Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Wulgaryzmy

[Małgorzata Milewska-Stawiany 2004-07-21]

Zjawiskiem prawdziwie niepokojącym we współczesnej polszczyźnie, zwłaszcza mówionej, jest postępująca wulgaryzacja. Skala tego zjawiska jest tak szeroka, że trzeba po raz kolejny uderzyć w dzwony. Proweniencja wulgaryzmów jest zdecydowanie dwuznaczna i podejrzana. Wyrazy dosadne i nieprzyzwoite nie należą dziś jednak wyłącznie do słownictwa środowisk przestępczych czy osób prymitywnych. Stały się one atrakcyjnymi, uniwersalnymi sposobami wymiany myśli i informacji zwłaszcza w środowiskach ludzi młodych, w tym uczniowskich i studenckich. Wystarczy przejść się korytarzem gmachu wyższej uczelni, żeby wcale nie tak rzadko stwierdzić, że szerzy się językowe chamstwo, wyrażające się w nadużywaniu wyrazów ordynarnych i obscenicznych. Osobne pole obserwacji to napisy na murach, płotach, w miejscach ustronnych.
W języku polskim, wbrew pozorom, nie ma wiele obscenicznych wyrazów i wulgarnych wyzwisk. Tzw. rzucanie mięsem czy polska łacina ogranicza się w praktyce do niewielu wyrazów, związanych głównie ze sferą fizjologii i seksu, używanych w różnych kontekstach i funkcjach. Są one jednak bardzo często powtarzane. Dlaczego tak jest, to problem nie językoznawstwa, ale raczej socjologii i psychologii.
Bogata mowa ojczysta ma przecież tyle pięknych słów, które pozwalają wypowiedzieć wszystko. Niezbędny jest tu jednak, przeciwstawny wulgarnej łatwiźnie językowej, wysiłek stylistyczny, który dotyczy doboru właściwych i sensownych środków językowych. Fakt ograniczonej swobody językowej nie powinien być przede wszystkim obcy członkom społeczności akademickiej. Różnica polega na różnym stopniu uprzejmości, grzeczności, delikatności.
W ekspresywnej warstwie słownictwa wyrazy wulgarne, nieprzyzwoite mają ogromne znaczenie, co właściwie staje się zrozumiałe, jeśli uświadomimy sobie rolę seksu, życia emocjonalnego i fizjologii we współczesnym życiu. Jest to jednak prymitywny sposób demonstrowania emocji. Dla wielu ludzi młodych wulgaryzmy stają się przeważnie wyrazem buntu przeciw autorytetom i obowiązującym normom, a stosowane są głównie w celach prowokacyjnych. Wulgaryzacja języka ma podkreślać ich niezależność, wolność, dorosłość. Do głosu często dochodzi tu uleganie wpływom i naciskom grup społecznych, moda, czy powszechne przyzwyczajenie. Dorośli używają raczej wulgaryzmów w funkcji pustych znaczeniowo przerywników i ekspresywnych wykrzykników.
Używanie wulgaryzmów jest ciężkim wykroczeniem przeciw kulturze. Jest to naruszenie norm współżycia społecznego, zasad dobrego wychowania. Językowe chamstwo może przecież krępować, obrażać, znieważać. Każdy ma prawo wymagać, aby nie robiono mu przykrości, aby nie upowszechniano rzeczy plugawych, nie zaśmiecano i degradowano mowy ojczystej, nie nobilitowano wulgaryzmów.


"Wulgaryzmy- nasz styl życia?"
Co skłoniło mnie do napisania tego artykułu? Hm... jakby to powiedzieć, na pozór zwykła scenka. Oto ulicą idzie sobie dwóch chłopaków, wyglądających na ok. 17 lat. Nagle jednemu się coś przypomniało: "o k...na poniedziałek muszę przeczytać "Lalkę" Prusa". A drugi na to:" o k... ja już przeczytałem".

