Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Jesień w tym roku byłą niesamowicie zimna. Silny wiatr wyrywał czarną parasolkę ze zmarszczonej ręki starej kobiety. Deszcz stopniowo przestawał padać. Była już przy schodach do swojego jednorodzinnego domu. Złożyła parasol potrząsając nim, pozbywając się osadzonych kropel. Płaszcz powiesiła w ganku.
- Niech obeschnie - powiedziała, do siebie dom był pusty.
Z torebki wyjęła portfelik, odłożyła go do komody przy ścianie. Wyjmowała go tylko do sklepu albo kościoła. Bardzo go lubiła, przypominał jej zmarłego dwanaście lat temu męża. Dostała go na kolejną rocznicę ich ślubu.
- ach, kiedy to było Janku, kiedy… - westchnęła, wspominając męża, bardzo jej go brakowało. Jednak pogodziła się z jego odejściem, takie jest życie człowieka.
- szykuje, tam dla mnie miejsce - zawsze myślała, tłumacząc sobie jego śmierć.
Teraz mogła odwiedzać go tylko na cmentarzu, robiła to codzienne. Dziś była u niego po kościele. W Niedziele zawsze chodziła zapalić świeczkę na jego grobie. Zawsze.
Zegar wybił godzinę czternastą, była już okropnie głodna. Spóźniła się gotowaniem ziemniaków. Jednak obiad był gotowy. Nakryła do stołu. Mariusz, jej syn obiecał ze przyjedzie dziś na obiad. Wychowała go, na dobrego i wykształconego człowieka. Była z niego dumna, gdy skończył studia z wyróżnieniem. Teraz pracował gdzieś w banku. Zawsze zaganiany, rzadko kiedy miał dla niej czas. Każda godzina spędzona w jego towarzystwie była cenna, każde słowo zamienione z nim.
- Jest asystentem dyrektora banku, to tak jak vice - dyrektor - chwaliła się swoim koleżankom.
Była z niego naprawdę dumna. Jej kochany jedynak. Włożyła w niego całą swoją miłość, szczególnie po śmierci męża. Stał się jej całym światem. Mariusz się spóźniał. Kobieta siedziała samotnie przy stole. Głód był już niesamowicie wielki. Spojrzała na zegar wiszący na ścianie. Dochodziła osiemnasta. Kobieta nie jadła już od trzynastu godzin. Czekała na swojego synka. Mogłaby czekać jeszcze kilka razy tyle o głodzie i w zimnie jeśli trzeba by było, byle ją odwiedził. Chodź na chwile.
Starsza kobieta w milczeniu sprzątnęła do regału serwis obiadowy, tak jakby jej syn ją odwiedził, a teraz sprzątałaby po jego wizycie. Usiadła. Na komodzie zobaczyła jego zdjęcie w ramce. Był młodszy, może jeszcze w czasie studiów. Rozpłakała się. Łzy jedna za drugą spływały po policzkach. Kobieta sięgnęła do komody. Wyjęła różaniec. Uklękła i odmówiła cały, dwukrotnie.
- może, coś mu wypadło… oby tylko nic mu się nie stało… - mówiła szeptem, płacząc. Rozmawiając z krzyżem na ścianie. Mokrą szmacianą chustką wycierając łzy.

