Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

poeta2000

Użytkownicy
  • Postów

    48
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez poeta2000

  1. Może nie do końca precyzyjnie się wyraziłem. Jest on nie tyle nudnawy ile po prostu ciężki. Poniżej fragment który mam na myśli. Potem już nabiera tempa. "Tak jak zawsze, również ostatniej soboty na stację kolejową wybrałem się pieszo. Jednak, po pokonaniu w mokrym śniegu jakichś dwustu, może trzystu metrów zacząłem żałować, że nie poczekałem na autobus. Nowe buty okazały się do niczego, tak przemokły, że woda podchodziła aż do kostek. Chlupało w nich przy każdym ruchu! W którymś momencie pomyślałem, że gdybym był niewidomy, to pewnie schyliłbym się i pomacał ręką, czy w ogóle mam je na sobie. Gdy doszedłem, a raczej doczłapałem się do dworca, mój pociąg już tam stał. Znalazłem pusty przedział. Zająłem miejsce przy oknie i bez żadnego namyślania się zdjąłem buty i skarpety. Buty ciach na grzejnik, a skarpety rozwiesiłem obok. Jako że ubieram się w tanie - co za tym idzie - gorsze jakościowo rzeczy, oczywiście moje stopy zafarbowały od skarpet na granatowy kolor! Wyglądały strasznie. Niczym odmrożone kończyny himalaisty! Podłoga też nie lepsza, cała w czarnym, pośniegowym błocie. Zresztą, nawet gdyby była sucha - nie postawiłbym na niej bosych stóp. Tak czy owak, zarzuciłem je na siedzenie naprzeciwko. Wygodnie rozłożony wyciągnąłem książkę, która sprawiła, że po kilku stacjach o wszystkich niedogodnościach prawie całkiem zapomniałem. I właśnie kończyłem pierwszy rozdział, gdy pociąg wtoczył się na peron w Szczecinie Dąbiu. Wychyliłem się i wśród wsiadających zobaczyłem niczego sobie paniusię, tak na oko, kilka lat starszą ode mnie. Zapragnąłem, aby się przysiadła. Po chwili pojawiła się w korytarzu i już miała rozsuwać drzwi do mojego przedziału, gdy nagle krzywiąc się ze wstrętem zrezygnowała. Odchodząc rzuciła jeszcze przez ramię takie spojrzenie, że aż poszło mi w pięty. Poczułem się jak zbity pies. Podwinąłem nogi pod siebie. Jednak nie dało się wysiedzieć długo z wykrzywionym kręgosłupem, rozbolał mnie bok, no i nie mogłem się skupić na czytaniu. Chciał nie chciał, musiałem wrócić do poprzedniej pozycji, lecz abym znów nie został uraczony czyimś obrzydzeniem, postanowiłem nie spoglądać w tamtym kierunku - nawet, jeśli ktoś będzie otwierał drzwi!" Może rozjaśnię co rozumiem pod pojęciem ciężki. Otóż po pierwsze tekst który zaczyna się od słów "tak jak zawsze" już dla mnie trąci ciężarem literatury a'la Eliza Orzeszkowa, Sienkiewicz czy B.Prus. Niech tam będzie, że wielcy to pisarze i że nie umiem odczuwać wielkiej literatury. Ale umówmy się, nie wszyscy muszą lubić Pilcha i nie wszyscy Orzeszkową. Ale do rzeczy. Bo tak po prawdzie to jakie to ma znaczenie dla całej historii (czy też tego fragmentu), że zawsze chodzisz na stację pieszo? Znaczenie to ma tylko w zaznaczonym fragmencie czyli wg mnie jest zupełnie niepotrzebne. W ogóle dla mnie ten fragment opowiada o niczym. Dało by się go streścić w słowach - facet idzie na dworzec PKP w paskudną pogodę, wsiada do pociągu i jedzie do Wolina. I o ile bardzo fajnie widać tu wprawność w tworzeniu historii (zwłaszcza z niczego), o tyle jest to po prostu nic nie znaczący fragment który można pominąć równie chętnie co opisy przyrody Orzeszkowej :) Żeby nie było - w czasie czytania niczego nie pominąłem ale miałem taką ochotę :D Podoba mi się w tym fragmencie to, że są tu bezpośrednie odniesienia geograficzne ale jeśli nie mają one znaczenia dla dalszej historii (np. że nienawidzisz tego miasta ((tak jak ja:)Szczecina)) to są tak samo niepotrzebne. Może jestem minimalistą ale uważam, że to właśnie stanowi o dynamice tekstu - minimalna ilość niepotrzebnych fragmentów. I nie mam nic przeciw przemyśleniom bohatera na różne tematy, o ile to coś wnosi. A to że np. kobieta która mu się spodobała nie chciała koło niego usiąść w tym fragmencie tekstu nic nie wnosi jak dla mnie. Raz jeszcze zaznaczę - podoba mi się taka zręczność pisarska jaka przebija przez ten fragment. Proszę nie odbierać tego jako krytykę negatywną :) Raczej konstruktywno-pozytywną.