Śmieszne? Szokujące? Trudno opisać uczucia, które mną targały po usłyszeniu tej rozmowy. Niestety prawda jest taka, że wszystkim (mnie też) zdarza się używać podobnych słów. Szczerze mówiąc, przestajemy z czasem nawet rozróżniać, czy dane słowo możemy zaliczyć do wulgarnych czy też nie i czy nadają się do używania w (jakimkolwiek) towarzystwie. Kiedyś przekleństwo było dopuszczalne, gdy zdarzyło się coś złego, raczej nie wyrażano się w taki sposób w towarzystwie dziewczyn. I to także się zmieniło, bo dziś wulgaryzmów używają zarówno chłopaki, jak i dziewczyny.

Niestety, można spotkać się z tym, iż coraz więcej młodszych dzieci wyraża się w ten sposób. Traktują to jako coś naturalnego, cool, często nawet nie rozumiejąc znaczenia tego słowa. Gimnazjaliści twierdzą, że takie słowa jak: k..., ch...., z... tylko wzmacniają ich wypowiedzi, są pewnego rodzaju przerywnikiem, niczym złym. "Bo przecież wszyscy tak mówią"- tłumaczą się. Często robią to nieświadomie, w złości, w ten sposób wyrażając swoje niezadowolenie. A czasem wręcz przeciwnie - by pokazać czego to oni nie potrafią, że nie boją się niczego i nikogo, chcą wzmocnić swoją pozycję w grupie.

Tak powszechne słowa ciężko zwalczać. Są właściwie wszędzie: w piosenkach, filmach, prozie. Używanie wulgaryzmów w mowie i w piśmie nie jest co prawda błędem językowym, ale świadczy o lekceważeniu rozmówców i czytelników, o braku kultury. Po wulgaryzmy sięgają niekiedy pisarze, filmowcy, dziennikarze by uwiarygodnić charakterystykę środowiskową niektórych ludzi. Czasami "rzucanie mięsem" można tłumaczyć tym, że innych słów rozmówca po prostu nie rozumie lub nie zna.

Czy można jakoś zapobiec rozprzestrzenianiu się tego zjawiska? Hmm...Można jasno powiedzieć, że nie tolerujemy takiego słownictwa w naszym towarzystwie. Czy pomoże? Nie wiem. Ale warto spróbować.

Zauważcie, że niezbędne słowa zostały w tym artykule wykropkowane. Dlaczego? Bo człowiek tak nie mówi. A ja chcę pozostać człowiekiem.

Artykuł ten, autorstwa nieznanej persony, ukrywającej się pod inicjałami AK, ukazał się na stronie Gimnazjum nr 7 w Gdańsku.


1)http://www.miejski.pl/tag.php?a=Wulgaryzmy 2)http://www.adminer.pl/badwords/
3)http://www.ang.pl/slownik.php?gid=569

Opublikowano

Masz rację pisząc o tej sprawie, właśnie jestem po przecztaniu wiersza o dużym potencjale ale niestety pełnym wulgaryzmów.
Tekst do kosza, a szkoda bo jest w nim siła i pasja i niezgoda na podły los...
Sam znam knajacki język, byłem kamieniarzem...słysząc jednak jak ten język zdobywa kolejne terytoria i przestrzenie społeczne ....zaczyna się koniec historii?? czy ockniemy się i powiemy:-Nie!Dość!!
Wulgaryzmy u chłopców są zrozumiałe, niepotrafią się uporać z emocjami w okresie dojrzewania ale ten język przechodzi na dziewczynki , niereagujące zupełnie na agresję językową kolegów.
To rodzi pewność że, przeniosą go na następne pokolenia , swoje dzieci.
Myślę że racje ma M.Fridman stawiający diagnozę dla systemu edukacji w USA, druzgocącą,
a mówiącą o tym że od lat 70 wszystkie pokolenia są co raz to gorzej wyedukowane, spada poziom.Dramatycznie!!Fridman znalazł przyczynę , SOCJALIZM.Edukacja nie jest egalitarna jest elitarna , przymusowe, bo jest obowiązek nauczania, przetrzymywanie idiotów w klasach mści się upadkiem poziomu i to na wszystkich poziomach, a łatwośc życia nie wymusza potrzeby doskonalenia.Degeneracja.
Dlaczego na tym forum moderator nie usuwa takich tekstów? Dając do zrozumienia że, nie ma zgody, mówmy Nie!!!!
Bo ceznura!!!nie wypada!! artystyczna swoboda!!a na drzewo małpo!!choć można obrazić małpy porównując!! im wypada, to nam też wypada, bo sroce z pod ogona nie wypadliśmy!!!!!!!!!!!!!!!!!

