Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Mateusz i Beata zaczęli spotykać się coraz częściej. Rodzice Beaty nie byli zachwyceni nową znajomością córki, ale sądzili, że jej przejdzie. Tymczasem, pewnego wiosennego dnia...

- Mamo! – krzyknęła już w progu rozgorączkowana szczęściem Beata. Właśnie wróciła z niedzielnego spaceru z Mateuszem. W ręku miała oszałamiający bukiet kwiatów, z którym wkroczyła do kuchni. – Mamo... patrz. – szepnęła z przejęciem i wyciągnęła przed siebie dłoń z pierścionkiem.
- O, jaki ładny. Kupiłaś sobie? – Beata spojrzała na matkę z niedowierzaniem a wtedy ta zrozumiała co się święci. – Och...
- Tak!
- Ale...
- Wiem! Piękny, prawda? To malachit, mój kamień według horoskopu majów. Och, Mateusz był taki romantyczny...
- Ale kochanie, jesteś pewna, że...
- Że co? – nie bardzo wiedziała o co matce chodzi.
- Że tego właśnie chcesz. – szepnęła niepewnie. Beata opuściła ręce z kwiatami i pierścionkiem – Córciu, przecież on ma prawie 40 lat...
- Wiedziałam, że nie zrozumiesz. Mamo, on jest wspaniały! Potrafi mnie wysłuchać, rozumie mnie. Jest dobrze wykształcony, inteligentny. Dobrze zarabia. Jakoś nie widzę takich kandydatów z swoim wieku! Oni są tacy dziecinni! Ich żarty są puste i małostkowe, są uciążliwi. Nie rozumiesz tego? Poza tym widzą we mnie jedynie fajną laskę, którą nie mam zamiaru być. Chcę być kobietą! A Mateusz daje mi takie poczucie.
- Kochanie, zrozum, ja chcę tylko, żebyś była szczęśliwa.
- Jestem! Nie widać tego? Kto przywrócił mnie do życia po... w zeszłym roku? On. Był przy mnie cały czas. My się naprawdę kochamy mamo.
- Jeśli jesteś tego pewna...
- Jestem – Beata poszła do swojego pokoju wstawić kwiaty do wazonu i przebrać się. Po chwili wróciła do Jolanty – Mamo? Cieszysz się?
- Tak skarbie, to wspaniale. – odpowiedziała spokojnie – Mam nadzieję, że Cię nie zrani.
- Jeśli tak, to my mu pokażemy! – dodała z uśmiechem Beata.
- O i to jak! Pokaż ten pierścionek. Ach, jest naprawdę piękny.


Kubicki w tej samej chwili siedział w pubie ze swoim najlepszym kumplem jeszcze z okresu studiów. Przez intensywną pracę nie za często widywali się w ostatnich miesiącach.

