Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Włuczykij

Użytkownicy
  • Postów

    21
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Włuczykij

  1. dzięki, ja właśnie na taką krytykę czekamłem, wiec nie ma problemu. Chciałem tylko aby ktoś pokazał co robie źle, co dobrze, co trzeba poprawić itd. Twoje słowa wcale mnie nie zniechęcają, wrecz odwrotnie, są dla mnie impulsem do dalszej pracy. Jeśli masz ochotę to zajrzyj do prac w DZIALE P i tam moje opowiadanie "twarz jesiennego deszczu". Raz jeszcze serdeczne dzięki, zapraszam także do komentowania moich prac, które ukarzą sie w przyszłości. : )
  2. Dla mojego dziadka Wacława. Trzymaj się dziadku! Zmarszczone czoło dorosłych pór roku… Lato. Wstał dziś bardzo wcześnie. Jego dzisiejszy terminarz był przepełniony wpisami umówionych spotkań. Do pracy zawiózł go służbowym samochodem kierowca. Jest wysoce postawionym urzędnikiem państwowym. Przez lata piął się po szczeblach kariery, ale w końcu dopiął swego. Jest burmistrzem miasta. Wprawdzie małego, bo kilkunasto tysięcznego. Wchodząc do biura, mija kilku podległych mu urzędników. Wszyscy uśmiechają się i witają. Chyba nawet nie zawistnie, bo atmosfera w urzędzie burmistrza Mariana jest dobra. Ludzie podlegli mu, a także znajomi darzą go olbrzymim szacunkiem, niejednokrotnie pomagał zwykłym ludziom. Marian jest dobrym szefem i człowiekiem. Wyszedł z biura przed dwunastą. Idzie chodnikiem, zatrzymuje się przy kiosku, by kupić gazetę. Zawsze sam kupował prasę, nie lubił nikogo wykorzystywać czy kimś pomiatać. Zatrzymuje się na chwilę i przegląda nowy numer tygodnika. Ktoś w tej chwili wita się z daleka i podbiega. - dzień dobry Panu - mówi z uśmiechem i szczerym szacunkiem - witam Staszku, ile razu mam ci mówić żaden pan tylko Maniek, co tam słychać? - zapytał uśmiechnięty burmistrz - a dobrze, tylko córka ma problem, i ja właśnie w tej sprawie, zwolnić ją chcą cholera z roboty, jakbyś miał troszkę czasu i przedzwonił do tego cholera dyrektora… - wzdychając łapie się za głowę i spuszcza wzrok - zobaczę co będzie dało się zrobić, ale nie martw się, córki ci nie zwolnią - obiecał burmistrz - dziękuje, naprawdę nie wiem jak ci się odwdzięczyć - mówił z nadzieją Stanisław - nie dziękuj, jeszcze nic nie zrobiłem, ale zadzwonię, daje słowo, a teraz musze lecieć, na razie Stasiu - pożegnał się Marian - Żegnam, i jeszcze raz dziękuje - uścisnął dłoń burmistrza i ruszył w swoją stronę. Marian posiadał wiele znajomości i wpływów, co więcej doskonale umiał je wykorzystać. Jest człowiekiem sukcesu u szczytu swojej kariery. Jeden telefon potrafił załatwić wiele. Córka Stanisława dostała awans. Jesień. Emerytura. Tego słowa Marian bał się chyba najbardziej. Nie rozumiał dlaczego musiał na nią przejść. Był w końcu w sile wieku. Może nie był tak energiczny jak młodzieniec, jednak był o wiele bardziej doświadczony. I teraz gdy jego doświadczenie mogło by naprawdę zaowocować musi odejść. Nigdy się z tym nie pogodził. Odchodzi ze stanowiska, żegnany przez wszystkich z uśmiechami i zadowoleniem. Tylko jemu nie było do śmiechu. Tylko on w głębi płakał przez zaciśnięte wargi ułożone do sztucznego uśmiechu. Przez jakiś czas obserwował jeszcze co dzieje się w urzędzie miasta. Spotkał się z jego następcą. Był nim jego podwładny. Czterdziesto paro letni mężczyzna o niskim głosie i spojrzeniu wilka. Zawsze chciał zająć jego stanowisko, jednak dopóki Marian był burmistrzem niewiele mógł zrobić. Teraz bez problemów wygrał wybory. - Jestem mężczyzną w średnim