Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

pana jezusa poznałem przy okazji
stania w kolejce. nie smakował
zbyt dobrze. uczyłem się wtedy
nosić swój pierwszy garnitur.

kiedy podczas pewnych świąt
akurat obchodził urodziny
znalazłem jego ślad w dłoniach
rodziców. nie wiem dlaczego
tak im zależało bym go skruszył
i przełknął z uśmiechem.
podobno trzeba. mimo wszystko
głupio w ten sposób pozbywać się boga.

raz w kościele tak do mnie przylgnął
że dwie minuty zlizywałem go
z podniebienia. matka mówiła że
wreszcie powinien zejść. do dziś
zastanawiam się co miała na myśli.

Opublikowano

nie chciałam komentować - mimo wszystko zostawię po sobie słowo (a nawet słowa).
otóż - Pan Bóg bądź Jezus to nazwy własne. i chyba powinno się pisać je wielkimi literami. wszak jeśli napiszesz 'bóg' to w sumie nie wiadomo o jakiego 'boga' ci chodzi. a w tym tekscie poruszany jest problem Boga, który jest tylko jeden. to samo z Panem Jezusem.
kwestii merytorycznej poruszać nie będę - widocznie nie dla mnie takie pisanie :-)

pozdrawiam
kalina

Opublikowano
Letnia sukienka

tytuł jest zaprzeczeniem treści. Proszę mi to udowodnić. Wydaje mi się, że tekst nie został zrozumiany.

już przez sam szacunek do Jezusa, napisałabym Jego imię z wielkiej litery. Ja też zawsze piszę z wielkiej. W powyższym tekście szacunek wynika z treści. W tekstach okołopoetyckich mała litera przy nazwie własnej nie jest ujmą, lecz świadectwem konsekwencji autora. Konsekwencji dopuszczalnej od dawna.

nazbyt machinalny i nakręcony. Tego zarzutu nie rozumiem, lecz przyjmuję na siebie jako prawowite wrażenie Komentatorki.


stanislawa zak

To w zasadzie nie jest tekst o poznawaniu, lecz o doznawaniu. Gdyby był, zgodziłbym się gładko. A tak to w przypływie ochoty zapraszam do ponownych wgłębień i do dyskusji. ;)


kall

Co do nazw i znaczeń, wyjaśniłem w odp. do Letniej Sukienki. Poza tym jeśli pojawia się Jezus, to automatycznie wiadomo, o jakiego Boga chodzi.


Fanaberka

Dobrze kombinujesz. Dzięki wielkie za wiarę w to, że można odczytywać ten tekst bez zniesmaczeń.



Pozdrowienia dla wszystkich.

Zapraszam chętnych do dyskusji. // 51
Opublikowano

ja mam tylko jedno pytanie,a właściwie wątpliwość .Ile i jakiego rodzaju świadomość może posiadać dziecko przyjmujące pierwszą komunię ? Jeśli dobrze zrozumiałam, od tego zaczął się ten wiersz.To o czym piszesz przeżywa chyba każdy,tylko mało jest takich,którzy o tym mówią.A ta kolejka..?Co tu gadać podoba mi się.Plus z Wielkopolski do Ciebie.Pozdrawiam ciepło. EK

Opublikowano

myślę, że napisałeś wiersz pod publikę nie wyrażając w nim swoich prawdziwych uczuć.
tytuł jest zaprzeczeniem treści bo opisujesz w nim przyjęcie swojej pierwszej Komunii, którą przeżywają tylko Twoi rodzice, a TY z nutą alegorii i ironii zastanawiasz się dlaczego tak chcą i tak robią.( a to nie jest objaw pobożności. )
tyle tego.
pozdrawiam ciepło.
letnia

Opublikowano

Jej, tylko hałasu o "jezusa" pisanego mała literą. Nazwa własna, nazwa własna.. Terefere. Tutaj chyba nie chodzi o Tego Jezusa. Tutaj "jezus" ma funkcję rzeczownika pospolitego.

Bardzo ładne dwuznaczności:

"bym go skruszył
i przełknął z uśmiechem"

i

"wreszcie powinien zejść".

