Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

  • Odpowiedzi 208
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Opublikowano

OK. Ciężko cokolwiek napisać z sensem, bo ciśnie się zbyt wiele rzeczy naraz. Po pierwsze, dziękuję mojej kochanej Oli za ten tydzień. Nie bez przypadku dziękuję publicznie, aby przy okazji raz na zawsze powiedzieć, że nie jestem orgowym kobieciarzem, jak niektórzy zdają się sądzić.
Tyle prywaty.
Wielu zauważyło, że orgowe spotkania charakteryzują się niezwykle sympatyczną atmosferą, do tego stopnia, że bezetowy sentymentalizm udziela się każdemu. Nie ma szans - nawet najtwardziejsi miękną, czego dowody są niezliczone, jednakowoż wymieniać ich nie będę mając na względzie dyskrecję:).
Myślę, że szczególne podziękowania należą się Izie, która wytrwale i z pogodą ducha woziła wszystkich tu i ówdzie. Naprawdę, Izuś, to, że ty jesteś kochana wiedzieliśmy wszyscy, ale że twój mąż też, to dopiero teraz mogliśmy się przekonać.
Przepraszam za tę liczbę mnogą, rozpędzam się;).
Nie wiem, co więcej napisać. Było świetnie. Tyle.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Ciężko napisać coś z sensem, kiedy tak bardzo się tęskni. Za Tobą, Karolu, przede wszystkim (wiesz? wiesz. ). Nigdy nie zapomnę tego wyjazdu i naszego uroczego pensjonaciku na wzgórzu. Ale już niedługo znowu będziemy razem (tym razem już na dłuuużej).
Tyle prywaty.
To było moje pierwsze, ale już wiem, że nie ostatnie spotkanie z Orgowcami. Okazali się (naprawdę!!) przesympatycznymi ludźmi (tak, tak, wujku Bezecie).
Iza faktycznie zasłużyła na medal albo chociaż na wiersz (kto się podejmie??). A mąż zasłużył na taką żonę;)
Stefan zasłużył na wielkie buźźź za to, że wpadł na pomysł. Miłce chciałam podziękować za taniec;) Kamilowi za to, że dotknął mnie łokciem (naprawdę Cię lubię;) ), Michałowi za to, że przywiózł Kamila. Adamowi dziękuję za to, jak zareagował na pewną sprawę;) Podobnie jak Coolt:) (Poza tym chłopcy mieszkali z nami w przecudnej urody pensjonacie i już za samo to należą się im oklaski) Przepraszam tych, którzy nie mogli przez nas spać;)
Wszystkim pozostałym dziękuję za to, ze byli, po prostu.

Na koniec kłaniam się nisko pani Rewińskiej za to, że wytrzymała...

Miejsce na reklamę:
W Górskiej Perle było smakowicie i rodzinnie. Raz dostałam nawet trzy gołąbki w cenie dwóch (aż tak źle wyglądam?;) ), że nie wspomnę o przepysznych pierogach, podwójnych ciastkach i darmowych piłkarzykach;)
Stefanie, ucałuj panią Elę i Jej śliczną córkę:)

Jak mi się coś jeszcze przypomni, to dopiszę;)
buziaki dla Cinka, Milenki i Majeczki:)
Opublikowano

Oczywiście wszystko co powiem wyda się wybitnie ściemnione – ale:

- Alter Net za spokój – kiedy robiłam burdel na stole rzucając zapałkami, za konkurs pod kościołem (wiem, wiem – oszukiwałam – ale dziecko nigdy nie jest winne), za dzień z żyrafą, Sosnowskim, delfinami i chmurami, za dokarmianie dzikich zwierzątek, za wyprawę w noc,za bezcelowe jeżdżenie samochodem z Przemykową w tle, za amulet ;) i wszystko co się z nim wiąże, za czółko i… resztę opowiem w Kaliszu.Za kilka dni. :).

Miłce Maj za równe grzanie ;p; spełnianie wszystkich próśb Maleństwa za sprawą jednego słowa…to niebezpieczne.

Alter Net i Miłce Maj za wieczory/noce w moim/naszym łóżku. Trwała rysa na psychice. Było ZAJEBIŚCIE.

Markowi za Księżniczkę :)

Tomaszkowi za Snickersy, za opatrywanie mojego palucha, za piwo w śladowych ilościach też

Karolowi za ostatniego batonika w Perle. Jakoś nie było okazji…

Mirkowi Serockiemu za płytę. Słucham w kółko.

