Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Pani Joaxii - mój atak dość chaotyczny - ale pozostaję przy swoim - wszystko co napisał ten Pan w swoim wierszu to żadna subtelna poezja - tam jej nie ma - tam jest opowiadanie - nie nie chcę się gryźć z Panią - bo to nie wypada - ale jeszcze raz - skurczone opowiadanie - a poezja - cóż - no weśmy drugi wers

...tak się składa na pół zdanie w zdanie, że gdy dzielimy się myślami ...

bo pierwszy pzostawię bez naruszenia - jest ...tak się... i znów ...się... - czy się czepiam - Pani gdzieniegdzie potrafi dojrzeć takie błędy - czytam - i wiem co mówię - nie będę tego skracał do tego tzw. wiersza - ale te "wielkie Panie" co go wybrały za cud chyba "się" ... pomyliły - zostawiam wielokropek i proszę wstawić "___" lub "nie" a w następnym tu zmieniłbym - przepraszam autora za wtargnięcie - ...na palcach mnożenie (może ...rozwój...)pomysłu nie do pomyślenia, rozwijając listę zadań ... - nie wiem - wtedy byłaby pewna forma tak zwanej tajemnicy poetyckiej skrytej gdzieś w zakamarkach - a tak to te "się" - ale się czepiłem - po za tym wiersz ten dobrze by posłużył za dwa może trzy wiersze - a tak to w całości i co zimne ziemniaki, stwardniały kotlet i surówka rozgrzanych oczu ... bo nareszcie koniec - nie mówię o uszach - wiście-oczy bo w poezji niektórzy rozumieją takie coś ...mów do mnie jeszcze...

pozdrówko W_A_R
ps. teraz chyba wszyscy roumieją o co mi chodziło - a jesli nie to mogę napisać ale już bez obrazy - przepraszam wszystkich za przedwczesną reakcję - już po wybuchu

  • Odpowiedzi 62
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Popularne dni

Top użytkownicy w tym temacie

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Panie Marcinie, bez przesady. Zna Pan moje zdanie na temat innych wierszy i tu je powtarzam, są rewelacyjne. Ale akurat ten mi się nie podoba i nie zmieni tego nawet to, że wiersz ten wygrałby najbardziej prestiżowy konkurs świata. Czy to, że Szymborska ma Nobla zmusza mnie do lubienia Jej wierszy? Arafat też dostał Nobla i nie zmienia to faktu, że dla mnie jest terrorystą.
Powtarzam jeszcze raz, ja tu wyrażam SWOJE zdanie na temat wierszy, a wygrane konkursy mam w międzypośladkowym poważaniu i wszelkie aluzje w tym kierunku są dla mnie śmiesznym nieporozumieniem.
Naprawdę z poważaniem dla Pańskiej twórczości
Tommy
Opublikowano

Panie Witoldzie, a co to właściwie jest "subtelna poezja"? Czy musi wyrażać się subtelnością formy? Języka? Treści? Tak się składa, ze wszystkie te postulaty zostały tutaj spełnione. Trzeba je tylko odnaleźć. Tak jak pisałam, ten wiersz jest trochę zamaskowany: pod pozorem szorstkich słów chowa się właśnie ta subtelność, nie pospolita, ale przez to prawdziwsza. Język: "i zmienić popielniczkę poproszę w krzak lilii" - zderzenie banalnej codzienności z czystym pięknem i poezją, bo jakże bogaty znaczeniowo jest ten fragment i jak wiele mówi o emocjach. Treść: przede wszystkim prawdziwa i nieupiększona dla potrzeb wiersza, co jest szczególnie cenne w poezji, pełna emocji wyrażanych przy użyciu oryginalnych środków stylistycznych.
Nie można zapominać, że poezja jest pisana przez ludzi i musi odzwierciedlać czasy i środowisko, w jakim jej twórcy żyją. Inaczej stanie się martwa, będzie pustym naśladownictwem tego, co minęło. Poezja to sposób patrzenia na rzeczywistość i nie można wymagać, by spełniała te same warunki co sto lat temu, ponieważ zmieniła się rzeczywistość.
Powtórzenia w poezji nie są mile widziane, ale czasami są konieczne i ich brak byłby sztuczny. Czasami pełnią też jakąś funkcję. Zresztą poezja opiera się na łamaniu schematów i jeżeli złamanie zasady czemuś służy jest jak najbardziej na miejscu. Powtórzenie "się" w 2 i 3 wersie według mnie pełni funkcję odseparowującą poszczególne elementy, o których pisze Autor: wszystko dzieje sie jakby "sobie", bez względu na resztę świata.
Sprawność intelektualna jurorek, choć w zasadzie nie ma tu nic do rzeczy, jest jak najbardziej w porządku. Też jestem pełna podziwu dla kunsztu Autora w operowaniu słowem i emocjami, precyzji w tworzeniu klimatu i budowaniu poetyki. Uważam, że miały rację.
A co do gryzienia - myślę, że lepiej porozmawiać :)
Pozdrawiam serdecznie - j.