* * *
Wróciła właśnie z cmentarza. Otwierając drzwi, usłyszała dzwoniący telefon. Z pośpiechem wbiegła do domu. Zostawiając błotne ślady na dywanie. Usłyszała już tylko kończący monolog nagrywany na automatycznej sekretarce. Podniosła jeszcze słuchawkę, sprawdziła czy na pewno odłożył już słuchawkę. Nie zdążyła. Teraz musiała obsłużyć tą machinę nowoczesności. Kiedyś Mariusz pokazywał jej jak obsługiwać sekretarkę, ale nie zrozumiała do końca. Nie robiąc mu jednak przykrości, kiwnęła głową na tak, gdy spytał czy rozumie. Teraz wyszło jej kłamstwo. Wciskała klawisze od prawej. Taśma przewinęła się, potem znowu. W końcu rozległ się jego głos gdzieś w środku nagrania, może jeszcze dalej : ,,… że nie przyjechałem, nie mogłem, u nas wszystko dobrze, przyjedziemy…”. Kobieta przypadkiem przycisnęła czerwony guzik. Nie wiedziała co to oznacza. Taśma cofnęła się i skasowała. Przez kilka sekund próbowała jeszcze coś zrobić, nadaremnie.
- przyjedzie, to dobrze, ciekawe tylko kiedy… - powiedziała pod nosem, żałując że skasowała taśmę.

* * *
Wysprzątała cały dom, była już strasznie zmęczona. Miała już odpocząć, ale postanowiła wyszorować jeszcze podłogę. Dawno to robiła, chyba przed jego ostatnią wizytą. Usłyszała coś. Spojrzała przez okno, sąsiad przyjechał z pracy, nic nowego. Spojrzała w drugim kierunku i zobaczyła gołe drzewo, kompletnie bez liści. Jesień była już późna. Płytki chodnikowe i schody całe zawalone były liśćmi. Nie wiedziała jak mogła tego nie zauważyć, wychodząc na cmentarz. Do swoich obowiązków dodała jeszcze zmiatanie liści.


* * *
Już czwarty dzień, jak czeka na przyjazd syna. Wiadomość na sekretarce była jasna, mówił ze przyjedzie. Była strasznie zmęczona, jej samotne życie stopniowo zamieniało się w koszmar. Nikt jej nie odwiedzał. Nawet koleżanki przestały czemuś przychodzić na herbatkę i plotki. Początkowo ją to cieszyło, czasem miała ich strasznie dość. Teraz oddala by wiele za kontakt z kimkolwiek. Pocieszała się. Mariusz odwiedzi ją lada dzień. Codziennie była gotowa. Obiad był przygotowany , dom wysprzątany jakby zbliżały się święta. Dla niej odwiedziny syna były czymś więcej niż świętem. Były cudem. Samej było jej źle, strasznie źle, a Mariusz zmieniał wszystko. Kolejny raz wyszła na dwór. Ubrała ciepły płaszcz, deszcz na szczęście nie padał już od dwóch dni, nawet wiatr nie był już tak silny. Do zmęczonej pracą ręki wzięła drewnianą miotłę. Zmiotła schody z liści, robiła to dwa razy dziennie rano i popołudniu. Liści wciąż przybywało. Sama nie wiedziała skąd. Bo drzewa w okolicy były już bezlistne. Było jej gorąco. Wyraźnie osłabła całą tą przydomową pracą. To zmiecenia został już tylko chodnik prowadzący od domy do furtki. Przeszła kilka kroków z miotłą w ręku. Wzięła oddech i energicznie zmiatała liście. Źle się poczuła, słabo. Oblał ją zimny pot. Grawitacja okazała się silniejsza od słabych nóg. Poczuła tylko lekkie ukucie w klatce piersiowej. Próbowała jeszcze przez moment oprzeć się na miotle, nie dała rady. Upadła. Powoli traciła świadomość. Zawiał mocny wiatr, poczuła go na wilgotnej twarzy. Złoto - brązowe liście wciąż spadały ku ziemi. Gładko lądowały na gruncie, kończąc żywot wracając do ziemi.

* * *
Mariusz wrócił z cmentarza. Długo nie mógł uwierzyć w śmierć matki. Miała przed sobą jeszcze wiele czasu. Miała zobaczyć wnuki. Doczekać ich chrztu, komunii, a może nawet ślubu. Tym czasem zobaczyła tylko swoją synową. Żałował także, że jej wtedy nie odwiedził, stracił ją na zawsze. Nie miał nawet komu się poskarżyć. Miał w prawdzie swoją żonę, ale rodziców stracił. Bezpowrotnie i szansy odwołania. Teraz codziennie był u niej na cmentarzu. Nowe kwiaty i znicze zmieniały się kilkakrotnie w przeciągu tygodnia. Znalazł czas. Był cały dla niej. Każdego dnia.





