Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Rozszarpywacze


Rekomendowane odpowiedzi

Dawid Ron wszedł do klasy ze spuszczoną głową, po czym zamknął z trzaskiem drzwi. Podszedł do swojego biurka, nawet na chwilę nie spoglądając w kierunku swoich uczniów. Miał na sobie wygniecioną brązową koszulę i kremowe spodnie na których widniała plama od sosu pieczeniowego. Zbliżając się do dębowego biurka, nadepnął na rozwiązane sznurowadło swojego podniszczonego buta i prawie się przewrócił. Z ręki wyślizgnął mu się dziennik i stos kartek, które przygotował na sprawdzian. Kląc w duchu pozbierał kartki i położył je na blacie biurka. Nie będą mu dzisiaj potrzebne. Westchnął zrezygnowany i zapytał:
- Jak wam minął weekend?
- Myślę, że to było pytanie retoryczne - odparł chudy chłopak z czwartej ławki. Nazywał się Stanley i był najbardziej wyszczekanym nastolatkiem w całej szkole, a już na pewno najbardziej wyszczekanym anglikiem, jakiego Dawid znał.
- Widzę, że w końcu zrozumiałeś, co oznacza to pojęcie - skrzywił się nauczyciel, spoglądając za okno. Zobaczył wysokie topole, które kołysały się na boki i ten widok dodatkowo go przygnębił. Chwilę potem ujrzał białe audi, z którego niemal wytoczył się Grzegorz Tomczyk; dyrektor szkoły, który rozejrzał się ostentacyjnie po okolicy, jakby właśnie miał ochotę złapać któregoś ze szczeniaków na paleniu jointów i zlać go na kwaśne jabłko.
Dawid oderwał wzrok od okna i westchnął.
Reszta klasy milczała. Wszyscy uczniowie wpatrywali się w niego jak zahipnotyzowani. Nikt nie bawił się komórką, nikt nie rzucał papierowymi kulkami, nawet Zuzanna przestała malować swoje długie na kilka centymetrów paznokcie i wbijała w niego wzrok.
To przez jego twarz. Wyrażała niepokój i wiedział, jak bardzo widać po nim wszelkie zmartwienie.
Zszedł z dość wysokiego podestu i zatrzymał się obok ławki, w której siedzieli: Hubert Roten i Patrycja Krzyśkowiak. Typowy siedemnastolatek i typowa siedemnastolatka. Podobno od jakiegoś czasu spotykali się ze sobą. Dawid darzył ich szczególną sympatią, świetnie się z nimi dogadywał, a poczucie humoru Huberta zawsze nastrajało go optymistycznie.
Hubert patrzył na niego takim wzrokiem, jakby za moment miał wykrzyczeć: Człowieku, gadaj wreszcie co się stało, bo masz taką minę, jakby ci wymordowali całą rodzinę!
Patrycja niepewnie zerkała na chłopaka, ściskając pod ławką jego dłoń.
- Khem - Dawid znowu westchnął, po czym zauważył, że nie ma już odwrotu. Ta sytuacja w końcu nastąpiła i musiał im powiedzieć.
Przez krótką chwilę zastanawiał się, czy podejrzewają, co im za moment oświadczy. Był zdruzgotany, ale zarazem silny. Nie miał pojęcia skąd wzięła się w nim odwaga. A oni... a oni nie mogli przecież o niczym wiedzieć. Bo niby skąd?
- Kiedy spotkaliśmy się tutaj przed weekendem - zaczął ostrożnie, spoglądając badawczym i zarazem wypełnionym smutkiem wzrokiem, na klasę - kiedy spotkaliśmy się przed weekendem, było nas dwudziestu czterech.
Sebastian Sanders siedzący w trzeciej ławce od okna podniósł wzrok na Dawida. Kilku innych uczniów spojrzało na niego niepewnie.
- Nie potrafię opisać tego, co czuję, nie wiem, jak ująć w słowa to, co się wydarzyło, ale nie mam zamiaru przeciągać - rzekł sucho Dawid, patrząc na ścianę na końcu klasy - Wczoraj między godziną czternastą a piętnastą doszło do okrutnego mordu. Zginęła Laura, zginęli Łukasz, Maciej i Agnieszka. A teraz ja muszę wam o tym powiedzieć... musiałem, wybaczcie, że słyszycie to akurat z moich ust.
Nastąpiła głucha cisza, nie mącona nawet oddechami. Serce nauczyciela waliło z takim impetem, jakby za moment miało wyskoczyć ustami.
Kilka osób wbijało w Dawida wzrok, jakby niedowierzając jego słowom. Monika z czwartej ławki - pulchna dziewczyna z pieprzykiem na policzku - przełknęła głośno ślinę i jęknęła tylko:
- O mój Boże.
Przez kolejną minutę nikt nie wypowiedział ani jednego słowa. Potem, niemal wszyscy uczniowie odezwali się jednocześnie, niczym nakręcone w tym samym momencie pozytywki.
Zapanował gwar, który szybko ucichł. Dawid wrócił do swojego biurka i usiadł na drewnianym krześle. Skrzyżował ręce i przygryzł dolną wargę.
- Jak to możliwe, że oni wszyscy...? - odezwał się Patryk; potężnie zbudowany chłopak, ubierający się stale w ten sam wytarty t-shirt z wizerunkiem Pameli Anderson na przodzie. Jego oczy wyrażały żdziwienie, oszołomienie i skrajną niepewność, zdawał się być otępiały po usłyszeniu słów Dawida. Mrugał oczyma i kiwał głową w geście niedowierzania.
- Nie wiadomo dokładnie, co się wydarzyło. Nie wiadomo, kto ich zabił... - słowa utknęły Dawidowi w gardle.
- Jak to możliwe?
Nie chciał im powiedzieć o ciałach. Pragnął być z nimi szczery, jak zawsze, lecz tym razem nie mógł rzec im prawdy. Nie byli na nią gotowi.
