Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Zajrzałam do dzieci. Oglądały jakiś pasjonujący film i nawet mnie nie zauważyły. Siedziały z wypiekami na twarzy, wpatrzone w telewizyjny ekran. Chrząknęłam głośno.
- Jej, mama! – Majka podskoczyła na kanapie – ale fajny film, chodź oglądać – zachęcała mnie.
- Teraz wychodzę, będę za godzinkę – powiedziałam. Mina jej trochę zrzedła.
- A gdzie idziesz? – zapytała Olka.
- Do pana Michała – cmoknęłam dziewczyny – będę niedługo, pa – rzuciłam i wyszłam z pokoju.
Wylałam resztkę kawy i zjechałam windą na parter. Misiek już czekał.
- Ty palisz? – zdziwiłam się. Pierwszy raz zobaczyłam go z papierosem. Miał jakąś niewyraźną minę. Zrzuciłam to na karb zmęczenia. W końcu przemierzyliśmy kawał drogi, a emocje, jakie nam towarzyszyły tego popołudnia, wycisnęły z nas ostatnie soki. Zaczął zacinać drobny, nieprzyjemny deszcz. Michał zgasił niedopałek, wciskając go butem w mokrą trawę. Syknęło.
- A, tak jakoś wyszło – mruknął i uśmiechnął się posępnie.
Ruszyliśmy w stronę głównej alei spacerowej, mieszczącej się obok osiedla, mijając otwarty jeszcze kiosk Grodzkiego. Szliśmy w milczeniu i powoli zaczynało mnie to irytować.
Czułam, że coś się zmieniło. Jeszcze nie wiedziałam, co mogło być tego przyczyną.
- Coś taki markotny? – zapytałam z nutą pretensji w głosie – nie poznaję cię.
- Zmęczony jestem i tyle – odparł, nie siląc się zbytnio na uprzejmość.
Zatrzymałam się i zaczęłam nerwowo przytupywać.
- To po jaką cholerę do mnie dzwoniłeś? – prawie krzyknęłam – jaja sobie robisz?
- Przepraszam, nie gniewaj się. Mam mały problem i chciałem się Ciebie poradzić – uśmiechnął się próbując mnie udobruchać – ty, nerwowa babka z ciebie – powiedział kpiącym tonem.
Zamachnęłam się, ale wykonał błyskawiczny unik. Teraz już śmiał się pełną gębą. Zbliżaliśmy się do małej, kameralnej knajpki. Zorientowałam się, że nie idziemy do niego do domu. Szłam jednak dalej, nie próbując wyjaśnić dokąd zmierzamy.
- Wiesz, co mnie u ciebie wkurza? – zapytałam
- Nie mam pojęcia – rozłożył bezradnie ręce.
- Zmieniasz nastroje, jak majtki. Nie nadążam.
- Trzeba dbać o higienę – zarechotał, trzymając się za brzuch i niebezpiecznie zataczając.
W takich nastrojach weszliśmy do baru. Zaraz przy wejściu oblepiła nas chmura papierosowego dymu i woń przemieszanych alkoholi, pospołu z kuchennymi wyziewami. Iście piekielna mieszanka. Miałam ochotę odwrócić się i dać drapaka.
- Będziemy tu siedzieć? – zapytałam naburmuszona – siekierę by powiesił – rozejrzałam się wymownie po wnętrzu knajpki.
- Nie bądź taka wybredna – skarcił mnie Misiek – zresztą, w pobliżu nie ma innej knajpy. O, popatrz, tam jest mały tarasik – powędrowałam za jego spojrzeniem – usiądziemy sobie na powietrzu.
- Chwała Bogu – odetchnęłam z ulgą i powędrowałam w głąb sali, ciągnąc za sobą Michała.
Na tarasie znaleźliśmy dwa wolne stoliki. Wybrałam ten usytuowany bliżej drzwi. Mieliśmy stamtąd niezłą widoczność. Nie zdążyłam nawet pomyśleć nad zamówieniem, a już zjawił się przystojny kelner. Poprosiliśmy o chwilę do namysłu, zostawił więc menu i oddalił się sprężystym krokiem w stronę baru.