- Niemożliwe – stwierdził Paweł – Kto to jest?! Ja muszę ją poznać. No nie wierzę!
- Sam niedowierzam, ale to prawda – odparł z uśmiechem.
- Ale jak to możliwe? Co za sidła rozstawiła ta kobieta, że w nie wpadłeś po uszy?
- Wciąż się zastanawiam w czym rzecz. Może po prostu już czas, by się ustatkować?
- I kto to mówi?!
- Tak, tak.
- Nie no stary, taką rewelację musimy oblać. Rezerwuj sobie piątek, urządzimy Ci przedsmak wieczoru kawalerskiego.
- Nie wygłupiaj się mały. Bez szaleństw, proszę. – ostrzegał przyjaciela, bo wiedział, do czego Paweł jest zdolny.
- Ty nic się nie bój, już my sobie damy radę. Podzwonię do chłopaków i dam Ci znać co i jak. Ok?
- Dobra, ale...
- Żadne ale. Niejedna panienka chciała Cię na dobre i złe, aż tu w końcu Baśka... Proszę.
- Beata.
- Aha, no może i być Beata. To jak? Kiedy ją poznam?
- Jakoś możemy się umówić, np. wspólne kino, weźmiesz swoją Kaśkę.
- Dobra. A tak w ogóle to powinieneś oberwać.
- Za co?
- Od kiedy dowiaduję się o wszystkim ostatni? Trochę z nią przecież kręcisz a dziób na kłódkę cały czas.
- A daj spokój, po prostu nie byłem pewien czy to to.
- A kiedy sobie toto uświadomiłeś?
- Kilka dni temu. Ona jest naprawdę inna.
- Inna?
- No tak. Nie wiem na czym to polega. Zaczarowała mnie – powiedział ze śmiechem.
- No, stary, ja Ci radzę uważać. Takie wróżki to może i są fajne, ale do czasu.
- Spoko mały, mam rękę na pulsie.
- No, póki co Mati to Ty szalejesz na punkcie jakieś młodej laski a wiesz jakie one potrafią być. Skąd wiesz, że się jej nie znudzisz za miesiąc?
- Ona mnie kocha, to widać w oczach.
- A Ty?
- Co ja?
- No czy Ty ją...
- Chyba tak. Inaczej bym tego nie robił, nie?
- Hm, chyba wiesz co robisz.
- Hm, chyba wiem.
- Ale i tak póki nie zobaczę nie uwierzę, że dobrowolnie oddajesz się monogamii! Heh – Paweł nie mógł przestać żartować z kolegi, z jednej strony przez zaskoczenie o jego decyzji, z drugiej przez obawę o jego przyszłość.

Skłoniło to Mateusza do zastanowienia się nad słowami przyjaciela. Ostatnio zajmuje się projektem dla całkiem niezłej klientki. Flirtowali sobie, umówili się nawet luźno na drinka. I teraz ma z tym definitywnie skończyć? Olśniło go, że musi tę sprawę jeszcze raz gruntownie przeanalizować.
Z rozmyślań wyrwał go telefon.


- Cześć Misiu!
- Cześć skarbie i jak?
- Tak jak myślałam, na początku byli na nie, ale ich przekonałam. Mówiłam Ci, że będzie dobrze!
- No to cieszę się.
- Wyjdziemy dziś gdzieś?
- Jasne, bo od jutra mam sporo pracy i nie będzie nam łatwo się umówić.
- Ooo... szkoda.
- Będę po Ciebie o 20-tej.
- Dobrze, to całuję!
- Ja też, pa!
- Pa.

Mateusz schował telefon i zapatrzył się w stojącą przed sobą szklankę.

- Co jest? – Paweł nie wiedział jak odczytać posępną minę „zakochanego” przyjaciela.
- Nic.
- No przecież widzę, że zmarkotniałeś.
- Przez Ciebie skubańcu.
- A co ja takiego zrobiłem?!
- Kończ piwo, muszę jeszcze załatwić parę rzeczy.
- Dobra, dobra.


Kubicki pożegnał się z Pawłem i wrócił do siebie. Stamtąd zadzwonił do Heleny – nowej klientki i umówił się z nią. Spotkali się niedługo potem w klubie jazzowym. Rozmowa toczyła się głównie na tematy ogólne lub dotyczące szykowanego projektu. Mateusz widział jednak, że Helena ma ochotę na coś więcej. Zaproponował więc obejrzenie wstępnych szkiców u niego w domu.




c.d.n.

Opublikowano

prawdę powiedziawszy kochani, to ja się tym razem kilku uwag spodziewałam :) ale jeśli wszystko w porządku to cieszę się bardzo i spieszę do pisania kolejnych części,
dziękuję pięknie za motywacje Basiu, Leszu i Pedro :)

Opublikowano

a jakich uwag? skoro leszek żadnych nie ma i niczego nie pokazuje palcem, to co my mamy. jest ok. opowieść nabiera rumienców, a dialogi nie skrzypią , więc gitara. owszem, jako że ja to ja i pisze tak jak pisze, to z checią zobaczyłbym jak kobietka(czyli ty) ze zwyklej , historii robi nagle pieklo na ziemi. krew , lzy i bluzgi . zwrot akcji i stylu o 180 stopni. to mogloby być ciekawe. ale wiem że nie każdy tak potrafi. nie każdy lubi. i nie każdy czuje diabelskiego blusa. dlatego zadowalam sie zwyklymi pozornie banalną historią, ponieważ życie to nie film i zwykle toczy się tak jak w twoim tekscie:ludzie mozolnie poszukują w nim szczęscia, starając sie nie potyknąć na wybojach, co zresztą nie zawsze sie im udaje. podoba mi się.