Spojrzał martwo na zegarek, ale nie po to, aby zobaczyć która jest godzina, lecz po to, aby wykonać jakis dodatkowy ruch, aby po prostu zrobić coś zwyczajnego. Przymknął oczy.
"Ten świat nigdy nie będzie normalny" - pomyślał.
- Powie nam pan coś więcej? - zapytał Hubert - nie mogę zrozumieć... nie mogę pojąć tego wszystkiego.
- Ja też nie potrafię tego zrozumieć, Hubercie - odparł zgodnie z prawdą Dawid - To wszystko przerosło mnie i nie wiem co mam wam powiedzieć poza tym, że musimy żyć dalej. Wszyscy byliśmy bardzo zżyci z Laurą, Łukaszem, Agnieszką i Maciejem, toteż będzie nam bardzo trudno pogodzić się z ich śmiercią. Wiem co czujecie, bo czuję dokładnie to samo. Trudno mi natomiast pomyśleć o tym, co czują teraz ich rodzice... Kiedy dowiedziałem się o tym, co się zdarzyło... nie potrafię opisać tego, co stało się z moim wnętrzem. Poczułem, jak moje wnętrzności pękają. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego dzieją się takie rzeczy.
- Gdzie ich zamordowano? Mój Boże, w jaki sposób? Dlaczego? - zapytała szeptem niska, szczupła blondynka imieniem Kamila. Przyłożyła sobie chusteczkę do oczu i cicho popłakując, kołysała się na boki, jak mała dziewczynka z choroba sierocą.
- Byli w lesie. Tam ich zabito. Z tego co wiem, nie cierpieli, jeśli to ma kogokolwiek w jakiś sposób pocieszyć.
"Mój Boże, ktoś wyrwał im wnętrzności, ktoś pokroił ich ciała na drobne kawałeczki!" - wewnętrzny głos Dawida prawie go ogłuszył. Poczuł nagły atak złości, gniewu, który z trudem udało mu się stłamsić, dzięki czemu negatywne uczucia nie eksplodowały na jego uczniów.
- Co teraz będzie? - zapytała Zuzanna. Była bardzo ładną dziewczyną o małym, zadartym nosku i ogromnych błękitnych oczach. Makijaż na jej twarzy całkowicie się rozmazał, a na drżącym podbródku błyszczała łza.
- Pozotaje nam się pomodlić, Zuzanno - odpowiedział Dawid - Nic innego nie możemy uczynić. Nie cofniemy czasu.
- Kiedy będzie pogrzeb?
- Nie mam pojęcia, ale poinformuję was.
- Co teraz będzie? - powtórzyła Zuzanna, chowając twarz w dłoniach.
- Myślę, że powinniśmy wrócić do domów - zasugerował Dawid - Spotkamy się jutro na kilka minut, aby porozmawiać o tym wszystkim, chociaż uważam, że... - przerwał na chwilę, nie wiedząc jak dokończyć zdanie.
- Przyjdżcie na dziesiątą - dodał beznamętnie - Myślę, że razem będzie nam łatwiej się pozbierać. Poza tym będę miał informacje dotyczące pogrzebu. Przypuszczam, że odbędzie się za kilka dni, wydaje mi się, że już w środę, ale to tylko moje przypuszczenia. Sądzę, że nie nikt nie będzie chciał zwlekać z ceremonią do ostatniej chwili.
Dawid wstał i chwycił do rąk dziennik. Drewniane ławki, w których siedzieli Laura, Michał, Agnieszka i Maciej ziały pustką.
- Chyba czas zakończyć dzisiejsze zajęcia. Do zobaczenia jutro - powiedział i opuścił salę.



Kiedy szedł długim holem w stronę pokoju nauczycielskiego, usłyszał za sobą przejęty głos Zuzanny:
- Panie Ron!
Kiedy się odwrócił, oprócz Zuzanny ujrzał także Huberta i Patrycję.
- Panie Ron, po tym co pan powiedział...
- Po tym co pan powiedział, doszliśmy do wniosku, że musimy panu o czymś powiedzieć - sprostował Hubert - Być może będzie to miało jakikolwiek wpływ na dorwanie skurczybyka, który to zrobił.
- Co macie na myśli? - zapytał Dawid, spoglądając na swoich uczniów. Odczuwał zmęczenie i głód, a ponadto chęć na spory łyk zimnego heinekena.
- Mamy na myśli zabójstwo.
Dawid rozejrzał się dookoła, po czym kiwnął porozumiewawczo głową.
- Zaczekajcie na mnie przed wejściem głównym, będę tam za dziesięć minut.
- W porządku - odparła Zuzanna, ocierając twarz chusteczką higieniczną.



Budynek liceum ogólnokształcącego był ogromny i szary, a tamtego popołudnia sprawiał wrażenie całkiem opuszczonego.
Dawid podszedł do swojego potrzaskanego z obu stron land rovera, który stał dwoma kołami na wąskim chodniku. Każda jego płyta była popękana na dziesiątki kawałków, z pomiędzy których wyrastała trawa i mlecze.
Rozejrzał się po okolicy, ale nie dostrzegł Huberta, Patrycji i Zuzanny. Stał przez moment w bezruchu zastanawiając się nad tym, gdzie się podziewają.
Wsiadł do samochodu i zapalił silnik. Sięgnął po paczkę marlboro i zaczął grzebać w kieszeniach spodni w poszukiwaniu zapalniczki.
Wtedy ich dostrzegł. Cała trójka biegła w jego stronę. Włosy Zuzanny powiewały na wietrze niczym złociste kłosy pszenicy. Kiedy dobiegli do auta Rona, Hubert ledwo łapał powietrze, a Patrycja wciąż ocierała pot z czoła.
Dawid otworzył drzwi od strony pasażera.
- Wsiadajcie - powiedział.
Hubert usiadł z przodu, a dziewczyny zajęły miejsca na zabrudzonej sosem meksykańskim tylnej kanapie.
