Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Nie lubię patrzeć za siebie. Nie żebym zostawiał za sobą jakiś szczególnie wstydliwy syf. Po prostu męczy mnie upływający czas. O ile na krótką metę patrzę na zegarek i denerwuje mnie czekanie na przystanku, godziny gdy siedzę w pracy, to ogólnie czuję zalewającą mózg krew wraz z kolejnymi urodzinami, Nowym Rokiem i Bożym Narodzeniem. Chciałbym wtedy wyrwać się, zatrzymać biegnące wskazówki.
Nie chodzi o trwanie w magicznej pętli. Przecież nie stoję w miejscu. Powoli nadchodzi czas na tak zwaną stabilizację. Praca i mieszkanie. Sam cały czas stawiam kroki do przodu, oczy gdzieś tam tkwią w oddali. Chyba tylko na dnie niedopitego browara widzę postój. Kiedyś transformacja procentów w promile, promili w delirium poranne i permanentne drganie palców. Dziś już tylko odrobina złocistego napoju dla smaku.

Wyprostowana sylwetka, wysunięty podbródek, chłodnawe oczy i drwiący uśmieszek cynika na wykrzywionej znudzeniem twarzy sugerują pewność siebie. Tym niemniej, bynajmniej nie wiem czego chcę. Kim mam być za rok, pięć czy dziesięć lat. Scheiss. Scheiss. Nic więcej.

Retrospekcja. To taki rodzaj twórczego masochizmu intelektualnego. Rzut oka w tył żeby upewnić się, że nie jest wcale cudownie. Że tak naprawdę nic się nie zmienia, a najważniejsze to nie przejmować się. Bez kretyńskiej pozy, z rozbitym lustrem.

Nie lubię widzieć jak bawią się małe dzieci. Wypełzająca na krzywy ryj zazdrość za bardzo mnie zżera. Tak naprawdę wszystko czego chcę, to ich beztroski. Żeby znowu największym zmartwieniem była drzazga w pięcie, rozbita zabawka i zgubiona kredka. Żeby mieć całkowicie, totalnie i bezwzględnie gdzieś to, co będzie jutro. Wraz z dorastaniem zaczyna się poczucie upływającego czasu. Mam wręcz wrażenie, że realnie czas biegnie w postępie geometrycznym, im jestem starszy, tym szybciej. Będzie tylko gorzej. Zawsze będzie gorzej.

Niedawno udałem się w sentymentalną podróż w dzielnicę dzieciństwa. Nieskończenie szare bloki warszawskiego Targówka otynkowane, zmieniły barwę na lekko pastelową pomarańcz. Otoczona półksiężycem z betonu pseudozielona przestrzeń, zalana asfaltem chodników i usypaną ze śmieci górką do zabaw zimą, nagle zmniejszyła się. Niegdyś pół świata, dziś w pięć minut przechodzę całą jej długość. Parę ulic dalej podstawówka. Drogę do dzisiaj znam na pamięć. Prosto obok parkingu, skręt w lewo, obok tego żółtawego domu, dalej łukiem ulicy zabudowanej szeregowcami aż do szarawego gmachu. Tam, gdzie pierwszy raz poszedłem do szkoły. Słoneczny wrześniowy poranek. Trochę strachu, niepewności, wszystko nowe. Tłum, ktoś płakał, ktoś krzyczał. Tęgiej budowy pani o miłym uśmiechu. Pewnie już jej nie ma.
Z zewnątrz chyba nic się nie zmieniła. Dziesiątki czy setki paro- i nastolatków krążą wokół po lekcjach czy na przerwach. Świat dzieciństwa skurczył się. Wszystko skarlało, a ja krążąc po niewidzianych od dziesięciu lat miejscach czuję się jak Guliwer. Całość sprowadza się do punktu odniesienia.

