Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

I

- przekroczyć zmysły
nie dać się ograniczyć uwiązać pod ścianą
poznać więcej to przekroczyć granicę własnego ciała
to inne ciało odkryć
niechaj opadnie suknia ze wszystkiego
niech krzyk pożądania oznacza nieskończoność
nie zaspokojenia pragnę lecz łaknienia

II

- budować
i schodami rozumu spinać wołającą przestrzeń
tylko horyzonty pozwalają oddychać

III

- słuchać aż do zrozumienia
dać się kształtować fletom na przełęczach życia
gdzie śpiewać solo można tylko razem

IV

- myśleć
byle nie sumami
to co sublimuje w liczbach się nie zgadza
przeskoczyć porządek aby wskoczyć w wizję
modlić się codziennie o chleb wyobraźni

V

- widzieć
i nie cofać już nigdy spojrzenia od obrazu świata
wejść w obraz jak w wodę niosącą trupy nenufary
słupy łun ruchomych jak słupy graniczne
nasycone naftą niesytej historii

VI

- bronić świata
w którym mamy swe zakorzenienie
lepszy dziki ugór z truciznami chwastów
niż gracone ścieżki sezonowych bogów
zsyłających zbawienie w ekstazie extazy
po której w zenicie czarne zimne słońce

VII

- wyznać
swoją wolę (jeśli chcesz swą prawdę)
i nieść ją nie jak berło lecz jak głodny miskę
i dzielić się tym głodem wspierać wspierać jego siłą
okradzionych z wiary w jednoznaczność słów

VIII

- być z sobą w pokoju
dniom pozwolić nasycać nasze oczy blaskiem
nocą w snach się uśmiechać do czasu przeszłego
umieć być to przyjąć dar każdej godziny
niezależnie od tego co nam wręczy w dłonie
brudną plotkę rachunek czy list rozwodowy
być z sobą w pokoju pogodzić się z życiem

IX
- nie
zatrzaskiwać serca jak sejf pełen łupów
im więcej siebie rozdasz w oznaczonym czasie
tym pełniej zaistniejesz w żywotach tak wielu
na znak miłowania - otwierać się
na wieczność

Opublikowano

Stanisława Zak.;
:)) uff...nie tyle z logowaniem co z rejestracją...
i nie tak długo - 2 miesiące! zwykłe wakacje;---jak dla kogo,:)))
miło powitać! :)) J.S

W następnych wyborach głosuj na mnie - wniosę ustawę o 3 miesiącach wakacji dla wszystkich Prawdziwych Polaków (o prawdziwości decydować będzie ojciec Rydzyk i ja); nieprawdziwym zlikwiduje się prawo do wakacji i urlopów - te zamieni się im na reedeukację poprzez pracę społeczną na rzecz Parafii św. orga; J.S

Opublikowano

Arcy Drogi Stefanie!
:))
o właściwościach afrodyzjakalnych dzięwięciosiła nic mi nie wiadomo - wiem jedynie, że dno koszyczka stanowiło dla dzieci Górali bardzo konkretny posiłek (taka mleczna kalarepka witaminowa), a i krowy po zjedzeniu koszyczków kwiatowych dawały wyraźnie więcej mleka...ale wierzę Ci Stefanie, że kwestie empiryczne masz już za sobą;
pozdrawiam! :) J.S

Opublikowano
nie zaspokojenia pragnę lecz łaknienia - podoba mi się, również ze względu na transcendentny wydźwięk.
II część tworzy w mojej wyobrażni fajny obraz, podoba mi się najbardziej :-) No może jeszcze trupy nenufary.
:-)

Mam pytanie do części VII:
Napisałeś tak:
i nieść ją nie jak berło lecz jak głodny miskę
by dzielić się tą prawdą i wspierać swą siłą

Bardzo mi się spodobał pierwszy wers, ale kolejny coś mi popsuł.
Miska głodnego w domyśle jest pusta, więc czym tu się dzielić i skąd siła u głodnego, okradzionego z wiary? Jakieś anorektyczne mi się wydało. Chyba nie zrozumiałam.

Przeczytałam z zainteresowaniem, aczkolwiek wiersz podoba mi się umiarkowanie. Gdy zauważam nadmierną dbałość o elegancję (stylizację), zaczynam wątpić w szczerość i głębię.
Ale może to moja przypadłość.