Opublikowano

Ja nie powiedziałem, że z którymś z tych tekstów się zgadzam po prostu dałem je wam moi mili pod sąd.

W wiki napisali cyt: Używanie wulgaryzmów regulowane jest często nie tylko przez normy społeczne, ale i prawne. Np. w Polsce art. 141 kodeksu wykroczeń mówi: Kto w miejscach publicznych umieszcza nieprzyzwoite napisy, rysunki albo używa słów nieprzyzwoitych, podlega karze grzywny do 1500 złotych.

żenujące jest również dla mnie kiedy ludzie "rzucający się mięsem" zasłaniają się licencja poetica twierdząc, że skoro Witkacy tak mógł to dlaczego im takie prawo ma nie przysługiwać. No bo właśnie u artysty taki...humor, więc dlaczego nie u mnie ?

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


A zatem do kosza, bo pełen wulgaryzmów? Na szczęście taki sposób myślenia obowiązuje tylko wśród niektórych nauczycieli:) Poza tym, jeśli jest pełen wulgaryzmów, to gdzie miejsce na tę siłę, pasję itd?:)

Myślę, że każdy zna. Ale co ma wspólnego koniec historii z wulgaryzmami?

To bardzo naiwna psychologia rozwojowa. Poza tym jeśli już szukać różnic między płciami w przeżywaniu okresu dorastania, to sądzę, że bardziej wybuchowo przeżywają je dziewczynki.
To, że również używają wulgaryzmów, wynika z tego, że w wyniku zmian kulturowych wolno im coraz więcej. Mamy równouprawnienie, a takie opinie, jak powyższa wpisują się w motyw nierównych wymagań wobec płci. Nieładnie.
Nie rozumiem tej pewności co do przenoszenia. Odnoszę wrażenie, że autor częściowo rozumie motywy postępowania dzieci. Ale o tym później.

A co z tego wynika? Poza tym znowu nie trzyma się kupy wywód: przyczyna - socjalizm, a edukacja nie jest egalitarna, zarazem mamy przymusowe nauczanie, czyli trzymanie w szkołach idiotów (z wypowiedzi wynika dezaprobata dla takiego działania) - czyli nic nie rozumiem.

Zależy jakich. Moderatora nie ma, jest admin. Usuwa teksty, które w jego opinii są przejawem chamstwa i agresji. Usuwa i banuje nadużywających wulgaryzmów. Należy również zrozumieć, że nie siedzi na forum 24 godziny na dobę i nie pilnuje dobrych obyczajów, bo o ile wiem, to adminem jest charytatywnie.