wieku, czas na odpoczynek - mówił sobie Marian. Jednak nie umiał odpoczywać, nie nauczył się tego przez lata pracy. Teraz miał dużo czasu, może nawet za dużo. Nie mógł znaleźć sobie miejsca. Próbował walczyć ze swoją starością i znaleźć pracę, jednak to nie wypada by ktoś taki jak on teraz był ochroniarzem czy nocnym stróżem. Jest bezsilny wobec zasad panujących w jego świecie, który sam współtworzył. Teraz naprawdę poczuł się samotny, choć to właśnie teraz miał czas dla rodziny i jego kilkuletnich wnuków. Początkowo troszkę podupadł psychicznie, popadał w krótkie depresje. Szybko z nich wychodził. Zima Do pokoju w małym mieszkaniu wchodzi 18 letni młodzieniec, niosąc przed sobą tackę z gorącą herbatą. W rogu wystawnie urządzonego pokoju stoi inwalidzki wózek. Na nim posadzony Marian. Jest teraz 80 - paro letnim starcem. Udar mózgu z przed dziewięciu lat odebrał mu władzę nad prawą ręką. Lekarze i rehabilitanci odzyskali na szczęście nogę. Jednak Marian poruszał się na wózku, na własnych nogach nie uszedłby za daleko. Był niedołężny i taki się czuł. Niegdyś taki potężny, teraz bez pomocy nie może przemieścić się choćby o kilka metrów. Marian spogląda na wnuka, uśmiecha się. Wnuk - jedyna pociecha jaka mu pozostała. Jest dumny, coś jednak pozostanie po nim na tym świecie. Jego praca, w urzędach państwowych - nikt nie będzie o niej pamiętał. O nim samym wszyscy zapomną zaraz po pogrzebie. Miał jednak wnuka, krew z krwi, jego potomek. Uśmiechnął się. Lewą dłonią przywołał młodzieńca. Kuba, bo tak miał na imię wnuk, podchodzi i pyta: - Co tam dziadku? - Porozmawiajmy chwilę, nigdy nie masz czasu zawsze gdzieś pędzisz, co u Ciebie? - zapytał dziadek - u mnie po staremu - odpowiada i spogląda na zegarek - widzisz mnie wnusiu, spójrz na mnie - mówi ze łzami w oczach Marian. Kiedyś miałem tyle do powiedzenia, taki wpływ na życie innych, a teraz… sprawowałem tyle funkcji, urzędów. Ludziom. Zawsze ludziom pomagałem, a teraz… niedołężny starzec, sam się nawet podetrzeć nie mogę, cholera! - krzyczy. Nigdy wnusiu. Nigdy bym nie pomyślał że tak skończę. Los mnie upokorzył. Jestem słaby, z dnia na dzień co raz słabszy… ja… odejdę, czuję to… - dziadku nie mów tak - młodzieniec nie pierwszy raz słyszał tą mowę. Pewnego razu dziadek źle się poczuł. Zawieziono go do szpitala. Niedotlenienie mózgu i chore serce - brzmiała diagnoza. Mózg wariował, instynktownie walcząc. Dziadek dostał jakiegoś napadu agresji, niewiadomo czy z niedotlenienia mózgu czy z całej tej upokarzającej sytuacji. Tak czy inaczej dziadek spędził miesiąc w zakładzie psychiatrycznym. Nie wiadomo do końca co mu było i dlaczego. Pewien młody lekarz powiedział wtedy, że jego dziadek zresztą były ordynator szpitala też na starość zbzikował. - posłuchaj mnie - ciągnął dziadek, łapiąc chłopca za ramię, tak by ten spojrzał mu w oczy. - przyjrzyj się dobrze - Kuba nie wiedział co robić. - przyjrzyj się i zobacz, kiedyś byłem młody jak Ty, nie obchodziła mnie żadna paplanina dorosłych, a już tym bardziej szalonych starców, ale popatrz i zapytaj się sam siebie czy chcesz taki być, tak cierpieć… mówię Ci nie pozwól sobie się zestarzeć… nie umieraj tak jak ja. Dziękuje za doczytanie do samego końca. Proszę o komentarze. Pozdrawiam. Mark “zakamarek” P.
  3. niech obeschnie płasz;D - powiedziała do siebie, dom był pusty w znaczeniu nikogo w nim nie było, bo mieszkała sama przychodzi mi na myśl pewnien cytat z filmu, oddajacy obraz mojej pracy - kilka niedociągnieć jest... - a gdzie tu są dociągniecią...