Pisałem 15 - 16 październik ‘06r
Mark P.

Opublikowano

Moje pierwsze odczucia po przeczytaniu:

Tekst ładny, choć może nazbyt oczywisty. Ale przecież nie wszystkie muszą być tajemnicze czy zaskakujące. Tu już w połowie było wiadomo co się stanie, nie mniej jednak rzecz nie stała się przez to nudna. Narracja jest prowadzona może trochę naiwnie ale w znacznym stopniu dobrze. Martwi mnie natomiast zakończenie. O ile cały tekst miał nie wiele błędów jako takich (kilka powtórzeń itp.), o tyle zakończenie zupełnie nie pasowało do reszty. Za bardzo chyba moralizatorskie jak dla mnie.
Mimo, że temat mógłby wydawać się trochę tendencyjny, to opisany został w sposób nie tyle nowy ile przystępny (może poza zakończeniem) i łatwy.
Moje ogólne wrażenie - dobre. Gorąco zachęcam do dalszych prób.

Pozdrawiam serdecznie.

do lilki: to nie wrażliwość tylko OBRAZOWOŚĆ :)

Opublikowano

dzięki za ocenę i rady!! to drugie przedewszystkim:) popracuje jeszcze nad zakończeniem bo rzeczywiscie najmniej mi sie ono podobało, a wyszło takie jakie wyszło bo troszke sie z nim pośpieszyłem ( kolejny raz wychodzi ze z pisaniem nie można sie śpieszyć)... ubzdurałem sobie ze go skończe w poniedziałek i skończylem, efekt jest nienajlepszy, ale to iż pracę umieściłem tutaj nie znaczy ze skończylem ją...obiecuje nanieść poprawki...

Będe próbował dalej pisać... bo mam kilka tamatów w głowie, a nowe wciaż sie pojawiają.
jeszcze raz dzięki, i zachęcam do dalszego czytania moich prac i oceniania( także jeszcze tej, kto tam nie przeczytał i nie ocenił, życzyłbym sobie także zeby każdy kto przeczyta zostawił po sobie jakiś komentarz, choćby króciutki, każdemu bedzie milej widzeć jakieś słowa pod swoim tekstem,) dzieki
Pozdrawiam
Marek

Opublikowano

Wiesz... z tekstem nigdy nie należy się spieszyć. Ale ten problem dotyczy chyba wszystkich nas :) Tekst powinien poleżeć. Dojrzeć jak wino. Zostać przeczytany po tygodniu, dwóch - żeby można go było obiektywnie ocenić. Potem poprawki - ja kiedyś np twierdziłem, że poprawianie to gwałt na natchnieniu. W końcu jednak musiałem przyznać, że przecież nie jestem Słowackim, a to nie jest romantyczna improwizacja. Teraz jest lepiej, widzę, że idę do przodu dzięki wstrzemięźliwości:) To taka dygresja.
Mam natomiast pytanie, które wcześniej mi umknęło - co znaczy tytuł? Bo nie mogę odnaleźć w tekście jego umotywowania. Pozdrawiam - poeta2K

Opublikowano

Twarz jesiennego deszczu...

wyobraź sobie twarz kobiety, która czeka na syna
twarz faceta, który wie, że zawiódł matkę, i nie może tego naprawić

jesienny deszcz zawsze kojarzył mi sie z jakimś smutkiem, coś co dzieje sie naturalnie, wplywa na nasze życie, wprowadzając smutek, choć my stoimy obok, niby na niego odporni, a jednak nie, twarz obrazuje bohaterów, ich smutek, życie przepełnione nieodwracalnym żalem tak wiec, napiasć można by : "smutna twarz bohetera"

Opublikowano

niech obeschnie płasz;D - powiedziała do siebie, dom był pusty w znaczeniu nikogo w nim nie było, bo mieszkała sama

przychodzi mi na myśl pewnien cytat z filmu, oddajacy obraz mojej pracy

- kilka niedociągnieć jest...
- a gdzie tu są dociągniecią...

