znikają jak górnicy przykryci pyłem, zakopani w szybach, w ciemności, bez powrotu. Arrivederci.      
    • @janofor Udało Ci się zbudować miniaturę, w której jest i lekkość, i ironia, i trochę goryczy. To działa – zostawia po sobie uśmiech, ale też nutkę niepokoju.
    • Wolfgang zakończył właśnie wykład, gdy szef wydziału historii uniwersytetu monachijskiego poinformował, że ma zaproszenie na konferencję. - I to jaką! – tajemniczo się uśmiechnął. – W Polsce, w Prusach Wschodnich! Wolfgang od razu zainteresował się tym zaproszeniem. Będzie mógł odwiedzić krainę swoich przodków, swoje dziedzictwo. Wuj zostawił mu jeszcze misję do spełnienia w imieniu rodziny. Postanowił pojechać bez wahania. „To za trzy tygodnie. Trochę mało czasu na przygotowanie się do takiej podróży”, zmartwił się. Zaczął od oddania do przeglądu swojego 3-letniego Audi A4. Potem załatwił biurokratyczne formalności. Skrupulatnie obliczył trasę. Wyszło mu trzynaście godzin samej jazdy, ale zdawał sobie sprawę, że odcinek w Polsce nie będzie taki łatwy. Wiedział o braku autostrad i fatalnym stanie dróg. Doliczył dodatkowe trzy godziny. W przeddzień konferencji Wolfgang wjeżdżał do Olsztyna. Był zadowolony, bo jak dotąd całą trasę przebył bez problemów. I właśnie wtedy poczuł huk, prawym kołem wpadł do wielkiej dziury w asfalcie i uderzył podwoziem w nierówność. Zatrzymał samochód. Zobaczył zniszczoną felgę i wyciekający olej z miski olejowej. Wściekły zadzwonił do swojego ubezpieczyciela, potem na Policję. Miał szczęście, jeden z funkcjonariuszy mówił po angielsku. Udokumentował zdarzenie i pomógł zamówić lawetę. W warsztacie czekało na naprawę zbyt dużo samochodów, aby jutro jego Audi mogło kontynuować dalszą podróż. Z samochodu zabrał walizkę, nałożył marynarkę i prochowiec. Zdruzgotany sytuacją, poprosił o przywołanie taksówki i pojechał do hotelu „Gromada”. Następnego dnia już o ósmej rano był na dworcu, chociaż odjazd do Starego Folwarku był godzinę później. Kupił bilet i usiadł na ławce naprzeciwko stanowisk, z których wyjeżdżały kopcące Jelcze. Obserwował dworcowe życie. „Jak tu nieprzyjemnie, szaro i smutno”, pomyślał. „I dlaczego tu jest tak brudno”. Nie dostrzegał też uśmiechów na twarzach śpieszących się ludzi. Nagle jakaś kobieta usiadła koło niego. „Wreszcie jakiś kolor”, pomyślał, widząc zwiewną sukienkę na której dostrzegł różnorodność kwiatów. Podniósł oczy na twarz sąsiadki. Ciemne, błyszczące oczy, regularne rysy twarzy i długie kasztanowe włosy zachwyciły Wolfganga. - Piękna! – ocenił w myślach - Może mieć około trzydziestu lat. Postanowił ją zagadnąć: - Przepraszam, czy Pani może jedzie autobusem do Starego Folwarku? Kobieta odpowiedziała w jego języku. Uradowany od razu przedstawił się i zaproponował wspólną podróż. Dowiedział się, że ma na imię Monika. Ukradkiem delektował się jej urodą. Zauważył na jej prawej ręce obrączkę. „Szkoda”, pomyślał. Monika nagle wstała i kazała mu iść za sobą. Wolfgang postanowił robić to, co ona. Wyjął z kieszeni bilet i też wyciągnął rękę do góry, dzięki temu ludzie przepuszczali ich do autobusu. W autokarze Wolfgang wyjął telefon i zaproszenie, w którym znalazł numer organizatora konferencji. Zadzwonił. Wyjaśnił mu, co się stało z samochodem i pytał czy może liczyć na pomoc w powrocie do Olsztyna. Usłyszał też prośbę, aby na konferencji przedstawił najnowszą historię swojej rodziny. Na to nie był przygotowany. Zobaczył, jak Monika z torebki wyciąga takie samo zaproszenie. Zrozumiał, że jadą w to samo miejsce. Szczerze się z tego ucieszył. Wolfgang zaczął przyglądać się krajobrazowi. Przecież był w „swoich Prusach Wschodnich”. „Ale co mam powiedzieć na konferencji”, zastanawiał się. Wyobrażał sobie życie w wielkim gospodarstwie swojego stryja Alexa. Piękny, królewski pałac, siedziba rodu znajdowała się tylko piętnaście kilometrów od Starego Folwarku. Ze wspomnień wuja, wiedział, że sowieccy sołdaci wszystko rozgrabili. Pałac podpalili. Nie jest tylko pewien, czy celowo, czy też z głupoty. Jeden z polskich jeńców po wojnie opowiadał, że czerwonoarmiści chcieli się ogrzać i rozpalili w pokoju na piętrze ognisko. „Moja rodzina nie popierała Hitlera, ale Polacy w to nie uwierzą”, myślał. „Będą sądzić, że chcę wybielić swój ród. A przecież wujek Alexa, Heinrich, uczestnik zamachu na führera zapłacił za to życiem. Sam Alex odmówił wydania rozkazu rozstrzelania jeńców wojennych. Co mogę jeszcze opowiedzieć?” Z tych rodzinno-wojennych wspomnień został wyrwany przez Monikę, która kazała mu wysiadać. Na przystanku Wolfganga witał organizator konferencji ze strony niemieckiej oraz troje uczestników z Monachium. Zadawali mu wiele pytań, sypali różnymi propozycjami. Wszyscy wreszcie skierowali się w kierunku pałacu, w którym m.in. znajdował się hotel. Piękna, biała budowla w stylu włoskim zachwyciła Wolfganga. Do tej pory widział ten pałac tylko na zdjęciach.    
    • @Nata_Kruk Twój wiersz zatrzymuje – otwiera oczy na to, co wciąż żyje w nas mimo pozornej ciszy. Poruszył mnie obraz czasu "przeciskającego się w labiryntach głowy". Świetny!
    • @andrew jeszcze trwają jeszcze a wierzchołki drzew jesienne już
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...