Oczywiście - jestem wielkim. wrażeniem. pod :)

Pozdrawiam :)

Opublikowano

mówiąc: poznałem- masz na myśli doznanie?doznanie Boga?który przylgnął do ciebie, a ty nie chcialeś przutulić sie do Niego?jak każdy zlizywałeś z podniebienia zastanawiając się nad słowami matki? czyżbyś to robił tylko dla matki?bo odrzucenie zaproszenia jest zniewagą?
czyli zjadłeś Jezusa bez przyjmowania Go? Czy tak należy rozumieć twój wiersz o doznawaniu?
pozdrawiam

Opublikowano

bardzo mnie oczarowałeś
przypomniałam sobie własną drogę poznawania Boga, którego również spotkałam po raz pierwszy "przy okazji stania w kolejce"... tyle w tym naturalnego piękna, bo prostego i szczerego
małe litery przy - pana jezusa?... a może podmiot liryczny pragnie wyrazić wciąż dręczące jego ciekawość pytanie, dotyczące Boga w ogóle: czy istnieje?, jaki jest?, kim jest i gdzie?, dlaczego wszyscy traktują go tak, a nieinaczej?... przypomniałam sobie lekcje religii i szereg przygotowań do komunii, a także następujących po komunii kolejny szereg przygotowań do świąt i poprzedzających owe uroczystości spowiedzi; nauka obejmowała mnóstwo zasad, nakazów, zakazów, wskazówek, co wolno, czego nie powinno się robić i czego powinno się unikać, by się nie zbłaźnić w Kościele, ale nikt nie wyjaśniał dokładnie, dlaczego ma tak właśnie być, a nie inaczej - to był taki mechanizm wiary
w Twoim wierszu (przynajmniej w moim odczuciu) dostrzegam proces wewnętrznego dojrzewania człowieka do świata, do Boga; widzę w nim taką prostą, szczerą naturę ludzką
dzięki za wspomnienia

Opublikowano

Wreszcie coś się dzieje pod moim tekstem! :)



Ewa Kos

Ile i jakiego rodzaju świadomość może posiadać dziecko przyjmujące pierwszą komunię ? No właśnie taką, że zapoznało się z Panem Jezusem w kościele, i że po prostu 'smakował'. I niewiele więcej. Dzięki za słowa.

Letnia sukienka

myślę, że napisałeś wiersz pod publikę nie wyrażając w nim swoich prawdziwych uczuć. Proszę o przepis na 'wiersz pod publikę', bo chciałbym więcej takich napisać, a nie wiem, jak się do tego zabrać. Nigdy nie wyrażam swoich uczuć w utworach. Robi to za mnie podmiot, z którym się nie utożsamiam.

pierwszej Komunii, którą przeżywają tylko Twoi rodzice Gdzie jest napisane, że moi (tzn. — podmiotu) rodzice przyjmują komunię? Proszę czytać uważnie.

z nutą alegorii i ironii zastanawiasz się dlaczego tak chcą i tak robią Owszem, ja (tzn. podmiot) zastanawiam się, ale bez ironii. Proszę nie mylić ironii z odautorskimi zabiegami formalnymi.

( a to nie jest objaw pobożności.) Zgadza się. Pobożny jest tekst. Przekaz. Niewychwycony najwyraźniej.


samo zło

Proszę tu wrócić i natychmiast tłumaczyć, o jakie błędy chodzi. ;) Chyba się domyślam, ale to wcale nie jest błąd. Na sucho trudno mi się bronić. Proszę chcieć. :) A komentarze są super. Rozbudziłem się.


Kasia Szymańska

Cieszę się, że nie połknęłaś haczyka i nie dałaś się sprowokować. Bardzo mnie cieszy Twój odbiór. Dzięki.