- Myśleliśmy, że pan na nas nie zaczeka - wysapał Hubert, zapinając pasy.
- Miałem już odjeżdżać, sądziłem, że to wy będziecie czekać na mnie.
- Bo czekaliśmy.
- Musimy koniecznie prozmawiać, panie Ron - wtrąciła się Zuzanna.
Dawid wjechał na szosę i skierował się ku centrum miasta. Prowadził szałaputnie i nieostrożnie, na żadnym zakręcie nie włączał kierunkowskazu, a kiedy znależli się na Słowiańskiej, prawie uderzył w tył stającego na przystanku autobusu.
- O czym chcieliście porozmawiać? - zapytał, spoglądając w lusterko. Dostrzegł, że na twarzy jego uczennicy widnieje strach. Potrafił rozpoznać, kiedy się bała; zawsze przed sprawdzianem z angielskiego miała jeden i ten sam wyraz twarzy; dokładnie taki sam jak w tej chwili.
- O Laurze, Łukaszu, Macieju i Agnieszce.
- Co masz na myśli?
- To jest w nas, panie Ron. Nachodzi nas.
- Słucham? Obawiam się, że nie bardzo rozumiem.
- Ona chce powiedzieć, że coś w nas siedzi. Jakaś siła - sprostował Hubert - Nie potrafię opisać teraz tego dokładnie. Postaram się, ale nie teraz. To nie miejsce na takie rozmowy.
- Siła? - żdziwił się Dawid.
- Tak. Właśnie ma ten temat chcieliśmy z panem porozmawiać. Ale najpierw musimy pozbierać myśli, a przy prędkości stu kilometrów na godzinę, w dodatku w centrum miasta, trudno jest się skoncentrować.
Dawid zwolnił.
Zajechali na Wrocławską i tam zaparkował. Wysiedli z auta, czując niemiłosierny upał, pomimo, że dochodziła już dziewiętnasta.
- Napijecie się soku? - spytał Dawid, kiedy wchodzili na Stary Rynek.
- Poproszę - odparła Patrycja - Zaschło mi w gardle. Nie wiem, czy od tej prędkości, czy ze strachu przed jutrem.
Niebo zdawało się wisieć zaledwie kilka metrów nad ziemią i przybrało śliwkowy kolor. Dawid wrzucił do kieszeni kluczyki od land rovera, po czym rzekł sucho:
- Nadchodzi burza.
Hubert kiwnął tylko głową, natomiast dziewczyny szły tuż za nim, jak dwa mroczne cienie szukające swojego jestestwa.



Zajęli miejsca przy niewielkim stoliku przed restauracją Dramat, której okna przysłonięte były czarnymi zasłonami.
- Niemal strasznie tutaj - powiedział Dawid, spoglądając dyskretnie z kierunku wejścia do lokalu.
Kiedy podszedł do nich niski, krępy kelner, zamówili po szklance soku brzoskwiniowego plus duże piwo dla Dawida.
- W zasadzie to nigdy nie piję kiedy prowadzę - rzekł grzebiąc w kieszeni spodni w poszukiwaniu papierosów. - Ale tym razem zrobię wyjątek. Myślę, że mi się należy.
Chwilę póżniej Hubert z dziewczynami popijali sok, a Dawid sączył piwo i palił. Siedzieli w milczeniu przez dobre dziesięc minut, po czym odezwała się Zuzanna. Mówiąc wpatrywała się we frontową ścianę Ratusza, zdawała się śledzić wzrokiem każdą osobę wchodzącą i wychodzącą z budynku.
- Kiedy powiedział nam pan o tej tragedii - zaczęła - pomyśleliśmy, że to zbieg okoliczności. W zasadzie to nie mam pojęcia dlaczego od razu nie skojarzyliśmy faktów.
- Jakich faktów? - zapytał Dawid.
- Kiedy mówił pan o śmierci naszych przyjaciół, wiedzieliśmy, kto to zrobił.
Dawid wpatrywał się w twarze swoich uczniów, próbując zrozumieć co chcieli mu przekazać, jednak z każdą kolejną upływającą sekundą zdawał się rozumieć coraz mniej.
- Moglibyście mi powiedzieć dokładnie, o co...
- O co nam chodzi? Oczywiście - odezwał się Hubert, trzymając rękę na stole. Na jego palcu serdecznym widniał srebrny pierścień.
- W jednej sekundzie poczuliśmy to samo. W jednej chwili zobaczyliśmy ich. Zobaczyliśmy, jak rozpruwają ciała tych ludzi, jak pożywiają się ich mięsem, jak spijają ich krew. Widzieliśmy ich, pomimo, iż przebywaliśmy na zajęciach. Te oczy, mój Boże, te oczy...
- Matko Boska, proszę was - wymamrotał Dawid, zaciskając pięści - Czy chcieliście się ze mną spotkać tylko po to, aby pleść kompletne bzdury?
- Nie, panie Ron - powiedziała Patrycja. Przemawiał przez nią strach - Hubert i Zuzanna mówią prawdę. Ja też to czułam. Widziałam to. A ich oczy były najpotworniejsze. Widziałam je tak, jak teraz widzę pańskie. Widziałam.
- Co widziałaś? Patrycjo?
- Rozszarpywaczy.
- Kogo? - Dawid jęknął.
- Rozszarpywacze, tak są nazywani. To krwiożercy. Uwielbiają zabijać i czynią to z zimną krwią. Polują w wyobrażni. Nie słyszał pan o nich? Nie słyszał pan legendy, która czasami sie urzeczywistnia?
- Proszę was, wiem, że dzisiejszy dzień jest tragiczny i jest taki dla nas wszystkich, ale nie możemy przesadzać.
- A kto mówi o przesadzaniu? - oburzył się nieco Hubert - Chcieliśmy, aby pan nas wysłuchał! Nigdy pana nie okłamaliśmy.
