Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Znał to uczucie od dawna, tyko początkowo nie umiał sobie przypomnieć okoliczności, kiedy się pojawiło po raz pierwszy i z jakim ważnym wydarzeniem było związane. Z pewnością musiało to być coś szczególnego, ale co, nie mógł skojarzyć.
Od pewnego czasu był na łasce losu. Nie wstydził się po imieniu nazywać stanu, w jakim trwał. Dobrze zrozumiał co to znaczy być zdanym na łaskę losu. Nic od niego już nie zależało, ze spokojem przyjmował wszystko to, co mu życie przynosiło. Niczego nie pragnął i nic go nie trwożyło, a jednak nie była to beznadziejna apatia wywołana chorobą psychiczną, depresją, albo jakieś dogłębne zrezygnowanie z wszystkiego, powstałe w wyniku zmęczenia, po zbyt wielu nieudanych próbach wpłynięcia na swój los. Bezsprzecznym faktem jest, że takie wysiłki podejmował, ale z mizernym skutkiem. Uważał się za pechowca. Zawsze parł kamienistą i wyboistą drogą pod wiatr, w deszczu i pod górkę. Wszystkie swe osiągnięcia, jeśli na takie miano zasługiwały efekty owych starań, okupił heroicznym wysiłkiem i niezmiernymi cierpieniami. Niewiele jednak sukcesów odniósł. Stanowczo za mało, jak na zainwestowane poświęcenie i trud. To zresztą było powodem głębokiego namysłu nad sensem wszystkiego tego, w co od zawsze wierzył. Doszedł do wniosku, że tak naprawdę nic od niego nie zależy i zaprzestał dążyć do czegokolwiek. Cokolwiek dostawał od losu, dostałby niezależnie od wszelkich starań. Po co więc miał się troszczyć o jutro i robić na przyszłość jakieś plany. Jedyne czym się zajmował, to uważną obserwacją wszystkich pojawiających się w jego świecie zjawisk. Nawet ich specjalnie nie analizował, a tylko w skupieniu im się przypatrywał, dostrzegając jak nikną, a na ich miejsce pojawiają się nowe. Odwieczna, nieprzerwana, ciągła karuzela cudów. Cud za cudem i znów cud i tak dalej i dalej.
Przy tym wszystkim, ani go głód nie nękał, bo na bieżąco zawsze jakieś środki tak, czy inaczej zdobywał i mógł się z nich skromnie bo skromnie, ale spokojnie utrzymać, ani nadmiar go nie przytłaczał. Istotna różnica polegała na tym, iż w przeciwieństwie do czasów wcześniejszych, czuł się teraz bezgranicznie szczęśliwy. Tego jednak pojąć nie umiał. Skąd się brało to uczucie? Kiedyś lęk i strach niemal go nie opuszczały, a dziś nie umiał ich sobie nawet wyobrazić.
Czasami tylko pojawiały się ulotne refleksje, takie jak to zapamiętane uczucie, którego długo nie udawało mu się skojarzyć z czymś konkretnym. W końcu przypomniał sobie ten moment, tę szczególną w jego życiu chwilę. Jechał wtedy dosyć szybko. Było już po zmierzchu i grzał ostro wąską szosą przez las, gdy nagle z boku na drogę wtargnął duży dzik. Odległość była za mała, aby skutecznie zareagować. Na próżno wcisnął hamulec do dechy i gwałtownie skręcił kierownicą, próbując ominąć rwące w poprzek jezdni zwierzę, które raptownie pojawiło się w świetle reflektorów tuż przed samą maską auta. Zderzyli się. Dzik jak piłka odbił się od zderzaka i poleciał w odległe krzaki znikając gdzieś na poboczu równie szybko jak się pojawił, a jego wóz wpadł w niekontrolowany poślizg. I to była ta pamiętna chwila, która wówczas zdawała się nie mieć końca. Czas się rozciągnął i przypominał puszczony w zwolnionym tempie film. Całkowicie odrealniona realność. Auto wirowało na szosie, niczym uduchowiony derwisz w mistycznym piruecie, a on miał wrażenie, że pląsa po jezdni spowolnionego walca, zanim w końcu zaparkował bokiem w rowie, między dwoma olbrzymimi drzewami. W trakcie owego tańca kołatała mu w głowie myśl, że oto już koniec i tak właśnie nadszedł kres jego krótkiej i nieciekawej historii. Lecz w najmniejszym nawet stopniu nie odczuwał lęku. Umierał bez emocji, tak po prostu, zwyczajnie, na luzie, jakby sam dla siebie był kimś całkiem obcym. Jakby to przeżycie nie jego dotyczyło, ale kogoś innego, zupełnie nieznanego, anonimowego, jednego z wielu, o jakich lakonicznie w kronikach wypadków co dzień donosi brukowa prasa.
To samo czuł teraz, ale nie była to nawet rozciągnięta chwila, lecz trwałe i ciągłe doznanie spodziewanej śmierci. Był w niekończącym się poślizgu, niekontrolowanym ciągu zajść, zdany wyłącznie na łaskę losu. Nie wiedział jak się to skończy i nawet o to specjalnie nie dbał. W każdej sekundzie, w każdym jej ułamku umierał, doświadczając jednocześnie nieopisanej błogości. Bez lęku i jakichkolwiek pragnień trwał w tym stanie niewzruszonej obecności, teraźniejszości i odwieczności. Nigdy wcześniej nie był tak szczęśliwy, wolny od stresów i tak bezgranicznie spokojny.

