Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


dobra, to zadam Ci pytanie ktore zadawałem sobie jako 10-latek:
to w takim razie jak dolecę do krańca wszechświata - do tej granicy którą rzekomo posiada, to co się stanie? co będzie ZA nią? co tam zobacze? :>
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


dobra, to zadam Ci pytanie ktore zadawałem sobie jako 10-latek:
to w takim razie jak dolecę do krańca wszechświata - do tej granicy którą rzekomo posiada, to co się stanie? co będzie ZA nią? co tam zobacze? :>

Chodzi Ci o to, że 'zobaczysz' pustkę? :) To przecież pojęcie abstrakcyjne :)
Opublikowano

odniosę się do wiersza, nie do komentarzy. podmiot liryczny zbyt wyraźnie zaznaczony, uwypuklony już w pierwszym wersie. jego przemyślenia nie zostawiają dużej swobody. koncept byłby w porządku, a nawet jest w porządku, ale wykonanie nie przekonuje. może i interesujące są rozważania peela, niestety podane w złej potrawce.
pozdrawiam.

Opublikowano

Jedna z teorii zakłada, że wszechświat rozchodzi sie z prędkościa światła we wszystkie strony - zatem nie moża znaleźć się poza granicami wszechświata, gdyż nie pozwala na to stożek świetlny z teorii względności. Wszystko co jest poza stożkiem świetlnym jest co najwyżej przyszłym zdarzeniem. Nie ma prędkości wiekszej od świetlnej. Za granicami wszechświata, wszechświat będzie za chwile, gdy tam dotrze. Ot co. Poza tym, nie da się dogonić granic wszechświata, które baaaardzo długo poruszają się z prędkościa światła, bo niby jak? Skoki czasoprzestrzenne? Póki co mrzonka.

Inna teoria zakłada, że wszechświat rozchodzi się we wszystkich kierunkach ale po sferze...i kiedyś te oddalające się fale spotkają sie ponownie i będzie boom! koniec i początek, nowa fala zacznie rozchodzić się z miejsca gdzie był boom! i tak w nieskończoność...ciągła przemiana enegii.

Kiedyś mnie zastanowiło, skoro wszystko opiera się na przemianach energii...co dzieje się z energią człowieka po jego śmierci? Przemienia się w inną? Reinkarnacja? :d

Fizyka jest głeboka.
pozdrawiam.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


dobra, to zadam Ci pytanie ktore zadawałem sobie jako 10-latek:
to w takim razie jak dolecę do krańca wszechświata - do tej granicy którą rzekomo posiada, to co się stanie? co będzie ZA nią? co tam zobacze? :>

Chodzi Ci o to, że 'zobaczysz' pustkę? :) To przecież pojęcie abstrakcyjne :)

a czy abstrakcja ma sens? sens jaki metafizyczny tak, ale czysto fizynczyZ? chyba nie.

pozdr.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


dobra, to zadam Ci pytanie ktore zadawałem sobie jako 10-latek:
to w takim razie jak dolecę do krańca wszechświata - do tej granicy którą rzekomo posiada, to co się stanie? co będzie ZA nią? co tam zobacze? :>

Chodzi Ci o to, że 'zobaczysz' pustkę? :) To przecież pojęcie abstrakcyjne :)
to to chyba serio granice umysłowe :) chodzi mi o to że "pustką" jest już sam wszechświat - i raczej nie może się "skończyć" na jakiejś granicy za którą - o dziwo - znowu byłaby PUSTKA...
"pustka" to zaledwie nazwa - w języku łatwo rozgraniczyć "coś" od "niczego", ale jak to przenieść na rzeczywistość?
nie da się - w naszym świecie (praw które uznajemy za nami rządzace) nie może istnieć granica fizycznego swiata - bo poza nią też przecież "coś" być musi (chodzi o to że granica obowiązywania praw fizyki jest sprzeczna z prawami fizyki :) ) - a jeśli tak, to znaczy że świat który znamy - rzeczywiście jest tylko wytworem naszych zmysłów/umysłów - a wtedy wniosek jest jeden: prawdziwy sens NIGDY nie będzie dla nas poznawalny, ponieważ nasze zmysły nie mają do niego dostępu
Moim skromnym to całkiem ciekawa alternatywa - że obiekty fizyczne (w tym my) są tylko etykietkami upraszczającymi prawdziwą rzeczywistość - tyle tylko że nasze myśli poza te etykietki nie są w stanie się wznieść, a więc perspektywy są raczej ponure :)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