Bezetowi i Kalinie za wytrzymanie ze mną w pociągu (za wiersze na kiblu przepraszam, chociaż – sami chcieliście)

DZIĘKUJĘ

Opublikowano

Jestem od wczoraj chory. Nie podejrzewam, żeby maczało w tym rączki samo zło ;), ale nie da się wykluczyć. Myśli mi się gorączkowo, myli mi się - perli się (Stefan sperlił się wczoraj w Perle).
POP zakończony. Zostały sentymenty.
Pora na wspominki i zdjęcia - czekam na nie, żeby powiesić na www.orgiaslowa.
A hoj!
b

Opublikowano

perliło się znakomicie
nie ma żadnych wątpliwości
przyznam Wam się nieco skrycie
ból rozstania jak szpik w kości
siedzi we mnie skurwel blady
zgrana paczka jak zaprzeczyć
no i przede wszystkim BABY
z Nich się człowiek musi leczyć
bez względu na pokolenie
chuć jest w ludziach no i basta
na portalu my li cienie
tam my Pany, jedna kasta!

piasta wiele się wypiło
czasem aż bolały nerki
bezet uczył (ach! trwaj chwilo!)
jak podrywa się kelnerki
Vacker nie mógł spać po nocy
a Oleńka bardzo miła
choć zupełnie już bez mocy
ciągle mu towarzyszyła
pensjonacik był wspaniały
urokliwy na uboczy
karaluchy się go bały
(nie lubią zapachu moczu?)
Adam z Cooltem w piłkarzyki
grali z nami w sportu ramach
Miś Kowalski ćwiczył triki
na boisku i na ... damach

dziękuję za ugoszczenie
za przyjęcie "jako swój"
Wy już dla mnie żadne cienie
nikt nie krzyknął "co za ch.."
za to i za parę innych
kłaniam się serdecznie w pas
pojechałem (winny Michał)
pierwszy, nie ostatni raz.

P.S
domowe już odrobiłem
nie rób bezet smutnej minki
za tytuł ja w pierś się biję
pozdrawiam me drogie świnki