  • 2 tygodnie później...
Opublikowano

Temat poważny i chyba stąd pomysł na długie zdania i patos (momentami), ale nie zadziałało; nie piszesz o bohaterze tylko o stanie emocjonalnym w ogóle i przez to nie wiadomo jak do tego textu się ustosunkować. Momentami jakieś zgrzyty w tych zdaniach ( powtorzenie "losu"). Duży dystans do textu przez to jak jest napisany.

  • 3 tygodnie później...
  • 4 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Kamil Olszówka   Kamilu.   nie wiem co powiedzieć :)   więc najkrócej:   dziękuję Przyjacielu !!!      
    • @Alicja_WysockaPięknie to ujęłaś - chociaż Bóg czasem stwarza człowieka bez jakiegoś zmysłu - lub później go odbiera - daje też choroby i cierpienia - nie rozumiem takiego Boga - wiersz ma 5 lat - wtedy myślałem inaczej - okruchy miłości otrzymałem - na parę lat aż przyszła choroba  
    • @huzarc Twój wiersz czytam jak gotycką scenę, pełną symboli i teatralnego mroku. Nie mój świat, ale ciekawa, mocna wizja.
    • @violetta   do twarzy Ci w nim :)
    • - Patrz przed siebie, nie w dół. - Wstrząsnęła małym listkiem gałązka. Był koniec października, listek jako jeden z nielicznych, trzymał się kurczowo swojego drzewa. Otworzył mocno zmrużone oczy i spojrzał na oddalony park. Liście błyszczały tam przy dostojnych drzewach, jak kolorowe fale u stóp nadmorskich fiordów. - Jesteś pewny, że wiatr mnie tam zaniesie i nie spadnę do tych okropnych śmieci? - Mruknął raz jeszcze, zerkając z grymasem na śmietnik. Tuż pod nim, przy autobusowym przystanku, stał kosz na śmieci. - Jestem pewny. - Łagodnym głosem przekonywała gałązka. Żółto-pomarańczowy listek wziął głęboki oddech, lekko się zaczerwienił i z przymkniętymi oczami odczepił się od gałązki. Serce biło mu jak szalone, nic innego nie czuł, poza strachem. Mocnym ramieniem, wiatr pochwycił go w stronę upragnionego parku, lecz szybko zmienił kierunek i zawrócił. Listek wylądował na śmietniku. - Nie panikuj, jesteś na koszu nie w koszu...Patrz nadal przed siebie, nie zerkaj do środka. Być może za chwilę, wiatr ponownie cię porwie...- Szeptała z góry gałązka. Z kosza dobywał się nieprzyjemny zapach. Listek starał się tam nie zaglądać. Z nadal mocno bijącym sercem, patrzył na wysokie drzewa. - Przepraszam piękny listeczku, czy mógłbyś mnie zabrać ze sobą?...Przypadkiem usłyszałem, że wybierasz się do parku. - - Nie zabieram ze sobą żadnego brzydko pachnącego papierka...- Listek odwrócił się od wnęki kosza. - To świetnie się składa, bo nie jestem papierkiem. Mam na imię Feliks. - Przed listkiem stanęła mała, choć dość pulchna, mrówka. - Ledwo się wygrzebałem z tego śmierdzącego worka. - Przedstawił się Feliks, zlizując z łapek resztki jakiegoś lepkiego płynu. -Witaj mróweczko... A jak się tam znalazłeś? - Zapytał, przyjemnie zaskoczony listek. - Noo wiesz... Czasami w parku coś niecoś skubnę, liznę... Człowiek wyrzuca na trawnik różne rzeczy. Tym razem napiłem się kilka kropelek słodkiego napoju i ktoś z pustą butelką wrzucił mnie do tego kosza. Ludzie to takie dziwne istoty, jedni śmiecą, a drudzy po nich sprzątają. -Wyjaśniła mrówka. - Tak...Zauważyłem, że to bardzo dziwne stworzenia. Podobo wiedzą że słodycze im szkodzą, a mimo to, objadają się nimi. Dużo dzieci ma przez to chore ząbki. Ty też lepiej uważaj, bo w końcu się pochorujesz, albo ugrzęźniesz w tym śmietniku, jeśli jeszcze raz tutaj trafisz...- Z wielką ochotą, listek wdał się w rozmowę. - Zgadzam się z tobą listeczku, od dzisiaj przechodzę na dietę. Koniec z ludzkimi smakołykami - Uśmiechnął się Feliks, zlizując ukradkiem przyklejony do tylnej łapki, kryształek cukru. - Wdrap się na plecy i trzymaj się mocno. Jeśli nam się trochę poszczęści, z wiatrem dostaniemy się do parku. -Zachęcił go listek. Nawet nie zauważył, że przestał się bać. Sympatyczna mróweczka, wdrapała się na jego plecy. Po chwili oczekiwania, wiatr ponownie objął listka swoim silnym ramieniem. Tym razem, nie zamykał oczu. Patrzył odważnie przed siebie, zachwycając się lotem i siłą wiatru. -Uff, co za ulga. Bardzo Ci dziękuję, nie spotkałem jeszcze tak życzliwego i odważnego liścia. - Dziękowała z entuzjazmem mróweczka, kiedy delikatnie wylądowali pod wymarzonymi drzewami. - Nie ma za co Feliksie. Cieszę się, że mogłem Ci pomóc. Obiecaj, że już nie będziesz podjadał słodyczy...- - Obiecuję, hi hi hi. Być może do zobaczenia wkrótce. - Mrówka ześliznęła się jego pleców i podreptała swoją drogą, znikając pod kolorową falą liści. - Do zobaczenia Feliksie. Uważaj na siebie. - Zaszumiał w harmonii z falą, szczęśliwy liść brzozy.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...