Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

dopadło mnie lato w głębokim śnie, o północy czytałem Johna; wtedy
gdy jedliśmy fasolkę za 38p., sałatkę colesław i zasypialiśmy
szybko, jak zesztywniałe kury po całonocnym dziobaniu, byłem
jak tamta rudera z costin street, byłem tobą i wszystko było ok.

wciśnięty w denko butelki; śnięty, muszę w zupełnej
ciemności przeprowadzić nadzwyczaj subtelne operacje

na twojej głowie, włóknach myślników, wierze?

gadaliśmy głównie o sobie i o tym, że trzeba wymienić firanki –
najlepiej niech mama przyśle w paczce razem z fajkami.
nie wymyślimy języka, żadnych nowych pozycji, sex to kropka
nad ż, i żaden kredyt hipoteczny nie zrekompensuje

tego ciśnienia w oku. błyszczy lampion ognia, miasto
gniewnie wtapia się w powłoczkę lądu. pamiętam każdą sekundę
w falochronie łóżka. i jak mam teraz wydobyć z pamięci
zużytą scenografię naszego stękania?

Saro. okazało się że nasz świat miał pięć wymiarów –
trzeba było naciągać fakty, kręcić podbiegunowe kółka. i ta choroba
jest jak jazz w klubie na bocznej uliczce, i rozprzestrzenia się;

pomyśl, z tej perspektywy jesteśmy bez wyjścia.

Opublikowano

Takie trochę gadulstwo, ale fajne gadulstwo;)
szczególnie chodzi mi tu o te szczegóły właśnie "jedliśmy fasolkę za 38p." itd
Dla mnie bez drugiej strofy ten wiersz może istnieć
i wyszłoby mu to na dobre, moim zdaniem.
Oprócz tego nie widzę tu nic do poprawiania.

Pozdrawiam

Opublikowano

...pamiętam każdą sekundę
w falochronie łóżka. i jak mam teraz wydobyć z pamięci
zużytą scenografię naszego stękania?...

były premier

nawet moje poczucie humoru zdębiało, dlatego jako czytelnik też jestem bez wyjścia; J.S

Opublikowano

bardzo obrazowo
szczególnie przemawia do mnie -

- i ta choroba
jest jak jazz w klubie na bocznej uliczce, i rozprzestrzenia się;

a już widzę w bocznej uliczce tę suterynę zadymioną dźwiękami klarnetu
kontrabasu, fortepianu ...
żywiołu mojego od kołyski
Tak trzymać Panie Premierze:))
Pozdrawiam

Opublikowano

wiersz pisany na obczyźnie? to nie ma tu co prawda żadnego znaczenia, choć, nadaje specyficzny koloryt. umiejscawia w konkrecie. gdy widzę taki zapis, od razu się uśmiecham, bo wiem, że dla mnie. poezja w prozie, czy proza poetycka, a może jednak po prostu poezja. najpierw pytanie, kim jest John, a może lepiej, autorem czego? i już przechodzę do tekstu.
wiersz, bardzo obrazowy, oddający wiele szczegółów, pozornie prozaicznej sytuacji, hermetyczności wieczorów, gdy zapamiętuje się najdrobniejsze szczegóły, rozmowy o sobie płyną naturalnie, przeplatane bliskością i seksem, który jest kropką nad ż (muszę przyznać, że ten fragment mnie zatrzymał). tylko smuci, że jednak w czasie przeszłym ten świat wspólny. wspomnienia. to tekst z rodzaju, gdy trudno myśleć w kategoriach fikcji, automatycznie, wywołany obraz, postrzega się jako zapis rzeczywistości.

dobrze pan pisze panie premier i nurtuje mnie czy to możliwe, żeby był pan z nami tylko od tych kilku wierszy na pana koncie.