Opublikowano

Pani Joaxii - napiszę tylko o tej wspomnianej subtelnej poezji - o wierszu już nic - bo już napisałem swoje - odnalazłem to co mi w nim nie pasuje i wyrzekać się tego było by formą narzekań

otóż - subtelny - przymiotnik - ale wiele znaczy w odczuciu czytających - to nie subiekcja czy cos podobnego - to wyraz uczuć połączonych z duszą - takie banialuki, które otwierają drogę do poznania wnętrza osobowości - do ciszy dążąca a nie do wybuchu (no ja już wybuchłem), do uspokojenia i konkrettnego oddziaływania na słuchacza poprzez obraz własnych mysli - coś tam się dzieje ale nie dotyka wprost słuchającego - krótko i na temat - a nie tworzenie rozwodów odgałęziających się na strony "świata" - wersyfikacja w tym wierszu powinna płynąć jak statek na fali i zawitać w porcie słuchacza - w małej cichej przystanie i bez destrukcji i wymiany poglądów i jęzxyków i całego tego "cargo" - bo to tylko dąży do tworzenia wynaturzeń - nowych sposobów patrzenia na zwykłe prostoty - obiekty mające swoje miejsce i swoje przeznaczenie - nasza cywilizacja - tzw. białych już tyle straciła - nie wspomnę i nie porównam do cywilizacji innych już zagubionych i zarażonych nami - zainteresowanie powinno wypłynąć same na spotkanie - a nie w oklasku barwić się kolorami tęczy - kiedy statek daje gwizdek że dotarło - a tubylcy nie rozumieją i myślą o jakimś przeznaczeniu - o to przynajmniej chodzi mi w subtelnym pojmowaniu poezji - nie wiem - teraz się tak rozwiodłem, że może mnie Pani nie zrozumieć - ale krócej nie mogłem

pozdrówko W_A_R

Opublikowano

o błędach już pewnie się nasłuchałeś, oszczędzę:)
jestem naprawdę zafascynowana otwartością i sposobem kreślenia 'wymiocin' - wybacz słowo, nie jest tu negatywne, nawet nie wiesz dlaczego to, co napisałeś tak mi się podoba - mam gdzieś ograniczenia proza - wiersz, one do niczego nie prowadzą w dobie mieszania i uwalniania się od reguł;
nie czytałam dawno nic bardziej wywalonego z trzewi, tak po prostu i na pograniczu smaku; forma, kształty, wersy, literalne stygmaty budzą już mdłości, teraz czytam życie, z przyjemnością naprawdę, pozdrawiam, aga

Opublikowano

Od oprawiania w skóry najlepszy jest introligator w Lublinie na Szopena - facet robi to od lat a zbinduje na poczekaniu
a tak poważnie co do zamysłu i treści - bardzo dobre, źle się czyta ze względu na formę ale o tym już napisałem :-)