Tak. Artystyczna swoboda. W wierszu można bezkarnie używać wulgaryzmu. Bo dlaczego nie? Bo nieładnie? A jak użyje słowa "kupa" to jest ładnie? Kupa jest brzydka i śmierdzi, ktoś może poczuć obrzydzenie czytając, więc dlaczego nie zabronić?
Zawsze denerwują mnie wypowiedzi pełne oburzenia, piętnujące używanie wulgaryzmów. Owszem, dochodzi niejednokrotnie do ich nadużycia. Jednak należy chyba rozróżniać sytuacje takie jak niefrasobliwe używanie wulgaryzmów w tekście poetyckim i wyzywanie kogoś na ulicy od najgorszych. Czy wulgaryzm zawsze jest przejawem agresji? Czy zawsze musi być skierowany bezpośrednio do kogoś? A jeśli nie jest, to co jest w nim szkodliwego?
Ludzie, myślcie. To, że się coś nie podoba, nie oznacza, że można to potępiać w czambuł. A prawda jest taka, że wulgaryzm to część języka, część kultury, czy się to komuś podoba, czy nie. Ludzie ich zawsze używali i zawsze będą.
Co do dzieci - ponad 15 lat temu, kiedy uczęszczałem do klas nauczania początkowego, miałem kolegów, którzy klęli szpetnie, miałem też kolegów, którzy nie klęli. Z czasem kląć zaczęli wszyscy. Bez względu na to, z jakich środowisk się wywodzili. Wulgaryzm jest tabu, z tego też powodu jest atrakcyjny, gadanie, że zatacza takie szerokie kręgi jest bzdurą. Wulgaryzm jest codziennością dla marginesu społecznego, tak pozostaje nadal, a ochoczość z jaką dzieci uczą się wulgaryzmów wynika z chęci sięgnięcia po coś zakazanego. Dzieci nie zdają sobie sprawy z natury wulgaryzmu, ponoć gdy miałem około 5 lat i stałem z moją babcią w kolejce po mięso, wypowiedziałem na cały sklep pełnym głosem zdanie: "O, kurwa, ale wiosna". Prawdopodobnie wcześniej gdzieś takie zdanie usłyszałem i spodobało mi się jego brzmienie. Uznałem je za fajne. Tak to jest z dziećmi.
Przechodząc do meritum, jeśli dochodzi do eskalacji używania wulgaryzmów, przekraczania granic, jeśli nastolatkowie używają ich bez względu na sytuację społeczną i szacunek do innych ludzi, to nie jest to wina wulgaryzmów, ale rodziców. I niedobrze mi się robi, jak się obwinia media, globalizację, internet, złe obyczaje panujące wszędzie dookoła, jak się piętnuje wulgaryzmy i złych propagatorów. Niedobrze mi się robi, jak znowu ktoś pisze "o tempora, o
mores". Czekam aż ktoś wreszcie zacznie dyskusję o tym, jak to ludzie robią sobie dzieci, a potem mają je w dupie.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



to jest większe prostactwo niż wulgaryzmy same w sobie. nie bede sie rozpisywał bo robiłem to juz tu nie raz i nie dwa.
Opublikowano
dr Małgorzata Milewska-Stawiany
Dyscypliny KBN: nauki filologiczne
Specjalności: językoznawstwo polskie, onomastyka, słowotwórstwo
Miejsca pracy, zajmowane stanowiska, pełnione funkcje: - Instytut Filologii Polskiej UG
Rozprawa doktorska: - Toponimia Powiatu Tucholskiego, Uniwersytet Gdański; Wydział Filologiczno



aż żal pewne części ciała ściska, że pani filolog marnuje talent, zajmując się "slangiem" i jego wpływem na współczesną kulturę ... mogłaby teraz na przykład Powiat Lubelski opisać ;-)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



strasznie to głupi komentarz
w pani wydaniu
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



(nie ma Pan poczucia humoru
a problem jest sztuczny i powtarzany od pokoleń
i nic z niego nie wynika
poza tym, że slang uliczny istniał, istnieje i będzie istniał)


No dobrze, zmusił mnie Pan do napisania kilku słów więcej.. .
Kamilu Cecherz, nie wiem jaka była intencja umieszczenia przez Pana artykułu Pani Małgorzaty Milewskiej – Stawiany na forum, ale podejrzewam, że podziela Pan jej zdanie.