  2. To teraz coś ode mnie. Przychylam się do opinii pani Ani. (raz kolejny), że tekst średnio interesujący. Powiem więcej - z początku nawet nudnawy i odpychający. Ale rzeczywiście z czasem zaczyna się rozkręcać. Przynajmniej tak mi się wydaje. Nie będę pisał, że całość sama w sobie jest bez sensu skoro jest częścią większej całości. Podobają mi się dialogi, bo w przeciwieństwie do większości tutaj zamieszczanych (a także moich - dlatego nie używam formy dialogowej) nie są sztuczne. Ten fragment bardzo mi się podoba: "Owe miasto po raz drugi okazało się dla mnie pechowe. Pierwszego razu nie pamiętam, ale skądinąd doskonale znam datę: 23 września 1969 roku. To właśnie w goleniowskim szpitalu narządy rodne mojej matki wydaliły mnie na ten popieprzony świat. " - przewrotny i zaskakujący. I w kwestii formalnej - skoro jesteś ze Stargardu to czemu pociąg jedzie ze Szczecina Głównego? A co do Audio (bo czytałem i słuchałem jednocześnie) to ktoś kiedyś powiedział, że autor nie powinien czytać swoich tekstów. I tu się zgadzam. O ile głos bardzo fajny, o tyle tam gdzie nie ma dialogów męczący. Będę czytał (i słuchał) teksty chętnie patrząc co z tego "wyrośnie" :)
  3. Na wstępie zaznaczę, że jest to mój pierwszy komentarz tutaj po 4letniej przerwie, którą sobie zrobiłem... Do rzeczy: Tytuł - tragedia. W sumie zachęcił mnie tylko dlatego, że też mam na imię Marcin i tak sobie kliknąłem. Co do warsztatu jest on co najwyżej poprawny - wg mnie rzecz jasna. Niczym nie ujmuje ale jakichś wielkich zgrzytów też nie ma. No może poza tym "Zadawał sobie tysiące pytań, na kilka udzielił realnej odpowiedzi." - ten fragment wydaje mi się kompletnie bez sensu. Bo po co w ogóle o tym wspominać? Żeby wrzucić bardzo lubiany zwrot - zadawał sobie tysiące/miliony pytań (zamiennie z "tysiące/setki/miliony myśli chodziły mu po głowie" etc.)? A skoro już wspominasz o jakichś odpowiedziach, to może warto to rozwinąć? Jakie pytania i jakie odpowiedzi? No i jakie odpowiedzi są nierealne? To już chyba niewłaściwie użyte słowo. To samo z "rozkojarzonymi obrazami życia". Nie sil się na specjalną górnolotność bo po pierwsze nie wyjdzie CI ona a po drugie i tak będzie sztuczna. Swobodny tok jest o wiele bardziej naturalny i piękny... Tyle o warsztacie, bo nie lubię dużo czepiać się formy. Każdy ma swoją. Ważne by nie była bez potrzeby tandetna. A teraz treść. Tutaj niestety nie będę delikatniejszy. Przeciwnie. Zacznę od obrzucenia go (tekstu) łajnem. Jest on prosty czy nawet banalny. Historia w sumie o niczym. Chłopak chce poderwać dziewczynę ale mu nie wychodzi. Zakończenie do bólu przewidywalne. Postacie płytkie (ok, nie da się nie wiadomo czego naszkicować w tak krótkim tekście ale bez przesady). No i ta naiwność. Dla mnie tekst po prostu o niczym. Piękna dziewczyna, młody chłopak typ "niegrzecznego chłopca" który musi wyrwać intelektualistkę. No i wyświechtany frazes, że kobieta interesuje się tymi którzy nie interesują się nią. No i na koniec pytanie: dlaczego facet którego "Męczyły go jednak całodobowe myśli, pragnął tej jednej nieosiągalnej kobiety" kompletnie nie reaguje na jej obecność gdy spotyka ją w parku czy jest przez nią wręcz nagabywany?? Postanowił sobie odpuścić? Poddał się? Był w złym humorze i kompletnie ją olał? Z tekstu to nie wynika. Z tekstu wynika jego nienaturalne zachowanie nie mające żadnego sensownego usprawiedliwienia. Przepraszam jeślim zbyt ostry ale jak już pisałem - to tylko moja opinia.
