Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Tapety z sypialni kłaniają się wspomnieniami
i wzorem swej samotności zwijają purytańską skromność
odsłaniając zwięzłość nagich ścian...

Rozrzucone ubrania, jedne gorące,
z platonicznej bliskości, jedne tylko
zalegające chłodem w rzeczowych relacjach.

Po pierwszych ekstatycznych uniesieniach,
pościel z usposobieniem erotycznych uciech
zemdlała na łóżku...

Obrus sprawiał wrażenie spokoju,
ale stół ogłosił wcielenie celibatu
i spuścił dyskretnie białą atmosferę.




http://poezjamalowana.blog.onet.pl

Zapraszam do mojego pisania - Poezja Malowana

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Witaj Sunny;
zakończenie - jak na moje krzywe oczko - psuje wszystko;


dla mnie ten wiersz jest napisany hmmm, jak to mówią "bułkę przez bibułkę"
i to właściwie przez dwa słowa: purytańską i ekstatycznych;
jest mało wyważony jeśli chodzi o metafory, na tą myśl i długość wiersza są zbyt ciężkie (dopełnione);

pozdrawiam
ewa
Opublikowano

Gdy pisałem ten wiersz to miał on być w pewnym sensie erotykiem. Każda strofa ma w sobie mała kroplę namiętności, trzeba ją poczuć na swoim ciele... teraz gdy czytam tan wiersz to mozna byłoby w nim nieco pozmieniać aby wyglądał bardziej okazale, ale w tej a nie innej formie opublikowałem go i tak już pozostanie.