Opublikowano

wiersz niesamowity, z klimatem, uczuciami, zabawą językiem, metaforami, a taki układ wersów jaki jest daje możliwość interpretacji:) gratuluję:)
A wciąganie w to jurorów i wydawanie komentarzy na ich temat jest niesmaczne i nie ma nic wspólnego z wierszem. Poznałam m.in. panią J. Muller i jej twórczość, która niestety do mnie nie trafia, bo jest to poezja lingwistyczna, ale i tak chylę czoła przed jej utworami, nie wiem ile osób byłoby w stanie napisać chociaż zbliżone do jej utwory:/ a poza tym to bardzo miła i kochana osoba:) znana zresztą nie tylko w Warszawie ale i Szczecinie:/
pozdr.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Teraz się pomądrzę (idąc w sukurs przedmówczyni):
Czas literatury bez stylu jest tak samo ważny, jak czas stylów literackich. Style stworzyły tradycję, bez której nie byłoby anty-tradycji, normy, bez których nie byłoby anty-norm itd. itp. Czy naprawdę tak trudno zobaczyć, że poeta piszący dzisiaj na poziomie Autora "Kantoru..." jest tak samo z tardycji jak z teraźniejszości? Czy naprawdę nie widać, że robi dokładnie to samo (w sensie metody, nie doniosłości dzieła), co Kochanowski, Szarzyński i Słowacki? Ba! Robi mniej nawet! Mniej mąci w języku, mniej obala i mniej stawia nowego. Tamci - w swoim czasie - robili REWOLUCJĘ. Autor ledwie wychyla głowę z szeregu i... już dostaje po głowie.

Czas literatury bez stylu jest tak samo ważny, jak czas literackich stylów. Aby poznać (więc NAZWAĆ) rzeczywistość, trzeba zamknąć ją w jakichś ramach. Tradycyjne style i gatunki literackie są jak pierwsze twierdzenia, miary, algorytmy stosowane przez pierwszych filozofów/fizyków. Tylko, że w pewnym momencie dochodzi się do granicy świata poznawalnego za pomocą wartości wymiernych i aby ją przekroczyć, trzeba wyjść poza te wartości. W fizyce nie byłoby bez tego Einsteina ani superstrun (czy co oni tam teraz jeszcze wymyślili...), a w poezji - naszego Autora. Uwolnienie od reguł dało mu szansę pójścia krok dalej w swojej wypowiedzi. Wykorzystał tę szansę. Znalazł metodę. Moim zdaniem jedyną - kocha język. I to jedyny obowiązek poety. I jedyna reguła. Po prostu :)

PS. I nie ma na to rady. Czy kto chce, czy nie chce, czy kto pierdnie z oburzeniem, czy nie - tak przebiega ta historia. A poeci i komentatorzy (jeśli kochają to, co robią) powinni się, poza wszystkim, co robią, UCZYĆ. Czyli powinni tyleż mądrości wchłaniać, ile jej wydalają. A raczej więcej niż wydalają - o! to optymalna proporcja.

PSS. Nie rozumiem, co to znaczy "proza, a nie wiersz", "proza, a nie poezja". Myślę, że to nic nie znaczy. Autor wypowiadając się używa środków epickich i lirycznych. Można się spierać, których nadużywa, a których niedoużywa, ale to naprawdę akademicki spór i prowadzić go warto tylko za pieniądze (a do tego trzeba mieć pewie "doc-dr-hab" przed nazwiskiem). Jeśli już będziemy jednak się spierać, to proponuję posługiwać się pojęciem epickości i liryczności, zamiast prozy i poezji, bo ta pierwsza opozycja przynajmniej coś znaczy.

PST. Ja nawet nie mam gdzieś ograniczeń proza-poezja (używam tych pojęć już tylko jako cytatu). Ja ich w ogóle nie mam. Bo ich w ogóle nie ma. Kto ma ochotę udowodnić mi, że są?