Pozdrawiam.
Opublikowano

to jeszcze warsztat, ale warsztatowo nie czuję się na siłach wypowiadać.

co do treści - nie jestem pewien jak mam podejść. czy to manifest (literacki, życiowy)? czy poradnik jak przeżyć wartościowe życie? drugiego nie kupuję. zbyt upraszcza.

muszę się przyznać jednak, że pierwsze skojarzenie miałem z Coehlo i bez względu na to, co można myśleć o tym autorze, uważam to za duży plus

pozdrwienia

Opublikowano

Beenie M;
ale wówczas rytm wiersza kulawy...
nie próżnowałem?! wyłącznie! lenistwo jest bardzo ciężką pracą...taki stan dla niepoznaki nazywa się kontemplacją; :)) J.S

Stanisława Zak.;
zastanawiam się - kandydować, czy władzę wziąć siłą - przez zamach stanu... :) J.S

Fanaberka;
głodni rozumieją najbardziej swój głód nad pełną miską;
ale chcący zaznaczyć swą wolę chcą swoją wyobraźnię napełnić rzeczywistością spełnioną tym, co sami mają jakby w nadmiarze, w potencji...nie wiem, czy to zrozumiałe...
a piękne zdania to postulat Awangardy Krakowskiej ( Tadeusza Peipera); taka scheda po nim niańczona nadal w Krakowie... :) J.S

marjanna ja.;
dziękuję Lidze Kobiet za tę deklarację; pozdrawiam! :) J.S

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



ok. jeśli odrodzi się kiedyś ruch hippisowski to masz gwarantowane, że będziesz drugim Ehrmannem. ale spodziewałbym się jednak czegoś więcej. po Tobie. z Twoim zmysłem obserwacji, wiedzą, doświadczeniem i warsztatem. dla mnie to mógłby być szczyt możliwości. dla Ciebie - chyba tylko zarys
Opublikowano

Na razie powiem krótko: dlugi ;)
Ktoś - gdzieś napisał Ci już, że widzi zwroty logiczne (delikatnie mówiąc :) - mam podobne wrażenie.
Zastanawiam się, na ile wiersz by zyskał, gdyby go rozbić na dwuwersy, mniejsze cząstki, zapisać te myśli trochę na wzór Anioła Ślązaka?
Wrócę tu jeszcze.
pzdr. b

Opublikowano

Spiro.;
ja i ruch hippisowski...(!); nigdy się nie upijałem (choć owszem, piłem), nigdy nie narkotyzowałem (choć owszem - poezją), nigdy się nie samczyłem (choć owszem - kochałem..);
pamiętam siebie z długimi włosami (dłuższymi niż obecnie) i z bosymi stopami siedzącego na cokole Lenina w Nowej Hucie skubiącego bułkę - i szok przewodniczki jakiejś rosyjskiej wycieczki, która chciała mnie usunąć spod skrzydeł ojca rewolucji; powiedziałem jej, że te bose nogi dowodzą uczciwości moich intencji, skoro boso przyszedłem do Lenina...co prawda chwilę później szarpała mnie milicja, ale to już inna opowieść;
skoro widzisz to jako zarys - niech będzie zarys... :)) J.S

Opublikowano

dzie wuszka.;
"-przeskok z ciała na ciało? czyżby to już było wszystko? jesli chodzi o poznanie?
czy istotnie ta strofa zaświadcza, iże przekracza zmysły?"

J.S- z "ciała na ciało"? chyba trywializujesz...czy nie chodzi bardziej o odkrycie odrębności cielesnej - autonomiczności", i czy przy spotkaniu "ciała z ciałem" (a można powiedzieć inaczej - spotkaniu twarzą w twarz) decydują tylko i wyłącznie sprawy ciała?

dzie wuszka.;
"-
-samemu sobie odbierać powietrze? bo spinajac przestrzeń, zaczynamy ją zawężać, dzielić, umieszczać schody"

J.S- spinać także można przy pomocy mostów, także schodów; szukanie, w tym szukanie porozumienia to nie zawężanie - wręcz przeciwnie;

dzie wuszka.;
"-
-nie jestem pewna, czy da się sklasyfikowac i ocenić sposoby myslenia. sądzę, ze zwykle myśli się mixtem"

J.S- a gdzie ja to neguję, wykluczam? ja tylko piszę, że w świecie ducha liczby są zawodne, a za mną stoją choćby te cudownie rozmnożone chleby ewangeliczne, także uzbrojone po zęby okupacyjne wojska radzieckie opuszczające w najnowszej historii Polskę - a naprzeciwko tej armii Ten, o którego dywizje pytał ongiś Ojciec Narodów - Dżugaszwili;

dzie wuszka.;
"-- ta strofa mi się zwyczajnie nie podoba. takie mieszanie kaznodziejstwa z wszystkowiedztwem";