- Kto by pomyślał – powiedziałam gapiąc się w stronę kelnera, zajętego polerowaniem szkła – profesjonalna obsługa w takiej spelunie.
- Nie przesadzaj Madziu – obruszył się Michał – trochę zadymiona i od razu speluna.
- Wiem, wiem – rzekłam pokornie, skubiąc koniuszek lnianej serwety – jestem przewrażliwiona, ale byli palacze tak mają. Są bardziej wyczuleni na papierosowy dym. Nic na to nie poradzę – przybrałam bezradną pozę.
- Rozumiem, ale dzisiaj wytrzymasz? Obiecuję, że następnym razem znajdziemy coś lepszego.
- Wytrzymam – przytaknęłam i zerknęłam w stronę kelnera. Zmierzał do naszego stolika – co pijesz? Ja chyba gin z tonikiem – szybko podjęłam decyzję.
- To ja też.
Złożyliśmy zamówienie i gdy kelner poszedł w stronę baru, wróciłam do tematu, który przerwaliśmy w trakcie drogi.
- A propos, w jakiej sprawie chciałeś zasięgnąć u mnie porady? – zapytałam bez ceregieli – i co to za pomysł? – przypomniałam mu o tym, co powiedział podczas rozmowy telefonicznej.
Przyszedł kelner i postawił przed nami dwa drinki w wysokich, wąskich szklaneczkach. Długie, kolorowe słomki, łamane w górnej części, przywodziły na myśl lupy peryskopów, wynurzających się z głębi oceanu. Czekając na odpowiedź, bawiłam się rurką, wyginając ją na wszystkie strony. Raz po raz rozlegało się ciche pykanie rozciąganej harmonijki. Zbliżyłam usta do wylotu, ułożyłam je w mały ryjek i obejmując szczelnie słomkę, pociągnęłam solidny łyk. Popłynęło.
- Mam problem z kobietą – wycedził Michał – a raczej z byłą kobietą – sprostował.
- A co ja mogę na to poradzić? – wzruszyłam ramionami, nie rozumiejąc do czego zmierza.
Michał siedział z pochyloną głową. Ciemny kosmyk włosów zwisał mu tuż nad powieką. Kilka razy próbował go zdmuchnąć, lecz zabieg ten nie przyniósł pożądanego rezultatu. Rozcapierzonymi palcami przeczesał gęstą grzywę, lokując gładkie, błyszczące pasma na czubku głowy. Teraz było lepiej. Widziałam wyraźnie zarysowane brwi i głęboko osadzone, intensywnie wpatrzone we mnie oczy. Gdzieś w głębi rozległ się brzęk tłuczonego szkła. Odruchowo spojrzałam w stronę miejsca, z którego dochodził hałas. Kelner zmiótł skorupy i przepadł w czeluściach kawiarnianego zaplecza.
- Opowiadałaś mi niedawno, że pracowałaś w biurze detektywistycznym – Misiek odezwał się wreszcie – pomyślałem więc, że mogłabyś mi pomóc.
- No tak, ale nie bardzo rozumiem, co miałabym robić. Śledzić tą kobietę, czy jak? – zapytałam, popijając alkohol małymi łyczkami.
- Mniej więcej... – zawahał się na chwilę Michał - ... po prostu chodzi o to, że prowadziliśmy kiedyś mały interes.
- Znaczy, byliście wspólnikami – weszłam mu w słowo.
- Dokładnie. Kobieta wyprowadzała pieniądze z firmy – przechylił głowę i posłał mi wymowny uśmiech – a ja chciałbym wiedzieć, kto był jej kompanem. Moim zdaniem nie robiła tego sama.
- No dobra, ale co ci to da? – zapytałam z powątpiewaniem.
- Pewnie niewiele, ale chcę wiedzieć – odparł z zaciętym wyrazem twarzy – muszę wiedzieć. Dobrze ci zapłacę – spojrzał na mnie wyczekująco.
Ważyłam w myślach propozycję Michała. Wszystkie za i przeciw. Sensowność tego przedsięwzięcia nie była dla mnie tak oczywista, jak dla niego. Wahałam się.