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Manek Szerzenie mowy nienawiści??? Przecież nie skłamałem w ani jednym wersie!
    • Widzą mnie. Przez te korytarze. Przez te imaginacje. Patrzą. Wodzą za mną wzrokiem nieruchomym. Te ich oczy. Te ich wielookie twarze… Ale czy to są w ogóle ich twarze? Wydrapuję żyletką te spojrzenia z okładek. Ze stronic starych gazet. Z pożółkłych płacht. Zapomnianych. Nie odtrącam ich. Było ich pełno zawsze i wszędzie. Nie odtrącam… Kiedyś odganiałem ręką te spojrzenia wnikliwe. Czujne. Odganiałem jak ćmy, co puszyściały w przelocie. Albo mole wzruszone jakimś powiewem nagłym z fałd ciężkich zasłon, bądź ubrań porzuconych w kącie. Z barłogu. Z legowiska. Ze sterty pokrytej kurzem. Szarym pyłem. W tym oddechu idącym od otwartych szeroko okien. Od nocy. Od księżyca… Od drzew. Od tych topól strzelistych. Szumiących. Szemrzących cicho. Od tych drzew skostniałych z zimna. Od chmur płynących. Od tych chmur w otchłani z jasnymi snopami deszczu...   Siedzę przy stole. Na krześle. Siedzę przy stole oparty łokciami o blat. Oparłszy się na złożonych dłoniach brodą. Zamieram i śnię. I znowu śnię na jawie. Wokół mnie płomienie świec. Drżące. Migoczące. Rozedrgane cienie na suficie i ścianach. Na podłodze błyszczące plamy. Na klepce. Czepiają się sęków. Czepiają się te widma. Te zjawy z nieokreślonych ustroni i prześwitów z ciemnej linii dalekiego lasu. Na stole płonące świece. Na parapetach. Na szafie. Na podłodze. Świece wszędzie. Płonące gwiazdy na niebie. Wszechświat wokół mnie. Ogromna otchłań i mróz zapomnienia…   Przede mną porcelanowy talerz z okruchami czerstwego chleba i emaliowany kubek, odrapany, otłuczony. Pusty… A więc to moja ostatnia wieczerza…   *   Wirujące obłoki nade mną. Pode mną mgławice, spirale galaktyk. Nade mną… Nasyca się we mnie jakaś deliryczna ekscytacja. Jakieś wielokrotne, uporczywe widzenie tego samego, tylko pod różnymi kątami. Wciąż te same zardzewiałe skorupy blaszanych karoserii, powyginanych prętów, pancernych płyt, pogiętych, stępionych mocno bagnetów i noży… Przedzieram się przez to wszystko z donośnym chrzęstem i stukotem spadających na ziemię przedmiotów. Idę, raniąc sobie łokcie, kolana… Idę… I słyszę. I słyszę wciąż w mojej głowie piskliwy szum. I pulsowanie, takie jakby podzwanianie. I znowu drzwi. Kolejne. Uchylone. Spoza nich dobiega to nikłe: dzyn-dzyn. A więc ktoś tu był. I jest! Ktoś mnie ogląda i podziwia jak w ZOO. Nie mogę się pozbyć tych mar natrętnych. Dzyn-dzyn.. Tych namolnych widziadeł, które plączą się tutaj bez celu. Dzyn-dzyn… I widzę je. I słyszę... Nie. Nie dosłyszę, co mówią do siebie, będąc w tych pokracznych pozach. Gestykulują kościstymi palcami obwieszonymi maleńkimi dzwoneczkami… Dzyn-dzyn… Wciąż to nieustanne dzyn-dzyn...   *   Otaczają mnie blaski. Mrugające iskry. Kiedy siedzę przy stole, oparłszy brodę na dłoniach. Mieni się wazon z kryształu z uschniętą łodygą martwego kwiatu. Cóż jeszcze mógłbym ci powiedzieć? Będę ci pisał jeszcze. Kartki rozrzucone na stole. Pogniecione. Na podłodze. Ciśnięte w kąt w formie kulek. Wszędzie. W dłoni. W tej dłoni ściskającej pióro, bądź długopis… W tej dłoni pomazanej tuszem, atramentem. W tej dłoni odrętwiałej. I w tym odrętwieniu trwam, co idzie od łokcia do czubków palców. Mrowienie. Miliardy igieł... W serwantce lustra migoty i drżenia. W serwantce filiżanki, porcelanowy dzbanek. Talerze. Kryształowa karafka ojca. Zaciskam powieki. Szczypiące.   Dlaczego ten deszcz? Latarnie na ulicy. Noc. Zamglone światła. Deszcz. Drzewa oplatają się nawzajem gałęziami. Nagimi odnogami. Drzewa splecione. Supły… Deszcz… Zamglone poświaty ulicznych latarni. Idę. Kiedy idę – deszcz… Wciąż deszcz… Stukocze o blaszane rynny starych kamienic. O daszki okrągłych ogłoszeniowych słupów. O blaszane kapelusze ulicznych latarni… Deszcz… Kiedy idę tak. A idę tak, bo lubię. Kiedy deszcz… I ten deszcz wystukuje mi. Spada na dłonie. Na policzki. Na usta. Na twarz…   *   To rotuje. To wciąż rotuje. Oddala się, ciągnąc za sobą długą smugę. Rezonuje od tego jakiś magnetyzm. To się oddala. To wciąż się oddala, nieubłaganie. Kiedy idę długim korytarzem, muskam palcami żeliwne rury, które ciągną się kilometrami w głąb. Które się ciągną i wiją. Które pokryła brunatna pleśń. W których stukoty i jęki. Zamilkłe. W których milczenie. Martwa cisza. Ciągnące się rury. Rozgałęzienia jakieś. Wychodzą. Wchodzą. Rozchodzą się. Łączą… Od jednej ściany do drugiej. Z podłogi w sufit. Przebijają się znikąd donikąd. Martwy krwiobieg w ścianach z popękaną, odłażącą farbą. Chrzęszczący pod stopami gruz, potłuczone szkło... Na języku i w gardle gryzący szary pył zapomnienia. Uchylone drzwi. Otwarte na oścież. Zamknięte na klucz. Na klamkę. Naciskam z cichym skrzypieniem. Wchodzę. W półmroku sali kamienne popiersia okryte zakurzoną folią. Rozrzucone dłuta, młotki… W półmroku. Zapach jakichś dalekich, zeskorupiałych w mimowolnym grymasie gipsowych twarzy. W odległym echu dawnego czasu. Pożółkłe plakaty na ścianach. Uśmiechnięte twarze. Patrzące filuternie oblicza dawno umarłych…   Kto tu jest? Nie ma nikogo.   