Dawid poczuł, że oddala się od swoich uczniów, czuł mrowienie w kręgosłupie, a przed jego oczyma pojawiła się ciemna mgła. Tracił zmysły? Był zmęczony? Miał dość rozmowy ze swoimi uczniami.
Był cholernie zmęczony i zdenerwowany. Ponadto czuł lęk i bezradność.
- Słuchajcie... - zaczął mówić niewyrażnym tonem, ale przerwała mu Zuzanna.
- Nie wierzy nam pan. Po prostu nam pan nie wierzy. Ja się nie dziwię. Gdzieś wewnątrz siebie miałam nadzieję, że pan uwierzy, ale jednak nie. Po części ja to rozumiem i wiem, że Hubert i Patrycja też to rozumieją. A pan, panie Ron, zrozumie o co nam chodzi. Zrozumie pan, być może jeszcze dzisiaj, bowiem to coś rozszerza się w zaskakująco szybkim tempie. Zbiera swoje żniwo. Widzieliśmy pana. Widzieliśmy jak pan ucieka. Nasza wyobrażnia stworzyła wizję tak realną, że trudno nam było potem odzyskać poczucie rzeczywistości. A to znaczy, że one są blisko nie tylko nas, ale także pana.
- Uciekałem?
- Tak.
- Dokąd?
- Nie wiem.
- Zuzanno, myślę, że najlepiej będzie jak...
- Niech pan nie kończy tego zdania, panie Ron. Dziękujemy za to, że poświęcił nam pan swój cenny czas. Powiedzieliśmy panu w czym rzecz, mimo, iż nie tak jak mieliśmy to zrobić. No cóż, przynajmniej ostrzegliśmy.
- Ostrzegliście? - Ron zadrżał. Kilkoma chaustami wypił cały trzy czwarte kufla piwa.
- Tak, musi pan uważać na siebie. Sam pan zrozumie o co nam chodzi.
- Jak narazie niczego nie rozumiem, ale dobrze, skoro mówicie, że zrozumiem, widocznie tak będzie - uśmiechnął się nieznacznie, nie ukrywając sztuczności. Nie wiedział jak się zachować w obliczu swoich podopiecznych. Czuł zakłopotanie.
Kilka minut póżniej rozstali się. Dawid zaproponował im, że każdego z osobna odwiezie do domu, ale odrzucili tę propozycję.
Wsiadł do samochodu i oparł się w fotelu. Czuł, że jego głowa za chwilę eksploduje; był zmęczony, głodny i wygłupiony. I z jakiegoś nieuzasadnionego powodu, również przestraszony.



Na kolację udał się do niewielkiej pizzerii na ulicy Głogowskiej. Jadł łapczywie, kompletnie nie zwracając uwagi na starszą panią w różowej sukni, która bacznie mu się przyglądała. Kiedy zapytała go o godzinę, odparł niemrawo:
- Dwudziesta dwadzieścia.
- Dziękuję.
- Proszę bardzo.
Kiedy skończył jeść, wypił kieliszek czerwonego wina i wyprostował ścierpnięte nogi pod stolikiem. Cały czas myślał o Hubercie, Zuzannie i Patrycji. Zastanawiał się czy to, co mu powiedzieli mogło mieć jakikolwiek sens. Myślał o Rozszarpywaczach i wiedział, że to wszystko, o czym mu powiedzieli, ma sens. Próbował oddalić od siebie myśli na ten temat, ale one tkwiły w jego głowie, wciąz powracały.
Przymknął na chwilę oczy, aby dokładnie przypomnieć sobie słowa Patrycji.
- Rozszarpywacze - usłyszał - To krwiożercy.
Otworzył oczy i dostrzegł kobietę w różowej sukni. Nadal bacznie mu się przyglądała, jakby dostrzegała w nim kogoś znajomego, kogo twarzy do końca nie potrafiła skojarzyć.
- My się znamy? - zapytał Dawid, nieco zaczepnie, ale kobieta nie odpwoiedziała.
Spojrzał na pusty talerz i poczuł mdłości. Potrzebował kilku godzin spokojnego snu.
- Zabito ich, Dawidzie - usłyszał głos kobiety, ale kiedy spojrzał w jej kierunku, zobaczył, że ta rozmawia z kelnerem, nie zwracając na Dawida uwagi.
- Pani coś mówiła? - zapytał oszołomiony i zaskoczony.
- Słucham? - żdziwiła się kobieta w rózowej sukni. Wyciągnęła z portfela dwa banknoty i podała je kelnerowi. Tamten podziękował uprzejmie.
- Czy pani przed chwilą mówiła coś do mnie? - ponowił pytanie Dawid.
- Nie, proszę pana, nic nie mówiłam. Skąd to panu przyszło do głowy?
Popadał w obłęd?
Bolała go głowa, miał przepocone ubranie i cuchnął. Marzył o chłodnym prysznicu.
- Nic nie mówiłam o tobie. Mówiłam o Rozszarpywaczach - zabrzmiał tajemniczy głos.
Błądził wzrokiem po całym lokalu, ale nie dostrzegł nikogo, kto mógłby wypowiedzieć te słowa. Starsza kobieta szykowała się do wyjścia i kiedy wstała od stolika, uśmiechnęła się i powiedziała stanowczo:
- Musi pan być ostrożny.
- Ostrożny? - spojrzał w jej oczy; były błękitne.
- Oni są bardzo blisko, musi pan być bardzo ostrożny.
Przykucnęła obok niego i wyszeptała:
- Mogą zginąć inni. I zginą, proszę pana.
Nie wiedział co odpowiedzieć. Czuł jak żołądek podchodzi mu do gardła.
Wtedy poczuł także ból. Z początku delikatne ukłucie, jakby ktoś wbił szpilkę w jego usta. Następnie dotknął językiem górnej wargi; krwawiła.
- O Boże - wymamrotał.
Kobieta patrzyła na niego z zainteresowaniem, jakby wiedziała, że za chwilę wydarzy się coś godnego uwagi.
