Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Nie musi pani wychodzić z siebie - może pani u siebie zostać przecież. I jeżeli to nie forum komentatorów, to po co pani komentuje? Jak już się pani wlepiła, to niech pani teraz nie odwraca kota ogonem, że się nie wlepiła.
I chodzi pani o "język wiersza" - co tutaj jest niestosownego? Że "dupa"? A co w niej takiego złego czy nienormalnego? - każdy ma.

PS - wybaczam.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



To następny zonet będzie o mojej ulubionej zupie pomidorowej (a jak ona nie upichci, to będzie, że za słono, oj będzie)

Racze przypomnie, ze są dwie kupy n tym forum w które pan wdepnął ;-)
a tak wogole to nie rozumiem tego konkursu: to m by najgorszy sonet, zy genilny udający kicz, czy jakis wydziwowany ;-)

pozdrawiam ;-)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



To następny zonet będzie o mojej ulubionej zupie pomidorowej (a jak ona nie upichci, to będzie, że za słono, oj będzie)

Racze przypomnie, ze są dwie kupy n tym forum w które pan wdepnął ;-)
a tak wogole to nie rozumiem tego konkursu: to m by najgorszy sonet, zy genilny udający kicz, czy jakis wydziwowany ;-)

pozdrawiam ;-)

Wydziwowany.
Opublikowano

Jeśli chodzi o oburzenie niektórych, spowodowane wierszem, to ja tylko sobie pozwolę zaznaczyć, że jako znana "protestantka" wiadomych wyrazów, absolutnie nie poczułam się urażona owymi, co więcej uważam, że w tym mięsnym “zonedzie” są na swoim miejscu.
Nie ma się więc co oburzać. Moim zdaniem nie należy się też zbytnio skupiać na owych niewymownych wyrazach, bowiem treść wiersza jest niesłychanie przejmująca i trzeba podkreślić, że jest to przecież wiersz o nieszczęśliwej miłości poety :))))

Opublikowano

Joanna Soroka - nie mów o wtórności, bo niektórym limit nie daje wciąż możliwości wklepania tu swojego zonedzika. Ja, na przykład, też napisałem se wulgarnego, a teraz będę posądzony o wtórność. Chyba muszem coś inszego skrobnońć.

Co do wiersza - zonedów się nie broni, bo z założenia są parszywe.

Ten mi się w ogóle nie podoba. Nie kupuję tym razem kolokwialnego "weź" (przejadło mi się już to słowo). "Żołądź pierdolony" (swoją drogą, dlaczego nie "żołędź"? ;p) tym razem przekroczył granice dobego smaku. Ale z drugiej strony - chu. mi do tego, wszak to zoned, najnofszejszejszy trent w poezyji i chyba tak musi być.

Ale płenta jest zbyt dobra, a sądziłem, że chodzi tylko o kichę ;-)

Pozdrawiam.

Opublikowano

No tak, nie znając wątków konkursu kilka osób podeszło nadmiar poważnie - co zresztą nie szkodzi, jak widać - doskonale można bronic każdą szmirę i dlatego ten świat jest taki, jaki jest.
Joanno - czekam na Twój zonet, Amerrozzo - spokojnie,już mam przygotowany drugi pełem brzydkich wyrazów, będziemy zatem się ścigać kto więcej :)

  • 5 lat później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena zakończenie mega! tak
    • Witam - tak bywa w życiu - ale to mija -                                                                        Pzdr.serdecznie.
    • Mieli po dziewiętnaście lat i zero pytań. Ich ciała świeciły jak płonące ikony, nadzy prorocy w jeansowych kurtkach, wnukowie Dionizosa, którzy zapomnieli, że śmierć istnieje. Wyjechali – na wschód snu, na południe ciała, na zachód rozsądku, na północ wszystkiego, co można rozebrać z logiki. Motel był ich świątynią, moskitiera – niebem, które drżało pod ich oddechem. Miłość? Miłość była psem bez smyczy, kąsała ich za kostki, przewracała na trawie, śmiała się z ich jęków. Ale czasem nie była psem. Była kaskadą ognistych kruków wypuszczoną z klatki mostu mózgowego. Była zębami wbitymi w noc. Jej włosy – czarne wodorosty dryfujące w jego łonie. Na jego ramieniu – blizna, pamięć innej burzy. Jej uda pachniały mandragorą, jego plecy niosły ślady świętej wojny. Ich języki znały alfabet szaleństwa. Ich pot był ewangelią wypisaną na prześcieradłach. Ich genitalia były ambasadorami innej rzeczywistości, gdzie nie istnieją granice, gdzie Bóg trzyma się za głowę i mówi: ja tego nie stworzyłem. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Każdy pocałunek – jak łyk z kielicha napełnionego LSD. Każda noc – jak przyjęcie u proroków, gdzie Jezus grał na basie, a Kali tańczyła na stole, i wszyscy krzyczeli: kochajcie się teraz, teraz, TERAZ! bo jutro to tylko fatamorgana dla głupców. Nie było ich. A potem cisza – tylko ich oddechy, jak fale na brzegu zapomnianego morza, gdzie świat na moment przestał istnieć. Nie było ich. Była tylko miłość, która miała skórę jak alabaster i zęby z pereł. Był tylko seks, który szarpał jak rockowa gitara w rękach anioła. Było tylko ciało, które płonęło i nie chciało gaśnięcia. Pili siebie jak wino bez dna. Palili siebie jak święte zioła Majów. Wciągali się nawzajem jak kreskę z lustra. Każdy orgazm był wejściem do świątyni, gdzie kapłani krzyczeli: Jeszcze! Jeszcze! To jest życie! A potem jeszcze raz – jak koniec kalendarza Majów. Byli młodzi, i to znaczyło: nieśmiertelni. Byli bezgłowymi końmi pędzącymi przez trumnę zachodu słońca. Byli gorączką. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Lecz w każdym powrocie, cień drobny drżał, jakby szeptem jutra czas ich nękał. Kochali się tak, jakby świat miał się skończyć jutro, a może już się skończył, i oni byli ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają smak miłości zrobionej z dymu i krwi. Ich serca były granatami. Ich dusze – tłukły się o siebie jak dwa kryształy w wódce. Za oknem liście drżały w bladym świetle, jakby chciały zapamiętać ich imiona, zanim wiatr poniesie je w niepamięć. Ich wspomnienia – nie do opowiedzenia nikomu, bo nie ma języka, który wytrzyma taką intensywność. Wakacje były snem, który przekroczył sny. Były jedynym miejscem, gdzie Bóg i Diabeł zgodzili się na toast. Oni – dzieci światła, dzieci nocy, dzieci, które pożarły czas i nie umarły od tego. Jeśli ktoś pyta, kim byli – byli ewangelią spisaną spermą i łzami. I gdy noc gasła, ich spojrzenia się spotkały, ciche, jak dwa ptaki na gałęzi, co wiedzą, że świt jest blisko, a lot daleki. I w ciszy nocy, gdy wiatr ustawał, słychać było tylko szelest traw, a świat na zewnątrz, daleki i obcy, czekał na powrót, którego nie chcieli. Byli ogniem w płucach. Byli czymś, co się zdarza tylko raz. I zostaje na zawsze. Jak tatuaż pod skórą duszy.          
    • łzy raczej nie kłamią uśmiech nie krwawi zaś droga  donikąd gdzieś prowadzi ból to niewiadoma   krok zawsze krokiem horyzont czasem boli tak samo jak myśli które w głowie się panoszą   kłamstwo  śmierdzi kalendarz to prawda śmierć to szczerość człowiek to moment wszechświata 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...