Szklane gabloty. Zardzewiałe metalowe stelaże. Na pólkach chemiczne odczynniki. Przeciekające butle z jakąś czarna mazią. Odór rozkładu i czegoś jeszcze, jakby opętanego chorobą o nieskończonym wzroście… Na ścianach potłuczone, popękane porcelanowe płytki z rozmazanymi smugami zakrzepłej krwi. Od dawna ślepe, zgasłe oczy okrągłej wielookiej lampy. Przekrzywionej w bezradnym błaganiu o litość, w jakimś spazmie agonii. W kącie, między stojakami do kroplówek, ociężały, porysowany korpus z kobaltem-60 w środku pokryła rdza. Na metalowym stole resztki nadpalonej skóry z siwą sierścią kozła. Nie przeżył. Wtedy, kiedy blade strumienie wypalały jego wnętrze do cna… Walające się na podłodze stare, zwietrzałe gazety. Czarne nagłówki. Czarno-białe zdjęcia. Pierwszy wybuch jądrowy na atolu Bikini. Pozwijane plakaty... Szukam czegoś. Szperam. Odgarniam goła stopą… Nie ma. Nie było chyba nigdy.   *   Powiedz mi coś. Milczysz jak głaz wilgotny. Jak lśniący głaz na poboczu zamglonej drogi. Zjada mnie promieniowanie. Zżera moje komórki w powolnej agresji. Wokół mojej głowy mży złociście aureola smutku w opadających powoli cząsteczkach lśniącego kurzu. Jakby to były drobniutkie, wirujące płatki śniegu. Jakby rozmyślający Chrystus, coraz bardziej jaśniejący i z rękami skrzyżowanymi na piersiach, szykował się powoli na ekstazę zbawienia w oślepiającym potoku światła...   I jeszcze...   Otwieram zlepione powieki... Długo jeszcze? Ile już tu jestem? Milczysz... A jednak twoje milczenie rozsadza moją czaszkę niczym wybuchający wewnątrz granat. Siedzę przy stole a on naprzeciw szczerzy do mnie zęby w szyderczym uśmiechu. Kto? Nikt. To moje własne widzimisię. Moje chorobliwe samounicestwienie, które znika, kiedy tylko znowu zamknę je powiekami. I znowu widzę – ciebie. Jesteś tutaj. Obok. We mnie. W przeszłości jesteś. A ponieważ i ja jestem w głębokiej przeszłości, nie ma nas tu i teraz. Zatem byliśmy. A tutaj, w teraźniejszości tkwisz głęboko rozgałęzieniami korzenia. W ziemi. W tej czarnej glebie. W tej wilgotnej, w której ojciec mój zdążył się już rozpaść w najdrobniejsze szczegóły dawno przeżytych dziejów. W atomy. W ziarna rozkwitające w ogrodzie pąkami peonii…   Przełykam ślinę, czując sadzę z komina, dym płonących świec na podniebieniu. One wokół mnie rozpalają się jeszcze i drżą. Marzyłem. I śniłem. Albo i śnię nadal. Na jawie. I jeszcze… Moje nocne misterium. Moje własne bycie mistrzem ceremonii, której nie ma, która jest tylko we mnie. Mówię coś. Poruszam milczącymi ustami. Tak jak mówił do mnie mój nieżywy już ojciec, wtedy, kiedy pamiętałem jeszcze. Przyszedł odwiedzić mnie, ale tylko na chwilę. Przyszedł sam. Tym razem bez matki. Posiedział na krześle. A bardziej, tylko przysiadł. Tak, jak się przysiada na moment przed daleką podróżą. Lecz zdążył jeszcze zapalić papierosa, oparłszy się jednym łokciem o blat stołu..I w kłębach błękitnawego dymu, zaczął swoją przemowę pełną wzruszeń. To znowu ze śmiechem, albo powagą człowieka z zasadami. A jego oczy za szkłami okularów stawały się coraz bardziej lśniące. Coś mówił. Albo i nie mówił niczego. A to, co mówił było moim przywidzeniem. Omamem słuchowym. Fantasmagorią. Tylko siedział nieruchomo. Jak posąg z kamienia. Ale wiem, że odchodząc, położył jeszcze swoją dłoń na moim ramieniu, w takim jakby muśnięciu, w ledwie wyczuwalnym tknięciu. Czy może bardziej wyobrażeniu…   Sam już nie wiem czy tu był. I czy był jeszcze…Chłód powiał od schodowej klatki. Od wielkiego przeciągu drzwi trzasnęły w oddali…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-23)      
    • @Somalija zmęczenie, zapomnienie... hm...
    • @KOBIETA   ludzie też są emitentami ultrasłabego światła w zakresach widzialnych.   procesy metaboliczne i chemiczne.   ci byle jacy maja latarki .     @KOBIETA   Dominiko. ty masz takie zdolności poetyckiè  ze potrafisz o sprawach wywołujących dreżenie nie tylko serca pisac z eleganckim i czarem.   jest super :))   Ty też !!!
    • @Migrena Cieszę się i dziękuję :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...