- Powiem tak: to jest niebezpieczna gra. Podejmując się tego zadania będę to robić nielegalnie. Nie mam licencji – zaznaczyłam, wznosząc do góry palec wskazujący.
- E, chyba nie będzie kłopotów – palnął lekkomyślnie.
- Mogą być, i to wielkie, jeśli dana osoba zorientuje się, że jest śledzona. Wystarczy, że naśle na mnie gliny i jestem ugotowana – odparłam sucho – muszę się z tym przespać.
- Oczywiście, nie naciskam – zgodził się Misiek – jednak przyznam szczerze, że bardzo mi na tym zależy. O, przepraszam na chwilę – sięgnął po telefon komórkowy, aby odebrać połączenie. Oddalił się od stolika i przeprowadził krótką, ożywioną rozmowę, po czym wrócił i oznajmił lekko zdyszanym głosem:
- Madziu, muszę lecieć, mam pilną sprawę. Odprowadzę cię do domu – zaproponował.
- Nie ma potrzeby – zaoponowałam – jest jeszcze wcześnie. Dam sobie radę – uspokoiłam go, widząc jak na mnie patrzy.
- No dobrze – skapitulował – tylko uważaj na siebie. Odezwę się, pa – obrócił się na pięcie i pobiegł w kierunku wyjścia.
Wyjęłam słomkę ze szklanki i jednym haustem wychyliłam resztę napoju. Przyjemne ciepło rozpłynęło się po całym ciele. W pewnej chwili poczułam na sobie czyjeś spojrzenie. Zerknęłam ostrożnie i zdrętwiałam.

Wstałam energicznie czując, jak burzy się we mnie krew. Gdzieś już widziałam tą twarz: mężczyzna po pięćdziesiątce, lekko opalony, dobrze ubrany, mógł się jeszcze podobać. "Tak!" - wykrzyknęłam w myślach - "teraz go poznaję, szef Policji, skubany... skąd on się tu wziął?" - zadawałam nieme pytania. Nie wiedziałam, czy uciekać, stać w miejscu, a może dać mu w mordę i spokojnie odejść. Wybrałam jednak inną opcję. Podeszłam do stolika, przy którym siedział delikwent. Nieruchomo wpatrywał się we mnie całkiem jeszcze młodymi oczyma, z których jednak wiało chłodem.
- Czego pan chce - warknęłam zaczepnie.
Uśmiechnął się i wykonał ten swój charakterystyczny gest, drapiąc się za uchem.
- Pani Madziu, po co te nerwy. Tak sobie siedzę przecież... - oparł brodę o splecione dłonie, lustrując mnie intensywnie. Rękawy marynarki brzydko się pomarszczyły w ramionach.
- Właśnie widzę - odparowałam ironicznie - i co, zadowolony z przebiegu wypadków? - rzuciłam mu wyzywające spojrzenie. Wytrzymał ten manewr. Na jego czole jednak pojawiły się drobne kropelki potu.
- Pani Magdo, to nie tak... - zaczerpnął powietrza, szykując się na dłuższy wywód.
- A jak - przerwałam mu prawie krzycząc - co mi pan tu pieprzysz, jakieś farmazony. Przecież wszyscy wiedzą, o co chodzi.
- Jacy wszyscy, dziewczyno.. - zaczął kręcić głową z dezaprobatą.
- Ja się już zastraszyć nie dam. Tyle powiem. I nie łaź pan za mną, bo wezwę policję.
Facet wybuchnął gromkim śmiechem. Z jego oczu poleciały łzy, ciałem targały rytmiczne konwulsje.
- Kobietko, nikt za tobą nie łazi, odpuść sobie. A najlepiej to proponowałbym do lekarza. Coś zdrówko szwankuje - zachichotał złośliwie.
Krew w moich żyłach osiągnęła chyba temperaturę wrzenia. Piekły mnie policzki. Kanalia, teraz próbuje mnie wykończyć. Psychicznie. Ale ja się nie dam. O nie! Nie wie, z kim ma do czynienia, kreatura jedna.
