Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

co robicie kiedy nie idzie? tzn. chcecie coś napisać, czujecie ten miły przypływ natchnienia, puszczacie muzyczke, robicie kawe..zaczynacie i nagle wychodzą same kwiatki, księżyce, i w ogóle nie da się iść dalej jak jedna linijka;) dniem dzisiejszym skasowałam 30 - jednoliniej;)
no..kurcze jakas rada?:) mocniejsze kawa?:)

Opublikowano

chyba wiem o co ci chodzi z tym brakiem natchnienia, ja miałem na odwrót a mianowicie

PISANIE PRACY MGR



Włączam ulubioną muzykę klasyczną
Siadam wygodnie przed komputerem
Na biurko stawiam kawkę z mlekiem
Otwieram książki, notatki, zatapiając się
W terminologicznej rzece naukowości
Próbuje napisać wstęp
Próbuje to zrobić już od miesiąca, lecz
Zawsze znajduje powód do robienia czegoś
Czegoś innego, czegokolwiek, byle czego
Aby odsunąć od siebie tą problematykę



Często w takich chwilach ogarnia mnie natchnienie
Władzę nad mą ręką przejmuje duch powieści
Zaczynam pisać opowiadania, poematy, wiersze
Ciesząc się z narodzin nowych pomysłów
Płaczę nad własną słabą wolą, która nie potrafi
Wziąć mnie w garść i zmusić do pisania terminologii
W takich momentach czuję się jakbym stał
Na rozjeździe dwóch życiowych dróg;
Podążając jedną mogę zamknąć pewien rozdział w życiu
Kierując się drugą, mogę odnaleźć odrobinę własnej
Wrażliwości na otaczający świat, prawdy życiowej która
Zakorzeniona głęboko we mnie czeka na chwile
Aby zostać przemieniona w słowo

Opublikowano

Hmmm... Ciężka sprawa. Ja tam radzę sobie odpuścić na jakiś czas. Wziąć kąpiel. Obejrzeć film. Iść na spacer, schlać się (jedno nie przeczy drugiemu).Przeprowadzić z kimś intelektualną rozmowę na temat zastosowania energii słonecznej w motoryzacji. Poflirtować z kimś dla sportu, albo i nie dla sportu. Poczytać jakąś niewymagającą wysiłku intelektualnego książke (najlepiej coś Dana Browna).
Bo jak rozumiem, jest chęć napisania utworu i nawet jest koncept tylko nie ma środków. To oznacza tylko jedno - mózg ma ochotę się wyrzygać i trzeba dać mu odpocząć, bo jak nie to będzie rzygał na papier.

To jest tak, że jak chce się coś napisać i ma się ten pozorny przypływ natchnienia, ale nie idzie, to mamy do czynienia z grafomanią (w tym właściwym znaczeniu).

Opublikowano

tylko proszę cię, nie opisuj potem tego jesiennego lasu:D
rada jasia jest całkiem niezła, tyle że nie zawsze działa; inny sposób: zamiast do pisania usiąść do czytania poezji (różnej, z różnych epok), czytać aż zbierze ci się na wymioty, przez jakiś czas będziesz miała spokój z „natchnieniem”, trochę przerwy, coś się w mózgu przetrawi i może księżyc się odpieprzy:D

Opublikowano

Gdyby ci, który nie mają weny przestali na chwilę pisać, to forum poezji całkowicie by zniknęło. Zostałaby tylko pajęczyna, którą raz na jakiś czas człowiek próbowałby spalić. Często bez rezultatu. A tak to mamy wysyp żywych poetów ; ) którzy często z poezją nic wspólnego nie mają.

Opublikowano

proponuję, co następuje:
1. spisywać te "bezwenowe" pomysły
2. pójśc na spacer
3. przeczytać jeszcze raz
4. iść pobiegać,
5. przeczytać jeszcze raz
6. zwymiotowac w ramach samokrytyki
7. nie popełniać drugi raz tego samego błędu
8. nie publikować
9. iść w odosobnione miejsce i powstydzić się trochę za siebie
10. ;P

Opublikowano

ależ wy jesteście surowi...

a ja uważam, że jesienny las opisywać!! bo jest teraz piękny!! może niekoniecznie publikować, ale opisywać, bo to i warsztat kształci, kiedy się coś tak banalnego chce niebanalnie przedstawić, a i natchnienie w trakcie może przyjść na coś całkiem innego... np. jakąś dobrą historię w tym lesie umieścić, cokolwiek!!

i zgadzam się: czytać ulubionych poetów. Mnie zawsze łapie natchnienie ( i przy okazji ambicja zżera :P) kiedy słucham Osieckiej. Bądź czytam. Trzym się :)

Opublikowano

oj trudna ta sprawa . ja proponuje to co juz bylo wskazane . powciagaj sobie troche to ci bedzie lzej :P

ja tam czasu ostatnio na pisanie nie mam . szkola . po szkole praca . pozniej sprawy wolontariatu . wieczorem zabiegi no i dom . zyc nie umierac nie ma co . wrrr :/

a tak na powaznie to gdy nie ma natchnienia i gdy pisanie nie wychodzi - to zrob sobie przerwe ,daj przerwe myslom i odbiegaj od tego wszystkiego az samo przyjdzie .

dobra ide napisac sobie zwolnienie ze szkoły :P

pozdrowienia dla wszystkich . bye .