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Nata_Kruk

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Cieszę się! A miałam obawy przed tak "egzotycznym" połączeniu. :))) Bardzo dziękuję!  
    • Stanisław zaproponował mi wyjazd na delegację do Mielca. Mieliśmy wyposażyć w urządzenia gastronomiczne szpitalną kuchnię. Praca miała potrwać ponad miesiąc. Nie miałem innych zajęć, więc się zgodziłem. Wyruszyliśmy w poniedziałek rano jego polonezem truckiem. Droga wiodła przez pustkowia, bo po drodze mieliśmy jeszcze wstąpić do klasztoru sióstr w Jaśle. Trzeba tam było naprawić piec do wypieku opłatków. Na miejscu poszło nam sprawnie. Wypiliśmy herbatę, a obładowani waflami i opłatkami ruszyliśmy dalej, by po południu zameldować się w hotelu. Mielec to spokojne, specyficzne miasteczko na wschodniej ścianie. Czas tam jakby się zatrzymał. Więcej było tam więcej spokoju niż w podobnych miejscach Małopolski. Parki, zieleń, wiewiórki. Zameldowaliśmy się w pokoju — niestety, były tylko dwuosobowe, więc z uwagi na oszczędności musiałem dzielić pokój ze Stanisławem. Nazajutrz pojechaliśmy do pracy. Kuchnia była nową inwestycją, przylegającą do Szpitala Specjalistycznego w Mielcu. Pracowaliśmy od siódmej rano do szesnastej, z przerwą na lunch. Na obiady chodziliśmy niedaleko — do małej, spokojnej knajpki serwującej dobre piwo i golonkę. Stołowaliśmy się tam codziennie, nieznacznie tylko zmieniając menu. A raczej — piwo, bo paleta lokalnych trunków była całkiem spora. W pracy szło nam dobrze. Sprzęty z Włoch przychodziły na czas. Montowaliśmy urządzenia gastronomiczne włoskiej firmy — wszystko z najwyższej półki: wyparzacze do butelek dla niemowląt, piece konwekcyjno-parowe. Cała kuchnia, a właściwie jej układ, była dobrze przemyślana — tak, by zachować najwyższe standardy czystości i BHP. Równolegle pracowały inne brygady: malarze, monterzy, elektrycy od instalacji. My mieliśmy jedynie wyposażyć tę ogromną kuchnię w sprzęt. Do ekipy malarzy przychodziły dwie dziewczyny — całkiem ładne i miłe. Bywały tam codziennie, głównie dla kobiety, która była matką jednej z nich. Zagadałem — ot tak, z ciekawości, co u nich słychać, jakie mają plany na wakacje. Okazało się, że się nudzą, więc umówiliśmy się na weekendowe piwo. Zabrałem też Stanisława — było ich przecież dwie, więc pomyślałem, że i on się rozerwie. Spotkaliśmy się w niewielkiej knajpce obok budynku, gdzie odbywały się dyskoteki. Ela, brunetka o ciemnych oczach, miała w sobie coś, co przyciągało uwagę. Druga, Małgosia, była krótko ściętą blondynką — pogodna, wesoła. Zamówiliśmy po piwie. Rozmowa toczyła się lekko, śmiechy, drobne żarty — wieczór mijał szybciej, niżby się chciało. W pewnym momencie Ela usiadła bliżej, a jej dłoń niepostrzeżenie dotknęła mojej. Knajpka była prawie pusta — może dlatego, że było jeszcze wcześnie. Posiedzieliśmy do ósmej, a potem postanowiliśmy wracać. Stanisław wrócił do hotelu, a ja odprowadziłem dziewczyny. Najpierw Małgosię, by potem zostać sam na sam z Elą. Poszliśmy więc na spacer w stronę stadionu. Na betonowych trybunach usiedliśmy obok siebie. Wokół panowała cisza, z daleka słychać było tylko szum miasta. Siedzieliśmy tak chwilę, blisko, nie śpiesząc się z żadnym słowem. Eli usta przylgnęły do moich. Zaczęliśmy się całować. Było ciemno, wokół nikogo, nad nami tylko gwiazdy. Jest ciepła letnia noc, czuć zapach skoszonej trawy na boisku. Rozochocony zacząłem delikatnie ją pieścić. Przytuliła się, a ja całowałem ją po szyi, po policzkach, aż znowu wróciliśmy do ust. Całowaliśmy się jeszcze chwilę, po czym wstaliśmy i jakby nigdy nic, w dobrych nastrojach kontynuowaliśmy spacer. To był jeden z tych wieczorów, które pamięta się nie przez to, co się wydarzyło, lecz przez to, jak się wtedy czuło. Oboje potrzebowaliśmy