Poczuł jak jego usta eksplodują, jak drobne kawałki jego ciała lądują na talerzu. Rozpadał się. Obwinił się za to, że nie potrafił zrozumieć Zuzanny. Patrycja, biedna Patrycja. I Hubert.
Spojrzał na swój talerz i ujrzał drobne kawałeczki górnej wargi. Odruch wymiotny sprawił, że jego twarz znalazła się w odległości kilku centymetrów od talerza.
Mój Boże, jak to boli!
Krzyknął, ale chyba nikt go nie usłyszał. Uderzył głową o blat stolika, a potem ujrzał swoje odbicie w lustrze po drugiej stronie lokalu.
- O kurwa - wysyczał, patrząc, jak jego zakrwawione zęby szatkują język; kawałek po kawałku. Wciąż myślał. Potrafił poruszać głową na lewo i prawo, ale nie dotrzegał nikogo. Jego obnażona szczęka pękła z trzaskiem. Wzdrygnął się.
Próbował się znowu odezwać, ale brak ust skutecznie mu to niemożliwił. Wpadł w panikę; uderzył pięścią w stół, a potem gwałtownym ruchem ręki zrzucił ze stolika wazon z wysuszonymi konwaliami.
Obudż się - powtarzał w myślach.
Obudż się.
Ponownie spojrzał w lustro i tym razem dostrzegł swoją klatkę piersiową. Odpięta koszula odkrywała nagi tors. Krwawił.
Zamknął oczy. Na jedną krótka chwilę.
Potem z powrotem je otworzył. Zaskoczyła go cisza. Nikt nic nie mówił, nie było słychać odgłosu trących o talerz sztućców, ani ruchu ulicznego za oknem.
Dostrzegł staszą kobietę w różowej sukni. I kelnera, któremu wręczała pieniądze.
Nabrał w płuca powietrza, po czym powoli je wypuścił. Spojrzał w lustro i dostrzegł swoją przemęczoną twarz. Dotknął językiem warg, a potem usłyszał głos:
- Do widzenia panu, miłego wieczoru życzę - Należał do starszej kobiety, która opuściła lokal. Dawid obserwował z okna jej powolne ruchy. Podążała w kierunku przystanku tramwajowego.
Spojrzał na swój stolik i zobaczył, że wazon z wysuszonymi konwaliami stoi na czerwonej serwecie. Potem podszedł do niego kelner.
- Smakowało panu? - zapytał, posyłając Dawidowi nieznaczny uśmiech.
Nie odpowiedział od razu. Kiwnął tylko głową, a potem wstał od stolika.
- Było bardzo dobre - rzekł sucho - Teraz muszę już iść, poproszę o rachunek.
- Oczywiście, proszę pana.



Zajechał do domu i od razu wziął zimny prysznic.
Zakładając czystą białą koszulkę opuścił łazienkę i udał się do sypialni. Trząsł się i nie wiedział, czy to z zimna, jakie opętało jego ciało, czy z przerażenia.
Usiadł na skraju łóżka i wbił wzrok w pomalowaną na biało ścianę.
Zginęli jego uczniowie, a on nie mógł nic zrobić. Bezradność potęgowała w nim uczucie kompletnej nieodpowiedzialności. Wciąż zadawał sobie pytania, czy w jakikolwiek sposób mógł ich ostrzec?
Wiedział, że mógł.
Nie chciał przyjąć tego do świadomości. Nie mógł tego zrobić. Pewnie i tak by mu nie uwierzyli. Potraktowaliby go jak ostatniego idiotę, zgredziałego czubka, który nadaje się już tylko na to, aby go zamknąć w wariatkowie.
Być może właśnie do tego się tylko nadawał?
Teraz mogli zginąć inni. Ta myśl nie dawała mu spokoju. Nie chciał w to wierzyć, ale wiedział, że musi stanąć twarzą w twarz z dniem jutrzejszym. I następnymi.
Kiedy usłyszał głos Huberta, wiedział, że nie może dać po sobie poznać, że wie...
Kiedy usłszał głos Zuzanny... nawet nie przypuszczał, że będzie zdolny do zaprzeczenia samemu sobie.
Musiał ich ostrzec, tak jak oni ostrzegli jego. Nie miał pojęcia, skąd wiedzieli. Jedno było pewne; mieli wizje, a jeśli posiadali możliwość ujrzenia Rozszarpywaczy, byli zagrożeni.
Nalał sobie do szklanki zimnej wody mineralnej i zadał kolejne pytanie.
Dlaczego tak się dzieje? To coś musiało mieć kontrolę nad ich umysłami, tak jak posiadało kontrolę nad umysłem Dawida. Tkwiło w jego głowie gotowe na to, aby zrobić pożytek z mięsem, które pokrywało jego kości.
Karmiło się stanem podświadomości, każdą cząstką ubytku umysłowego człowieka, a przede wszystkim czekało tylko na moment, aż będzie mogło zaatakować.
Dobrnęło aż do jego klasy. Bóg raczył wiedzieć, ilu ludzi było opętanych.
Rozszarpywacze nie próżnowali - to było pewne, i czekali tylko na chwilę bezdennej słabości.
Czasami ludzki strach przerasta swą intensywnością największy nawet ból i kiedy Dawid pierwszy raz zetknął się z Rozszarpywaczami, jego umysł był na skraju rozpadu, a każda czątka ciała wypełniona była fizycznym strachem.
Czarna grota, pustka i on. Tylko on mógł sprawić mu ból, który w połączeniu ze strachem potrafił przywołać Rozszarpywaczy.
Fizyczny strach - to kiedy czujesz nieopisany lęk, odczuwając zarazem ból wywołany przez ten lęk...
Gwałcił go. Bestia. Potwór. Nie był ojcem. Dawid nigdy tak go nie nazywał, nawet w sądzie podczas zeznań...