  4. Twarz jesiennego deszczu... wyobraź sobie twarz kobiety, która czeka na syna twarz faceta, który wie, że zawiódł matkę, i nie może tego naprawić jesienny deszcz zawsze kojarzył mi sie z jakimś smutkiem, coś co dzieje sie naturalnie, wplywa na nasze życie, wprowadzając smutek, choć my stoimy obok, niby na niego odporni, a jednak nie, twarz obrazuje bohaterów, ich smutek, życie przepełnione nieodwracalnym żalem tak wiec, napiasć można by : "smutna twarz bohetera"
  5. ładny początek i szczegółnie ładna końcówa, na prawdę urzekło mnie ostatnie zdanie. Dziękuje i pozdrawiam.
  6. dzięki za ocenę i rady!! to drugie przedewszystkim:) popracuje jeszcze nad zakończeniem bo rzeczywiscie najmniej mi sie ono podobało, a wyszło takie jakie wyszło bo troszke sie z nim pośpieszyłem ( kolejny raz wychodzi ze z pisaniem nie można sie śpieszyć)... ubzdurałem sobie ze go skończe w poniedziałek i skończylem, efekt jest nienajlepszy, ale to iż pracę umieściłem tutaj nie znaczy ze skończylem ją...obiecuje nanieść poprawki... Będe próbował dalej pisać... bo mam kilka tamatów w głowie, a nowe wciaż sie pojawiają. jeszcze raz dzięki, i zachęcam do dalszego czytania moich prac i oceniania( także jeszcze tej, kto tam nie przeczytał i nie ocenił, życzyłbym sobie także zeby każdy kto przeczyta zostawił po sobie jakiś komentarz, choćby króciutki, każdemu bedzie milej widzeć jakieś słowa pod swoim tekstem,) dzieki Pozdrawiam Marek
  7. przeczytałęm, moze nie wzróciłem uwagi, bo o błędach dowiedziałęm sie z komentarzy, na brydżu nie znam sie wcale, nie grałem nigdy, moze kiedyś spróbuje
  8. ciekawe, przeczytałem i podobało mi sie zapraszam do mnie... jednyne co mnie dziwi na tej stronie to brak komentarzy do prac
  9. Jesień w tym roku byłą niesamowicie zimna. Silny wiatr wyrywał czarną parasolkę ze zmarszczonej ręki starej kobiety. Deszcz stopniowo przestawał padać. Była już przy schodach do swojego jednorodzinnego domu. Złożyła parasol potrząsając nim, pozbywając się osadzonych kropel. Płaszcz powiesiła w ganku. - Niech obeschnie - powiedziała, do siebie dom był pusty. Z torebki wyjęła portfelik, odłożyła go do komody przy ścianie. Wyjmowała go tylko do sklepu albo kościoła. Bardzo go lubiła, przypominał jej zmarłego dwanaście lat temu męża. Dostała go na kolejną rocznicę ich ślubu. - ach, kiedy to było Janku, kiedy… - westchnęła, wspominając męża, bardzo jej go brakowało. Jednak pogodziła się z jego odejściem, takie jest życie człowieka. - szykuje, tam dla mnie miejsce - zawsze myślała, tłumacząc sobie jego śmierć. Teraz mogła odwiedzać go tylko na cmentarzu, robiła to codzienne. Dziś była u niego po kościele. W Niedziele zawsze chodziła zapalić świeczkę na jego grobie. Zawsze. Zegar wybił godzinę czternastą, była już okropnie głodna. Spóźniła się gotowaniem ziemniaków. Jednak obiad był gotowy. Nakryła do stołu. Mariusz, jej syn obiecał ze przyjedzie dziś na obiad. Wychowała go, na dobrego i wykształconego człowieka. Była z niego dumna, gdy skończył studia z wyróżnieniem. Teraz pracował gdzieś w banku. Zawsze zaganiany, rzadko kiedy miał dla niej czas. Każda godzina spędzona w jego towarzystwie była cenna, każde słowo zamienione z nim. - Jest asystentem dyrektora banku, to tak jak vice - dyrektor - chwaliła się swoim koleżankom. Była z niego naprawdę dumna. Jej kochany jedynak. Włożyła w niego całą swoją miłość, szczególnie po śmierci męża. Stał się jej całym światem. Mariusz się spóźniał. Kobieta siedziała samotnie przy stole. Głód był już niesamowicie wielki. Spojrzała na zegar wiszący na ścianie. Dochodziła osiemnasta. Kobieta nie jadła już od trzynastu godzin. Czekała na swojego synka. Mogłaby czekać jeszcze kilka razy tyle o głodzie i w zimnie jeśli trzeba by było, byle ją odwiedził. Chodź na chwile. Starsza kobieta w milczeniu sprzątnęła do regału serwis obiadowy, tak jakby jej syn ją odwiedził, a teraz sprzątałaby po jego wizycie. Usiadła. Na komodzie zobaczyła jego zdjęcie w ramce. Był młodszy, może jeszcze w czasie studiów. Rozpłakała się. Łzy jedna za drugą spływały po