  • 1 miesiąc temu...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @lena2_ Jak pięknie przypominasz, Leno, że każda chwila jest darem. Jeszcze się cieszmy, że płomień tańczy, że chwila pachnie mgłą i chlebem... Bo kto wie, czy jutro też będzie nam dane takie małe niebo.
    • @Gosława Ja jako dzieciak rokrocznie wręcz miałem jakiś pogrzeb w rodzinie w tym pogrzeb ojca.  Na wsi nigdy na takowym nie uczestniczyłem ale znam niektóre obrzędy z nimi związane.
    • Wjechaliśmy w sam środek  porannego szczytu.  Taksówkarz, który był tak miły  by mnie zawieść na miejsce,  już od dobrych kilkunastu minut skupiony był naprzemiennie to na obserwacji otoczenia zza lekko zaparowanej i mokrej szyby swojego czarnego Buicka to na rozmowie ze mną mimo, że ukryłem dość obcesowo swe oblicze za najświeższym wydaniem gazety. Był tym typem człowieka, który zamęczyłby skutecznie słuchacza, solidną dawką plotek, wiadomości z lokalnego życia miasta, osobistymi spostrzeżeniami na tematy polityczne i gospodarcze i okrasił to wszystko warstwą dość płytkiego w odbiorze lecz i sielankowego humoru, tak dalece rozbieżnego z pochodzeniem jegomościa.     A był on bez dwóch zdań Irlandczykiem.  Miał zapewne około pięćdziesiątki.  Aparycję dość nieprzyjemnie zdradzającą, młodzieńcze konszachty z uliczną huliganerią. Jednak uniform taksówkarza  miał schludny i czysty.  Język płynny i ukierunkowany na zaznajomienie się przynajmniej z podstawowym poziomem wykształcenia. Jego głęboko błękitne oczy co rusz uciekały, pełnymi źrenicami do wstecznego lusterka. Z pewnością widział mur  jaki naprędce ustawiłem  z wydania dziennika, pomiędzy nami  ale nie był on dla niego nie do sforsowania.   - Nadal patrząc na Pana, nie mogę się nadziwić temu co sprowadza Pana na powrót pod adres Mountain Street 5? - jego wesoły acz zbyt słodki głos przyłapał mnie akurat na odczytywaniu strony poświęconej nekrologom - Czyli chcę mi Pan powiedzieć, że kupił Pan tam mieszkanie? Proszę mnie źle nie zrozumieć, bynajmniej. Lecz uważam, że tak dystyngowana osoba będzie tam pasować jak rasowy chart do budy.   Złożyłem gazetę i dopiero drugi raz od wejścia do kabiny objąłem wzrokiem postać taksówkarza. Siląc się na spokojny i obojętny ton rzuciłem   - Lecz nie może Pan zaprzeczyć że jest to idealny wskaźnik porównawczy, świetnej lokalizacji z dogodnymi cenami na każdą w zasadzie kieszeń. Gdybym był tylko etatowym pracownikiem uniwersytetu, wtedy zamieszkałbym w domu na przedmieściach i woził się własnym Fordem a kto wie może i Cadillakiem.   Taksówkarz znów wlepił wzrok w drogę i przepuścił ruszający z przystanku tramwaj. Szybko tego pożałował bo torowiskiem za umykającym po szynach pojazdem wlokło się kilkanaście postaci robotników pobliskich fabryk, skutecznie blokując pasy w obie strony. Chodniki były zatłoczone więc chcieli widać sprytnie wykorzystać szyny do dużo sprawniejszego przedostania się we właściwe sobie miejsce. Taksówkarz mocniej ścisnął kierownicę i zmiął w ustach przekleństwo.   - Ale na swoje widać nieszczęście wybrał Pan dziś podróż moją taksówką - robotnicy na dźwięk klaksonów rozpierzchli się na pobocze - A jeśli tak dalej będziemy więcej stać niż jechać to skończą mi się tematy do rozmowy a nie lubię jechać z pasażerem w niezręcznej ciszy.   - Niestety - pomyślałem, starając się mimo to przybrać minę jakoby podróż w całkowitym milczeniu byłaby mi koszmarem a nie wybawieniem.   Taksówkarz skręcił na prawy pas, za plecy jakiegoś furgona, który jak głosił napis na brezentowej pace przewoził beczki z piwem.   - Właśnie Mountain Street… a wie Pan … bo ku temu zmierzam jakoby od początku… mieszkałem kiedyś zaledwie przecznicę dalej przy Michigan Way. Straszne czasy dla mnie i mojej rodziny. Lecz rodzice robili co mogli by zapewnić mi dach nad głową i choć kromkę chleba na kolację. Chodziłem jednak do szkoły na rogu Mountain i Angelo. - widać wspomnienie dzieciństwa nie było mu jedynie przykrą traumą bo po chwili wybuchł krótkim śmiechem    - Wie Pan co było najlepsze? Przy Mountain Street mieściła się jak już wspomniałem szkoła, za nią kościół adwentystów a w jego najbliższym sąsiedztwie burdel dla robotników i wszelkich brudnych szelm i złodziejaszków. Za burdelem była piekarnia i cukiernia starego Hoovera a później już tylko stare kamienice i obskurny, ciemny park przy Atlantic Road. - kawalkada pojazdów znów ruszyła tym razem żwawiej, skręciliśmy w Jefferson Street a taksówkarz nadal ciągnął temat - A te sąsiedztwo w tamtych czasach, mój Boże… muszę Pana rozczarować, teraz z pewnością nie ma co liczyć na poprawę, bynajmniej. W całym mieście sytuacja jest coraz gorsza. Bieda, głód i gangi to trąd który rozkłada prawo i porządek na gnilne resztki … ale Mountain Street to jest nadal tętniące ropnym guzem występku miejsce, które winno być spalone do cna i zaorane. - zamilkł na chwilę, wyciągnął ze schowka papierosa, włożył go między wargi, wystawił przedramię przez otwarte okno i już poważniejszym tonem dodał - A jakże miły Panie były tam i morderstwa i pożary mieszkań. A może te dwa zdarzenia w jednym… przypomniał mi Pan stare czasy. W suterenie akurat przy numerze pięć mieszkało młode małżeństwo Michael i Elsa Lagenfeld. Trudno o bardziej zgodną i szczerą miłość między partnerami. Elsa była piękną kobietą o rdzaworudych włosach i absolutnie idealnej talii a Michael miał wspaniałe korzenie rodzinne. Jego dziadek służył w armii generała Jacksona w trakcie secesji Południa a ojciec był szanowanym urzędnikiem miejskim. Michael nie poszedł jednak w ich ślady. Podobno już od dziecka okazywał postawy, które zdradzały jego szaleństwo lub rozstrój psychiczny. Mówiło się, że może trauma wojny secesyjnej osiadła w genach i ujawniła się u wnuka bohatera. Pił gorzałę i chadzał grać w pokera z typami spod ciemnej gwiazdy. Elsa wielokrotnie persfadowala mu te uciechy, lecz nie umiał uwolnić się od tych demonów. - zapalił papierosa i ominął zgrabnie jakąś głęboką przerwę w nawierzchni drogi    - Aż przyszedł dzień gdzie przegrał wszystko. Nawet żonę. Uwierzy Pan że zastawił jej względy dla jednego z towarzyszy? Bydlak - dodał mściwie po chwili gorzkiej przerwy - A ten facet ochoczo przybył z nim pod drzwi mieszkania w środku nocy. Uwierzy Pan? Pozwolił zgwałcić swoją żonę i sam był przy tym i patrzył na to. Po wszystkim facet wyszedł jakby nigdy nic a Michael upił się do nieprzytomności w kuchni. A Elsa? - Buick mknął teraz na pełnej prędkości prawie opustoszałą Atlantic Road, za kilkaset metrów mieliśmy mijać park - Elsa pobita i zhańbiona, wstała z łóżka i odnalazła sejf Michaela, znała szyfr. Wyciągnęła z niego rewolwer kaliber 38. Podeszła do śpiącego na fotelu Michaela i oddała tylko jeden strzał prosto w głowę.    Później nim na miejsce dotarły zaalarmowane służby. Rozlała pojemniki z naftą na siebie i łóżko a także po całej kuchni i podpaliła. Na koniec nim dosięgły ją języki ognia. - urwał i pokiwał głową ze smutną aprobatą - Strzeliła sobie w usta. Takie oto są sekrety dawnej Mountain Street. Mam nadzieję, że nie wystraszyłem Pana na śmierć tą historią. Jesteśmy prawie na miejscu. - I faktycznie przed nami było skrzyżowanie Atlantic z Mountain.      Gdy skręciliśmy w ulice przez otwarte okno kierowcy wpadł do środka pojazdu charakterystyczny swąd spalenizny po pożarze. Przed jedną z kamienic, akurat tą w której przyszło mi rychło zamieszkać, zaparkowały auta straży pożarnej i dwa policyjne Fordy. Posterunkowi, próbowali zapanować nad sporym zbiegowiskiem usytuowanym u wylotu jednej z bram. Tłum naciskał lecz policjanci byli niewzruszeni.     Z konieczności sytuacji, taksówkę zatrzymać kazałem na chodniku po drugiej stronie. W oknach kamienicy pod którą stanął Buick, nagromadziło się sporo, łaknącej sensacji gawiedzi.  Wreszcie gdy uiściłem opłatę za przejazd w postaci trzech dolarów i pożegnałem serdecznie kierowcę, który chyba nie zamierzał być tu dłużej niż wymagała tego sytuacja bo nie nawracając nawet, zjechał w dół w stronę Angelo Street, mogłem wreszcie rozeznać się trochę w zaistniałym chaosie.  