  • 1 miesiąc temu...
Opublikowano

Skoro zostałam tu zaproszona i kilka razy poproszona o komentarz, to się wypowiem, bo mam dużo uwag.

Tak, jak pod innym utworem Włuczykija - zacznę od pochwał, żeby osłodzić nieco resztę.

Opowiadanie mi się podoba - smutne, samotne, zimne. Choć temat nieco oklepany i faktycznie (jak to już zaznaczył poeta2000) już przed połową można się domyślić zakończenia, to i tak uważam, że nie jest złe.

Natomiast nie zgadzam się z poetą2000 w kwestii błędów. Ja widzę je w prawie każdym zdaniu (na pociechę mogę dodać, że późniejsze opowiadanie jest już lepsze pod tym i wieloma innymi względami). Nie wyrzucę tu wszystkich, bo mój komentarz byłby dłuższy, niż samo opowiadanie, a poza tym - do każdego błędu jest kilka przykładów, więc po co wszystkie tu przytaczać?

"Złożyła parasol potrząsając nim, pozbywając się osadzonych kropel." Może tak: "Złożyła parasol. Potząsnęła nim, żeby pozbyć się osadzonych kropel"?

"Płaszcz powiesiła w ganku" - "(...) powiesiła na ganku".

"powiedziała, do siebie dom był pusty. ", "szykuje, tam dla mnie miejsce", "ach, kiedy to było Janku, kiedy" i wiele innych - to, czego czepiałam się także w tamtym opowiadaniu: przecinki nie tam, gdzie trzeba. Masz wyraźne problemy z interpunkcją. Może spróbuj sobie wymyślić jakieś ćwiczenie, żeby się nauczyć tych znaczków...? To nie przytyk. Ja tak serio. Przydaje się - wiem z doświadczenia... :)

"Z torebki wyjęła portfelik, odłożyła go do komody przy ścianie. Wyjmowała go tylko do sklepu albo kościoła." - w tym momencie była w domu, więc dlaczego go wyjęła? Niekonsekwencja. Błąd logiczny.

"Dostała go na kolejną rocznicę ich ślubu." - bez "ich", bo wiadomo, że jej i męża. Z kolei "ich" zdaje się sugerować (kiedy to zdanie jest wyrwane z kontekstu), że to była czyjaś inna rocznica.

"W Niedziele" - normalnie "niedzieli" nie pisze się dużą literą. To był dla niej jakiś szczególny dzień? Bo nie jest to zaznaczone w tekście poza tym, że bohaterka chodziła wtedy na grób męża. Duża litera więc wygląda jak błąd.

"vice - dyrektor" - bez myślnika.

"Stał się jej całym światem. Mariusz się spóźniał." - "Mariusz" powinien już być w następnym akapicie.

"Głód był już niesamowicie wielki" - może "Głód był już niesamowity" albo "(...) był już nie do wytrzymania"?

"Chodź na chwile" - choć na chwilę. "Chodź" to tryb rozkazujący, np. "chodź tutaj".

"Starsza kobieta w milczeniu sprzątnęła do regału serwis obiadowy, tak jakby jej syn ją odwiedził, a teraz sprzątałaby po jego wizycie" - Może bez "a teraz sprzątałby po jego wizycie"? Po "odwiedził" kropkę walnąć? I tak wiadomo, o co chodzi, a tak, jak jest teraz - powstaje wielosłowie i niepotrzebne powtórzenie.

"Na komodzie zobaczyła jego zdjęcie w ramce. Był młodszy, może jeszcze w czasie studiów." - może "(...) w ramce - jeszcze z czasów studiów"?