imho herezja, zaraz dojdziemy do wniosku, że wniosek nie jest wnioskiem :)
Wszechświat składa się z materii, tam gdzie nie ma materii nie ma wszechświata. Próżnia doskonała to pustka, totalnie nic. Brak obecności jakiegokolwiek atomu. Można to nazwać, ale to wszystko. Jeżeli uważasz, że przez samo nadanie nazwy coś zaczyna istnieć - to jesteś Bogiem.
pozdrawiam.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



a ja czytałam że nasz wszechświat się kurczy a jak już się skurczy do rozmiarów karła?
to będzie miał granice ;) z przekroczeniem bez paszportu.
Waldi, bardzo przekorny ten wiersz.
pozdrawiam ciepłoES



bardzo przekorny ten wiersz-jak cały wszechświat Stanislawo
słońca życzę Waldemar
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Chodzi Ci o to, że 'zobaczysz' pustkę? :) To przecież pojęcie abstrakcyjne :)
to to chyba serio granice umysłowe :) chodzi mi o to że "pustką" jest już sam wszechświat - i raczej nie może się "skończyć" na jakiejś granicy za którą - o dziwo - znowu byłaby PUSTKA...
"pustka" to zaledwie nazwa - w języku łatwo rozgraniczyć "coś" od "niczego", ale jak to przenieść na rzeczywistość?
nie da się - w naszym świecie (praw które uznajemy za nami rządzace) nie może istnieć granica fizycznego swiata - bo poza nią też przecież "coś" być musi (chodzi o to że granica obowiązywania praw fizyki jest sprzeczna z prawami fizyki :) ) - a jeśli tak, to znaczy że świat który znamy - rzeczywiście jest tylko wytworem naszych zmysłów/umysłów - a wtedy wniosek jest jeden: prawdziwy sens NIGDY nie będzie dla nas poznawalny, ponieważ nasze zmysły nie mają do niego dostępu
Moim skromnym to całkiem ciekawa alternatywa - że obiekty fizyczne (w tym my) są tylko etykietkami upraszczającymi prawdziwą rzeczywistość - tyle tylko że nasze myśli poza te etykietki nie są w stanie się wznieść, a więc perspektywy są raczej ponure :)

No teraz to pojechałeś z grubej rury :D :D
Nie będę powielał i napiszę tylko, że wyręczył(a) mnie Amanita...

pzdr
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



imho herezja, zaraz dojdziemy do wniosku, że wniosek nie jest wnioskiem :)
Wszechświat składa się z materii, tam gdzie nie ma materii nie ma wszechświata. Próżnia doskonała to pustka, totalnie nic. Brak obecności jakiegokolwiek atomu. Można to nazwać, ale to wszystko. Jeżeli uważasz, że przez samo nadanie nazwy coś zaczyna istnieć - to jesteś Bogiem.
pozdrawiam.
tyle tylko, że ja nie odpowiadam a jedynie pytam
fajnie jest powiedzieć: "tam jest koniec i tyle mnie obchodzi", ale co z tym końcem? co jest tam gdzie nie ma nic? :) co by się stało jakby pani wsiadła na pokład enterprise'a i doleciała do tego kónca i wleciała w tą pustkę? :)
wiem że to sci-fi w dodatku bardzo spekulatywne i infantylne, ale chodzi mi o to, że na dobrą sprawę taki świat jaki znamy nie ma prawa istnieć (właśnie przez problem granic - bo w naszym świecie wszystko musi mieć granice, tymczasem ta najważniejsza granica, jak się okazuje nie istnieje (bo odpowiedź "tam nic nie ma" jest conajmniej niezadawalająca - i przypomina raczej bełkot i dogmat - takie samouspakajanie się