Opublikowano

Sanestit, Ty mnie nie przedrzeźniaj! ale miło, że ktoś czeka :)

Krzyśku, nie tyle o uwagi dotyczące zapisu tekstu, które świetnie wychwytuje Leszek mi chodziło, ile właśnie o stronę akcji i kierunku, w którym całość zmierza. Diabelski blues.. :) no tak, niektórzy go posiadają, nawet kilka osób na tym forum, palcem wytykać nie bedę:) no i im z tym dobrze, boję się, że w moim wykonaniu mogłoby się to skończyć delikatnie mówiąc fiaskiem :) ale... kropki na tym opowiadaniu jeszcze nie postawiłam :) jeszcze zobaczymy jak się to zakończy.

Opublikowano

Tak czułam, że jak dzisiaj otworzę tę stronę załapię się na następną część. Rzeczywiście zwrot w akcji się pojawił, ale mam wrażenie, że tu oprócz tej zdrady kroi się jeszcze coś innego, bo gdyby na tym się skończyło, umiałabym sama dopowiedzieć historię do końca. Czekam na dalszy ciąg i zobaczę czy mam rację :)
"- Jestem – Beata poszła do swojego pokoju wstawić kwiaty do wazonu i przebrać się. Po chwili wróciła do Jolanty – Mamo? Cieszysz się?" - czy we wcześniejszych częściach podałaś, że mama ma na imię Jolanta? Jeśli nie, to tą Jolantę trzebaby było zastąpić synonimem słowa mama.
"Co za sidła rozstawiła ta kobieta, że w nie wpadłeś po uszy?" - nie jestem pewna czy połączenie dwóch związków frazeologicznych w zdaniu jest poprawne. Jeśli tak, to proponowałabym: /Jakie sidła musiała rozstawić ta kobieta, że w nie wpadłeś po uszy/.
"Zaczarowała mnie – powiedział ze śmiechem." - nie pasuje mi, może lepszy byłby imiesłów - powiedział, śmiejąc się. Ale chyba się czepiam :).
Dialogi perfekcyjne, jak zawsze.

Opublikowano

to dobrze, że nie uśpić zupełnie, Jay :)

mam nadzieję Gosiu, że uda mi się poztywnie czytelnika zaskoczyć :)
imię Jolanty podałam wcześniej, poprzednie uwagi przemyślę, dzięki :)