"Z pośpiechem wbiegła do domu. Zostawiając błotne ślady na dywanie." - to, co wcześniej - interpunkcja. Tyle, że tu przecinek jest zastąpiony kropką. To powinno być zdanie złożone, a nie dwa zdania.

"Usłyszała już tylko kończący monolog nagrywany na automatycznej sekretarce." - "(...) kończący się monolog (...)"? Albo "(...) koniec monologu (...)"?

"Podniosła jeszcze słuchawkę, sprawdziła czy na pewno odłożył już słuchawkę.", "Teraz musiała obsłużyć tą machinę nowoczesności. Kiedyś Mariusz pokazywał jej jak obsługiwać sekretarkę", "(...) kompletnie bez liści. Jesień była już późna. Płytki chodnikowe i schody całe zawalone były liśćmi. (...) Do swoich obowiązków dodała jeszcze zmiatanie liści" - powtórzenia.

"Nawet koleżanki przestały czemuś przychodzić na herbatkę" - "(...) z jakiegoś powodu(...)"?

"oddala by" - razem. I literówka. ;)

"Codziennie była gotowa. Obiad był przygotowany" - powtórzenie. Może ten obiad niech sobie będzie na stole...? Albo niech ona codziennie na niego czeka, a nie będzie gotowa...?

"Ubrała ciepły płaszcz" - a w co go ubrała? ;D

"Wyraźnie osłabła całą tą przydomową pracą" - może osłabła przez pracę? Bo nie ma takiej formy w naszym języku, żeby słabnąć pracą.

"ukucie" - na mojej ulicy jest zakład kosmetyczny. Na szyldzie (albo na drzwiach - nie pamiętam) jest napisane "PRZEKUWANIE USZU". I od kilkunastu dobrych lat zastanawiam się, na co też oni te uszy przekuwają...? ;D
(dla tych, którzy nie wiedzą, o co mi chodzi - powinno być "ukłucie"...)

"Bezpowrotnie i szansy odwołania" - tu akurat może być (i powinno) "bezpowrotnie i bez szansy odwołania".

Poza tym, masz mnówstwo literówek.

No. Tom się znów nagadała. :) Mam nadzieję, że następne opowiadanie będzie lepsze (w sensie - mniej błędów). :) Czekam na nie z niecierpliwością.

Pozdrawiam, R.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem...

      Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie.

      Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.

       

      Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.

       

      – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.

       

      Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.

       

      Wtedy to się stało.

       

      Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki.

      Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą.

      Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.

       

      Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny.

      Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.

       

      – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!

       

      – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.

       

      – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.

       

      – Chłopie, ale o co ci chodzi?

      – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.

       

      – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję!

      Nienawidzę was wszystkich!

       

      Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:

       

      – Co tu się odbrokatawia!

       

      – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.

       

      Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem.

      – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.

       

      Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.

       

      Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.

       

      Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.

       

      Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.

       

      Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.

       

      Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.

       

      To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...

       

      Wesołych Świąt!

       

       

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @infelia niestety nie, za takie coś, czekają mnie lata zsyłki na syberię, wieczne zmarzliny i chuchanie na zimne, chyba, że to jest bardzo wyrafinowane, tupnięcie nóżką, które zarazem, głaszcze go  pod włos;)    skomplikowany typ mi się trafił:P  
    • @hania kluseczka A na tupnięcie nogą też nie reaguje? 
    • @KOBIETA Nic tylko zamknąć oczy i sobie dopowiedzieć, co po języku jeszcze…;)
    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem... Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie. Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.   Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.   – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.   Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.   Wtedy to się stało.   Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki. Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą. Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.   Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny. Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.   – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!   – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.   – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.   – Chłopie, ale o co ci chodzi? – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.   – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję! Nienawidzę was wszystkich!   Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:   – Co tu się odbrokatawia!   – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.   Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem. – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.   Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.   Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.   Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.   Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.   Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.   Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.   To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...   Wesołych Świąt!    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...