  4. Wiesz... z tekstem nigdy nie należy się spieszyć. Ale ten problem dotyczy chyba wszystkich nas :) Tekst powinien poleżeć. Dojrzeć jak wino. Zostać przeczytany po tygodniu, dwóch - żeby można go było obiektywnie ocenić. Potem poprawki - ja kiedyś np twierdziłem, że poprawianie to gwałt na natchnieniu. W końcu jednak musiałem przyznać, że przecież nie jestem Słowackim, a to nie jest romantyczna improwizacja. Teraz jest lepiej, widzę, że idę do przodu dzięki wstrzemięźliwości:) To taka dygresja. Mam natomiast pytanie, które wcześniej mi umknęło - co znaczy tytuł? Bo nie mogę odnaleźć w tekście jego umotywowania. Pozdrawiam - poeta2K
  5. Cóż, czasem też mi się tak wydaje. Ale chodziło mi właśnie o napisanie tekstu z pogranicza wariactwa. W zasadzie tym się obecnie trochę zajmuję (jeśli idzie o literaturę). Pasjonuje mnie sen, świadomość i wariactwo jako tematy. Być może przyszłe teksty będą dalej rozwijały ten wątek. Myślę też, że poświęcę więcej uwagi tematyce kosmicznej. Dziękuję za pochwalne uwagi dotyczące mojego mózgu :)
  6. Moje pierwsze odczucia po przeczytaniu: Tekst ładny, choć może nazbyt oczywisty. Ale przecież nie wszystkie muszą być tajemnicze czy zaskakujące. Tu już w połowie było wiadomo co się stanie, nie mniej jednak rzecz nie stała się przez to nudna. Narracja jest prowadzona może trochę naiwnie ale w znacznym stopniu dobrze. Martwi mnie natomiast zakończenie. O ile cały tekst miał nie wiele błędów jako takich (kilka powtórzeń itp.), o tyle zakończenie zupełnie nie pasowało do reszty. Za bardzo chyba moralizatorskie jak dla mnie. Mimo, że temat mógłby wydawać się trochę tendencyjny, to opisany został w sposób nie tyle nowy ile przystępny (może poza zakończeniem) i łatwy. Moje ogólne wrażenie - dobre. Gorąco zachęcam do dalszych prób. Pozdrawiam serdecznie. do lilki: to nie wrażliwość tylko OBRAZOWOŚĆ :)
  7. Chciałbym coś niecoś napisać ale na brydżu nie znam się niestety wcale. Nie mniej jednak pointa była zabawna, choć przypomianła trochę kawał w stylu:"Siedzą dwa czubki przy stole i grają w karty. Jeden z nich zaczyna kolejną partię - Szach! - na co drugi - Jak to? Myślałem, że gramy w bilard." - czy jakoś tak. Ale mimo wszystko bardzo fajny sposób operowania tekstem. Widać, że przychodzi to z łatwością i jest wprawne. Innymi słowy - warszat techniczny niemal bez skaz.
  8. Witam Cię. Chciałbym podzielić się z Tobą moimi uwagami dotyczącymi tekstu. I nie będą to bynajmniej pozytywy więc jeśli takich nie lubisz, zalecam rezygnację z pisania w ogóle (krytyka - najlepiej konstruktywna, robi wiele dobrego). Większość z tego co napiszę, będzie tym, co ja sam nie raz słyszałem... Proszę nie zrażaj się tym. Czytając Twoje teksty widzę trochę siebie z przed lat. Pisałem wtedy wiersze (są tu chyba nawet na forum). Prawdę mówiąc wydaje mi się, że są one równie tandetne i tendencyjne jak Twoje. Nie piszę tego, by powiedzieć, że to co czujesz jest tandetne, broń mnie Boże! Bo doskonale wiem, że każdy tekst jest kawałkiem Ciebie, tego co czujesz. Nie mniej jednak taka estetyka nie istnieje. To co piszesz nie jest poetyckie i ważne jest byś sobie to uświadomiła. Nie ma to nic wspólnego z romantyzmem (a nawet na upartego z sentymentalizmem). Twoje teksty są bardzo chaotyczne, być może dlatego, że nie potrafisz jeszcze zapanować nad emocjami podczas pisania na tyle, by móc ważyć słowa. A w tekście literackim to właśnie słowa są najważniejsze. Nie uczucia. A dlatego tylko, że nawet najpiękniejsze uczucia musisz przekazać tak, by je rozumiano. By czytelnik mógł je poczuć. Tekstu pisanego "dla siebie" nie wiele osób zrozumie. Co najważniejsze (i co również mi kiedyś powiedziano) masz wrażliwość. A to jest najcenniejsze. Czas teraz upchać ją w słowa. Język to trudne tworzywo z którego formujemy nasze obrazy (teksty). Musisz nauczyć się zmuszać słowo do posłuszeństwa. Nie możesz operować wciąż tymi samymi zbitkami, stereotypami, które są naprawdę rażące. Rzeczy takie jak zdrobnienia (bezpodstawne), wielokropki mające budować napięcie i wrażenie takiego... hmm... (heh... z wielokropkami