I słusznie. Jednak przy ocenie konkretnych wniosków jakie tu padły, nie jestem w stanie się zgodzić ze wszystkimi stwierdzeniami np. „Używanie wulgaryzmów jest ciężkim wykroczeniem przeciw kulturze”. Cóż za hipokryzja. A używanie eufemizmów w języku jest już OK? Np. kurka wodna, pitolę, kruwa itp.?. Nie proszę Pana, wulgaryzm to nie jest ciężkie wykroczenie przeciwko kulturze, tylko ignorancja językowa. W języku oficjalnym niedopuszczalny, ponieważ ujawnianie swoich skrajnych emocji świadczy o niekompetencji autora, ale w języku nieoficjalnym często niweluje niepozytywne emocje, wyraża określony stan, bunt, dystans. Mury pełne wulgaryzmów to obraz współczesnej rzeczywistości. Od tego nie uciekniemy i na to dajemy często przyzwolenie. „Prymitywny sposób demonstrowania emocji”, jak pisze Pani Milewska nie ma aż tak wielkiego wpływu na czystość mowy, jak jej się wydaje. Nie popieram dewotyzmu pod żadną postacią.
Tyle ode mnie.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Ponura polska jesień, Przywołuje na myśl historii karty smutne, Nierzadko także wspomnienia bolesne, Czasem w gorzki szloch przyobleczone,   Jesiennych ulewnych deszczy strugi, Obmywają wielkich bohaterów kamienne nagrobki, Spływając swymi maleńkimi kropelkami, Wzdłuż liter na inskrypcjach wyżłobionych,   Drzewa tak zadumane i smutne, Z soczystych liści ogołocone, Na jesiennego szarego nieba tle, Ponurym są często obrazem…   Jesienny wiatr nuci dawne pieśni, O wielkich powstaniach utopionych we krwi, O szlachetnych zrywach niepodległościowych, Które zaborcy bez litości tłumili,   Tam gdzie echo dawnych bitew wciąż brzmi, Mgła spowija pola i mogiły, A opadające liście niczym matek łzy, Za poległych swe modlitwy szepcą w ciszy,   Gdy przed pomnikiem partyzantów płonie znicz, A wokół tyle opadłych żółtych liści, Do refleksji nad losem Ojczyzny, W jesiennej szarudze ma dusza się budzi,   Gdy zimny wiatr gwałtownie powieje, A zamigocą trwożnie zniczy płomienie, O tragicznych kartach kampanii wrześniowej, Często myślę ze smutkiem,   Szczególnie o tamtych pierwszych jej dniach, Gdy w cieniu ostrzałów i bombardowań Tylu ludziom zawalił się świat, Pielęgnowane latami marzenia grzebiąc w gruzach…   Gdy z wolna zarysowywał się świt I zawyły nagle alarmowe syreny, A tysiące niewinnych bezbronnych dzieci, Wyrywały ze snu odgłosy eksplozji,   Porzucając niedokończone swe sny, Nim zamglone rozwarły się powieki, Zmuszone do panicznej ucieczki, Wpadały w koszmar dni codziennych…   Uciekając przed okrutną wojną, Z panicznego strachu przerażone drżąc, Dziecięcą twarzyczką załzawioną, Błagały cicho o bezpieczny kąt…   Pomiędzy gruzami zburzonych kamienic Strużki zaschniętej krwi, Majaczące w oddali na polach rozległych Dogasające płonące czołgi,   Były odtąd ich codziennymi obrazami, Strasznymi i tak bardzo różnymi, Od tych przechowanych pod powiekami Z radosnego dzieciństwa chwil beztroskich…   Samemu tak stojąc zatopiony w smutku, Na spowitym jesienną mgłą cmentarzu, Od pożółkłego zdjęcia w starym modlitewniku, Nie odrywając swych oczu,   Za wszystkich ofiarnie broniących Polski, Na polach tamtych bitew pamiętnych, Ofiarowujących Ojczyźnie niezliczone swe trudy, Na tylu szlakach partyzanckich,   Za każdego