inaczej: gdzie kończy się ta "pustka" która jest poza wczechświatem? :) bo jeśli nigdzie - to znaczy że istnieje jednak coś co nie ma granic - i teraz prosze pod to "coś" podstawić nazwe wszechświat i wrócić do poczatku dyskusji :)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Wg mnie, tam gdzie nie ma nic, nie ma żadnego atomu, ba nawet czas ciężko tam odmierzyć bo nie ma punktu odniesienia. Jak dla mnie nie ma potrzeby więcej rozwodzić się nad tą kwestią.
Jak już pisałem wcześniej, nie dogonisz granic wszechświata, gdyż one poruszają sie z predkością światła, a nie ma więszkej prędkości od światła.
Pustka kończy się tam, gdzie zaczyna pojawiać sie materia - to oczywiste. Wyobraź sobie sferę, w której materia biegnąc od jednego bieguna do drugiego (rozchodząc się we wszystkich kierunkach z prędkościa światła) w końcu zderza się ze sobą na drugim biegunie - nastepuje eksplozja (wg mnie ponowna kumulacja materii na jednym z biegunów, wytwarza tak silne pole grawitacyjne, że przyciąga cała materię która zostawała "w tyle", następuje seria eksplozji), fala zaczyna rozchodzić sie ponownie w drugim kierunku.
Wg mnie rozważanie wszechświata i tej 'niepojętej' pustki jako dysku który nie ma granic, bądź ma granice po przekroczeniu których wszystko spada, przywodzi na myśl świat dysku, gdzie jest on podtrzymywany przez cztery słonie sunące przez kosmos na grzbiecie gigantycznego żołwia. :) Polecam Terry'ego Pratchetta.

Jak widać wiersz poruszył bardzo ciekawy i kontrowersyjny temat, na który tak naprawdę praktyczna odpowiedź nigdy nie będzie znana. Dlatego tak intryguje. Osobiście nie zamierzam dłużej ciągnąc tej polemiki, która choć ciekawa, zdaje się nigdy nie doprowadzi Nas do konsensusu, gdyż zarówo ja, jak i Ty, jesteśmy mocno utwierdzeni w swoich przekonaniach. :)

Miło sie rozmawiało, pozdrawiam i życzę jak najwiecej tak intrygujących tematów poruszanych w wierszach. :)
Opublikowano

a jeśli wycelujesz w siebie dwie latarki to z jaką prędkością względem siebie będą poruczać się ich promienie? :) - o to właśnie chodzi: einstein twierdzi że szybciej się już nie da - czyli że zakrzywi się czas, moim skromnym to zwykła bzdura, ale jeśli jednak to on ma racje, to by znaczyło, że czas jednak nie jest bezwzględny - a jakoś trudno móić o sensie czegokolwiek jeśliby zrezygnować z realcji przyczynowo-skutkowych... wiem że to troche absurdalna dyskusja i może to ja jestem zjebem, że mnie to w ogóle interesuje, ale chyba to jednak dość istotna kwestia - koniec końców jak tu żyć skoro nie można nawet ustalić jaki jest sens tego naszego życia... niektórym do szczęścia wystarczy bzdurna książka (biblia sie to chyba nazywa) ja jakoś tak zawsze potrzebowałem czegoś prawdziwszego i strasznie mnie dołuje fakt, że być może racjonalność jest równie bzdurna co wiara w byty astralne