bliskości, wsparcia, zrozumienia. Podążając w stronę jej osiedla, odległość mierzyliśmy pocałunkami i przytuleniami. W niedzielę spotkaliśmy się ponownie — tym razem u niej w mieszkaniu. Poznałem jej mamę i babcię. Ela była zgrabna, wysportowana; tańczyła w zespole tanecznym, z pasją i lekkością. Od tamtej pory, gdy tylko mogłem, spędzaliśmy razem popołudnia i wieczory. Po jakimś miesiącu pracy w delegacji odezwała się Magda, która pracowała nad morzem — w Zakładowym Hotelu w Dąbkach. Po którejś rozmowie telefonicznej poczułem w sobie to coś. Pomyślałem więc, że po skończonej robocie pojadę prosto do niej, stopem, w odwiedziny. Dni w pracy oraz czas spędzany z Elą mijały szybko, aż nie wiem, kiedy nadszedł dzień pożegnania. Bardzo się z nią zżyłem. Byliśmy blisko. Obiecałem, że gdy tylko wrócę do Krakowa, napiszę i się odezwę. Spakowałem więc plecak, uścisnąłem rękę Stanisławowi i poszedłem przed siebie. Poszedłem w stronę drogi wylotowej z miasta. Był piękny, letni dzień — właściwie przedpołudnie. Ciężki plecak wżynał mi się w ramiona. Dobrze, że miałem na sobie grubą, skórzaną kurtkę. — trochę amortyzowała ten ciężar. Machnąłem ręką i po chwili siedziałem już w ciężarówce. Kierowca jechał aż do Gdańska, więc mi to pasowało. Rozmawialiśmy o różnych sprawach, a droga i kilometry uciekały. Jechaliśmy trasą 77 w stronę Warszawy. W okolicach Radomia zobaczyliśmy młodą dziewczynę z plecakiem. Podobnie jak ja wcześniej — machała, by zatrzymać podwózkę. Kierowca nic nie mówiąc zjechał na pobocze i zabrał ją na trzeciego do szoferki. Po chwili jechaliśmy już w trójkę, w dobrej atmosferze, rozmawiając i śmiejąc się. Dziewczyna wracała do domu ze stancji. Była wesoła i otwarta. Kierowca chyba to wyczuł — w ogóle tacy jak on często mają nosa. Jedno spojrzenie i już wiedzą, co za człowiek, czy warto go zabrać na pokład. Bo po co im ktoś, kto się nie odzywa, albo ktoś nieprzyjemny, z kogo trzeba wyciągać każde słowo. A tak — luźna rozmowa, czas i droga mijały szybciej. Z okolic Radomia kierowaliśmy się w stronę Warszawy, a potem odbiliśmy na Łódź. Stamtąd prosta już była droga na Gdańsk. Za Łodzią zrobiło się jakby ciszej, bo opuściła nas nasza wesoła autostopowiczka. Koło czwartej rano dojechaliśmy do Grudziądza. Wjechaliśmy gdzieś w pustkowie, na jakąś farmę. Trochę się wtedy przestraszyłem. Kierowca poprosił, żebym poczekał na niego w szoferce. Sam poszedł do czyjegoś domu. Nie wiedziałem, co my tu właściwie robimy. Ale po kilkunastu minutach wrócił i bez słowa ruszyliśmy dalej. W drodze na Gdańsk miałem wysiąść mniej więcej w połowie trasy, żeby dalej łapać stopa i przez Kaszuby przebić się do Dąbek. Do dziś nie wiem, dlaczego nie pojechałem od razu do Gdańska. A stamtąd drogą łączącą się z Koszalinem, nie pojechałem dalej w stronę Dąbek. Ale cóż. Widocznie tak miało być. Wysiadłem więc gdzieś pośrodku drogi między Gdańskiem a Grudziądzem. Stamtąd coraz głębiej zagłębiałem się w pojezierze kaszubskie. Parę kilometrów z leśniczym, parę z jakimś rolnikiem. Nie było ciężarówek, tylko osobowe i terenowe samochody. Z dala co kawałek błyskały tafle jezior — jak flesze, jak turkusowe korale na białej szyi. Im dalej wchodziłem w tę krainę, tym bardziej zachwycało mnie jej piękno. Pomyślałem wtedy, że kiedyś na pewno tu wrócę — by jeszcze raz rozkoszować się tymi krajobrazami. Do Dąbek dotarłem dopiero wieczorem — zmęczony, spalony słońcem. Czułem na sobie cały jego żar. Prosto z drogi poszedłem na plażę, by zmyć z siebie znój dnia. Fale były chłodne, uspokajające. Po chwili znów poczułem się rześki i lekki, jakbym zostawił wszystko w morzu. Z plaży skierowałem się do pobliskiej tawerny rybackiej. Stała na uboczu, z dala od wszystkiego — raczej nie była to ostoja przyjezdnych. Po wejściu poczułem się trochę