Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Szliśmy powoli do przystanku autobusowego trzymając się za ręce. Delikatnie ale pełnymi dłońmi. Specjalnie wyszliśmy dużo za wcześnie. Żeby jeszcze więcej nacieszyć się tym dniem. Mieliśmy dzięki temu naprawdę mnóstwo czasu. Tylko dla siebie. Wcale nie pamiętam gdzie i po co chcieliśmy wtedy jechać. Chyba na spacer. Bodajże do Łazienek. Tak mi się zdaje. Albo na Starówkę, lub Powiśle. A może jeszcze zupełnie gdzie indziej. Teraz to już całkiem nieważne gdzie.

Był sam środek gorącego lata. Sierpień. Niedziela. Dzień jasny, słoneczny, upalny. Niebo niebieskie, prawie bezchmurne, leciutko przymglone z ledwo dostrzegalnym odcieniem stalowej szarości. Słońce stojące nieomal w zenicie grzało i oślepiało radośnie. Wiał lekki, ciepły wietrzyk. Jednolicie, bez porywów, w sam raz. Tak, że nie czuło się duszącego nieznośnego upału tylko cudowne, rozkoszne ciepło przenikające na wskroś całe nasze ciała. Ludzie dokoła nas, mijani i idący razem z nami wydawali się wszyscy szczęśliwi i uśmiechnięci. Wysoko nad naszymi głowami jak opętane szalonymi pętlami ganiały jerzyki przekrzykując się wrzaskliwie, piskliwie, przenikliwie. Nawet budynki, na co dzień szare, brudne i odrapane jakby pojaśniały i wypiękniały. Wszystko dokoła nas było słoneczne, szczęśliwe i radosne. A najbardziej my sami.

Jola w białej, powiewnej, letniej sukience w duże, czerwone, jaskrawe maki wyglądała prześlicznie, uroczo i zachwycająco. A ja niezmiernie szczęśliwy, zupełnie jak małe dziecko gdy dostanie najbardziej na całym świecie wymarzony i wyśniony prezent, spoglądałem w jej wielkie, błękitne, błyszczące oczy i widziałem w nich tę samą radość, to samo szczęście, to samo zauroczenie, to samo zaczarowanie. Rozumieliśmy się bez słów. Wystarczały tylko spojrzenie, uśmiech, uścisk dłoni, gest a nawet wymruczane „mhmm”. Wszystko czuliśmy i przeżywaliśmy razem. Byliśmy jednym. Myślą, uczuciem i duchem. I do obłędu cieszyliśmy się cudowną bliskością i delikatnym zapachem naszych rozgrzanych w słońcu ciał. Zapowiedzią przyszłych, kolejnych rozkoszy.

Ludzie idący z naprzeciwka patrzyli na nas uśmiechając się delikatnie i wcale nie odwracali wzroku gdy śmiało spoglądaliśmy im prosto w oczy. A poprzez te spojrzenia, zupełnie bez umiaru, szczodrze dzieliliśmy się z nimi naszą radością i naszym szczęściem. I widzieliśmy, że przyjmowali je do siebie. Od nas. Szliśmy przed siebie. Razem. Promienni. Zakochani. Sobą i światem zauroczeni.

W oddali przed nami zauważyłem eleganckiego, szczupłego, starszego pana. Szedł wyprostowany, spacerkiem, powoli, drobnymi krokami, miękko stawiając stopy. W tym samym kierunku co my. Zapewne też do przystanku. Ubrany był w jasny, dobrze skrojony, letni, płócienny garnitur przylegający do ciała i równo wyprasowany w kant. Na głowie miał mały cylindryczny, bardzo płaski, także płócienny kapelusz z okrągłym, niewielkim rondkiem. Zupełnie jak na starych fotografiach z lat dwudziestych ubiegłego wieku. Wszystko razem w kolorze słomy. Już z daleka wyraźnie było widać radość zaklętą w tej postaci. W pewnym siebie, rytmicznym stawianiu kroków. W delikatnym kiwaniu głową z boku na bok w ich rytm. W energicznym, zamaszystym i fantazyjnym wymachiwaniu cienką, lakierowaną, bambusową laseczką. Cała postać po prostu promieniała. Spojrzałem na Jolę i uśmiechnęliśmy się do siebie. Zrozumiałem, że ona także, już wcześniej, zauważyła go. Chyba w tej samej chwili co ja. Wkrótce wyprzedziliśmy „słonecznego starszego pana” a ja po kilkunastu krokach nie wytrzymałem i obejrzałem się za nim. Ten uśmiechając się pogodnie patrzył na chodnik kilka kroków przed sobą, jakby nie widząc świata dookoła, głęboko zatopiony we własnych wyraźnie radosnych myślach.