Pozdrawiam. // 51

Opublikowano
stanislawa zak Doznawanie, doświadczanie, perspektywa podmiotu w kontraście z rodzicami itp. itd. W niektórych pytaniach idziesz w dobrym kierunku. Nie rezygnuj. Ja nie mogę innym podpowiadać, najwyżej na priv. :)

izabela młynarska Bardzo serdeczne dzięki za przemyślenia, którymi chciałaś się ze mną podzielić. Cieszę się, że tekst skłonił do tak dalekiej wędrówki. Dla mnie to nagroda. Kłaniam się.


Pozdrowień część następna. // 51
Opublikowano

ja pobożności dalej nie widzę (nawet w tekście).
co do PL to nie przekazujesz poprzez niego swoich uczuć ( ile razy jeszcze to powiem? )
masz potencjał ale wydaje mi się , że nie umiesz przyjąć negatywnej krytyki.
pozdrawiam i życze miłej nocy.
Lucyna

Opublikowano

To i ja powtórzę: PODMIOT LIRYCZNY MOJEGO TEKSTU NIE PRZEKAZUJE UCZUĆ AUTORA, PONIEWAŻ TEKST MA AMBICJE BYCIA WIERSZEM, A NIE PAMIĘTNIKIEM AUTORA. GDYBY TEKST BYŁ ZAPISEM MOICH SZCZERYCH/NIESZCZERYCH 'UCZUĆ', UZNAŁBYM GO ZA OSOBISTĄ PORAŻKĘ. BRAK DYSTANSU TO PIERWSZY KROK DO GRAFOMANII.

Gdyby mi Pani udowodniła potknięcia i je uzasadniła, przyjąłbym krytykę bez słowa, jak to się nieraz zdarzało tutaj i na innych portalach. Uzasadnienie 'pod publikę' czy 'ja nie widzę' nic mi nie mówi. Ot, słowa osoby, której nie chciało się przysiąść na dłużej i pogłówkować. Nie trzeba lubić takiego pisania. Wystarczy mi 'rozumiem, ale tu i tu jest źle, ponieważ...'

Tyle. // 51

Opublikowano

O urazie nie ma mowy. :)

Ja po prostu lubię poparcie krytyki argumentacją. Wtedy wiem, co i jak ewentualnie poprawić. Póki co, zostawiam jak jest.

Pozdrawiam. Dobrej nocy. // 51

Opublikowano

z mojego deistycznego punktu widzenia wiersz mnie poruszył dwóstronie, z jednej strony nie zaciekawił, a wprawił w zadume..Także przypomniała mi się ta chwila, czekania w kolejce...
Jedyne co pamiętam to nowe okulary które ciągle mi zjeżdrzały z nosa, oraz sytuacja z sądsaidem który ciągnął mnie za rękaw, więc się z nim pobiłem i w konsekwencji musiałem całą komunie klęczeć obok ławki, pamiętam jak przeklinałem sąsiada z ławki oraz gróbą panią katechetkę która jak kat stała nademną i ostrym wzrokiem wprawiała mnie w dreszcze...

więc na koniec powiem, że jestem na tak lecz z grymasem wspomnień na twarzy

nisko się kłaniam i pozdrawiam

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @huzarc poezja którą kocham męską mięsistą bez kompromisów. Wiersz bardzo przypadł mi do gustu. 
    • @Marek.zak1 Marku tak to prawda ja np dowiedziałem się od żony że ma cellulitis wcześniej nie wiedziałem co to jest i go nie widziałem