to i ja mam duuży problem do dziś. Ale rozumiem ich szkodliwość:), "być jakby nieobecna", chłód, pustka, mrok... dobór słów jest mi zrozumiały ale są one strasznie wyświechtane. W brew pozorom nigdy nie były używane przez wielkich poetów jak Mickiewicz. Nie są romantyczne!!! Tekst nie jest romantyczny. Ale raz jeszcze powiem - masz wrażliwość. Czas teraz na walkę ze słowem. Zmuś je by oddało to co czujesz. Eksperymentuj! Nikt nie czuje dziś chłodu. Dziś jest wszystkim zimno. Dlatego nie zrozumieją o jaki rodzaj chłodu chodzi itp. Mam nadzieję, że rozumiesz o czym mówię, i nie poddasz się. PISZ! Ale pisz coś nowego. Eksperymentuj ze sposobami obrazowania (przedstawiania tego co czujesz). Pozdrawiam serdecznie łącząc się w natchnieniu :) Ps.: przyszło mi jeszcze do głowy, że musisz dużo czytać. Dużo tekstów innych piszących. Najlepiej z działu zaawansowani. Zobacz jak oni operują słowem, formą, treścią i obrazem. Przeczytaj sobie z działu Polecamy tekst marcholta pt.: "zabawka z atestem". Jest to jedno z lepszych opowiadań tego autora. Popatrz na ciekawy sposób przekazania ważnych istotnych spostrzeżeń o życiu i świecie. Sposób lekki i przyjemny. Nie trzeba pisać zaraz dosłownie (zabijając tym samym obrazowość która cyt.:"jest wyznacznikiem dzieła literackiego"), że biegasz od drzwi do drzwi i widzisz wojnę i cierpienie ludzkie. O kondycji człowieka w dzisiejszym świecie można pisać naprawdę na wiele fantastycznych sposobów. Pozdrawiam raz jeszcze!
  9. Prolog spanie jest moją jedyną alternatywą świat, który tworzy bezkresna imaginacja ja - jego życiowe tchnienie albo to wszystko w nieistnienie (rzucić) jestem ciemności atomem wypełniony po brzegi sen albo... umieranie Jestem taki zmęczony. Myśl o wstawaniu mnie wycieńcza. Myśl o nowym dniu ciąży na oczach jak kamień. Kolejne starcie z rzeczywistością. Kolejna przegrana (z góry zresztą przesądzona) bitwa o własne życie. Przepychanki z pragnieniem posiadania a wyidealizowaną wizją szczęścia. Rozdarcie między materią a mistyką, dobrem i złem, elektronami a protonami. Złudna szansa na poprawę własnego losu. Zachodzę w głowę jak człowiek może uważać się za coś lepszego niż zwierzę. Nonsens. Nasze ruchy są wręcz absurdalne. Śmieszna szamotanina ze światem. Wyparcie się tego, że jesteśmy częścią natury - jak wszystko co żyje. Wykolejenie... Nienormalna jest moja niechęć do wstawania. Zwykle stworzenia nie są chyba aż tak leniwe. Ale to nie lenistwo. Raczej coś na kształt marazmu. Całkowite zrezygnowanie. Poddanie się jakiejś odgórnej woli. Świadomość, że nic nie zmienię. Że wszystkie moje wysiłki idą na marne, bo życie to tylko wegetacja. Los i tak robi co chce i wcale się nie pyta, czy to mi się podoba... Może wmawiamy sobie, że żyjemy? A wszystko co nas otacza, co się dzieje, to złudna gra pozorów? Migotanie cieni na ścianie, które układają się w najdziwniejsze kształty... Dużo bardziej wolę spać. Nawet nie dla samego faktu odpoczywania ale dlatego, że śniąc nie ma mnie dla świata. Jakbym grał główną rolę w filmie, który zarazem oglądam. Widz i bohater. Czasem jestem świadomy spania. Istnieję wtedy w tej pararzeczywistości będąc półbogiem, półczłowiekiem. Wiem wszystko. Mam moc niszczenia, tworzenia... moc latania. Zawsze latam. Nie wiem dlaczego. Nigdy nawet nie spadłem z dużej wysokości. A tam szybuję jak latawce. Lub raczej jak pyłek kwiatów W górę i w dół... Nocą świecę gwiazdami na czarnym bezkresie kosmosu. Wszechświat mnie ogarnia. Taki ciemny. Nie boję się ciemności. To naturalny stan. Panuje w niej całkowity spokój. Nie zmącony szumem pędzących fotonów... Ciemność kosmiczna jest jedna. Wypełniona sobą po brzegi i dalej... Wylewa się niezatrzymana. Nienasycona pochłania wszystko co jest. Koniec materialnego istnienia. Zostaje myśl. Energia atomów, żeglująca po czerni do nikąd... i wszędzie. Oto czym jestem. Egzystuję poza wszelką świadomością, która miast być mi darem, jest przekleństwem. Z dala od przeszłości i przyszłości – wobec wieczności nie ma to znaczenia. Jest tylko ciągłe teraz. Nie kończące się dziś. Powoli zapominam. Zapominam, że