do następnego, na pewno zajrzę.
pozdr. a

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @infelia Ojejku, jak miło :))))  Ale mi niestety natchnienie ostatnio nie służy,  za późno chyba :)))   Umykam do spania :)   Dobrej nocy :)))   Deo 
    • @Deonix_  Dzięki za lekturę. Podziel się próbką swojego wiersza, który trzymasz w zanadrzu... a ozłocę Cię pogodą ducha...
    • @Berenika97 Pewnie będzie cd. Ciekawe co było dalej :)
    • @infelia No wybacz, zapomniała ja...  Oprawa muzyczna również oczywiście wskazana :)   D.
    • To było w pierwszej klasie. Święta - nie pamiętam już, czy Wielkanoc, czy Boże Narodzenie - ale wiem, że jechaliśmy do dziadków. Mama, tata, moi bracia i ja - całą rodziną, nocnym pociągiem, tym sypialnym. Ach, jaka to była atrakcja! Przedziały z łóżkami, wszystko pachniało inaczej niż zwykle. Spałam na górnym łóżku, cicho słysząc stukot kół i rozmowy zza ściany. Dziadkowie mieszkali w Łodzi, na Piotrkowskiej, w starym piętrowym domu. Klatka schodowa była ciemna i pachniała kurzem - trochę się jej bałam, a trochę lubiłam ten dreszczyk. Dziadkowie mieli piec kaflowy, starą kredensową kuchnię i mnóstwo zakamarków, w których można było buszować. I właśnie tam, w jednym z zakamarków, trafiłam na skarb. To nie były zwykłe koraliki. Nie takie z plastiku, sklepowe. Te były... inne. Koraliki zrobione z wysuszonych ziaren ogórka, zafarbowane - chyba atramentem - i nawleczone na nitkę. Niby byle co, a dla mnie to było coś absolutnie wyjątkowego. Takie korale, jakie mogły mieć tylko lalki z baśni, albo bardzo eleganckie panie. Zapytałam babcię, czy mogę je sobie zabrać. - Ależ dziecko, to przecież byle co… Ale jak ci się podobają, to bierz - powiedziała, machając ręką. Więc je wzięłam. Zawinęłam w papier i schowałam do kieszonki. I już wiedziałam, co z nimi zrobię. Dam je pani Bogusi - mojej wychowawczyni. Ona była taka ciepła, elegancka, mówiła do nas miękko i z uśmiechem. Bardzo ją lubiłam. Dam jej w prezencie. Następnego dnia w szkole podeszłam do niej i wręczyłam zawiniątko. - To dla pani - powiedziałam dumnie. Pani Bogusia rozwinęła papier, spojrzała na moje korale i… uśmiechnęła się. - Ojej, jakie śliczne! - powiedziała. - Dziękuję, Alu - i pogłaskała mnie po głowie. Byłam przeszczęśliwa. Tylko... przez następne dni wypatrywałam ich na jej szyi. No bo jak to - skoro śliczne, skoro prezent - to przecież powinna nosić, prawda? Ale nie nosiła. Mijały dni. Mijały tygodnie. A ja codziennie patrzyłam. Aż w końcu, któregoś dnia nie wytrzymałam i... zapytałam. Przy całej klasie. - Proszę pani, a dlaczego pani jeszcze nigdy nie ubrała moich korali? Zapadła cisza, wszyscy spojrzeli na panią Bogusię. A ona się tylko uśmiechnęła - tak jak to tylko ona potrafiła  - i odpowiedziała: - Wiesz, Alu… nie mam jeszcze sukienki do nich. Ale jak kupię, to od razu założę. Uśmiechnęłam się. I z jakiegoś powodu - bardzo się wtedy ucieszyłam. Dzisiaj, kiedy sobie to przypominam, robi mi się ciepło na sercu. I trochę wstyd. Nie wiedziałam wtedy, co to znaczy „wstyd”. Dopiero po latach zrozumiałam, że ta sukienka - to było najpiękniejsze wyjście z sytuacji, jakie mogła mi dać. I do dziś, kiedy patrzę na dzieci, które wręczają komuś coś zrobionego z miłości - zawsze widzę te moje ogórkowe korale. I uśmiech pani Bogusi.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...