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


the best of Szymborska:

Ten dzień
o śmierci Józefa Stalina

Jaki rozkaz przekazuje nam
na sztandarach rewolucji profil czwarty?
- Pod sztandarem rewolucji wzmacniać warty!
Wzmocnić warty u wszystkich bram!

Oto Partia - ludzkości wzrok.
Oto Partia: siła ludów i sumienie.
Nic nie pójdzie z jego życia w zapomnienie.
Jego Partia rozgarnia mrok.

Niewzruszony drukarski znak
drżenia ręki mej piszącej nie przekaże
nie wykrzywi go ból, łza nie zmaże.
A to słusznie. A to nawet lepiej tak.

zresztą to nie był jej pojedynczy wybryk.
Uprzedzając ewentualny komentarz - tak jestem głupim gówniarzem, który nie żył w roku 1953 i można mu zarzucać, że nie wie co to były za czasy. Można ale niekoniecznie jest to właściwe.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • A Iwa, Pawle, chce lwa, pawia
    • I stryczek czekał. Cierpliwie. Tak samo jak tłum na placu St Genevieuve. Gdzieś w oddali ulic dzielnicy Blerváche, zarżały konie, północny, zimny wiatr, dął we flagi na blankach murów, ludzie strwożeni i zagubieni w swych myślach, nie mogli być pewni już ani zbawienia ani potępienia. Upadły im do stóp kajdany i wielu z nich poczuło wolność swych czynów i sumienia. Byli ludźmi stworzonymi na podobieństwo Boga. Lecz gdzie był ten ich Bóg? W postaci ojca Oresta czy ojca Nérée? Czy może jednak ukrył on się skutecznie w obliczu umęczonego skazańca?     Wielu patrzyło teraz na Orlona a on uczuł jakby moc nie pochodząca ani od Boga ani Szatana. Zrozumiał jak wielu pobratymców, ludzi ulicy i rynsztoka. Okrytych nie chwałą i złotem a fekaliami i brudem, solidaryzuję się z jego męczeństwem i widmem nieuchronnej śmierci. Widział ich usta. Suche i spękane. Sączące cichcem, pokłady górnolotnych i chwalebnych modlitw. Widział jak nagle zgasło słońce górujące nad brukiem placu. I cień długi padł na miasto i jego mieszkańców. A może wyległ on z dusz ich. Może i ich grzechy zostały darowane i uciekały teraz z ciał by ginąć cicho pod wzrokiem czujnych posążków aniołów. U stóp posągu świętej Genowefy, do której w godzinie próby i zwątpienia tak często modliły się jego dziewczęta.     Wreszcie spojrzał z ukosa na samego ojca Oresta. Sam nie wiedział czy wypada mu coś rzec na jego świątobliwa postawę wiodącą go ku chwale zbawienia duszy i ocalenia głowy. Wiedział jedynie, że obcy mu tak naprawdę ojczulek, zajął się nim niczym synem marnotrawnym, choć Orlon nigdy mu nie obiecał poprawy swego zachowania czy odkupienia win. Prędzej jednak życia by się wyrzekł niż losu ulicznika i wyrzutka.     Tak często przychodziło mu pisać w swych wierszach o atmosferze i pulsie tego miasta, które oddychało zbrodnią i występkiem a którego krwioobieg stanowiły szelmy i łotry, murwy i alfonsi, włamywacze i mordercy. Wszyscy Ci, zjednoczeni w upadku ideałów i pochwale swej zgorzkniałej pychy. Wszyscy, którym lochy Neufchatel były okrutnym domem szaleństwa a drewniana Agnes była wybawicielką od codziennej rutyny. Planów zbrodni i zysków. Ucieczki w bezdnie, czarnych bram do piekła. Uliczek Gayet. Gdzie pieniądz, tańczył między palcami sutenerów i chlebodawców dziewcząt a moralność cicho skomlała, pobita i pohańbiona w kałuży krwi niewinnej. Przybrała twarz dziewcząt takich jak Pluie czy Biała Myszka. A łzy jej były ciężkie od bólu i nienawiści do ludzi władzy i losu francowatego.     