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Zawsze twierdziłem że polskie kobiety są najpiękniejsze na świecie. I naprawdę nie ma brzydkich kobiet dla zakochanych facetów. Wiem co mówię. 
    • @AmberDziękuję Ci. Pozdrawiam serdecznie. 
    • - Komendancie! - Jegora przeszyło déjà vu.   Tym razem Jegor zbudził się wiele raźniej, wiedział też od początku, że przemawia do niego Bartłomiej. Skołował się jednak, gdy rozejżał się wokół. Byli w obozie przy wraku, było już południe. Wokół niego leżało kilka ciał, to byli wyznaczeni przez niego wartownicy, leżał tam też Ekim. Zwrócił pytający wzrok na Bartłomieja.    - Rano znaleźliśmy was nieprzytomnych. Powróciliśmy do obozu, nosząc was na zmianę, uff, to nie było łatwe, jeszcze z uzbrojeniem i bagażem… Nikt inny się póki co nie wybudził, ale skoro Komendant dał radę, to jest nadzieja na…    -  Nie. Wątpię, że dadzą radę. Mi ktoś w tym pomógł… chyba… Nie pamiętam już. Jak sytuacja w obozie?   - Woda jest na wyczerpaniu, starczy nam do jutrzejszego ranka. Pochód i ciągła praca w tartaku skutecznie wysuszyły nasze zapasy.   - W takim razie nie ma co zwlekać, ruszamy znów do miasta. Nie mamy wyjścia, cokolwiek na nas w tej puszczy czycha, dorwie nas tak czy siak. Weźmiemy kilka pustych beczek, ile ich mamy? Osiem? Biorę trzydziestu dwóch ludzi, jedna beczka na dwie osoby, reszta na straży, w drodze powrotnej się wymienią rolami, ja poprowadzę jako nawigator. Ty Bartłomieju zostań i pilnuj obozu, wrócimy jeszcze przed północą.   - Trzydziestu dwóch ludzi? To trzecia część tego ilu nam zostało… A jeśli odjąć tych, co jeszcze kurują się na statku, to prawie połowa. Damy radę się obronić, jeśli wybudzą się i ruszą na nas Sepentrionowie?   - Nie wybudzą się, a nawet jeśli, to słuchaj mnie teraz uważnie, mam plan jak zapobiec rzezi. Zrób to jak tylko wyruszę z moją ekipą.   Przygotowania nie trwały długo, gdyż nie było czasu do zmarnowania. Grupa wyposażyła się tylko w sztylety i ruszyła w stronę ruin miasta. Beczki ciążyły im, dłonie drętwiały, lecz Jegor nie zezwalał na postój. Zatrzymali się dopiero w połowie drogi, gdy wycieńczeni rozbitkowie opadli już kompletnie z sił, wtedy nastąpiła pierwsza zamiana. Do miasta dotarli zanim jeszcze zaczęło się ściemniać, mimo to, na ulicach pod listowiem panował półmrok, nikt bowiem nie nakręcił mechanizmu na wieży. Pochód był więc naprawdę błyskawiczny. Rozstawili się kręgiem wokół studni. Mosiężny kołowrót trzeba było nieco rozruszać, do jego operowania potrzebne były cztery osoby, każda więc czwórka pokolei napełniała swoją beczkę. Tyle dobrego, że przy całym trudzie w poruszeniu maszyną, nagroda była współmierna do wysiłku. By zalać beczkę w pełni, potrzebne było zaledwie jedno wiadro. Gdy je wciągnięto, wszyscy pojęli czemu kołowrót pracuje z taką trudnością, było doprawdy przeogromne!   Podczas gdy jego towarzysze zajmowali się uzupełnianiem zapasów, Jegor wywędrował w głąb metropolii. Odwiedził budynek, w którego izbie znajdował się fresk królowej Melinoë, to bez wątpienia jej twarz widział w majakach, nieopodal obozu Sepentrionów. Bezskutecznie próbował wgryźć się w arkana wyryte na ścianie, bariera językowa była nie do przeskoczenia. Zauważył jednak szczegół, który ówcześnie był przeoczył tuż przed śmiercią Heinrocha. W rogu, przy suficie pomieszczenia wisiało pod kątem małe, krągłe lustereczko. Było zbyt małe, by można się było w nim