jesteście, że kiedykolwiek byliście. Wszystkie zdarzenia, moje i wasze bycie. Nie pamiętam minionych wieków. Ulatują ze mnie ostatnim tchnieniem... Pozbawiony fizycznego ciężaru nie czuję smutku ani samotności. Nie ma we mnie potrzeb i pragnień. Jestem ponadwymiarowy. Dopiero tu staję się prawdziwie częścią Boga. Jakbym wrócił do domu. Słucham muzyki wszechświata. Słucham jak tańczą planety, jak rodzą się słońca. Krzyki życia wydobyte z pustki. I wszystko zaczyna się od nowa. Tu ma swój koniec i początek. Tu jest alfa i omega... I ja. Bytujący. Poza żywym i umarłym, jest i nie jest. Całkowicie niedefiniowalna egzystencja bez celu. Bezkształtna maź, podobna wszystkiemu wkoło. Jesteśmy nierozerwalną jednością jak cząsteczki, których nie posiadamy. Wypełniamy. I w swoim atomicznym egoizmie, sami zaprzeczamy temu chemicznemu równaniu, jakim moglibyśmy być. Zapadamy się we własne ja... Nie jesteśmy duchami. Duchy to tylko echa minionych stuleci. Widma tego, co było i czasem, co będzie. Upiory sytuujące nas w określonej czasoprzestrzeni. TU w którym się znajduję jest czwartym wymiarem. Miejscem równie absurdalnym co realnym. Jak niebo. Jak się tu znalazłem? Kiedy? Tak naprawdę musiałbym wrócić do początku, aby nadać sens tej wyprawie... Ale nie chcę. Jestem także poza wiedzą. A nawet poza chęcią wiedzy i poznania. Poza historią. Jestem poza wszystkim co określa i co jest do określenia. Jest tylko teraz... Wobec tego, życie wydaje się być straszną chorobą, a umysł, duch i ciało są jej najgorszymi skutkami... Ale jestem tu tylko gościem. Jeszcze nie domownikiem. Może kiedyś byłem i zapewne znów będę ale teraz... dopędza mnie moje przekleństwo. Mój organizm nie wytrzymuje tak dużych dawek nieświadomości. Jestem skazany na jego potrzeby. Ma potrzebę życia. Mam potrzebę życia. Nienawidzę się za to kim jestem. Ale tego czym chcę być, nie da się we mnie zmieścić... Za dnia ścigają mnie demony. Otwieram oczy i widzę je w każdym człowieku. W każdym zdaniu słyszę słowa, które wypowiadają. Miotają przekleństwa. Ich pragnieniem jest cierpienie. Są po to by dręczyć wspomnieniami przeszłości. Wizjami i marzeniami, których granice zatarły się w chwili wdzierania się do świadomości. Wtedy próbuję jak skalp zedrzeć je z głowy, a każda mara jest odrywanym kawałkiem skóry... Śpię... a sen jest innym światem. Tworzonym przeze mnie. Takim jaki powinien być. Idealnym, wspaniałym, tylko dla mnie. Każde istnienie jest w nim, bo JA je określam. Wszystko sytuuje się względem JA. Jestem ich rzeczywistością. Są póki chcę. I w akcie kreacji jestem równy Bogu. Tyle, że jego nie ma w moim śnie, bo to JA jestem bogiem... Teraz już wiem, dlaczego czuję, że wypełnia mnie każdy skrawek wszechświata. Stwórca się pomylił. Nie powinien był robić nas na swoje podobieństwo. Nie tak... Odnajduję równowagę. Spokój. Nie płynie czas, nie ucieka. A wszystko to, póki się nie obudzę. Wtedy z wolna ogarnia mnie przerażenie, panika. Dopędza mnie TERAZ. Boję się rozsunąć powieki... Mimo tego, nie oszukam własnego ciała. Ono wie, że już nie śpię i robi to automatycznie. Nie potrafię Go zmusić do posłuszeństwa. Nigdy. Zawsze robi, co chce. I znów nie czuję się sobą. To jak więzienie. A nocami kopię tunel. Każdego zmroku coraz głębiej. Aż pewnego poranka obudzę się wolny. Jak kosmiczny wiatr. Otwieram oczy. Teraz muszę wstać... Jakie to upokarzające... Jak co rano, trzeba się myć. Napełnić organizm wartością energetyczną z puszki czy innego opakowania. Uzupełnić ilość płynów... Przywodzi mi to na myśl pole uprawne, które trzeba nawozić, nawadniać, odchwaszczać itp. Jesteśmy rolnikami własnego ciała. Uprawiamy je. Hodujemy samych siebie. A kto uprawia wszechświat? Czym go nawadnia i nawozi? Jakie plony zbiera? Kto to jest? Czy jest podobny do mnie? Od świtu bombarduję się pytaniami, które jeszcze tylko potęgują moje senne imaginacje... A więc słońce wschodzi nad horyzont. Potem góruje w zenicie, by chwilę potem przez resztę dnia opadać. A ja podążam za nim. Ono prowadzi mnie do nocy. Jakby na końcu widnokręgu czekało moje upragnione NIC.