J.S- na niepodobanie się nie ma rady; ale jedyną moją reakcją na to Twoje zdanie (tak dla mnie nieadekwatne i nieprzystające do mojego tekstu) niech będzie wielki znak zapytania; (?!);

dzie wuszka.;
"-- czyliż paść innych swą wolą jak krówki, mówiąc im, ze to jeno żebracza miska, a jeśli to miska pełna, to jak głodny wpatrywać się w tę swoją niesioną wolę w zachwycie. rozdawać łaskawie tę swoję prawdę"

J.S- bo też pasiemy innych swoją wolą, jeśli to żebracza miska...to uczciwy zapis;
- poeta, pisarz - artysta w dużej mierze kierując się "głodem" tworzy swoje światy; tak Ci się tylko czyta przy uproszceniach i dosłowności;

dzie wuszka.;
"-nie wiem, nie potrafię przerkonac się do formuły być sobą, ale to bardziej chyba mój problem :)
dlaczego przy wręczaniu stoi jeno nieprzyjazne? - plotka, rachunek, list rozwodowy?"

J.S- nie mam ambicji przekonywać każdego; nie mam ambicji przekonywać kogokolwiek do czegokolwiek; prezentuję swój własny punkt widzenia ale go nie narzucam - czynisz zresztą podobnie;
dlaczego "nieprzyjazne"? - to skrajne sytuacje; jesteśmy gotowi odrzucać takie doświadczenie negatywne jako nadmiarowe i niepotrzebne; ja uzasadniam ich konieczność w przezwyciężaniu swojej niechęci do ludzi i świata, jako elementy tego świata takie same jak deszcz, mróz i wiatr;

dzie wuszka.;
"-wygląda więc mi na wyścig, zawody takie?


com wymysliła, przygladając się temu wierszowi, tom rzekła. mam nadzieję za karę nie ugotujesz mnie we wrzątku z resztą gulaszu :)))"

J.S- "oznaczony czas" to określony czas życia każdego człowieka, wyznaczonego datami życia i śmierci; nie rozumiem w czym problem?
"zawody" są, i te w sensie psychicznym i sportowym, "wyścigi" także, i wielu bierze w nich udział, choć niewielu przyznaje się do tego; ale z kontekstu nie da się tak Twojej sugestii ujednoznaznacznić, jak to wyczytałaś, czy też "wymyśliłaś";

wiersz się nie obrazi, wiersz jest w warsztacie gdzie obróbka skrawaniem jest jak najbardziej na miejscu;
autor dziękuje za uwagi - będzie je przeżuwał dokładnie i długo;
a do gulaszu dodam jeszcze swoje, nie za karę a w nagrodę; :)) J.S