przejrzeć, zdawało się też być uformowane na wzór soczewki skupiającej. Ataman rozejrzał się jeszcze po ppmieszczeniu, w poszukiwaniu poszlak, które dalej mogły się gdzieś w okolicy skrywać. Okazało się, iż w rogu przeciwnym do lustereczka, ciągnie nię przez podłogę mała szczelina. Wyglądała ona jak drobny tunel, ciągnący się do ukrytego pod podłogą pomieszczenia. Jegor przebadał wszędy izbę, próbował naciskać dłońmi na ściany, obmacywał na pozór dziwnie wyglądające, umieszczone w murach cegły. Nic nie dawało skutku. Przegrzebał jednak jeszcze trochę fragmentów potrzaskanych mebli. Okazało się, iż pod jedną ze stert dech, które niegdyś były wystawnym szeregiek półek, ukrywał się postrzępiony właz, za którym ciągnęły się schody do ziejącej czernią piwnicy. Jegor na szybko wykonał z pęku spróchniałych desek i kawałka tkaniny oderwanej od swej koszuli, prowizoryczne łuczywo, skrzesił krzemieniem ognia i ruszył w głąb ukrytego pomieszczenia. Kamienne stopnie schodów utrzymały się w zadowalającej kondycji, mimo to Jegor zachiwał ostrożność przy schodzeniu. Łuczywo dawało światło o znikomym zasięgu, z oddali mieniły się tylko składowane w podziemnych, dziurawych skrzyniach stosty kolorowych klejnotów, trzymał więc się kurczowo ścian pomieszczenia. Zdawało się być ono podobnej wielkości, co jego górny odpowiednik. Dotarł w końcu do kolejnego przejawu technicznego geniuszu starożytnych budowniczych. Mianowicie rój ogromnych zwierciadeł wisiaj przed jego oczami, na mosiężnych stelarzach. Zwierciadła zapewniały dyskrerny pogląd, na wnętrze budynku i jego otoczenie. Był to cały system luster, o nie mniejszej zawiłości, niż soczewkowy mechanizm z wieży. Tu również znajdowało się kilka mosiężnych korb, po których przekręceniu zmieniał się obraz widoczny w zwierciadle. W ten sposób przesiasujący tu urzędnik mógł mieć wgląd na cały rozległy krąg miasta. Jegor testował po kolei różne ustawienia obrazu, w pewnym momencie natrafił na widok, którego nie kojarzył ze swoich wędrówek między alejkami. Był to ziemny lejek ze sporawym budynkiem na jego dnie. Jeden z obrazów ukazał mu również mosiężną bramę, nie tą jednak, którą tu wszedł, ta była zamknięta. Ataman dostał więc w ręce dodatkowe loszlaki, które mogły pomóc w rozwiązaniu zagadki miasta. Wracając na plac główny, zobaczył, że jego podkomendni kończą już wypełniać beczki.    - Gdy już skończycie, ruszcie do obozu beze, ja chcę się jeszcze trochę rozejrzeć po mieście. Tu jest mój kompas, dam radę wrócić bez niego. Pod żadnym pozorem mnie nie szukajcie.    Po tych słowach podążył ulicą, prowadzącą na południe. Była to prawdopodobnie główna aleja, ciągnęła się od północnej bramy, przez główny plac, aż do, jak się za chwilę miało okazać, bramy południowej. Mosiężne wrota były zaryglowane, Jegor posiłował się z nimi. Jego siła ponownie okazała się być większa od upartości rygla, brama więc staneła otworem. Za nią ciągnęły się ślady zanikającej już starożytnej, kamiennej ścieżki. Przez większość drogi trakt ten prowadził Jegora w linii prostej, u schyłku zaczął się z wolna zwijać w schodzącą w dół kotliny spiralę. Drzewa drastycznie się przerzedziły, na dnie dnie kotliny nie było już ich wcale, trudno było się też doszukać kęp traw. Zerknąwszy w niebo, Jegor ustalił, iż wieczór chyli się ku końcowi, towarzysze powinni zostawić go daleko w tyle. Tej nocy była pełnia, Księżyc wisiał w całej swej okazałości. W