Retrospekcja. Rzut oka we wsteczne lusterko uświadamia konieczność chwili refleksji. Refleksja to jedno z tych pustych słów, którymi ludzkość nauczyła się w ciągu rozwoju cywilizacji nazywać nic nieznaczące pojęcia. Tak pełne treści, różnych możliwości, że aż puste. Tak samo jak prawda, czas. Czy fatum istnieje? Zaskakujące, jak wiele nie zależy od nas. Jak wiele jest przypadkiem. Tym niemniej ci, którzy za bardzo na tym polegają, leżą na wyrku na wznak i drapią się po brudnych, sklejonych włosach, rysując wzrokiem na szarawej ścianie plany na przyszłość.

Co najmniej w teorii, zrobiłem co było możliwe. A i tak, dzień za dniem jest dokładnie taki sam. Zmienia się tylko cyklicznie krawat i koszula, które wkładam, aby się potem beznadziejnie pocić w ciasnym, dusznym wnętrzu pojazdu komunikacji miejskiej. Ten sam przystanek. Ta sama godzina. Ten sam zezowaty ochroniarz ćmiący papierosa przy szklanych, rozsuwanych drzwiach. Ta sama bramka, którą otwieram ciemnoszarą kartą. Jedno piętro po schodach. Dwadzieścia siedem kroków po korytarzu. Biurko. Kluczyk schowany za doniczką. Rozkładany laptop. To samo beznadziejne kreowanie pustego PKB za pomocą kolejnych elaboratów kierowanych w korporacyjną przestrzeń.

Powrót. Chwila na zakupy w pobliskim spożywczym. Ten sam ziarnisty twarożek, raz na tydzień opakowanie maślanego mixu, ten sam ser żółty, zawsze krojony przez przytłustą ekspedientkę, stojącą za przeszkloną ladę. W piątek, w sobotę ze dwa piwa. Nie więcej. Już się nie chce. Zdrowy sen i brak bólu głowy o poranku jakoś po przekroczeniu dwudziestu paru lat stają się nieskończenie potrzebne po długim, nudnym aż do wyczerpania zmysłów, tygodniu.
Przed snem krótka lektura. Tak dla podtrzymania zdolności odbioru ze zrozumieniem treści schowanej pomiędzy liniami. Bez Dana Browna i bez Coelho. Sen przychodzi szybko, zawsze za krótki, lecz spokojny.
Nuda stanowi kwintesencję. Marazm wypływa spomiędzy palców uderzających o klawiaturę. Marazm to dziecko dorosłości. Tylko dziecko jest nieskończenie ciekawskie, żądne odkryć w swojej naiwności. Z czasem przychodzi wyciszenie. Z czasem spacer po pustym lesie staje się wystarczającą metodą na mniej więcej zadowalające spędzenie niedzieli. Bezcelowa podróż autobusem w losowym kierunku nie wydaje się bardziej bezsensowna od każdej innej czynności.

Tym niemniej, z całą pewnością nie ma sensu w narzekaniu. Niczego to nie zmieni, na pewno nie pomoże. To tylko nakręcanie szarej spirali. Wszystko powinno być kwestią uświadomienia. Nie oświecenia, zaledwie uświadomienia. Trzy proste pytania. Gdzie byłem. Gdzie jestem. Gdzie chcę dojść. Znalezienie punktu odniesienia i funkcji celu. Słońce tak samo odległe ze szczytu i podnóża. Trawa tak samo zielona.

Rzut oka do tyłu niezbędny, by upewnić się, że tak naprawdę wszystko pozostało jak było. Pod chmurą ciemnych włosów wciąż krążą myśli Tafla brązowych oczu spogląda na miękką płaszczyznę jeziora w oddali. Jutro, może jutro.