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Stanisław zaproponował mi wyjazd na delegację do Mielca. Mieliśmy wyposażyć w urządzenia gastronomiczne szpitalną kuchnię. Praca miała potrwać ponad miesiąc. Nie miałem innych zajęć, więc się zgodziłem. Wyruszyliśmy w poniedziałek rano jego polonezem truckiem. Droga wiodła przez pustkowia, bo po drodze mieliśmy jeszcze wstąpić do klasztoru sióstr w Jaśle. Trzeba tam było naprawić piec do wypieku opłatków. Na miejscu poszło nam sprawnie. Wypiliśmy herbatę, a obładowani waflami i opłatkami ruszyliśmy dalej, by po południu zameldować się w hotelu. Mielec to spokojne, specyficzne miasteczko na wschodniej ścianie. Czas tam jakby się zatrzymał. Więcej było tam więcej spokoju niż w podobnych miejscach Małopolski. Parki, zieleń, wiewiórki. Zameldowaliśmy się w pokoju — niestety, były tylko dwuosobowe, więc z uwagi na oszczędności musiałem dzielić pokój ze Stanisławem. Nazajutrz pojechaliśmy do pracy. Kuchnia była nową inwestycją, przylegającą do Szpitala Specjalistycznego w Mielcu. Pracowaliśmy od siódmej rano do szesnastej, z przerwą na lunch. Na obiady chodziliśmy niedaleko — do małej, spokojnej knajpki serwującej dobre piwo i golonkę. Stołowaliśmy się tam codziennie, nieznacznie tylko zmieniając menu. A raczej — piwo, bo paleta lokalnych trunków była całkiem spora. W pracy szło nam dobrze. Sprzęty z Włoch przychodziły na czas. Montowaliśmy urządzenia gastronomiczne włoskiej firmy — wszystko z najwyższej półki: wyparzacze do butelek dla niemowląt, piece konwekcyjno-parowe. Cała kuchnia, a właściwie jej układ, była dobrze przemyślana — tak, by zachować najwyższe standardy czystości i BHP. Równolegle pracowały inne brygady: malarze, monterzy, elektrycy od instalacji. My mieliśmy jedynie wyposażyć tę ogromną kuchnię w sprzęt. Do ekipy malarzy przychodziły dwie dziewczyny — całkiem ładne i miłe. Bywały tam codziennie, głównie dla kobiety, która była matką jednej z nich. Zagadałem — ot tak, z ciekawości, co u nich słychać, jakie mają plany na wakacje. Okazało się, że się nudzą, więc umówiliśmy się na weekendowe piwo. Zabrałem też Stanisława — było ich przecież dwie, więc pomyślałem, że i on się rozerwie. Spotkaliśmy się w niewielkiej knajpce obok budynku, gdzie odbywały się dyskoteki. Ela, brunetka o ciemnych oczach, miała w sobie coś, co przyciągało uwagę. Druga, Małgosia, była krótko ściętą blondynką — pogodna, wesoła. Zamówiliśmy po piwie. Rozmowa toczyła się lekko, śmiechy, drobne żarty — wieczór mijał szybciej, niżby się chciało. W pewnym momencie Ela usiadła bliżej, a jej dłoń niepostrzeżenie dotknęła mojej. Knajpka była prawie pusta — może dlatego, że było jeszcze wcześnie. Posiedzieliśmy do ósmej, a potem postanowiliśmy wracać. Stanisław wrócił do hotelu, a ja odprowadziłem dziewczyny. Najpierw Małgosię, by potem zostać sam na sam z Elą. Poszliśmy więc na spacer w stronę stadionu. Na betonowych trybunach usiedliśmy obok siebie. Wokół panowała cisza, z daleka słychać było tylko szum miasta. Siedzieliśmy tak chwilę, blisko, nie śpiesząc się z żadnym słowem. Eli usta przylgnęły do moich. Zaczęliśmy się całować. Było ciemno, wokół nikogo, nad nami tylko gwiazdy. Jest ciepła letnia noc, czuć zapach skoszonej trawy na boisku. Rozochocony zacząłem delikatnie ją pieścić. Przytuliła się, a ja całowałem ją po szyi, po policzkach, aż znowu wróciliśmy do ust. Całowaliśmy się jeszcze chwilę, po czym wstaliśmy i jakby nigdy nic, w dobrych nastrojach kontynuowaliśmy spacer. To był jeden z tych wieczorów, które pamięta się nie przez to, co się wydarzyło, lecz przez to, jak się wtedy czuło. Oboje potrzebowaliśmy bliskości, wsparcia, zrozumienia. Podążając w stronę jej osiedla, odległość mierzyliśmy pocałunkami i przytuleniami. W niedzielę spotkaliśmy się ponownie — tym razem u niej w mieszkaniu. Poznałem jej mamę i babcię. Ela była zgrabna, wysportowana; tańczyła w zespole tanecznym, z pasją i lekkością. Od tamtej pory, gdy tylko mogłem, spędzaliśmy razem popołudnia i wieczory. Po jakimś