kotlinie, w miejscu drzew, wznosiło się coś innego. Było to nic innego jak ponure cmentarzysko starożytnych. Na jego środku wzniesione zostało mauzoleum, stylem architektury przypominało ono gmachy wzniesione w sercu miasta, bogate więc było w rozmaite zdobienia. Bez wątpienia był to grobowiec spoczywających monarchiń. Wnętrze mauzoleum wypełnione było w całości ciemnością. Liczne pajęczyny zdobiły każdy kąt licznych pomieszczeń, a pośrodku każdego z nich umiejscowione były sarkofagi, a na nich wyryte starożytnym pismem imiona władczyń. Pod tymi kamiennymi płytami spoczywały członkinie długiej dynastii, władającej miastem przez jeszcze dłuższe wieki. U schyłku korytarza, znajdowała się komnata, której wejście zasunięte było kamiennym blokiem. Jegor domyślił się, iż napis na szczycie zabarykadowanego przejścia musiał brzmieć Melinoë. Czerń omiotła szczelinę wejścia do mauzoleum, na zewnątrz panowała już noc. Tylko nikły snop srebrzystego światła rozpraszał się wewnątrz, pozwalając dostrzec choć kontury pomieszczeń. Po stopach Jegora przewiał chłód, uchylił wzrok, między szparami kamiennego bloku przeciskała się sinawa mgła. Wiła się jak zwierzę w konwulsji, po czym jej wicie splątywały się ze sobą, tworząc coraz większe kłęby.    - Welesie… coś ty wpuścił do Ludzkiego Świata - wymamrotał do siebie pod nosem.   Rzucił się biegiem ku wyjściu. Nie oglądał się, bowiem za plecami znów słyszał ten przeraźliwie łagodny śpiew, tak groteskowy w obliczu grozy, jaka panowała wokół. Starał się nie baczyć na niego, skupiał się na wsłuchiwaniu w chaotyczny stukot, jaki wywoływały podczas biegu jego buty. Dyszał jak człowiek walczący o własne życie, bo uświadomił sobie, że ma to właśnie miejsce. Echo jego sapania wracało do jego uszu, choć nie był już pewien, czy dech był rzeczywiście jego, nie znalazł w sobie odwagi, by sprawdzić, czy to ktoś inny dyszy mu na kark. Echo zamilkło, gdy wybiegł z budynku, on jednak dyszał dalej, nie zatrzymując się, wspinając na coraz wyższe kręgi spirali. Wtedy to zwrócił głowę na nekropolię, była tam ta kobieta z fresku, ta, która nawiedziła go pod obozem Sepentrionów. Przyspieszył biegu, gdy nikczemna postać wyzbyła się swojej ludzkiej formy i stopniowo waporyzowała. Sina chmura wspinała się na skróty, po zboczu, przecinając w poprzek kręgi spirali. Pojął wtedy, że ludzka jest tylko jej powłoka, natomiast wewnątrz czyhało bluźniercze wynaturzenie. Jegor był już na szczycie, biegł ile sił w nogach, czasem potykał się o wystające z drogi kamienie, lecz w adrenalinie szybko łapał na powrót równowagę. Gdy przebiegał przez bramę, nawet jej nie próbował za sobą zaryglować, wiedział, że kobieta przeniknie przez nią pod postacią mgły. Wpędził między zabudowania, próbował zgubić pościg między zawiłymi alejami, było to jednak bezskuteczne. Mgła wciąż i wciąż podążała za nim. W pewnym momencie upiorna postać zmaterializowała się przed nim. Jegor wyhamował gwałtownie nogami, upadł na ziemię, próbując zawrócić. Wpatrywał się w królową miasta tylko przez ułamek sekundy, jej diadem przywodził mu kształtem księżycowy sierp. Zza uchylonych z lekka warg, nieśmiało wyglądały błyszczące alabastrem kły, ponętny uśmiech obnażył ich niespotykaną wśród rodzaju ludzkiego długość. Wtedy dotarło do niego echo słów, jakie usłyszał z ust sennego przewodnika.    - Na Welesa, ja się tu przecie z wąpierzem mierzę! - powiedział do siebie w myślach - Podobni sobie mogą się przemóc, wiem co już muszę zrobić.   