Teraz starał się zapanować nad własnymi myślami, które zaczynały doprowadzać go do obłędu. Usiłował nie myśleć o Rozszarpywaczach, ale wiedział, że na nic się to zda. Powrócili do umysłów Huberta, Patrycji i Zuzanny. Zdezelowali umysły Laury, Łukasza, Macieja i Agnieszki.
Musiał z nimi porozmawiać. Czuł niepokój i brak pewności siebie, a ponadto wyrzuty sumienia. Mógł im powiedzieć, że wie...
Dopiero to lustro... dopiero usta, kobieta w różowej sukni i wazon z wysuszonymi konwaliami...
Podniósł się z łóżka i podszedł do aparatu telefonicznego. ścisnął w dłoni słuchawkę, a potem odnalazł numer do Huberta. Drżąc na całym ciele, pośpiesznie wykręcił numer.



Po zajęciach udał się do pokoju nauczycielskiego na mocną kawę. Ostatnia noc była koszmarem; dręczyły go upiorne sny o bezokich stworach, przed którymi uciekał wąską leśną ścieżką. Za każdym razem, kiedy go dopadały budził się, aby po kilku minutach zasnąć ponownie i dalej uciekać.
Podwinął rękawy błękitnej koszuli i dopił kawę. Panował niemiłosierny upał, w dodatku klimatyzacja w pokoju dla nauczycieli kompletnie nawaliła.
Kiedy wyszedł z budynku szkolnego, dostrzegł Huberta. Stał obok poobijanego land rovera i popijał sprite'a z puszki. Kiedy zauważył Dawida, pomachał mu ręką i oparł się o maskę samochodu.
- Jesteś sam? - zapytał Dawid, nie dostrzegając nigdzie Patrycji i Zuzanny.
- Dziewczyny dojdą do nas. Musiały pójść do sekretariatu - odparł Hubert. Miał na sobie jasne dżinsy i koszulkę z napisem: "Radio Marihuana".
- Muszę wam coś powiedzieć i chcę to zrobić od razu. Zaczekajmy na nie.
Coś wisiało w powietrzu; jakiś gęsty niewidzialny dym, który pożerał spokój i pewność siebie Dawida. Zastanawiał się, czy Hubert czuje się podobnie.
- Może usiądziemy w aucie? - zaproponował chłopak, dopijając sprite'a i wyrzucając puszkę daleko przed siebie. Dawid, wyjątkowo nie skomentował jego zachowania.
Rozsiedli się w samochodzie i Dawid zapalił, zaciągając się porządnie dymem.
- Nigdy nie rzucę tego gówna - wymamrotał bardziej do siebie, niż do swojego ucznia.
- Mój stary też pali. I powtarza to co pan; że nigdy tego gówna nie rzuci.
Wpatrzeni w niewielki las porastający teren szkoły, nie odzywali się do siebie. Każdy z nich zdawał się śnić na jawie; wyglądali na zmęczonych, poddenerwowanych i zlęknionych. Dawid palił swojego papierosa pozwalając, aby popiół spadał beztrosko na podłogę auta.
- Kiedy wczoraj do ciebie dzwoniłem, byłeś czymś załamany, prawda? - zapytał. Hubert podniósł na niego wzrok i odparł zaskoczony.
- To prawda.
- Czy to przez Rozszarpywaczy?
- Dlaczego pan pyta, skoro nie wierzy pan w ich istnienie?
Dawid wbił wzrok w boczną szybę. Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu włosy zjeżyły mu się na głowie.
- Chyba nie do końca byłem z wami szczery - odpowiedział niewyrażnie.
- Nie do końca szczery? Co pan chce przez to powiedzieć? - Hubert zmarszczył czoło i zrobił taką minę, jakby miał właśnie rozwiązać najtrudniejsze zadanie matematyczne świata.
- To, co powiedziałem; nie byłem do końca szczery.
- To znaczy, że uwierzył nam pan?
- Można tak powiedzieć, a w zasadzie można dodać, że nie musiałem wam wierzyć, gdyż jestem przekonany o istnieniu Rozszarpywaczy.
Hubert nie przestawał wpatrywać się w poważną twarz swojego nauczyciela.
- Spotkał ich pan? - zapytał powątpiewająco.
- Tak, Hubercie, niejednokrotnie.
- Dlaczego pan wczoraj udawał, że o niczym nie wie?
- Nie chciałem was mieszać w to wszystko.
- Nie rozumiem.
- Wczoraj byłem w knajpie na kolacji. I kiedy tam Rozszarpywacze dali o sobie znać, zrozumiałem, że jest już za póżno, że jeśli wy też ich widzieliście, oraz to, do czego są zdolne...
Hubert oczekiwał odpowiedzi.
- Po prostu nie tylko ja muszę uważać na siebie, ale także wy powinniście mieć się na baczności, rozumiesz? Nie sądziłem, że to spotka was. Nie myślałem, że jeszcze kiedykolwiek wrócą.
- Ale wrócili.
- Tak, wrócili.
- Dlaczego?
- Kochają ludzki lęk. Ból.
- Jak to?
- Ty, Patrycja i Zuzanna obawiacie się czegoś, boicie się tak bardzo, że to aż boli. Ja tego nie widzę, możecie to ukrywać jak tylko potraficie, ale ludzkich wewnętrznych doznań nie da się zatuszować. Nie zakamuflujecie ich przed nimi.
Dawid zamilkł na chwilę, po czy dodał:
- Kiedy byłem małym chłopcem spotkało mnie coś bardzo przykrego i bolesnego. Nie chcę teraz opowiadać o tym, ale chcę powiedzieć jedno; Rozpszarpywacze trafili do mnie poprzez to wydarzenie, a dokładnie poprzez lęk i ból, jaki ten lęk wywołał. Cierpienie, jakiego nie sposób opisać. Rozumiesz?
Hubert przymknął oczy. Widać było, że myśli o czymś intensywnie, ale nie odezwał się. Przełknął głośno ślinę, a kiedy otworzył oczy, jego białka były zaczerwienione.