miesiącu pracy w delegacji odezwała się Magda, która pracowała nad morzem — w Zakładowym Hotelu w Dąbkach. Po którejś rozmowie telefonicznej poczułem w sobie to coś. Pomyślałem więc, że po skończonej robocie pojadę prosto do niej, stopem, w odwiedziny. Dni w pracy oraz czas spędzany z Elą mijały szybko, aż nie wiem, kiedy nadszedł dzień pożegnania. Bardzo się z nią zżyłem. Byliśmy blisko. Obiecałem, że gdy tylko wrócę do Krakowa, napiszę i się odezwę. Spakowałem więc plecak, uścisnąłem rękę Stanisławowi i poszedłem przed siebie. Poszedłem w stronę drogi wylotowej z miasta. Był piękny, letni dzień — właściwie przedpołudnie. Ciężki plecak wżynał mi się w ramiona. Dobrze, że miałem na sobie grubą, skórzaną kurtkę. — trochę amortyzowała ten ciężar. Machnąłem ręką i po chwili siedziałem już w ciężarówce. Kierowca jechał aż do Gdańska, więc mi to pasowało. Rozmawialiśmy o różnych sprawach, a droga i kilometry uciekały. Jechaliśmy trasą 77 w stronę Warszawy. W okolicach Radomia zobaczyliśmy młodą dziewczynę z plecakiem. Podobnie jak ja wcześniej — machała, by zatrzymać podwózkę. Kierowca nic nie mówiąc zjechał na pobocze i zabrał ją na trzeciego do szoferki. Po chwili jechaliśmy już w trójkę, w dobrej atmosferze, rozmawiając i śmiejąc się. Dziewczyna wracała do domu ze stancji. Była wesoła i otwarta. Kierowca chyba to wyczuł — w ogóle tacy jak on często mają nosa. Jedno spojrzenie i już wiedzą, co za człowiek, czy warto go zabrać na pokład. Bo po co im ktoś, kto się nie odzywa, albo ktoś nieprzyjemny, z kogo trzeba wyciągać każde słowo. A tak — luźna rozmowa, czas i droga mijały szybciej. Z okolic Radomia kierowaliśmy się w stronę Warszawy, a potem odbiliśmy na Łódź. Stamtąd prosta już była droga na Gdańsk. Za Łodzią zrobiło się jakby ciszej, bo opuściła nas nasza wesoła autostopowiczka. Koło czwartej rano dojechaliśmy do Grudziądza. Wjechaliśmy gdzieś w pustkowie, na jakąś farmę. Trochę się wtedy przestraszyłem. Kierowca poprosił, żebym poczekał na niego w szoferce. Sam poszedł do czyjegoś domu. Nie wiedziałem, co my tu właściwie robimy. Ale po kilkunastu minutach wrócił i bez słowa ruszyliśmy dalej. W drodze na Gdańsk miałem wysiąść mniej więcej w połowie trasy, żeby dalej łapać stopa i przez Kaszuby przebić się do Dąbek. Do dziś nie wiem, dlaczego nie pojechałem od razu do Gdańska. A stamtąd drogą łączącą się z Koszalinem, nie pojechałem dalej w stronę Dąbek. Ale cóż. Widocznie tak miało być. Wysiadłem więc gdzieś pośrodku drogi między Gdańskiem a Grudziądzem. Stamtąd coraz głębiej zagłębiałem się w pojezierze kaszubskie. Parę kilometrów z leśniczym, parę z jakimś rolnikiem. Nie było ciężarówek, tylko osobowe i terenowe samochody. Z dala co kawałek błyskały tafle jezior — jak flesze, jak turkusowe korale na białej szyi. Im dalej wchodziłem w tę krainę, tym bardziej zachwycało mnie jej piękno. Pomyślałem wtedy, że kiedyś na pewno tu wrócę — by jeszcze raz rozkoszować się tymi krajobrazami. Do Dąbek dotarłem dopiero wieczorem — zmęczony, spalony słońcem. Czułem na sobie cały jego żar. Prosto z drogi poszedłem na plażę, by zmyć z siebie znój dnia. Fale były chłodne, uspokajające. Po chwili znów poczułem się rześki i lekki, jakbym zostawił wszystko w morzu. Z plaży skierowałem się do pobliskiej tawerny rybackiej. Stała na uboczu, z dala od wszystkiego — raczej nie była to ostoja przyjezdnych. Po wejściu poczułem się trochę nieswojo. Wydawało mi się, że wszyscy na mnie patrzą. Zamówiłem piwo i usiadłem w rogu sali, przy małym stoliku. Nie wiem nawet, kiedy podszedł do mnie jakiś facet i zaprosił do swojego towarzystwa. Przyjąłem propozycję. Po chwili siedzieliśmy już razem przy długim, drewnianym stole. Byli tam miejscowi rybacy i ludzie utrzymujący się głównie z turystyki. Piliśmy piwo do późna w nocy, raz po raz śpiewając albo krzycząc coś wesoło przez salę. W końcu jeden z nich zapytał mnie, czy mam gdzie spać. Odpowiedziałem, że nie. Zaproponował więc nocleg u siebie w domu. Do jego chaty dotarliśmy około trzeciej nad ranem — pijani, rozgadani. Drzwi otworzyła nam żona. Spojrzała na mnie zaskoczona i zapytała, kim jestem i co tutaj robię. Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo mój kompan odparł tylko, że „śpi u nas” i kazał jej dać mi pokój. Pomruczała coś pod nosem, ale poszła po klucze, otworzyła drzwi i wskazała łóżko. Na tym skończyła się nasza rozmowa — to był już nasz komunikacyjny Everest. Dalej zaczynało się tylko „ehsencjonalne” podejście do rozmowy — czyli bełkot. U mojego kompana zresztą także. Padłem na łóżko, jak stałem — i to by było na tyle. Poranne przedpołudnie było znowu piękne i słoneczne. Poszedłem do gospodyni, by opłacić pobyt i podziękować za nocleg. Poinformowałem ją, że zostaję jeszcze na parę dni. Okolica była ciekawa — na uboczu, z dala od turystów. Odświeżyłem się, zjadłem śniadanie i wyszedłem na spacer. Droga prowadziła przez sosnowy las, w stronę morza. Pachniało żywicą, w powietrzu czuć było sól i ciszę. Odświeżyłem się i ruszyłem zwiedzić okolicę. Nie mogłem się już doczekać, kiedy dotrę do hotelu, w którym pracowała Magda. Znaleźć go nie było trudno — to był jedyny większy ośrodek w Dąbkach. Zjeżdżali tam pracownicy Zakładów Chemicznych w Oświęcimiu, więc duża część gości pochodziła właśnie stamtąd i z okolic. Magda była jeszcze w pokoju. Na mój widok ucieszyła się, przytuliliśmy się i pocałowali. Pokój dzieliła z dwiema koleżankami, które pracowały razem z nią. Za chwilę musiały wyjść, by obsługiwać gości, więc umówiliśmy się na wieczór. Wieczorem poszliśmy do knajpy — a właściwie do dużego namiotu, który stał tuż przy molo nad jeziorem Bukowo.  
    • @MIROSŁAW C.   I tylko białe płatki snów ukryte w oczach wydają się być ponad …smutną rzeczywistością. Refleksyjny wiersz:) 
    • ona-onej zje no-ano. on-onemu rum. E... no no!   To i mułowi towot? I wołu miot.   A po gnidę dingo, pa!   O, no i Mongołów ognomiono?
    • @Migrena Mój aparat siedzi w nadgodzinach a i tak nie nadąża:) co z tego że system wypluje dokumenty, które po kilka dniach drukowania spakuje się w kilkadziesiąt segregatorów i miesiącami będzie się je analizować, bez wniosków, bo ilość jest za obszerna. Okrutna inflacją danych. Algorytm to ogarnia systemowo, ale to wymaga ogromnych nakładów, a państwo ma tyle zadań, że tej forsy zawsze nie starczy. Aparat to cieszy, że do 10 letniego ksero w końcu dotarł toner, a jak powiedzmy lokalny aparat nie dostanie odpowiedzi od wielkiego big techa z Ameryki bo Hindus z Mandrasu stwierdzi, że nie, do kogo pójdzie na skargę, jak długo będzie to trwało;)  Mała anegdota z praktycznego działania państwa, właśnie dotyczącego konieczności pozyskania pewnej ważnej informacji z Ameryki. Od nas tak daleko nie dodzwonisz się, to za duże koszty, ale z zaprzyjaźnionej instytucji można… pierwszą próba nie udana, ale ktoś pomyślał, że u nich nic i pewnie nie odebrali, więc będzie dzwoniono od nas z nocy, stróż wpuścił, był telefon i znów głuchy… i do kogo na skargę, zasoby są zbyt małe aby za każdym razem literalnie do wszystkiego odchodzić, powierzchownie i do przodu, latać dziury w łodzi, a nie myśleć o budowie nowej.
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        To długa treść, choć przeczytałem do końca. Zresztą na tyle wartościowa, że warto było poświecić czas na jej przeczytanie.   Epoka ''Techne'' zostawiła w tyle dyskurs  między-epokowy, na rzecz szybko rozwijającego się wirusa, ponieważ władze stwierdziły, że dzięki niemu będzie można łatwiej kontrolować ludzi — ''może odczytać twoje lęki''. Nie ma co się dziwić, skoro wszyscy (niemal) chodzą pod dyktando narzucone przez zegarki, budziki, smarfony, i do tego jeszcze dochodzi AI.   ''człowiek, który stworzył sieć wszechwiedzy, sam odebrał sens transcendencji'' — tu jest ciekawie, bo nie wiadomo, o jakiego człowieka chodzi: czy o tego, który znalazł ścieżkę do transcendencji, czy o tego, który przez swoje działanie przyczynił się do jej zniszczenia.   Pozdrawiam  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...