Porwał się z ziemi i mknął ku głównej alei. Wypadł przez północną bramę, biegł dalej w kierunku, na który prosto się ona otwierała. Do wieży na skarpie.   Mgła sunęła, lejąc się między pniami. Jegor zaczął już utykać ze zmęczenia, gdy przed jego twarzą pojawiła się ociemniała, szara ściana skarpy. Wicie mgły gładziły go już po kostkach, a on wykorzystywał każdy rąbek pozostałej w ciele siły, by tylko dotrzeć do kresu swego planu. Teraz mógł swobodniej biec, miał do dyspozycji kilka metrów bez roślinnej szerokości. Gdy ściana uchyliła się już dla niego wystarczająco, dał susa, łapiąc się dłońmi kamienistej krawędzi, zabujał się, wykorzystując ciężar własnego ciała i wturlał się na podwyższenie. Wystrzelił jak z napiętej cięciwy, gdy jego ciało przestało się obracać na trawie. Próbował zaoszczędzić sobie w ten sposób jak najwięcej siły i zwiększyć dystans między sobą a mgłą. Na niewiele to się zdało, mgła szybko nadrobiła dystans, wspinając się bez wysiłku po skalnej ścianie.   Wieża odcinała się na tle srebrzystej poświaty pełni księżycowej. Jegor przeskakiwał ze stopnia na stopień schodów, mgła sunęła za nim. Atramentowa ciemność wypełniała wnętrze wieżowego walca, Jegor tak naprawdę, dzięki instynktowi i dobrej pamięci uniknął ogromnej szpary w schodach. Mgła natomiast nie zwróciła na szczelinę najmniejszej uwagi, sunęła dalej za Halyjczykiem. Ataman wbiegł już na taras, obszedł go i prężnie pokonał szczeble drabiny. Stanął w izbie, próbował przypomnieć sobie instrukcje, jakie objaśniał mu profesor Heinrich kilka dni temu. Kręcił jedną, drugą korbą dla pewności, na to już nie było jednak czasu, mgła wlewała się do izby. Jegor więc postawił na desperacki krok, wybił szybę jednego z okien i usiadł na ramie. Wspinał się na dach, gdy mackowate członki mgły oplatały jego łydkę. Wyrwał się ostatkiem sił i stanął pod zwierciadłem, a przed atamanem wyłoniła się postać kobiety, bladej królowej Melinoë. Krok po kroku wąpierzyca zbliżała się do mężczyzny. Wtedy też wiatr się rychło wzmógł, a z niebios poczęły niemrawo opadać krople deszczu z zasłaniających powoli coraz większą połać nieba chmur, Jegor nie mógł dłużej zwlekać. I gdyby ktoś widział teraz to wszystko, mógłby pomyśleć, że to już dla atamana koniec, tak jednak nie było. Ataman chwycił za krawędzie sterczącego na czubku wieży zwierciadła i obrócił jego paszczę wprost na ciało upiorzycy. W izbie z mosiężnym cylindrem zdążył skoordynować jedynie soczewkę, teraz jednak zwierciadło w jego rozwartych ramionach raziło Melinoë niczym innym, jak zogniskowanymi promieniami Słońca, którymi karmił się Księżyc, tak jak wąpierz, który karmi się ludzką żywotnością.    Okropny, nieludzki syk dotarł do uszu Jegora, ciało upiornej królowej oplatywały coraz gęstsze języki żywego ognia. Wypadła poza krawędź dachu wieży, i niczym rzucona w przepaść pochodnia, ulatywała w czarną otchłań. Gdy jej ciało legło w rosnące u stóp wieży źdźbła trawy, rozproszyło się w popiół. Został po niej tylko złoty diadem z platynowym zdobieniem w kształcie księżyca.   Jegor powrócił do izby wymęczony jak po tygodniach wiosłowania. Złożył się pod ścianą i zasnął, tym razem spokojny, że rankiem się rozbudzi. Niebo zaczęło się na powrót rozpogadzać.   