  • 4 tygodnie później...
Opublikowano

To ponownie ja. Na początku chciałam zaznaczyć, że Twój tekst chodził mi po głowie przez cały wczorajszy dzień - może dlatego, że zbliżone myśli pojawiają się i u mnie. Piszesz o wadze świadomości i myślę, że Ty, czy mówiąc na około - narrator - tę świadomość właśnie posiada. Tylko ta świadomość wcale nie przynosi dla niego odpoczynku, wytchnienia. Być może to kwestia wieku, bo moment przełomu, próg oddzielający samodzielność i dorosłość, pracę i odpowiedzialność od beztroski chyba nawet musi przywiać wątpliwości.
"Marazm to dziecko dorosłości." - to jest bardzo dobre. Człowiek musi nagle wpisać się w zaklęty krąg powtarzalności. Każdy dzień, poprzez obowiązki, z których będąc dorosłym trzeba się wywiązać, staje się schematem, dużo mniej miejsca pozostaje na spontaniczność.
Chciałabym wierzyć, że uda się zachować w sobie dziecko, myślę, że każdy dorosłymusi dorosnąć do bycia dzieckiem, jakkolwiek to brzmi.
Żeby później nie dołączyć do grona ludzi, narzekających na swoje życie. Ciężko jest nie zwątpić, ale gra jest warta świeczki.

Jeśli chodzi o formę, to dla mnie jestswietna, lubię Twój styl.

Jeszcze tu wrócę, bo warto.
Pozdrawiam serdecznie Michale.

Opublikowano

Anno, cieszę się, że ponownie Ty:)
Właśnie, dorastanie, zmiana w czasie i kwestia świadomości. Ostatnio czytam Mirceę Eliade i myślę o historyczności/ahistoryczności naszej świadomości. Czy wpadamy w - jak wspomniałaś - powtarzalność, cykliczność, czy też przyswajamy nowe zjawiska, nowe byty i sytuacje, rozumiejąc zmienność świata w czasie.

Jeżeli chodzi o nasze miejsce w nadchodzącym teraz, właśnie teraz, dorosłym życiu - jak zauważyłaś, trzeba uświadomić sobie, że w pewnej mierze jesteśmy skazani na schematy. Nie lubię schematów, ale wiem, że ucieczka od nich byłaby sztuczna, byłaby ucieczką od odpowiedzialności. Staram się więc patrzeć jasnym okiem, chociaż nie zawsze jest łatwo.

Bardzo się cieszę, że styl się spodobał i pozdrawiam serdecznie

Opublikowano

Witaj Michale, zostawiam słowa pod Twoim tekstem po raz trzeci. Dzisiaj jest dziwny dzień. Nie wiem w sumie dlaczego, bo wszystko toczy się wedle schematów. Wczoraj również był ten sam schemat, a czułam się lepiej. Może więc to nie w powtarzalności kryje się marazm. Tak sobie pomyślałam, że są dni, kiedy jest w nas więcej życia, mocy. Wtedy myśli biegną ciekawymi torami. Są też takie jak dzisiejszy... Ale w sumie jeszcze się nie skończył;) Mozna powiedzieć - jeszcze wczoraj wiedziałam gdzie chcę dojść (nie mamna myśli celu życia, a mniejszą, jedną ze stacji). "Dzisiaj znowu pada deszcz..."
Czy cokolwiek zależy od czegokolwiek? - Chyba raczej wszystko zalezy od wszystkiego. Pozdrawiam serdecznie.

Opublikowano

Miło, że wróciłaś Aniu.
Mimo wszystko wydaje mi się, że marazm jednak wynika ze schematów.
Dni są różne, dobre czy złe nastroje wynikają z zupełnie ulotnych, niemierzalnych i chyba nawet niezauważalnych czynników.
Napisałaś, że "wszystko zależy od wszystkiego". Być może od tego zdania do stwierdzenia, że na nic nie mamy wpływu nie jest wcale daleko. Może wręcz jedno wynika z drugiego. Skoro wszystko oddziałuje na wszystko, a my sami nie mamy wszysktiego pod kontrolą (wręcz przeciwnie), to niemalże nie możemy oddziaływać na nic. Być może jesteśmy jacy jesteśmy niezależnie od swojej dobrej czy złej woli. Nie wiem, dzisiaj jakoś sceptyczny jestem, może dlatego że jestem chory i za oknem pada deszcz;)

Pozdrawiam ciepło jak zawsze i życzę miłego dnia:)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...