  10. Jak dla mnie utwór jest rewelacyjny. Bez zbędnych wyjaśnień da się wyczuć romantyzm. Ale nie ten typowy - taki trochę szaleńczy. Jak najbardziej utrzymany w poetyce jaką lubię. Czuję z autorem i bohaterem romantyczne pokrewieństwo dusz. Dla mnie tekst oceniony Bdb+. Pozdrawiam.
  11. poeta2000

    Idę ku Tobie

    Jest w tym wszystkim wiele racji... duszę się formą... dławię się nią... ksztuszę się słowami... Przez dobranie złej formy nie mogę wyrazić treści i tego co chcę przekazać. Dziękuję za krytykę - dla mnie konstruktywna.
  12. poeta2000

    Idę ku Tobie

    W poezji Gałczyńskiego np.: Często w jego wierszu nie chodzi o przekaz jakichś idei a poprostu emocji. Co do rymów nie wypowiadam się - wydawało mi się, że to wiersz wolny.
  13. poeta2000

    Idę ku Tobie

    Niosę Ci bukiet kwiatów moja wiosenna pani, dźwięczących łąkami... ...najpierw cała Ty jak z motyli i pyłu utkana... ...potem słonecznie promieniejesz bo niebo zamknięte jest w Tobie... ...wreszcie szmaragdowa toń, jakby jeziora skrytego wśród drzew... ...znów Ty, jak skała na równinie, i głos, i śpiew sukienka zwiewna, przewiewna i włosy to kasztanowa miedź znów biodra – kołyska moich dzieci, uda i dłonie... i piersi. Jak to możliwe, że jesteś moja Na właśność, wyłączna, oddana i taka... natchniona. 20.01.2006
  14. A ja widzę w tym utworze zalążki świetnego pisania. Oskarżenia o banalność tylko mnie śmieszą, bo na dobrą sprawę to kwestia gustu i wszystko dziś może być banalne. Treść jest naprawdę dobra a forma... trochę kuleje ale myślę, że to kwestia ćwiczenia. Czekam na następne teksty.
  15. Zachęcam do przeczytania poprzednich części. Pozdrawiam.
  16. Przeglądał ze znudzeniem darmową gazetę którą wręczyła mu pracująca jako goniec studentka na przystanku autobusowym. Na pierwszej stronie wielkimi literami zamieszczono artykuł, który wywołał u niego irytację. „Prezydent ogłasza dzień żałoby narodowej”. Może nie było by w tym nic złego gdyby nie powód owego żalu. Poniżej, mniejszym drukiem dziennikarz wyjaśniał, że pan Prezydent chce w ten sposób z solidaryzować się z bohaterem naszego kraju – Adamem Małyszem, któremu zdechł chomik. Zebrało mu się na wymioty. Małysz – srałysz. Lubił tą zabawę. Kiedy jechał w prawie pustym autobusie, zajmował zawsze fotel na przedzie. Siadał w takim miejscu by mieć prawie całe wnętrze pojazdu na widoku. I kiedy już odpowiednio się ulokował, zabierał się do najprzyjemniejszej części gry. Czasem było nudno, gdy na tyle siedziała tylko jedna dziewczyna, do tego taka, której natura poskąpiła swoich darów, a i na inteligentną specjalnie nie wyglądała. Albo kilka staruszek i jakaś zasuszona 40to latka, która zmarnowała sobie życie przez brak spełnienia się w nim. Wszystko przez to, że w młodości uciekła do tego włocha, starszego od niej o dziesięć lat, który pociągnął ją ku sobie tylko rozumianej dojrzałości. Niby statek powinien mieć kapitana, ale ten obrał kurs inny niż by tego chciała. Skąd mogła wiedzieć. Niestety dla niej było już za późno. Choćby była ostatnią osobą w autobusie nie zaprosiłby jej do gry. I bynajmniej nie dlatego, że nie grał z 30to, 40to latkami. Tego popołudnia miał jednak szczęście. W prawie pustym autobusie na dziesięć kobiet, pięć było godnych uwagi. Wyszukiwał więc odpowiedniej. Głupie i puste pudernice, jeśli nawet skusiłyby się na grę, nie potrafiły dać mu tego, czego pragnął. Poza tym istniała obawa, że odwalą jakiś kretyński numer w stylu „Co się gapisz” albo „Jestem zajęta”. Było ich kilka. Ale to był wyjątkowo dobry dzień. Mało tego, że rano się wyspał jak nigdy i pogoda była ładna, wypatrzył sobie ją. Nieśmiałą owieczkę, dziką i nieokiełznaną w swej skrywanej głębi. Takie kobiety go fascynowały. Mógł rozbierać je pomału wszystkich och tajemnic. Jedna po drugiej. A gdy zdjął już ostatni skrawek płótna, ich naga dusza pożerała go. Siedziała odpowiednio daleko i zamyślona patrzyła