I choć ciężko było w to uwierzyć, nawet Orlonowi. Sam uronił łzy. Tu, na podeście miejskiej szubienicy. W obecności oficieli, sądu i miasta. Widać Bóg mu przebaczył. Chmurę przegonił silny wiatr i znów promienie słońca oświetliły jego twarz. Ojciec Orest dojrzał te łzy i patrzył na niego z dumą jak nieraz robił to jego ojczym. Jego duch znów stanął mu przed oczyma. Ojciec Lefort znów pouczał swe przybrane dziecię. W ogrodzie biskupiej rezydencji.   - Pamiętaj Orlon. Grzechy nasze doczesne są nam ciężarem na sercu, jak kamienie omszałe, polne. Więc nie grzesz więcej ponad to co Twe serce będzie mogło unieść. Każdy grzech nie jest miły naszemu stwórcy, lecz grzeszeniu myślą i mową łatwo jest ulec. Człowiek jest na to istotą zbyt prymitywną i porywczą. Nie grzesz synu mój jednak zbyt wiele czynem wobec bliźniego. Bo grzechy wobec braci i sióstr naszych szczególnie są niemiłe Panu. Pokuta za nie jest surowsza a konsekwencję zbyt często nieodwracalne. Pokutuj i wybaczaj a będziesz doskonalszy w podążaniu za prawdą. Kieruj się nią i sercem a zjednasz ludzi pod sztandarem niczym król. Przekaż im słowo do umysłów I niech im zakiełkuję w sumieniu. Niechaj Twym sztandarem i herbem będzie prawdą synu a lud pójdzie za Tobą choćby w odmęty śmierci.   Warto by wykorzystać nauki ojczyma. Przecież był królem. Półświatka i zbrodni. No ale cóż, trudno. Nie każdy rodzi się kardynałem czy papieżem. A on urodził się kłamcą i manipulantem więc zjedna jakoś ten zwarty, liczny tłum.     Z jego ust popłynęły słowa nieprzystojne dla umierającego, a jednak dziwnie święte, bo wypowiedziane z serca, które widziało już piekło – i ludzkości, i niebios   - Boże szelmów, wszetecznic i łotrów bez czci … - urwał nagle w pół zdania jakby nie do końca wiedząc czy chce je kończyć tą myślą którą zamierzał. Niepewnie, szukając wsparcia w głowach tłumu. Dojrzał swą ukochaną Tibelle. Wiedział, że dla niej warto żyć i bluźnić. Kochać i brukać. Świętych i innowierców. Zakonników i murwy upadłe. Zaczerpnął solidny haust powietrza i wykrzyczał pewnie na cały głos aż echo zerwało do lotu gołębie z pobliskich dachów - Pobłogosław, miłosiernego króla!
    • Ule ja kupię! I pukaj, Elu
    • Dzień skwarny odszedł. Na podkurek się swarno zebrało. Oświetlony zewsząd chutor, jak latarnia na skale wytrwała pośród stepów oceanu. Brodzą i legną się leniwą strugą czernawą, struchlałe, lękliwe osiedli ludzkich, cienie. W pomrocznym maglu, letniego wieczora mieszają się ze sobą. Jazgot niestrudzonych świerszczy, parsknięcia sprowadzanych do stajni koni i skowyt daleki samotnego łowcy. Prężą się dorodne łopiany, jak iglice wież strzelistych. Na straży wyniosłych, płożących się pośród traw, ostrów burzanu. Płaczę nad Tobą Matko a łza jak ogień me lico gore. Jak szabla moskalska, rzeźbi na policzku blizny ślad. Na tych ziemiach od wieków, tylko śmierć, nędza i wojna rządzi. Więc by przeżyć trzeba mieć dusze i serce z tytanu.   Nadzieje pokładamy tylko w gniewie. A honor nasz i wola, upięta rapciami u pasa. Nasze krasne, stalowe mołodycie, dopieszczone ręką płatnerską. One w obroty tańca, biorą dusze naszych wrogów do zaświatów. W trakcie sporów, wojen czy dymitriad. Piorunie! Leć Miły! Wartko, jak po niebiosach, jasna kometa. Zapisz to w bojowym dzienniku. Mór zaduszony. Zaraza do cna wybita. Jej wojsko teraz jak ten burzan, ukwieci cichy step. Po gościńcu kamienistym. Odsiecz zaprowadzona. Wróg w perzyne rozbity. Skrwawione, roztęchłe, spulchnione od gazów rozkładu. Dają radość dzikiemu ptactwu i zwierzynie. Do ostatniej porcji, słodkiego szpiku.    
    • Arki u Kraka. Na karku ikra
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...