Zielone światło na przejściu dla pieszych zaczęło migotać. Przyspieszyliśmy kroku i przebiegliśmy na drugą stronę. I cieszyłem się patrząc na podrygujące piersi Joli, na jej falujące biodra, na smukłe nogi, na wąską talię, na kołyszące się ramiona, na wysmukłe dłonie. Zachwycony. A ona bardzo dobrze wiedziała, że na nią patrzę. I na co patrzę.

Niespiesznie doszliśmy do przystanku, zatrzymaliśmy się tuż przed wiatą i spojrzeliśmy wstecz. „Słoneczny starszy pan” właśnie zatrzymał się po drugiej stronie ulicy przed przejściem dla pieszych aby poczekać na kolejne zielone światło. Po chwili, chyba po raz pierwszy, spojrzał prosto przed siebie. W naszą stronę. I nagle jeszcze jaśniejszy uśmiech rozpromienił jego twarz. Cały jeszcze bardziej wyprostował się a bambusowa laseczka zaczęła tuż nad ziemią kręcić małe ósemki.
Wtedy ze zdziwieniem zauważyliśmy, że wszyscy ludzie na przystanku patrzą właśnie na nas i uśmiechają się pogodnie. Oboje zaskoczeni nie rozumieliśmy niczego. Nieco zakłopotani popatrzyliśmy na siebie uważnie. Wszystko było w porządku. Żadnych liści na głowie czy ptasiej kupy na ubraniu. Staliśmy tak, zmieszani w lokalnym centrum uwagi. Ludzie po drugiej stronie ulicy też uśmiechając się patrzyli w naszą stronę. Właśnie na nas krzyżowały się te wszystkie spojrzenia. A my zupełnie nie wiedzieliśmy dlaczego.

Na przejściu dla pieszych ponownie włączyło się zielone światło a „słoneczny starszy pan” znów pochylił głowę i razem z innymi ruszył przed siebie. Wszyscy go wyprzedzili a mijając nas uśmiechali się ciepło, serdecznie. Wreszcie i on, jakoś tak szczególnie radosny, zbliżył się do nas i uśmiechając szeroko, ale z opuszczoną głową i nie podnosząc wzroku, wskazał bambusową laseczką coś nad naszymi głowami, za nami. Obejrzeliśmy się ostrożnie, niepewni co zobaczymy.

Siedział nieruchomo, jak najbliżej, na samej krawędzi dachu wiaty, prawie na wyciągnięcie ręki. Bocian. Swoim wielkim czerwonym dziobem celował prosto w nas i wpatrywał się uporczywie i nachalnie. Nieomal bezczelnie. Wokół dzioba, pośrodku miał przyklejony mały wianuszek z pierza. Białe pióra na brzuchu były nieco przybrudzone. Patrzył bez najmniejszego ruchu. Długo. Wręcz hipnotycznie. W końcu całkiem zakłopotani i zmieszani, nie mogąc wytrzymać jego wzroku, odwróciliśmy się.

Po małej chwili nagły, niezbyt silny podmuch załopotał sukienkami i na chwilę przykleił koszule do ciał. Spojrzeliśmy na dach wiaty. Bociana nie było.
- Odleciał - Powiedział stojący nieopodal i patrzący na nas „słoneczny starszy pan”. Uśmiechnął się a potem odwrócił, pochylił głowę i energicznie wymachując bambusową laseczką ruszył dalej przed siebie. W swoją stronę.

Parę tygodni później okazało się, że Jola nosi w sobie nowe życie.

Opublikowano

Pierwsze co mi się nasunęło to: 'Rany jakie ciepłe!';) I słoneczne, chciałoby się powiedzieć.

I spodobało mi się 'trzymanie się pełnymi dłońmi' - fajne spostrzeżenie.
Pozdrawiam.