za szybę. Gdyby byli zbyt blisko siebie, mogłaby poczuć się zagrożona, co znów wzbudziłoby irytację. Źle by się stało gdyby wsiadł teraz jakiś napakowany idiota i miast zwyczajnie usiąść, stanąłby między nim a nią. Ale to przecież był dobry dzień, więc na przystankach wsiadały jedynie staruszki łakome na każde, choćby najgorsze wolne miejsce. Miał dziś wyjątkowe szczęście i postanowił to wykorzystać. Zaczął delikatnie i subtelnie. Niewinne spojrzenia w jej stronę, ot tak, od niechcenia. Z początku była nieugięta, nie reagowała na zaczepki patrząc wciąż w okno. Ale po dłuższej chwili w końcu oderwała wzrok od szkła i rozejrzała się po autobusie. Wtedy uderzył. Pierwsze spotkanie. Trwało chwilę, może pięć czy dziesięć sekund. Ale to wystarczyło by zasiać ziarno. Odwróciła wzrok. Zawsze tak robią. Przynajmniej te, które chcą grać. Spoglądają gdzie indziej, by chwilę później znowu sprawdzić czy dalej patrzy. Patrzył. W zasadzie starał się sprawiać wrażenie zaciekawionego i przyglądającego się. Nie może przecież gapić się ordynarnie. T mogłoby ją spłoszyć. A przecież chciał ją zachęcić. Nieśmiałe oczęta niepewnie zerkały coraz częściej. Na twarzy widać było malującą się z wolna ekscytację. Zaczęła sprawdzać jak wygląda. Przyglądała się własnemu odbiciu w szkle, poprawiała i rozgarniała kręcone włosy. Zerkała. On patrzył niezrażony jej wzrokiem. Każde spotkanie ich oczu sprawiło, że serce przyspieszyło bicie. Gra zaczęła się na dobre. Pieścili się wzajemnie swoimi spojrzeniami. Wyobraźnia obojga pracowała na pełnych obrotach. Tętna przyspieszyły znacznie. Aż w końcu... stało się... Ich oczy napotkały się raz kolejny i już nie potrafiły się od siebie oderwać. Wpatrywali się w swoje wnętrze jak w głębię studni. Byli teraz jednym. Jak dwie nicie DNA. Wyczuwał między nią a sobą tą wspaniałą i podniecającą więź. Ona była jego protonem, a on jej elektronem. Nie wiedział o czym myślała w tej chwili. Ale właśnie to był ekscytujące. Mógł sobie to wyobrażać. Poza tym, jeśli by jej się spodobał, mogła w każdej chwili podejść i zacząć rozmowę. Z reguły tego nie robiły ale nigdy nie mógł być tego pewny. Niczego w tej grze nie można było być pewnym. I to stanowiło o jej genialności. Emocje i narastające podniecenie. Fascynacja sobą wzajemnie i tym, że ktoś dał zaprosić się do zabawy. Wielka niewiadoma. Ale dziś było jakoś inaczej. W tej dziewczynie było coś specjalnego. Prócz tajemniczości którą znajdował prawie zawsze w swoich ofiarach, było w niej coś jeszcze. Coś co sprawiało, że tym razem to on chciał wstać i podejść do niej. Coś magicznego czym go oczarowała. A to nie wróżyło nic dobrego dla gry. Byłoby to mocno nieprofesjonalne z jego strony... Wciąż wpatrywał się w jej oczy. Były piękne. Wydawało mu się, że siedzi nie dalej jak metr od niego. Autobus zmienił się w knajpę z lat dwudziestych ubiegłego wieku. W tle leciał cicho Swing, w powietrzu unosiła się mgiełka dymu tytoniowego. Było prawie pusto. On siedział przy barze, ona przy stoliku. Sami. Za chwilę podejdzie do niej i bez słów zaoferuje taniec, na co ona z pewnością przystanie. Ich ciała staną się jednością, serca i oczy zapłoną. Może jest żoną lub kochanką jakiegoś gangstera z którym przyjdzie mu o nią zawalczyć. Dał znak orkiestrze z którą znał się nie od dziś. W końcu był tu stałym bywalcem. Zaczęli grać wskazaną przez niego gestem melodię. Wstał i zbliżył się do niej. Wyciągnął rękę... „Jak ze starego filmu” pomyślał, w których często szukał ideału faceta. Nagle zorientował się, że naprawdę ruszył w stronę nieznajomej. Teraz nie było odwrotu. Stale zatopieni we własnych źrenicach. „Gra skończona”, „Czas na improwizację”. Rzeczywistość wymieszała mu się ze snem... I może tak było lepiej. Nie myśleć co się robi tylko działać instynktem i emocjami. Jak w Tangu... Usiadł obok niej. Wyciągnął do niej dłoń. Nie w geście powitalnym lecz tak, jakby prosił ją do tańca. Nie była