policzkach. Kobieta sięgnęła do komody. Wyjęła różaniec. Uklękła i odmówiła cały, dwukrotnie. - może, coś mu wypadło… oby tylko nic mu się nie stało… - mówiła szeptem, płacząc. Rozmawiając z krzyżem na ścianie. Mokrą szmacianą chustką wycierając łzy. * * * Wróciła właśnie z cmentarza. Otwierając drzwi, usłyszała dzwoniący telefon. Z pośpiechem wbiegła do domu. Zostawiając błotne ślady na dywanie. Usłyszała już tylko kończący monolog nagrywany na automatycznej sekretarce. Podniosła jeszcze słuchawkę, sprawdziła czy na pewno odłożył już słuchawkę. Nie zdążyła. Teraz musiała obsłużyć tą machinę nowoczesności. Kiedyś Mariusz pokazywał jej jak obsługiwać sekretarkę, ale nie zrozumiała do końca. Nie robiąc mu jednak przykrości, kiwnęła głową na tak, gdy spytał czy rozumie. Teraz wyszło jej kłamstwo. Wciskała klawisze od prawej. Taśma przewinęła się, potem znowu. W końcu rozległ się jego głos gdzieś w środku nagrania, może jeszcze dalej : ,,… że nie przyjechałem, nie mogłem, u nas wszystko dobrze, przyjedziemy…”. Kobieta przypadkiem przycisnęła czerwony guzik. Nie wiedziała co to oznacza. Taśma cofnęła się i skasowała. Przez kilka sekund próbowała jeszcze coś zrobić, nadaremnie. - przyjedzie, to dobrze, ciekawe tylko kiedy… - powiedziała pod nosem, żałując że skasowała taśmę. * * * Wysprzątała cały dom, była już strasznie zmęczona. Miała już odpocząć, ale postanowiła wyszorować jeszcze podłogę. Dawno to robiła, chyba przed jego ostatnią wizytą. Usłyszała coś. Spojrzała przez okno, sąsiad przyjechał z pracy, nic nowego. Spojrzała w drugim kierunku i zobaczyła gołe drzewo, kompletnie bez liści. Jesień była już późna. Płytki chodnikowe i schody całe zawalone były liśćmi. Nie wiedziała jak mogła tego nie zauważyć, wychodząc na cmentarz. Do swoich obowiązków dodała jeszcze zmiatanie liści. * * * Już czwarty dzień, jak czeka na przyjazd syna. Wiadomość na sekretarce była jasna, mówił ze przyjedzie. Była strasznie zmęczona, jej samotne życie stopniowo zamieniało się w koszmar. Nikt jej nie odwiedzał. Nawet koleżanki przestały czemuś przychodzić na herbatkę i plotki. Początkowo ją to cieszyło, czasem miała ich strasznie dość. Teraz oddala by wiele za kontakt z kimkolwiek. Pocieszała się. Mariusz odwiedzi ją lada dzień. Codziennie była gotowa. Obiad był przygotowany , dom wysprzątany jakby zbliżały się święta. Dla niej odwiedziny syna były czymś więcej niż świętem. Były cudem. Samej było jej źle, strasznie źle, a Mariusz zmieniał wszystko. Kolejny raz wyszła na dwór. Ubrała ciepły płaszcz, deszcz na szczęście nie padał już od dwóch dni, nawet wiatr nie był już tak silny. Do zmęczonej pracą ręki wzięła drewnianą miotłę. Zmiotła schody z liści, robiła to dwa razy dziennie rano i popołudniu. Liści wciąż przybywało. Sama nie wiedziała skąd. Bo drzewa w okolicy były już bezlistne. Było jej gorąco. Wyraźnie osłabła całą tą przydomową pracą. To zmiecenia został już tylko chodnik prowadzący od domy do furtki. Przeszła kilka kroków z miotłą w ręku. Wzięła oddech i energicznie zmiatała liście. Źle się poczuła, słabo. Oblał ją zimny pot. Grawitacja okazała się silniejsza od słabych nóg. Poczuła tylko lekkie ukucie w klatce piersiowej. Próbowała jeszcze przez moment oprzeć się na miotle, nie dała rady. Upadła. Powoli traciła świadomość. Zawiał mocny wiatr, poczuła go na wilgotnej twarzy. Złoto - brązowe liście wciąż spadały ku ziemi. Gładko lądowały na gruncie, kończąc żywot wracając do ziemi. * * * Mariusz wrócił z cmentarza. Długo nie mógł uwierzyć w śmierć matki. Miała przed sobą jeszcze wiele czasu. Miała zobaczyć wnuki. Doczekać ich chrztu, komunii, a może nawet ślubu. Tym czasem zobaczyła tylko swoją synową. Żałował także, że jej wtedy nie odwiedził, stracił ją na zawsze. Nie miał nawet komu się poskarżyć. Miał w prawdzie swoją żonę, ale rodziców stracił. Bezpowrotnie i szansy odwołania. Teraz codziennie był u niej na cmentarzu. Nowe kwiaty i znicze zmieniały się kilkakrotnie w przeciągu tygodnia. Znalazł czas. Był cały dla niej. Każdego dnia. Pisałem 15 - 16 październik ‘06r Mark P.