nieswojo. Wydawało mi się, że wszyscy na mnie patrzą. Zamówiłem piwo i usiadłem w rogu sali, przy małym stoliku. Nie wiem nawet, kiedy podszedł do mnie jakiś facet i zaprosił do swojego towarzystwa. Przyjąłem propozycję. Po chwili siedzieliśmy już razem przy długim, drewnianym stole. Byli tam miejscowi rybacy i ludzie utrzymujący się głównie z turystyki. Piliśmy piwo do późna w nocy, raz po raz śpiewając albo krzycząc coś wesoło przez salę. W końcu jeden z nich zapytał mnie, czy mam gdzie spać. Odpowiedziałem, że nie. Zaproponował więc nocleg u siebie w domu. Do jego chaty dotarliśmy około trzeciej nad ranem — pijani, rozgadani. Drzwi otworzyła nam żona. Spojrzała na mnie zaskoczona i zapytała, kim jestem i co tutaj robię. Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo mój kompan odparł tylko, że „śpi u nas” i kazał jej dać mi pokój. Pomruczała coś pod nosem, ale poszła po klucze, otworzyła drzwi i wskazała łóżko. Na tym skończyła się nasza rozmowa — to był już nasz komunikacyjny Everest. Dalej zaczynało się tylko „ehsencjonalne” podejście do rozmowy — czyli bełkot. U mojego kompana zresztą także. Padłem na łóżko, jak stałem — i to by było na tyle. Poranne przedpołudnie było znowu piękne i słoneczne. Poszedłem do gospodyni, by opłacić pobyt i podziękować za nocleg. Poinformowałem ją, że zostaję jeszcze na parę dni. Okolica była ciekawa — na uboczu, z dala od turystów. Odświeżyłem się, zjadłem śniadanie i wyszedłem na spacer. Droga prowadziła przez sosnowy las, w stronę morza. Pachniało żywicą, w powietrzu czuć było sól i ciszę. Odświeżyłem się i ruszyłem zwiedzić okolicę. Nie mogłem się już doczekać, kiedy dotrę do hotelu, w którym pracowała Magda. Znaleźć go nie było trudno — to był jedyny większy ośrodek w Dąbkach. Zjeżdżali tam pracownicy Zakładów Chemicznych w Oświęcimiu, więc duża część gości pochodziła właśnie stamtąd i z okolic. Magda była jeszcze w pokoju. Na mój widok ucieszyła się, przytuliliśmy się i pocałowali. Pokój dzieliła z dwiema koleżankami, które pracowały razem z nią. Za chwilę musiały wyjść, by obsługiwać gości, więc umówiliśmy się na wieczór. Wieczorem poszliśmy do knajpy — a właściwie do dużego namiotu, który stał tuż przy molo nad jeziorem Bukowo.  
    • @MIROSŁAW C.   I tylko białe płatki snów ukryte w oczach wydają się być ponad …smutną rzeczywistością. Refleksyjny wiersz:) 
    • ona-onej zje no-ano. on-onemu rum. E... no no!   To i mułowi towot? I wołu miot.   A po gnidę dingo, pa!   O, no i Mongołów ognomiono?
    • @Migrena Mój aparat siedzi w nadgodzinach a i tak nie nadąża:) co z tego że system wypluje dokumenty, które po kilka dniach drukowania spakuje się w kilkadziesiąt segregatorów i miesiącami będzie się je analizować, bez wniosków, bo ilość jest za obszerna. Okrutna inflacją danych. Algorytm to ogarnia systemowo, ale to wymaga ogromnych nakładów, a państwo ma tyle zadań, że tej forsy zawsze nie starczy. Aparat to cieszy, że do 10 letniego ksero w końcu dotarł toner, a jak powiedzmy lokalny aparat nie dostanie odpowiedzi od wielkiego big techa z Ameryki bo Hindus z Mandrasu stwierdzi, że nie, do kogo pójdzie na skargę, jak długo będzie to trwało;)  Mała anegdota z praktycznego działania państwa, właśnie dotyczącego konieczności pozyskania pewnej ważnej informacji z Ameryki. Od nas tak daleko nie dodzwonisz się, to za duże koszty, ale z zaprzyjaźnionej instytucji można… pierwszą próba nie udana, ale ktoś pomyślał, że u nich nic i pewnie nie odebrali, więc będzie dzwoniono od nas z nocy, stróż wpuścił, był telefon i znów głuchy… i do kogo na skargę, zasoby są zbyt małe aby za każdym razem literalnie do wszystkiego odchodzić, powierzchownie i do przodu, latać dziury w łodzi, a nie myśleć o budowie nowej.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...