zdziwiona ani przestraszona. Dotknęła go ledwie tylko palcami. I coś zaczęło się dziać. Coś nad czym on już zupełnie nie panował. To tak jakby to ich dłonie tańczyły i kochały się za razem. Delikatne sunięcia opuszkami po skórze. Pocałunki palców. Ściśnięcia jak przytulenia. Dwoje stęsknionych kochanków cieszących się sobą, splecione nadgarstki zatracone wzajemnie. Istnieli tylko oni. Dla niego byli w knajpie ponad 80 lat temu. Dla niej... Bóg jeden raczy wiedzieć... Oddali się chwili... Tańczyli... pieścili się... kochali... wzrokiem, dłońmi... ciałami... oddechami, duszami... nie istniało nic poza nimi... pachniało lipami... jej włosy na ramionach... a może wtulił w nie twarz? Może to zapach jej skóry?... Od potu ślizgały im się ich zjednoczone palce. Zaczęła go delikatnie drapać pazurkami, po których zostawały czerwone ścieżki. Za każdym razem przechodził go dreszcz. Odpowiadał jednako uległością jak i siłą. Uściski były coraz gwałtowniejsze i mocniejsze. Podobne namiętności rozpalonych ust spragnionych miłości. Oddechy jeszcze szybsze... Wbiła mu paznokcie w rękę tak mocno, że na skórze pozostał po nich głęboki ślad. Nie sprawiło mu to bólu. Wręcz przeciwnie, czuł tylko przyjemność. [...] Kochał się z nią... W żyłach płonęła mu krew...
  17. Część IV Szeptem pukam do Twoich drzwi, nie otwierasz. Tęsknotą pytam o adres miejsc, nie mówisz. Łzami proszę byś została, odchodzisz. A jednak wiem, że żyjesz dla mnie. W Boskim planie, wielkim pisaniu... naznaczeni sobie. 20.12.2004r.
  18. Zachęcam do przeczytania wcześniejszych dwóch części...
  19. Część III Dopijając aromat porannej kawy myślę, że nie jest to znów takie niemożliwe. W końcu logicznie rozumując nasze drogi przetną się prędzej czy później. I od nas zależy czy siła zderzenia, splecie je w nić DNA. Przecież marzysz to samo, szukasz mnie tam gdzie ja, myśli biegną podobnymi tory, chadzamy wspólnymi ścieżkami. Istniejemy, a byt nasz... tożsame zdążanie ku sobie. 15.12.2004r.
  20. poeta2000

    ****

    Nie potrafię konstruktywnie skomentować ale chciałem tylko napisać, że bardzo mi się podoba (a za współczesną poezją nie przepadam :) )
  21. poeta2000

    Cisza

    "Dzień Świra" nowa odsłona?? Podoba mi się... nawet bardzo. Dobrze wyraża to co (jak mi się zdaje) autor chciał przedstawić. Pozdrawiam i życzę miłego dnia.
  22. Zachęcam do czytania wszystkich części po kolei. Póki co zamieszczam drugą (pierwsza była kilka dni temu). Można traktować je jako większą całość ale wcale nie trzeba. Pozdrawiam.
  23. Część II Śmieszna ta wiara, że istniejesz. Że czekasz mnie i szukasz śladów w śniegu wydeptanych. Śmieszne, że gdy pomyślę o Tobie i naszym dusz podniebnych(m) spotkaniu robię się wesół. Bawi mnie to, że dłoń w mojej zamknięta nim jeszcze stanąłem przed oczu Twoich blasku płomiennym. 13.12.2004r.
  24. Pozostawię to bez większego komentarza ponieważ Pani nie potrafiła przytoczyć konkretnych argumentów jak dla mnie. Zresztą niech tekst sam się broni. Wiersz skrajnie poważy jak dla mnie ale cóż... może Pani zrównoważenie i powaga nie pozwalają rozumieć metaforyki rysowania świnki w parku przez młodą kobietę (która dla mnie znaczy naiwność pozytywną). "Zbiegły się tory" jest istotnie konkretnym nawiązaniem ale jak wnoszę tego też Pani nie pojmuje. "Żółty jak słońce kwiat" może i jest banalny ale chodzi o pokazanie go konkretnie. Nie chodzi o kolor głównie ale i o kształt i o to, że ten kwiat niejako jeszcze bardzej rozpromienia i rozsłonecznia jej (bohaterki) twarz i daje wrażenie stania w słonecznej poświecie czy też świecenie jak słońce Wg mnie z banału też można zrobić coś fajnego. Tylko trzeba umieć i chcieć to zauważyć. Uwaga o małych literach wydaje mi się sensowna. Pozdrawiam.
  25. Heh... wiersz bardzo dobry... na chwilę obecną nie potrafię uzasadnić dlaczego ale podoba mi się bardzo. pozdrawiam.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...