Powrócił przed południem do obozu. Zastał go w radosnym gwarze, wszyscy koili pragnienie świeżo uzupełnioną wodą. Ku radości Jegora, w całym tym tłoku plątał się też Ekim, rozpromieniony po długim śnie. Gdy rozbitkowie spostrzegli atamana, wznieśli huczny okrzyk.   - Gdzie byłeś Komendancie? - krzyczał Bartłomiej - Całą noc czekaliśmy w zniecierpliwieniu, jeszcze te błyski na wieży. Myśleliśmy, że będzie burza, ale się wtem się rozpogodziło.   - Daj odpocząć, wkrótce wszystkim opowiem. Czy zrobiłeś wszystko to, co ci kazałem przed wyprawą?   - Tak jest, wszystko zgodnie z instrukcjami.   - Na Tengri! Cóż to takiego? Ominęło mnie coś? - wtrącił się w rozmowę Ekim.   - Chodźmy na statek - zaproponował Jegor - wszystko się tam wyjaśni.   Podpłynęli do galery tratewką, wspięli się po drabinie, ciągnącej się po bakburcie. Remonty na statku jeszcze nie ruszyły, w całym tym zawirowaniu przygotowano do niego dopiero małą garstkę materiałów. Część rannych zdążyła się już wykurować, pozostałych przeniesiono na plażę. Jegor, Bartłomiej i Ekim zeszli pod pokład. To co tam znaleźli wprawiło Ekima w niemałą konsternację. Bowiem do ław, przy wiosłach, przykuci byli zdradzieccy Sepentrionowie, z pułkownikiem Michaiłem Zajcewem na czele, którzy dopiero co się wybudzili i byli w nie mniejszym szoku niż Ekim.    - Co to ma wszystko znaczyć?! - wrzeszczał zachlapujący podłogę śliną Zajcew.   - Jak to co? Za zdradę należy się kara. Brakuje nam ludzi, a potrzebujemy, by ktoś wprawiał galerę w ruch. Powiosłujecie sobie trochę, tylko w przeciwieństwie do nas, wbrew własnej woli - i Jegor po tych słowach zalał Sepentrionów gromkim śmiechem.   * * *   Dwa tygodnie później, reszta rannych doszła już do zdrowia i prace nad odrestaurowaniem galery szły pełną parą. Ogromna część materiałów była już gotowa, należało je już tylko umieścić w odpowiednich miejscach. Szczęściem zdolności budownicze Halyjczyków przeskoczyły oczekiwania Ekima, temu po kolejnych dwóch tygodniach wspólnej i dobrze zorganizowanej pracy galera była już gotowa. Wyrobili się na dzień przed pełnią, mieli więc wolną dobę poświęconą na świętowanie. W tym czasie też zaniesiono na pokład skarby z ruin miasta. W wieczór odpłynięcia, Ekim wraz z Jegorem wyruszyli do wieży na skarpie. Ekim był urodzonym matematykiem, temu nie miał problemu z ustawieniem soczewki i zwierciadła tak, by uchwyciło promień uciekającego Księżyca z pewnym opóźnieniem. Gdy powrócili na plażę, ciemność zapadła, a dno otaczających wyspę wód poczęło fosforyzować na mieliznach. Zwodowali statek tam, gdzie wciąż panowała ciemność i podążali dalej, wiosłując wzdłuż atramentowego szlaku. Po nieco ponad miesiącu, byli nareszcie wolni.   Gdy dotarli już do stepowych brzegów, rozładowali skarby i sprzedali łajbę, wraz z Sepentriońską załogą, z powrotem w buduńskie ręce. W tawernie dowiedzieli się, która to wyspa uwięziła ich w swe sidła. Zwała się ona Wyspą Burzową, nazwę zawdzięczała nader często panującym wokół niej sztormom. Żeglarze Morza Wewnętrznego opowiadali o niej niestworzone legendy, większość jednak opiewała, iż nikt nigdy jeszcze z tej wyspy nie powrócił. Wyspa była przez wieki omijana z dala, choć nierzadko się zdarzało, iż sztormy chwytały nieuważne statki i spychały je ku okolicznym skałom. Po tym jak załoga Jegora Wyspę Burzową opuściła, częstotliwość sztormów w tamtej części morza drastycznie spadła. Lęk przed wyspą jednak pozostał.
    • @Tectosmith Ulotna puenta w kolorze nieba.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...