Kocico, bardzo mi miło, że czytasz :)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Gdy widziałem Cię po raz pierwszy, zbiegałeś ze wzgórza  Dookoła szumiał wielkopolski las Oczy miałeś smutne, nos zaczerwieniony  Lśniące bordowe serce zdobiło Twój pas I sam nie wiedziałem, dlaczego na Cię patrzę Tak natrętnie, pytałem się sam Bo czułem, jakbym miał Cię już wcześniej i zawsze Tak czułem, kiedy ujrzałem Cię tam Ktoś śpiewał: „Złote Piaski, ach, Złote Piaski!  Kto był w nich choć przez chwilę, temu przyśnią się nie jeden raz.” Spojrzałeś na mnie, a oczu Twych zieleń Odbiciem była przyjeziornych traw Sarna w biegu zatrzymana, młody jeleń Letni anioł, niepomny ludzkich spraw I nie wiedziałem, dlaczego na mnie patrzysz Co we mnie widzisz, pytałem się sam Czy na Twojej twarzy widzę wzruszenie? Dałeś mi uniesienie, lecz co ja ci dam? I wciąż ktoś śpiewał: „Złote Piaski, ach, Złote Piaski!  Kto był w nich choć przez chwilę, temu przyśnią się nie jeden raz.” Wtem sięgnąłeś drżącą ręką, mój mały Do mej ręki, aby tkliwy dać mi znak Uściskiem czułym Ci odpowiedziałem I ujrzałem twoje usta, uśmiechnięte w wielkie „tak” Tak jak wtedy żeśmy na tym wzgórzu stali Tak ja nadal stoję z Tobą w moich snach Choć niewiele nam wspólnego czasu dali Tak ja nadal jestem z Tobą w moich snach I sam śpiewam: „Złote Piaski, ach, Złote Piaski!  Kto był w nich choć przez chwilę, temu przyśnią się nie jeden raz.”
    • @Waldemar_Talar_Talar Po Targach w Krakowie ustalimy poetycką''wymianę myśli''.Jestem z moim Wydawnictwem i niby powinno być łatwiej bo to drugie ''wyjście'' a trochę ''zatrzymuje ''w biegu codziennych spraw...Dziękuję raz jeszcze.
    • @Waldemar_Talar_Talar Waldemarze, dziękuję za pamięć, jest kontakt prywatny do każdego, serdeczności :)
    • Drzwi autobusu rozsunęły się. Był to już ostatni, zjazdowy kurs  i kierowca nie zamierzał nawet udawać,  że nie chcę spędzać na postojach  więcej czasu niż wymagała tego  absolutna konieczność,  polegająca na wejściu lub wyjściu poszczególnych pasażerów. Nielicznych już co prawda. Sennie oklapłych na twardych, plastikowych  siedzeniach a wąskiej, topornej budowie. Większość wracała z pracy lub jakiś przedłużonych do granic spotkań towarzyskich czy biznesowych. Marzyli jedynie o kąpieli, spóźnionej kolacji i kuszącej miękkości łóżkowego materaca. Tył pojazdu jak to zwykle w tych godzinach, okupowali pijani oraz bezdomni. Wyjęci spod prawa. Bez biletu, przemierzający pulsujące uliczne arterię tego miasta spotkań kultur i inspiracji.  Wyrzuceni w mrok parkowych ławek, opuszczonych squatów  czy zagrożonych zawaleniem kamienic. Czy tak jak w tym długim jak wąż pojeździe. Wysłani przez społeczne oskarżające oczy, na jego ogon. By tam w kręgu kamratów. Nużać się w niepochamowanej głębi  upadku swego człowieczeństwa.     Traf a może i przeznaczenie  wskazało tego wieczoru,  że pośród tych wyrzutków  można było dostrzec twarz człeka, który na pierwszy rzut okiem  nie pasował tam wcale  ani zachowaniem ani tym bardziej ubiorem. Twarz jego nie zdradzała nic.  Żadnej zmarszczki ani bruzdy, mogącej wskazywać na to,  że myśli nad czymś natrętnie  lub że rażą go rozmyte, astygmatycznie zniekształcone światła latarni. Nie wyglądał na zmęczonego ani sennego. Utkwił wzrok w jednym punkcie,  zaparowanej lekko szyby. Gdyby autobus był jakimś zabytkowym, przedwojennym modelem. Można by uznać za stosowne  i jak najbardziej uzasadnione stwierdzenie,  że pasażer wyglądał jak duch  nawiedzający kabinę pojazdu.     