- Panie Ron - wydusił.
- Tak, Hubercie?
- Moja mama... - urwał na moment, aby nabrać do płuc dusznego powietrza - ona jest chora. Bardzo poważnie chora. Ma złośliwego raka. A ja... ja nie mogę sobie z tym poradzić. Boję się.
Dawid spuścił głowę. Poczuł się jak bezradne dziecko, poraz kolejny nie wiedział co ma odpowiedzieć.
- Hubercie...
- Czy to dlatego Rozpruwacze mnie prześladują? - zapytał chłopak.
- Tak bardzo mi przykro.
- Czy to dlatego?
Dawid spojrzał na niego, po czym wzruszył nieznacznie ramionami.
- Być może właśnie dlatego. Być może wyczuły twój lęk i obawę.
- Co teraz będzie? Zabiją mnie jak tamtych?
- Nie możemy na to pozwolić.
- A co z Zuzanną, Patrycją... mój Boże, Patrycja. Czy pan wie, jakie ona ma zmartwienia? Jej rodzice się rozwodzą. Jej ojciec chce odebrać matce prawo do opieki nad jej młodszą siostrą. Potrafi pan sobie wyobrazić co ta dziewczyna przechodzi?
Dawid nie odpowiedział. Poczuł się zdruzgotany, z trudem powstrzymywał drżenie rąk. Wysiadł z samochodu i zapalił kolejnego papierosa, a potem kopnął leżącą nieopodał puszkę po sprite tak mocno, że ta poturlała się aż na szosę.



Kiedy pojawiły się Zuzanna i Patrycja, pojechali na Głogowską do Mc Donald'sa. Dawid zaparkował na chodniku nieopodal restauracji, po czym opuścili auto. Prawie w pośpiechu weszli do środka klimatyzowanego pomieszczenia, w którym Dawid poczuł się trochę lepiej.
- Co jecie? - zwrócił się do swoich uczniów.
- Pan stawia? - spytała Zuzanna, posyłając nauczycielowi ciepły uśmiech.
Odwzajemnił się delikatnym kuksańcem.
- Mam się bać, że zbankrutuję?
- Jak Hubert zacznie zamawiać, to nigdy nie wiadomo.
Chłopak spojrzał na koleżankę przymrużonym prawym okiem. Dawid trącił go łokciem, po czym zapytał:
- Ona się myli, prawda?
Szybko spoważnieli. Nie mieli ochoty na żarty. Rozsiedli się przy stoliku obok okna i Patrycja odłożyła na wolne krzesło wypchany książkami i zeszytami plecak. Ubrana w obcisłą spudniczkę i bawełnianą koszulkę wyglądała bardzo pociągająco. Miała osiemnaście lat i Dawid pomyślał, że gdyby była o kilka lat starsza, pewnie znacznie częściej przyglądał by się jej kształtom.
Zuzanna natomiast była jak zwykle wymalowana i wypudrowana, a na jej obnażonym ramieniu widniał tatuaż przedstawiający serce przebite strzałą. Miała obfity biust ściśnięty pod materiałem koszuli i bardzo szczupłe, aczkolwiek umięśnione nogi, jakby przez większość swego życia ćwiczyła taniec, albo lekkoatletykę.
- Panie Ron - odezwała się półszeptem - Niech pan nam powie, co mamy robić?
Rozległa się muzyka z głośników; Belinda Carlise w utworze "We want the same thing". Dawid zdawał się być zamyślony, ale prawie od razu odpowiedział:
- Musicie zrozumieć, że trudno mi o tym mówić. Jestem tak samo jak wy przerażony i nie spodziewałem się, że będę zmuszony wam o tym opowiedzieć.
Dawid mówił wolno i wyrażnie, cedząc każde zdanie. Wyjaśnił im skąd dowiedział się o Rozszarpywaczach i kiedy po raz pierwszy doświadczył ich potęgi. Opowiedział im o swoim dzieciństwie, o koszmarach, jakie musiał znosić z ojcem, oraz o legendzie, która stała się rzeczywistością.
- Te potwory potrafią rozszarpać człowieka na kawałki. Zrodzone z ludzkiego lęku niszczą umysł, po czym za sprawą metamorfozy w jakiś sposób pokonują drogę ze świata wyimaginowanego, ze świata bólu, do realiów. Nie wiem w jaki sposób, nie wiem też, czy to co mówię, nie jest dla was zbyt trudne do pojęcia, ale sami doświadczyliście ich mocy. Mieliście okazję zobaczyć zaledwie próbkę tego, co potrafią. Kiedy przychodzą, zostają już na zawsze. Stąd moje obawy dotyczące nas wszystkich. Zarówno wy jak i ja zetknęliśmy się z nimi i tylko my możemy je pokonać. Musimy zacząć działać, zanim nas dopadną.
- Czym one są? - zapytał Hubert.
- Według starej legendy, którą wszyscy znamy, są tylko częścią naszej wyobrażni.
- Nie rozumiem.
- Są częścią naszej wyobrażni, która powoduje, że zradzają się w lęku jaki nosimy w sobie.
- Są realne - powiedziała Patrycja.
- Tak - odparł Dawid - Jak najbardziej realne i niebezpieczne.
- Panie Ron - wykrztusił Hubert - Ale co my możemy zrobić? Co mamy zrobić, aby ocalić siebie?
- Narazie nie wiem - odrzekł Dawid - Nigdy nie musiałem z nimi walczyć.
- Mówił pan, że...
- Tak, wiem. Po jakimś czasie same odeszły. Pojawiły się niedawno, kiedy zginęli nasi znajomi, ot tak po prostu, niczym za sprawą czarodziejskiej różdżki i nie mam zielonego pojęcia, co mam zrobić, aby powstrzymać to, co robią. Zabijają, po prostu zabijają i wiem, że nie poprzestaną na kilku osobach.