młodego żołnierza, Który choć śmierci się lękał, A mężnie wytrwał w okopach, Nim niemiecka kula przecięła nić życia,   Za wszystkie bohaterskie sanitariuszki, Omdlewających ze zmęczenia lekarzy, Zasypane pod gruzami maleńkie dzieci, Matki wypłakujące swe oczy,   Wyszeptuję ciche swe modlitwy, O spokój ich wszystkich duszy, By zimny wiatr jesienny, Zaniósł je bezzwłocznie przed Tron Boży,   By każdego z ofiarnie poległych, W obronie swej ukochanej Ojczyzny, Bóg miłosierny w Niebiosach nagrodził, Obdarowując każdego z nich życiem wiecznym…   A ja wciąż zadumany, Powracając z wolna do codzienności, Oddalę się cicho przez nikogo niezauważony, Szepcząc ciągle słowa mych modlitw…  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @andrew Czy rzeczywiście świat współczesny tak nas odczłowieczył? Czy liczy się tylko pogoń za wciąż rosnącą presja społeczną w każdej dziedzinie? A gdzie przestrzeń, by być sobą?
    • @Tectosmith całkiem. jakbym czytał któreś z opowiadań Konrada Fiałkowskiego z tomu "Kosmodrom".
    • @Manek Szerzenie mowy nienawiści??? Przecież nie skłamałem w ani jednym wersie!
    • Widzą mnie. Przez te korytarze. Przez te imaginacje. Patrzą. Wodzą za mną wzrokiem nieruchomym. Te ich oczy. Te ich wielookie twarze… Ale czy to są w ogóle ich twarze? Wydrapuję żyletką te spojrzenia z okładek. Ze stronic starych gazet. Z pożółkłych płacht. Zapomnianych. Nie odtrącam ich. Było ich pełno zawsze i wszędzie. Nie odtrącam… Kiedyś odganiałem ręką te spojrzenia wnikliwe. Czujne. Odganiałem jak ćmy, co puszyściały w przelocie. Albo mole wzruszone jakimś powiewem nagłym z fałd ciężkich zasłon, bądź ubrań porzuconych w kącie. Z barłogu. Z legowiska. Ze sterty pokrytej kurzem. Szarym pyłem. W tym oddechu idącym od otwartych szeroko okien. Od nocy. Od księżyca… Od drzew. Od tych topól strzelistych. Szumiących. Szemrzących cicho. Od tych drzew skostniałych z zimna. Od chmur płynących. Od tych chmur w otchłani z jasnymi snopami deszczu...   Siedzę przy stole. Na krześle. Siedzę przy stole oparty łokciami o blat. Oparłszy się na złożonych dłoniach brodą. Zamieram i śnię. I znowu śnię na jawie. Wokół mnie płomienie świec. Drżące. Migoczące. Rozedrgane cienie na suficie i ścianach. Na podłodze błyszczące plamy. Na klepce. Czepiają się sęków. Czepiają się te widma. Te zjawy z nieokreślonych ustroni i prześwitów z ciemnej linii dalekiego lasu. Na stole płonące świece. Na parapetach. Na szafie. Na podłodze. Świece wszędzie. Płonące gwiazdy na niebie. Wszechświat wokół mnie. Ogromna otchłań i mróz zapomnienia…   Przede mną porcelanowy talerz z okruchami czerstwego chleba i emaliowany kubek, odrapany, otłuczony. Pusty… A więc to moja ostatnia wieczerza…   *   Wirujące obłoki nade mną. Pode mną mgławice, spirale galaktyk. Nade mną… Nasyca się we mnie jakaś deliryczna ekscytacja. Jakieś wielokrotne, uporczywe widzenie tego samego, tylko pod różnymi kątami. Wciąż te same zardzewiałe skorupy blaszanych karoserii, powyginanych prętów, pancernych płyt, pogiętych, stępionych mocno bagnetów i noży… Przedzieram się przez to wszystko z donośnym chrzęstem i stukotem spadających na ziemię przedmiotów. Idę, raniąc sobie łokcie, kolana… Idę… I słyszę. I słyszę wciąż w mojej głowie piskliwy szum. I