Wnioskować by tak można po tym,  że odziany był w długi, sięgający kostek  dwurzędowy płaszcz o barwie świeżego popiołu z kominka. Tweedowy o kroju oksfordzkim, zdradzającym solidne pochodzenie tkaniny  jak i bardzo wysoki poziom uszycia. Biała jego koszula zgrabnie kontrastowała z granatowym krawatem w złote prążki, zawiązanym z najwyższym pietyzmem  na podwójny węzeł windsorski. Spodnie również szare, o szerszych nogawkach od kolana w dół, z wyraźnie klasycznym fasonem  i dokładnie zaprasowanym kantem, zgrabnie zasłaniały sznurówki lekko podpalanych, brązowych brogsów wykonanych bezsprzecznie ręką mistrza szewskiego a nie maszynowo. Ubiór wieńczyła brązowa czapka w stylu birmingandzkiego kaszkietu  o uciętym ledwie widocznym daszku.     Autobus ruszył w stronę  kolejnego przystanku. Za jego wiatą był zlokalizowany jedynie stary wyłączony już dawno z użytku cmentarz. Ostatni pochówek odbył się na nim jakieś pięćdziesiąt lat wstecz. Pełny był jednak tych cudownych, artystycznych nagrobków, które mimo wielu uszczerbków, uszkodzeń i bezmyślnych dewastacji młodzieży, nadal cieszyły oko tak pasjonatów sztuki  jak i odwiedzających nekropolię żałobników.     Niski, ułożony z na ciemno wypalanych cegieł mur cmentarza Był granicą dla doczesności, która mimo upływu pokoleń  nie miała śmiałości  naruszania spokoju zmarłych. Stare dęby, olchy i świerki Jak strażnicy rozpościerały długie gałęzie  nad marmurowymi grobami. Kuny, lisy i szczury dorodne jak małe koty brodziły ścieżki w  niekoszonych od dawna trawach  i rozplenionych powojach czy koniczynach. Bacznie obserwowane z góry  przez czarne, smoliste ptactwo cmentarne.  Zagony kruków i gawronów, potrafiły swym hałasem  zbudzić duszę z grobu. I wysłuchać jej żali czy próśb. Na skrzydłach rwały w noc ich tabuny. Ku gwiazdom rozsianym  na letnim nieboskłonie. By zanieść te prośby przed oblicze Boga. Gdzieniegdzie w noc, zachukał puchacz, to krzyż żeliwny, przekrzywił się z jękiem. To znów znicz dopalił się, pogrążając czuwająca u ognia duszę w czerni niepamięci.   Kierowca miał zamiar nawet przestrzelić ten przystanek bo kto mógłby,  chcieć wysiadać na nim  o tak niegościnnej porze. Zresztą stróż cmentarza, zamknął jego furtę jakieś trzy godziny temu, sprawdzając wprzód  to czy aby zmarli jedynie ostali na jego włości. Nawiedzić więc zmarłych  w mroku nocy było nie sposób. Zresztą po cóż? Zbliżając się z dużą prędkością do wiaty, kierowca wyczuł wręcz podświadomie  jakiś ruch na końcu pojazdu. Rzucił pobieżnie wzrokiem  we wsteczne lusterko I o mało nie wypuścił kierownicy z rąk. Ze zdumieniem dojrzał u ostatnich drzwi  bogato ubranego jegomościa, który jedną ręką uczepiony rurki, drugą dawał mu wyraźny sygnał ku temu że zamierza wysiąść na odludnym przystanku.  Więc usłużnie zwolnił i wjechał na zatokę. Otwierając jedynie ostatnie drzwi.   Depresyjna niemoc była mi dziś łańcuchem, którego piekielne ogniwa skuły mnie jakimś diabelskim zaklęciem z tą zdezelowaną wiatą. Praktycznie nieużywaną  i posępnie zniszczoną przez grupy młodzieży. Wybite szyby i oderwana w połowie ławeczka, cieknący, dziurawy dach i wszechobecny brud Były mi i tak milszym widokiem niż  zimne ściany mojego mieszkania. Myśl o tym, że miałbym tam wrócić  a od jutrzejszego poranka,  po nieprzespanej nocy. Znów przybrać maskę uśmiechu i normalności Wprawiała mnie w szalenie, głęboką rozpacz.     