- Słuchaj pan - wycedziłam, pochylając się i opierając dłonie na stoliku - ja się na tych wszystkich waszych technikach doskonale znam. Więc nie mnie wciskać kit. A o zdrówko to chyba pan musi zadbać, latka już nie te - dodałam zgryźliwie i uśmiechnęłam się triumfująco, widząc, jak mojemu rozmówcy rzednie mina.
- Ostra jesteś, prawie jak ojciec - skrzyżował ręce na klatce piersiowej - tylko co mu z tego... - pokiwał wymownie głową.
- Słuchaj gnoju, jeśli jeszcze raz zobaczę cię w pobliżu, podejmę odpowiednie środki zaradcze, bądź tego pewien. A teraz żegnam pana i mam nadzieję nigdy nie spotkać.
- słuchaj mała, za obrazę... - jego głos zniknął we mgle.
Wyszłam z lokalu. Teraz dopiero zdałam sobie sprawę, jak bardzo jestem roztrzęsiona. Wszystko we mnie pulsowało. Furia, żal, na przemian z przygnębieniem ogarniały mój umysł. Miałam jednak rację.To było morderstwo.
Nawet nie wiem, jak doszłam do domu. Na podwórku pod blokiem stał Michał z psem. Trochę mnie to zdziwiło. Miał przecież jakąś sprawę do załatwienia. Podeszłam do niego.
- Już w domu? - zapytałam
- A tak - uśmiechnął się - Fałszywy alarm. Właśnie zamierzałem iść po ciebie.
- Już nie musisz, jestem na miejscu. Cała i zdrowa.
- Cieszę się. Ale jakaś roztrzęsiona jesteś - przyjrzał mi się badawczo - stało się coś? - zapytał z nutką niepokoju.
- Skądże - odparłam zdawkowo. Chyba nie uwierzył, ale to już jego problem.
- Idę do domu - mruknęłam i powlokłam się do klatki schodowej.

Opublikowano

A mnie coś się zdaje, że to wszystko zmierza do jednego punktu, jednej osoby- wątki nawijają się na kogoś. Tylko kim ta osoba jest? Myślę że zdrętwiałaby gdyby zobaczyła swego ojca- cokolwiek się z nim dzieje. Śmierci nie można oszukać, ludzi owszem. Pozdrawiam.

  • 2 miesiące temu...
  • 4 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @EsKalisia Też tak mam - jak jest lato, chcę zimy i odwrotnie, jak zjem coś słodkiego, muszę kwaśne albo słone - trudno za sobą samą nadążyć :)
    • @andrew Ta scena na Kołobrzeskiej plaży – zimna, pusta, cicha – jest idealnym tłem dla tego momentu, gdy świat jeszcze nie ruszył, a ty możesz "zatrzymać myśli na wczoraj". Podoba mi się antropomorfizacja słońca, które "zastanawia się, czy warto wstawać" – to zabawne i czułe zarazem. A na zakończenie możesz wyciągnąć atu i zacząć dzień po swojemu. Spokojny, łagodny wiersz. Jak ten poranek. :)
    • Wiersz, który dotyka uniwersalnego doświadczenia wojny, jej wpływu na psychikę ludzką i nieusuwalnych śladów, jakie pozostawia.