  10. rzeczywiście za blady, mozna to wg mnie ładnie rozwinąć, uzupełnić poszczególne wątki, jeden z moich poprzedników znalazł w tym jakiś przekaz, ja nie widze nic, przynajmniej na razie, chociaż może jest to opowiadanie o miłości ludzi do samochodów, albo w ogóle przedmiotów.... aha dlaczego zygmuś umarł tak nagle? zatrzymał sie i kaput? dziwne
  11. nie wiem, pewnie wyjdzie ze sie nie znam, moze i tekst nie jest genialny... moze nie jest nawet dobry... moze nie jest nawet średni... będąc poprostu słaby... tego nie wiem, bo nie jestem specjalistą, wiem natomiast jedno : najłatwiej jest krytykować...bo aby pouczyć samemu trzeba myśleć, dodam jeszcze ze nikogo nie bronię, przeczytałem poprosty ten post, pozdrawiam i bez urazy
  12. nie wiem czy to możliwe, ponieważ z tego co wiem to uległ zniszczeniu podczas formatowania dysku z 3 lata temu, teraz jestem mądrzejszy i nagrywam to co napisałem na cd:]... a tak pozatym to było fantasy... i szczerze mówiąc nie zabardzo ciekawe, dobrze ze z tym skończyłem :) przerzuciłem sie z fantasy na normalne rzeczy
  13. mi osobiście sie podobało, tekst jest mile napisany, łatwy w odbiorze, co wiecej porusza mózg do myślenia, przynajmniej tak stało sie z moim, tylko zauważyłem moze błędnie coś takiego: piszesz ze jest połączeniem kobiety i mężczyzny, jednością, coś takiego przynjemniej a nadal to jest ona, a nie ono, mi sie wydale ze taka jedność to jest forma bezosobowa, ale pewnie sie myle i zaraz sie bede wstydził za to co napisałem... aha z tym bieganiem, nie wiem czy to zbieg okoliczności, ale moje 1 opowiadanie tez zaczynało sie od tych słow:) jak zaczołem czytać twoje to myslalem ze ktoś moje wykradł i opublikował, hehe
  14. czyta sie łatwo, co jest z pewnoscią zaletą, ciekawe czy tak samo łatwo/ lekko sie pisze? tekst jest fajny choć zdaje mi sie ze do końca go nie zrozumialęm, przeczytam jeszcze raz ;)
  15. ups, mój błąd nie zauważyłem tego napisu cześć 1...... pozostaje mi czekać na cześć dalszą :)
  16. hmm... daje do myślenia, tekst podobał mi sie i to bardzo, myślałem ze przeczytam go raz jeszcze, pomyśle i wtedy napiszę opinię, jednak nie moge czekać, na gorąco jest najlepiej... a wiec jeszcze raz:) tekst jest dobry, życiowy zdaje sie że prawi o przyjaźni... mam ogromną ochotę przeczytać go jeszcze raz...conajmniej, gratuluje autrowi, mam nadzieje ze inni uczestnicy potwierdzą moje słowa, pozdrawiam
  17. tekst czyta sie przyjemnie w niektórych momentach jest nawet zabawny... zastanawia mnie tylko czy niesie on "coś" wiecej... czy ma w sobie jakieś przesłanie... przeslanie, którego ja osobiście nie zauważyłem, jeśli tak to prosze autora o wyjawienie, zamiarów literackich, pozdro
  18. nie wytrwałem do końca, przepraszam... moze innym razem:)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...