ps. wyobrazam sobie sfere - ale co jest obok tej sfery?
wyobrażam sobie koniec pustki jako pojawienie się materii - ale co w takim razie ogranicza tę pustkę z pozostałych stron? :)
to tak samo jak z nieskończonością czasu - zawsze można zapytać "no dobrze, a co potem?"
a odpowiedź "nic" nie jest odpowiedzią :)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Ponura polska jesień, Przywołuje na myśl historii karty smutne, Nierzadko także wspomnienia bolesne, Czasem w gorzki szloch przyobleczone,   Jesiennych ulewnych deszczy strugi, Obmywają wielkich bohaterów kamienne nagrobki, Spływając swymi maleńkimi kropelkami, Wzdłuż liter na inskrypcjach wyżłobionych,   Drzewa tak zadumane i smutne, Z soczystych liści ogołocone, Na jesiennego szarego nieba tle, Ponurym są często obrazem…   Jesienny wiatr nuci dawne pieśni, O wielkich powstaniach utopionych we krwi, O szlachetnych zrywach niepodległościowych, Które zaborcy bez litości tłumili,   Tam gdzie echo dawnych bitew wciąż brzmi, Mgła spowija pola i mogiły, A opadające liście niczym matek łzy, Za poległych swe modlitwy szepcą w ciszy,   Gdy przed pomnikiem partyzantów płonie znicz, A wokół tyle opadłych żółtych liści, Do refleksji nad losem Ojczyzny, W jesiennej szarudze ma dusza się budzi,   Gdy zimny wiatr gwałtownie powieje, A zamigocą trwożnie zniczy płomienie, O tragicznych kartach kampanii wrześniowej, Często myślę ze smutkiem,   Szczególnie o tamtych pierwszych jej dniach, Gdy w cieniu ostrzałów i bombardowań Tylu ludziom zawalił się świat, Pielęgnowane latami marzenia grzebiąc w gruzach…   Gdy z wolna zarysowywał się świt I zawyły nagle alarmowe syreny, A tysiące niewinnych bezbronnych dzieci, Wyrywały ze snu odgłosy eksplozji,   Porzucając niedokończone swe sny, Nim zamglone rozwarły się powieki, Zmuszone do panicznej ucieczki, Wpadały w koszmar dni codziennych…   Uciekając przed okrutną wojną, Z panicznego strachu przerażone drżąc, Dziecięcą twarzyczką załzawioną, Błagały cicho o bezpieczny kąt…   Pomiędzy gruzami zburzonych kamienic Strużki zaschniętej krwi, Majaczące w oddali na polach rozległych Dogasające płonące czołgi,   Były odtąd ich codziennymi obrazami, Strasznymi i tak bardzo różnymi, Od tych przechowanych pod powiekami Z radosnego dzieciństwa chwil beztroskich…   Samemu tak stojąc zatopiony w smutku, Na spowitym jesienną mgłą cmentarzu, Od pożółkłego zdjęcia w starym modlitewniku, Nie odrywając swych oczu,   Za wszystkich ofiarnie broniących Polski, Na polach tamtych bitew pamiętnych, Ofiarowujących Ojczyźnie niezliczone swe trudy, Na tylu szlakach partyzanckich,   Za każdego młodego żołnierza, Który choć śmierci się lękał, A mężnie wytrwał w okopach, Nim niemiecka kula przecięła nić życia,   Za wszystkie bohaterskie sanitariuszki, Omdlewających ze zmęczenia lekarzy, Zasypane pod gruzami maleńkie dzieci, Matki wypłakujące swe oczy,   Wyszeptuję ciche swe modlitwy, O spokój ich wszystkich duszy, By zimny wiatr jesienny, Zaniósł je bezzwłocznie przed Tron Boży,   By każdego z ofiarnie poległych, W obronie swej ukochanej Ojczyzny, Bóg miłosierny w Niebiosach nagrodził, Obdarowując każdego z nich życiem wiecznym…   A ja wciąż zadumany, Powracając z wolna do codzienności, Oddalę się cicho przez nikogo niezauważony, Szepcząc ciągle słowa mych modlitw…  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @andrew Czy rzeczywiście świat współczesny tak nas odczłowieczył? Czy liczy się tylko pogoń za wciąż rosnącą presja społeczną w każdej dziedzinie? A gdzie przestrzeń, by być sobą?