pulsowanie, takie jakby podzwanianie. I znowu drzwi. Kolejne. Uchylone. Spoza nich dobiega to nikłe: dzyn-dzyn. A więc ktoś tu był. I jest! Ktoś mnie ogląda i podziwia jak w ZOO. Nie mogę się pozbyć tych mar natrętnych. Dzyn-dzyn.. Tych namolnych widziadeł, które plączą się tutaj bez celu. Dzyn-dzyn… I widzę je. I słyszę... Nie. Nie dosłyszę, co mówią do siebie, będąc w tych pokracznych pozach. Gestykulują kościstymi palcami obwieszonymi maleńkimi dzwoneczkami… Dzyn-dzyn… Wciąż to nieustanne dzyn-dzyn...   *   Otaczają mnie blaski. Mrugające iskry. Kiedy siedzę przy stole, oparłszy brodę na dłoniach. Mieni się wazon z kryształu z uschniętą łodygą martwego kwiatu. Cóż jeszcze mógłbym ci powiedzieć? Będę ci pisał jeszcze. Kartki rozrzucone na stole. Pogniecione. Na podłodze. Ciśnięte w kąt w formie kulek. Wszędzie. W dłoni. W tej dłoni ściskającej pióro, bądź długopis… W tej dłoni pomazanej tuszem, atramentem. W tej dłoni odrętwiałej. I w tym odrętwieniu trwam, co idzie od łokcia do czubków palców. Mrowienie. Miliardy igieł... W serwantce lustra migoty i drżenia. W serwantce filiżanki, porcelanowy dzbanek. Talerze. Kryształowa karafka ojca. Zaciskam powieki. Szczypiące.   Dlaczego ten deszcz? Latarnie na ulicy. Noc. Zamglone światła. Deszcz. Drzewa oplatają się nawzajem gałęziami. Nagimi odnogami. Drzewa splecione. Supły… Deszcz… Zamglone poświaty ulicznych latarni. Idę. Kiedy idę – deszcz… Wciąż deszcz… Stukocze o blaszane rynny starych kamienic. O daszki okrągłych ogłoszeniowych słupów. O blaszane kapelusze ulicznych latarni… Deszcz… Kiedy idę tak. A idę tak, bo lubię. Kiedy deszcz… I ten deszcz wystukuje mi. Spada na dłonie. Na policzki. Na usta. Na twarz…   *   To rotuje. To wciąż rotuje. Oddala się, ciągnąc za sobą długą smugę. Rezonuje od tego jakiś magnetyzm. To się oddala. To wciąż się oddala, nieubłaganie. Kiedy idę długim korytarzem, muskam palcami żeliwne rury, które ciągną się kilometrami w głąb. Które się ciągną i wiją. Które pokryła brunatna pleśń. W których stukoty i jęki. Zamilkłe. W których milczenie. Martwa cisza. Ciągnące się rury. Rozgałęzienia jakieś. Wychodzą. Wchodzą. Rozchodzą się. Łączą… Od jednej ściany do drugiej. Z podłogi w sufit. Przebijają się znikąd donikąd. Martwy krwiobieg w ścianach z popękaną, odłażącą farbą. Chrzęszczący pod stopami gruz, potłuczone szkło... Na języku i w gardle gryzący szary pył zapomnienia. Uchylone drzwi. Otwarte na oścież. Zamknięte na klucz. Na klamkę. Naciskam z cichym skrzypieniem. Wchodzę. W półmroku sali kamienne popiersia okryte zakurzoną folią. Rozrzucone dłuta, młotki… W półmroku. Zapach jakichś dalekich, zeskorupiałych w mimowolnym grymasie gipsowych twarzy. W odległym echu dawnego czasu. Pożółkłe plakaty na ścianach. Uśmiechnięte twarze. Patrzące filuternie oblicza dawno umarłych…   Kto tu jest? Nie ma nikogo.   