Jaki to wstyd,  że muszę płakać gdzieś na odludziu. Bo nie mam nikogo. Bo mam maski,  które nie pozwalają mnie dostrzec. Mam uśmiech na twarzy, który kamufluje łzy. Poświęcam się celom, które są puste. Kocham tą której nie zdobędę nigdy. Piszę wiersze, które przepadną.  Nigdy nie wydane. Dlatego przyjeżdżam tutaj. Żeby patrzeć w jedną, pewną i niezawodną wizję przyszłości. Na cmentarz. Dlaczego miałbym oszukiwać swoje myśli. Umrę, Wkrótce. I trafię na podobny cmentarz. Tu nie będę już udawał. Będę wolny. Od choroby życia. A czyż to samo nie wystarcza by nazwać śmierć wybawieniem? W to wierzę, że po śmierci będę szczęśliwy.     Z zadumy wyrwał mnie autobus,  ostatni już dziś według rozkladu. Może nie zwróciłbym na niego uwagi  bo codziennie przecież przecinał jezdnię nawet nie zadając sobie trudu by zatrzymać się w zatoczce. Kierowca był chyba nawet nie świadom tego, że moja osoba siedzi pod wiatą, każdego wieczora. Śpieszno mu było do domu.  Pewnie miał dzieci i żonę. Kogokolwiek kto czekał na jego powrót. Dziś jednak było inaczej. Autobus wyraźnie zwolnił jakieś dwadzieścia metrów przez zatoką  i włączył kierunkowskaz do skrętu. Zajechał, parkując idealnie tak by zmieścić całe nadwozie w obrysie zatoki. Przez chwilę nawet przemknęło mi przez myśl że tym razem kierowca dostrzegł mnie  i wiedząc, że to zjazdowy kurs  ulitował się nademną. Drzwi jednak naprzeciw mnie  były zamknięte na głucho. Miast tego otwarły się te ostatnie  i wydawało mi się,  że wysiadła tylko jedna osoba. Autobus ruszył dalej,  wzbijając lekki dym z rury wydechowej. Gdy warkot silnika się oddalił. Posłyszałem kroki.     Z narożnika wiaty wychynęła  postać mężczyzny. Młodego i postawnego. Był ubrany przedziwnie. Schludnie lecz niesamowicie staromodnie. Widać obydwaj byliśmy mocno zdziwieni  natrafieniem na siebie  o tak niecodziennej porze w tak osobliwie, odludnym miejscu. Podszedł do mnie jednak  i poprosił o papierosa. Odparłem, że pale jedynie mentolowe. Wie Pan - zaczął niepewnie - nigdy takowych nie paliłem. Ale tytoń to tytoń. Wyjąłem więc paczkę z kieszeni bluzy i wziąłem dwa papierosy.  Podałem mu jednego, włożył go szybko do ust  I nadstawił się ku płomykowi zapalniczki. Odpaliłem też dla siebie i zaciągnęliśmy się  ochoczo pierwszym dymkiem. Uchylił kaszkiet i podziękował mi serdecznie.     Minął wiatę i skierował się  ku zamkniętej bramie cmentarza. Zawołałem za nim  Proszę Pana. Pan tutaj na cmentarz? Dziś już zamknięty dla odwiedzin. Musi Pan przyjść jutro. Zaśmiał się serdecznie i rzucił  Ja wracam tylko do domu Tak przez zamknięty cmentarz? Ciemną nocą? Tam nie ma nawet latarni. Nie boi się Pan? Teraz już nie przystoi mi się bać. Ale jak żyłem to się bałem.  Bałem się Drogi Panie  życia w samotności i kłamstwie. Teraz już jednak mam spokój. Wieczny odpoczynek od życia. Skończył to zdanie i rozmył się jak duch W progu cmentarnej bramy.  Dopaliłem papierosa. I wstając z zamiarem powrotu do domu. Rzuciłem jeszcze w czerń bramy. Doskonale Pana rozumiem. I już się nie boję.    
    • @tie-break

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

       U nas jest ogłoszenie, żeby nie dokarmiać gołębi. W kominach zakładają gniazda i zapychają. Wiem, zeskrobać nie można, tego, co zostawiają. A sikorki - cwaniarki :)   @huzarc Dzięki, że poczułeś się gościem pod wierszem :)   @Marek.zak1Wszystko możliwe, podobno kota można zagłaskać, ale daleko jest, dzięki :)  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...