    • @Tectosmith całkiem. jakbym czytał któreś z opowiadań Konrada Fiałkowskiego z tomu "Kosmodrom".
    • @Manek Szerzenie mowy nienawiści??? Przecież nie skłamałem w ani jednym wersie!
    • Widzą mnie. Przez te korytarze. Przez te imaginacje. Patrzą. Wodzą za mną wzrokiem nieruchomym. Te ich oczy. Te ich wielookie twarze… Ale czy to są w ogóle ich twarze? Wydrapuję żyletką te spojrzenia z okładek. Ze stronic starych gazet. Z pożółkłych płacht. Zapomnianych. Nie odtrącam ich. Było ich pełno zawsze i wszędzie. Nie odtrącam… Kiedyś odganiałem ręką te spojrzenia wnikliwe. Czujne. Odganiałem jak ćmy, co puszyściały w przelocie. Albo mole wzruszone jakimś powiewem nagłym z fałd ciężkich zasłon, bądź ubrań porzuconych w kącie. Z barłogu. Z legowiska. Ze sterty pokrytej kurzem. Szarym pyłem. W tym oddechu idącym od otwartych szeroko okien. Od nocy. Od księżyca… Od drzew. Od tych topól strzelistych. Szumiących. Szemrzących cicho. Od tych drzew skostniałych z zimna. Od chmur płynących. Od tych chmur w otchłani z jasnymi snopami deszczu...   Siedzę przy stole. Na krześle. Siedzę przy stole oparty łokciami o blat. Oparłszy się na złożonych dłoniach brodą. Zamieram i śnię. I znowu śnię na jawie. Wokół mnie płomienie świec. Drżące. Migoczące. Rozedrgane cienie na suficie i ścianach. Na podłodze błyszczące plamy. Na klepce. Czepiają się sęków. Czepiają się te widma. Te zjawy z nieokreślonych ustroni i prześwitów z ciemnej linii dalekiego lasu. Na stole płonące świece. Na parapetach. Na szafie. Na podłodze. Świece wszędzie. Płonące gwiazdy na niebie. Wszechświat wokół mnie. Ogromna otchłań i mróz zapomnienia…   Przede mną porcelanowy talerz z okruchami czerstwego chleba i emaliowany kubek, odrapany, otłuczony. Pusty… A więc to moja ostatnia wieczerza…   *   Wirujące obłoki nade mną. Pode mną mgławice, spirale galaktyk. Nade mną… Nasyca się we mnie jakaś deliryczna ekscytacja. Jakieś wielokrotne, uporczywe widzenie tego samego, tylko pod różnymi kątami. Wciąż te same zardzewiałe skorupy blaszanych karoserii, powyginanych prętów, pancernych płyt, pogiętych, stępionych mocno bagnetów i noży… Przedzieram się przez to wszystko z donośnym chrzęstem i stukotem spadających na ziemię przedmiotów. Idę, raniąc sobie łokcie, kolana… Idę… I słyszę. I słyszę wciąż w mojej głowie piskliwy szum. I pulsowanie, takie jakby podzwanianie. I znowu drzwi. Kolejne. Uchylone. Spoza nich dobiega to nikłe: dzyn-dzyn. A więc ktoś tu był. I jest! Ktoś mnie ogląda i podziwia jak w ZOO. Nie mogę się pozbyć tych mar natrętnych. Dzyn-dzyn.. Tych namolnych widziadeł, które plączą się tutaj bez celu. Dzyn-dzyn… I widzę je. I słyszę... Nie. Nie dosłyszę, co mówią do siebie, będąc w tych pokracznych pozach. Gestykulują kościstymi palcami obwieszonymi maleńkimi dzwoneczkami… Dzyn-dzyn… Wciąż to nieustanne dzyn-dzyn...   *   Otaczają mnie blaski. Mrugające iskry. Kiedy siedzę przy stole, oparłszy brodę na dłoniach. Mieni się wazon z kryształu z uschniętą łodygą martwego kwiatu. Cóż jeszcze mógłbym ci powiedzieć? Będę ci pisał jeszcze. Kartki rozrzucone na stole. Pogniecione. Na podłodze. Ciśnięte w kąt w formie kulek. Wszędzie. W dłoni. W tej dłoni ściskającej pióro, bądź długopis… W tej dłoni pomazanej tuszem, atramentem. W tej dłoni odrętwiałej. I w tym odrętwieniu trwam, co idzie od łokcia do czubków palców. Mrowienie. Miliardy igieł... W serwantce lustra migoty i drżenia. W serwantce filiżanki, porcelanowy dzbanek. Talerze. Kryształowa karafka ojca. Zaciskam powieki. Szczypiące.   Dlaczego ten deszcz? Latarnie na ulicy. Noc. Zamglone światła. Deszcz. Drzewa oplatają się nawzajem gałęziami. Nagimi odnogami. Drzewa splecione. Supły… Deszcz… Zamglone poświaty ulicznych latarni. Idę. Kiedy idę – deszcz… Wciąż deszcz… Stukocze o blaszane rynny starych kamienic. O daszki okrągłych ogłoszeniowych słupów. O blaszane kapelusze ulicznych latarni… Deszcz… Kiedy idę tak. A idę tak, bo lubię. Kiedy deszcz… I ten deszcz wystukuje mi. Spada na dłonie. Na policzki. Na usta. Na twarz…   *   To rotuje. To wciąż rotuje. Oddala się, ciągnąc za sobą długą smugę. Rezonuje od tego jakiś magnetyzm. To się oddala. To wciąż się oddala, nieubłaganie. Kiedy idę długim korytarzem, muskam palcami żeliwne rury, które ciągną się kilometrami w głąb. Które się ciągną i wiją. Które pokryła brunatna pleśń. W których stukoty i jęki. Zamilkłe. W których milczenie. Martwa cisza. Ciągnące się rury. Rozgałęzienia jakieś. Wychodzą. Wchodzą. Rozchodzą się. Łączą… Od jednej ściany do drugiej. Z podłogi w sufit. Przebijają się znikąd donikąd. Martwy krwiobieg w ścianach z popękaną, odłażącą farbą. Chrzęszczący pod stopami gruz, potłuczone szkło... Na języku i w gardle gryzący szary pył zapomnienia. Uchylone drzwi. Otwarte na oścież. Zamknięte na klucz. Na klamkę. Naciskam z cichym skrzypieniem. Wchodzę. W półmroku sali kamienne popiersia okryte zakurzoną folią. Rozrzucone dłuta, młotki… W półmroku. Zapach jakichś dalekich, zeskorupiałych w mimowolnym grymasie gipsowych twarzy. W odległym echu dawnego czasu. Pożółkłe plakaty na ścianach. Uśmiechnięte twarze. Patrzące filuternie oblicza dawno umarłych…   Kto tu jest? Nie ma nikogo.   Szklane gabloty. Zardzewiałe metalowe stelaże. Na pólkach chemiczne odczynniki. Przeciekające butle z jakąś czarna mazią. Odór rozkładu i czegoś jeszcze, jakby opętanego chorobą o nieskończonym wzroście… Na ścianach potłuczone, popękane porcelanowe płytki z rozmazanymi smugami zakrzepłej krwi. Od dawna ślepe, zgasłe oczy okrągłej wielookiej lampy. Przekrzywionej w bezradnym błaganiu o litość, w jakimś spazmie agonii. W kącie, między stojakami do kroplówek, ociężały, porysowany korpus z kobaltem-60 w środku pokryła rdza. Na metalowym stole resztki nadpalonej skóry z siwą sierścią kozła. Nie przeżył. Wtedy, kiedy blade strumienie wypalały jego wnętrze do cna… Walające się na podłodze stare, zwietrzałe gazety. Czarne nagłówki. Czarno-białe zdjęcia. Pierwszy wybuch jądrowy na atolu Bikini. Pozwijane plakaty... Szukam czegoś. Szperam. Odgarniam goła stopą… Nie ma. Nie było chyba nigdy.   *   Powiedz mi coś. Milczysz jak głaz wilgotny. Jak lśniący głaz na poboczu zamglonej drogi. Zjada mnie promieniowanie. Zżera moje komórki w powolnej agresji. Wokół mojej głowy mży złociście aureola smutku w opadających powoli cząsteczkach lśniącego kurzu. Jakby to były drobniutkie, wirujące płatki śniegu. Jakby rozmyślający Chrystus, coraz bardziej jaśniejący i z rękami skrzyżowanymi na piersiach, szykował się powoli na ekstazę zbawienia w oślepiającym potoku światła...   I jeszcze...   Otwieram zlepione powieki... Długo jeszcze? Ile już tu jestem? Milczysz... A jednak twoje milczenie rozsadza moją czaszkę niczym wybuchający wewnątrz granat. Siedzę przy stole a on naprzeciw szczerzy do mnie zęby w szyderczym uśmiechu. Kto? Nikt. To moje własne widzimisię. Moje chorobliwe samounicestwienie, które znika, kiedy tylko znowu zamknę je powiekami. I znowu widzę – ciebie. Jesteś tutaj. Obok. We mnie. W przeszłości jesteś. A ponieważ i ja jestem w głębokiej przeszłości, nie ma nas tu i teraz. Zatem byliśmy. A tutaj, w teraźniejszości tkwisz głęboko rozgałęzieniami korzenia. W ziemi. W tej czarnej glebie. W tej wilgotnej, w której ojciec mój zdążył się już rozpaść w najdrobniejsze szczegóły dawno przeżytych dziejów. W atomy. W ziarna rozkwitające w ogrodzie pąkami peonii…   Przełykam ślinę, czując sadzę z komina, dym płonących świec na podniebieniu. One wokół mnie rozpalają się jeszcze i drżą. Marzyłem. I śniłem. Albo i śnię nadal. Na jawie. I jeszcze… Moje nocne misterium. Moje własne bycie mistrzem ceremonii, której nie ma, która jest tylko we mnie. Mówię coś. Poruszam milczącymi ustami. Tak jak mówił do mnie mój nieżywy już ojciec, wtedy, kiedy pamiętałem jeszcze. Przyszedł odwiedzić mnie, ale tylko na chwilę. Przyszedł sam. Tym razem bez matki. Posiedział na krześle. A bardziej, tylko przysiadł. Tak, jak się przysiada na moment przed daleką podróżą. Lecz zdążył jeszcze zapalić papierosa, oparłszy się jednym łokciem o blat stołu..I w kłębach błękitnawego dymu, zaczął swoją przemowę pełną wzruszeń. To znowu ze śmiechem, albo powagą człowieka z zasadami. A jego oczy za szkłami okularów stawały się coraz bardziej lśniące. Coś mówił. Albo i nie mówił niczego. A to, co mówił było moim przywidzeniem. Omamem słuchowym. Fantasmagorią. Tylko siedział nieruchomo. Jak posąg z kamienia. Ale wiem, że odchodząc, położył jeszcze swoją dłoń na moim ramieniu, w takim jakby muśnięciu, w ledwie wyczuwalnym tknięciu. Czy może bardziej wyobrażeniu…   Sam już nie wiem czy tu był. I czy był jeszcze…Chłód powiał od schodowej klatki. Od wielkiego przeciągu drzwi trzasnęły w oddali…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-23)      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...