Szklane gabloty. Zardzewiałe metalowe stelaże. Na pólkach chemiczne odczynniki. Przeciekające butle z jakąś czarna mazią. Odór rozkładu i czegoś jeszcze, jakby opętanego chorobą o nieskończonym wzroście… Na ścianach potłuczone, popękane porcelanowe płytki z rozmazanymi smugami zakrzepłej krwi. Od dawna ślepe, zgasłe oczy okrągłej wielookiej lampy. Przekrzywionej w bezradnym błaganiu o litość, w jakimś spazmie agonii. W kącie, między stojakami do kroplówek, ociężały, porysowany korpus z kobaltem-60 w środku pokryła rdza. Na metalowym stole resztki nadpalonej skóry z siwą sierścią kozła. Nie przeżył. Wtedy, kiedy blade strumienie wypalały jego wnętrze do cna… Walające się na podłodze stare, zwietrzałe gazety. Czarne nagłówki. Czarno-białe zdjęcia. Pierwszy wybuch jądrowy na atolu Bikini. Pozwijane plakaty... Szukam czegoś. Szperam. Odgarniam goła stopą… Nie ma. Nie było chyba nigdy.   *   Powiedz mi coś. Milczysz jak głaz wilgotny. Jak lśniący głaz na poboczu zamglonej drogi. Zjada mnie promieniowanie. Zżera moje komórki w powolnej agresji. Wokół mojej głowy mży złociście aureola smutku w opadających powoli cząsteczkach lśniącego kurzu. Jakby to były drobniutkie, wirujące płatki śniegu. Jakby rozmyślający Chrystus, coraz bardziej jaśniejący i z rękami skrzyżowanymi na piersiach, szykował się powoli na ekstazę zbawienia w oślepiającym potoku światła...   I jeszcze...   Otwieram zlepione powieki... Długo jeszcze? Ile już tu jestem? Milczysz... A jednak twoje milczenie rozsadza moją czaszkę niczym wybuchający wewnątrz granat. Siedzę przy stole a on naprzeciw szczerzy do mnie zęby w szyderczym uśmiechu. Kto? Nikt. To moje własne widzimisię. Moje chorobliwe samounicestwienie, które znika, kiedy tylko znowu zamknę je powiekami. I znowu widzę – ciebie. Jesteś tutaj. Obok. We mnie. W przeszłości jesteś. A ponieważ i ja jestem w głębokiej przeszłości, nie ma nas tu i teraz. Zatem byliśmy. A tutaj, w teraźniejszości tkwisz głęboko rozgałęzieniami korzenia. W ziemi. W tej czarnej glebie. W tej wilgotnej, w której ojciec mój zdążył się już rozpaść w najdrobniejsze szczegóły dawno przeżytych dziejów. W atomy. W ziarna rozkwitające w ogrodzie pąkami peonii…   Przełykam ślinę, czując sadzę z komina, dym płonących świec na podniebieniu. One wokół mnie rozpalają się jeszcze i drżą. Marzyłem. I śniłem. Albo i śnię nadal. Na jawie. I jeszcze… Moje nocne misterium. Moje własne bycie mistrzem ceremonii, której nie ma, która jest tylko we mnie. Mówię coś. Poruszam milczącymi ustami. Tak jak mówił do mnie mój nieżywy już ojciec, wtedy, kiedy pamiętałem jeszcze. Przyszedł odwiedzić mnie, ale tylko na chwilę. Przyszedł sam. Tym razem bez matki. Posiedział na krześle. A bardziej, tylko przysiadł. Tak, jak się przysiada na moment przed daleką podróżą. Lecz zdążył jeszcze zapalić papierosa, oparłszy się jednym łokciem o blat stołu..I w kłębach błękitnawego dymu, zaczął swoją przemowę pełną wzruszeń. To znowu ze śmiechem, albo powagą człowieka z zasadami. A jego oczy za szkłami okularów stawały się coraz bardziej lśniące. Coś mówił. Albo i nie mówił niczego. A to, co mówił było moim przywidzeniem. Omamem słuchowym. Fantasmagorią. Tylko siedział nieruchomo. Jak posąg z kamienia. Ale wiem, że odchodząc, położył jeszcze swoją dłoń na moim ramieniu, w takim jakby muśnięciu, w ledwie wyczuwalnym tknięciu. Czy może bardziej wyobrażeniu…   Sam już nie wiem czy tu był. I czy był jeszcze…Chłód powiał od schodowej klatki. Od wielkiego przeciągu drzwi trzasnęły w oddali…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-23)      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...