Opublikowano

pierwszy raz nie wiem co powiedzieć/ napisać.
zauroczyło mnie twoje opowiadanienie ciepłem, wszechogarniającą słoneczną radością. Ech! zazdroszczę wam takiej skali uczuć !
pozdrawiam

Opublikowano

zacząłm to czytać i byłem pewny że dostanie się autorowi za ten "słoneczny dzien w życiu świata" ale im dalej w to brnąłem, tym mniej złosci, więcej radości... na świecie jest wiecej smutku niż uśmiechu, i wolę nie czytywac takich przesłodzonych i słonecznych kawalków, spijac usmiechów z ust mijanych, obcych ludzi itp itd. , bo dla mnie taki świat to wytwór fantastyki. ale klimat tego opka, pozwolił mi na chwilę zapomnieć, że zycie to nie bajka.na chwilę... dobre i tyle.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Umarli za życia. Wiele rodzajów symbolicznej śmierci można pod to podciągnąć. Zapomnienie przez bliskich, przyjaciół, ewoluujące w samotność i w  świadomość tego, że nie jest się już nikomu potrzebnym. Ale też np, traumy życiowe, depresję, poczucie bezradności i braku sprawczości. Albo jeszcze inaczej - zobojętnienie, znieczulicę. Lub - coraz powszechniejszą - alienację społeczną (przez innych, ale przez siebie samych także, i to nie tylko w mechanizmie obronnym, ale też dla pozostawania w strefie komfortu). Dużo by pisać. Gram współczucia - czy to coś zmieni, czy to coś pomoże? Jako ludzkość, stajemy się coraz bardziej martwi społecznie.
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        Litościwie powiedziane.   Wydaje mi się, że większość czytelników dokonała tych wszystkich opisanych w wierszu odkryć mniej więcej w wieku 15 lat, a nawet wcześniej. Co im więc ten utwór mógłby zaoferować?
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        Naprawdę zastanów się, co piszesz.   Obaliliśmy poprzedni reżim po to, aby dobrowolnie wkopać się w nowy?   Dlaczego my mamy ponosić koszty społeczne, podczas gdy USA, Chiny, Indie, Rosja trują na potęgę? A będzie jeszcze gorzej.   Zamiast zniewalać ludzi, mówić im, co mają jeść, ile ubrań rocznie kupować i czym mogą poruszać się po mieście, niech unijne urzędasy zajmą się np. problemem trwałości produktów. Nie od dziś wiadomo, że obecnie długość 'życia' przeciętnego sprzętu AGD obliczona jest mniej więcej na okres ważności gwarancji - urządzenia wyprodukowane są tak, żeby popsuły się krótko po jego upływie, to jest pewnie po ok 2-3 latach. Dodatkowo kreuje się popyt na coraz to nowocześniejsze  produkty nafaszerowane bajerami, które zarazem są wysoce awaryjne i nikt tego nie naprawia, ze względu na koszty, a do tego pewnie też na brak wystarczających umiejętności, bo tu nie wystarczy śrubokręt i odrobina smykałki. Dawne lodówki, pralki, magnetowidy, odkurzacze pozostawały sprawne nawet przez 20 lat i więcej, i zawsze znalazł się jakiś szwagier złota rączka, który umiał to zreperować. Ile by można zrobić dla naszej planety, gdybyśmy nie zawalali jej tonami zużytej elektroniki, urządzeń gospodarstwa domowego (których produkcja wymaga na pewno nakładów energetycznych i nie wierzę, że recycling załatwia sprawę, bo gdyby tak było, nie wzrastał by boom na metale ziem rzadkich, który świadczy o tym, że branża nie jest samowystarczalna, bazując jedynie na utylizacji odpadów).
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        Teraz trzeba z tym uważać. Spontaniczne przytulenie kogoś może skończyć się nawet procesem. Ale za to niektórzy zakładają działalność zarobkową, gdzie za przytulanie inkasują niezłą kapuchę, i bynajmniej nie mam na myśli sex workerów. Sami odarliśmy się z ludzkich odruchów przez jakąś kretyńską poprawność polityczną, tylko po to, aby teraz musieć za te odruchy płacić.  Ot, paradoks czasów.  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...