Miałem objąć mieszkanie na poddaszu a spłonęło widać mieszkanie na parterze, najpewniej suterena. Gdy właśnie miałem zamiar dołączyć do grupki mieszkańców odpychanych przez posterunkowych, zatrzymał mnie w pół kroku obraz wynoszonych właśnie z bramy ciał. Noszy była para, oba nakryte grubą, białą plachtą. Spod jednej z nich wystawała szczupła kobieca dłoń, ze złotą obrączką na serdecznym palcu. Kobieta która zginęła musiała być młoda, na to wskazywała jędrna skóra jej dłoni. Drugą ofiarą musiał być mężczyzna i to dość postawny bo niosący go noszowi, widocznie odczuwali ciężar zwłok. Gdy ciała zniknęły w karetce, podszedłem do jednego z policjantów.   - Dzień dobry. Czy może mi Pan udzielić choć skrawka informacji na temat tego co zaszło. Będę mieszkał w tej kamienicy na poddaszu. Nazywam się Tracy.      - Ciężko stwierdzić Drogi Panie - lewą ręką zamaszyście zaczesał pokaźny siwy na wpół wąs - Mamy jak Pan widzi do czynienia z pożarem lecz I morderstwem lub samobójstwem. A ofiarami padło młode małżeństwo Lagenfeldów, gdyby Pan tu mieszkał od lat to znałby ich Pan z pewnością bardzo dobrze.    Sądziłem z początku, że słuch dotąd wręcz idealny tym razem zawiódł mnie na całej linii, lub, że przekręciłem w myślach nazwisko, skupiony jeszcze podświadomie na opowieści taksówkarza.    - Lagenfeldowie? Michael i Elsa Lagenfeld? Drogi Panie, prosze się nie naigrywać z majestatu śmierci. Oni nie żyją od prawie czterdziestu lat - ciężko mi było zachować spokój więc podniosłem ostro głos - Jak Pan widzi dopiero co przyjechałem tutaj czarną taksówką a taksówkarz znając cel mej podróży opisał mi ich historię umarli gdy był dzieckiem a może mi pan wierzyć że nie miał mniej niż pięćdziesiąt wiosen na karku.   Policjant niepewnie zrobił krok w tył i przybrał bardzo podejrzliwą minę oceniając mnie od stóp do głów świdrującym spojrzeniem. Jednak po chwili odetchnął i schwycił mnie delikatnie za ramię    - Nie bardzo rozumiem o czym Pan mówi, lecz staram się zebrać to jedynie pod rozstrój Pana nerwów nagłym zajściem i głębokimi emocjami. Nie przyjechał Pan z pewnością tutaj żadnym pojazdem a wyszedł Pan spokojnie gdy tylko zjawiły się na miejscu służby z tej oto bramy - wskazał na bramę przy której wysiadałem z taksówki - Wie Pan co mieszkałem tutaj niedaleko przy Michigan Way i jedynym taksówkarzem jakiego stąd znałem był Andrew Linsley, niegdyś mój kompan za młodu. Pochodził z rodziny irlandzkich imigrantów. Miał czarnego Buicka, którym jeździł dla miejskiego przedsiębiorstwa. Lecz nie mógłby Pan jechać z nim dziś bo Andrew nie żyje od dwóch lat. Zginął w karambolu. W jego taksówkę uderzył inny pojazd i oba spadły z mostu Corley. Lepiej będzie jak odpocznie Pan na ławeczce i da pracować służbom.   Odprowadził mnie te kilkanaście kroków ku jedynej w okolicy ławeczce. Będąc w szoku usiadłem i dopiero teraz dostrzegłem w dłoni złożoną w rulonik gazetę, którą miałem ze sobą w taksówce. Traf chciał że otworzyła się znów na kartach nekrologów. Lecz tym razem i tu zaszły zmiany. Wszystkie dotychczasowe nekrologi zniknęły a ich miejsce zajęły jedynie trzy. Z nazwiskami Elsy i Michaela Lagenfeld i Andrew Linsley’a  
    • @Simon Tracy to bardzo miłe  Bardzo dziękuję  Wiesz na wsiach pogrzeby były mimo smutku niezwykle " urokliwe " Cała ta oprawa przed czyli tzw Pusta Noc jak i Wyprowadzanie miały niesłychanie silny przekaz  Lubiłam w nich uczestniczyć  Znam kilka pieśni żałosnych które z babcią na tychże Pustych Nocach jako dziecko śpiewałam

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      @Migrena ten obraz nie do końca jest moim wspomnieniem  Jako dziecko uczestniczyłam w wielu pogrzebach  Koleżance z którą chodziłam do szkoły podstawowej bardzo wcześnie zmarł tata  I tak strasznie z nią przeżywałam Jego stratę  Mój tata również nie żyje chociaż odszedł kiedy ja już miałam własne dziecko   
    • @Gosława Reniu. Twój  wiersz jest przejmujący. Z jednej strony czuć w nim sielski spokój natury - szemrzące zboże i mgły, a z drugiej - cały ciężar straty, symbolizowany przez dębową skrzynię.   Dziękuję Ci za ten niezwykle osobisty i poruszający obraz.    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...