    • Tam, gdzie fale Bałtyku biją o piaszczysty brzeg, a wiatr szumi w starych kniejach, żył niegdyś dumny lud Prusów. Choć mieczem i ogniem narzucono im władzę Zakonu Krzyżackiego, w sercach wciąż pozostawali wierni dawnym panom: Słońcu, Księżycowi i Ziemi. Najświętszym miejscem pruskich plemion, ukrytym przed wzrokiem najeźdźców, była świątynia w Romowe. To tam, w cieniu wiekowych drzew, rezydowali potężni bracia: Perkun – władca gromów i Ugnis – pan świętego ognia.   Pewnego dnia bogowie ci, chcąc sprawdzić wierność swego ludu, przybrali postać zwykłych wędrowców. Przemierzali pruskie ostępy, zaglądając do wiosek i świętych gajów. Perkun kroczył z podniesionym czołem i uśmiechem, widząc, że wiara przodków wciąż tli się w sercach ludu mimo krzyżackiego panowania. Ugnis jednak chmurzył się z każdym krokiem. Jego bystre oko dostrzegło, że w wielu gajach święte ogniska przygasły, a opieka nad żywiołem ognia zeszła na dalszy plan. W sercu boga zaczęła kiełkować zazdrość i uraza.   Tymczasem na ziemiach tych pojawił się nowy cień – komtur krzyżacki Mirabilis. Podstępny ten rycerz, władający z drewnianego zamku Lenceberg nad Zalewem Wiślanym, uknuł plan okrutny i krwawy. Rozesłał posłańców do najznamienitszych pruskich rodów, zapraszając wodzów i starszyznę na wielką ucztę. Obiecywał pokój i braterstwo, a zwabieni wizją końca walk, Prusowie przybyli tłumnie, nie przeczuwając zdrady.   Stoły ugięły się od jadła i napitków, a gwar rozmów wypełnił salę biesiadną. Lecz gdy uczta dobiegała końca, a umysły gości były już mętne od miodu i wina, Mirabilis wraz ze swoją świtą chyłkiem opuścił komnatę. Na jego znak ciężkie wrota zatrzasnęły się z hukiem, a rygle opadły. Po chwili pod drewniane ściany podłożono ogień. Gdy pierwsze płomienie zaczęły lizać ściany, a dym gryźć w oczy, Prusowie zrozumieli, że znaleźli się w śmiertelnej pułapce. W obliczu straszliwej śmierci, ich głosy zlały się w jeden potężny krzyk rozpaczy. Wznosili modły do potężnego Perkuna, błagając go o ratunek przed żarem, który trawił ich ciała.   Perkun, będąc wciąż w pobliżu, usłyszał wołanie swego ludu. Jego serce ścisnęło się z żalu, lecz nie miał władzy nad płomieniami. Zwrócił się więc do towarzysza: — Bracie Ugnisie! Powstrzymaj żarłoczne języki! Nie pozwól, by ten zdradziecki ogień strawił naszych wiernych! Lecz Ugnis, pamiętając zaniedbane paleniska w świętych gajach i słysząc, że konający wzywają tylko imienia Perkuna, odwrócił wzrok. Zazdrość o sławę brata, którą ten cieszył się nawet wśród dalekich Słowian, zaślepiła go. — Nie do mnie wołają, więc nie ja im pomogę — rzekł chłodno, pozwalając, by pożoga dokończyła dzieła zniszczenia.   Widząc nieugiętość brata, Perkun podjął błyskawiczną decyzję. Nie mógł ocalić ciał, które zamieniały się w popiół, lecz mógł ocalić to, co najcenniejsze. Zanim ostatnie tchnienie uszło z piersi Prusów, bóg gromu chwycił ich dusze i przeniósł je w pobliskie, potężne dęby. Drzewa, przyjmując w siebie cierpienie płonących ludzi, w jednej chwili zmieniły swój kształt. Ich pnie powykręcały się w agonii, a konary skurczyły, przypominając ramiona wzniesione w błagalnym geście.   Od tamtego strasznego dnia, żaden Prus nie ważył się podnieść siekiery na te sękate dęby. Wierzono, że drzewa te czują ból tak samo jak ludzie, a w ich wnętrzu wciąż żyją zaklęci przodkowie. Zniszczenie takiego dębu skazałoby duszę na wieczną, mściwą tułaczkę po świecie. I choć minęły wieki, a po zamku Lenceberg nie został nawet kamień, gdzieniegdzie na dawnych pruskich ziemiach wciąż stoją samotne, powykręcane dęby. Mają już ponad tysiąc lat i wciąż szumią dawną pieśń. Gdy mijasz takie drzewo, wstrzymaj krok i pochyl czoło. Pamiętaj, że nie są one naszą własnością. Należą wciąż do dusz, które przetrwały ogień zdrady.  
    • @Omagamoga czasami to świat jeździ nim popychany ręką depotów po piaskownicy.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...