- Kolejnymi ofiarami możemy stać się my - odezwała się nadwyraz spokojnie Zuzanna.
- Nie możemy do tego dopuścić, chociaż wiem, że nie będzie to łatwe.
- Mamy się nie bać, prawda?
- Nie wiem, czy dobrze sformuowałaś to pytanie, ale chodzi mniej więcej o to, abyśmy odganiali od siebie lęk. Zarówno ja, jak i wy musimy pokonywać przeciwności losu z większym zapałem. Wszyscy mamy kłopoty, ujmę to najprościej jak tylko się da; mamy ogromne problemy i ważne jest to, aby nie lękać się tego, co nastąpi.
- To będzie trudne - wymamrotała Patrycja, spuszczając wzrok.
- Wiem, że to nie będzie łatwe, ale musimy się postarać - powiedział Dawid, upijając łyk kawy - To wszystko jest chore, a co gorsza przerażające. Jesteśmy zagubieni, ale musimy trzymać się razem i razem zawalczyć.
Po krótkiej chwili dodał:
- I zawalczymy, bo żaden ból nie zasługuje na to, aby przez niego umrzeć.



Z pogrzebu Laury, który odbył się przed południem na cmentarzu junikowskim, Dawid od razu udał się na ceremonię pogrzebową Macieja na cmentarz Miłostowo.
Panował taki skwar, że kilka osób zesłabło, a ksiądz co chwila ocierał pot z pomarszczonego czoła.
Stojąc między grobami i wpatrując się niemo w mokre od łez twarze najbliższych zmarłego, Ron doznał nieodpartego wrażenia, że jest obserwowany. Spojrzał za siebie, ale nie dostrzegł nikogo, kto śledziłby go wzrokiem. Kilka metrów obok stali Hubert z Patrycją; trzymali się za ręce, a po ich policzkach spływały łzy. Ksiądz mówił spokojnym, beznamiętnym głosem:
- Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie, a światłość wiekuista niechaj mu świeci. Odpoczywaj w pokoju...
W pewnym momencie, po jego lewej stronie, między drzewami, dostrzegł jakiś kształt. Z początku pomyślał, że to ktoś z rodziny zmarłego, ale po chwili zauważył, że jedno z drzew zadrżało, jakby za sprawą gwałtownego wstrząsu.
Zdawało się, że nikt oprucz niego nie spostrzegł, jak pękł pień wysokiej sosny. Dawid poczuł falę przepływającego przez jego ciało zimna. Jego dłonie zadrżały.
Podszedł bliżej Huberta i Patrycji, ale zanim cokolwiek do nich powiedział, zza drzewa wyłoniły się dwa Rozszarpywacze.



Otworzył oczy. Ból, jaki poczuł był nie do wytrzymania. Chciał podkurczyć nogi, ale z jakiegoś powodu nie mógł się ruszyć. Dopiero po chwili spostrzegł, że obie dolne kończyny ma w gipsie.
- Cholera - wycedził przez zęby, ledwo znosząc ból. Odczuwał niemiłosierne rwanie w plecach, jakby ktoś żywcem wyrywał mu kręgi w kręgosłupie.
Dostrzegł biały sufit i wystającą z niego lampę z niewielkim błękitnym kloszem. Jego węch podpowiadał mu, że przebywa w szpitalu.
- Siostro! - usłyszał krzyk, który prawie go ogłuszył - Siostro! Pacjent z dwójki odzyskał przytomność!
Pacjent z dwójki. Zastrzelę go - pomyślał, a potem jęknął z bólu.
- Siostro! - rozległo się ponownie, a potem usłyszał jak ktoś wchodzi do sali.
- Panie Ron? Panie Ron?
Poruszył głową, ale zaraz potem pożałował, że to zrobił. Tępy ból zdawał się rozrywać jego kark, przeszył jego całą głowę i nagle ustąpił.
- Nareszcie, panie Ron. Obawialiśmy się, że już nigdy się pan nie ocknie - usłyszał kobiecy głos.
- Co się stało? - wydukał przez obolałe gardło.
- Nie pamięta pan?
Nie potrafił wykrztusić nic więcej. Przełknął ślinę, która utkwiła mu w przełyku i zakrztusił się. Zaczął kaszleć. Po mniej więcej dwóch minutach poczuł, że przez jego gardło przepływa zimna woda.
- Już dobrze, już wszystko w porządku.
Zobaczył pochylającą się nad nim kobietę. Ubrana w kitel trzymała w ręku szklankę z wodą. Była młoda, najwyżej trzydziestoletnia, miała bliznę na czole, zapewne po przebytej niedawno ospie.
- Co się stało? - powtórzył w największym trudem Dawid, czując nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej.
- Był pan na pogrzebie jednego ze swoich uczniów - odpowiedziała siostra z blizną - W pewnym momencie urwała się gałąż z drzewa. W zasadzie był to dość spory konar. Spadł prosto na pana.
- Nie - wyjąkał, jakby nagle przypomniał sobie całą sytuację.
W jego umyśle coś drgnęło. Poczuł jakis ruch wewnątrz głowy.
- To bardzo przykre; chować własnych uczniów - powiedziała siostra - Kiedy byłam w liceum, zginęła moja przyjaciółka. Została potrącona przez samochód. Niestety, zmarła w szpitalu. Cała klasa udała się na pogrzeb. Pamiętam łzy na twarzy naszego wychowawcy. Spływały po jego twarzy niczym krople deszczu. Nigdy nie zapomnę tego widoku.
- Nie! - krzyknął Dawid, próbując walczyć... coś wiło się w jego głowie.
- Proszę się nie ruszać, zaraz ból minie. Zrobię panu zastrzyk.
Ale Dawid nie słuchał słów siostry z blizną. Jego lewa ręka spoczęła na głowie, a następnie uderzyła pięścią w nos. Trysnęła krew.
- Panie Ron, co pan robi? Lekarza! - rozległ się krzyk.
A potem następny.
- Nie! - ryknął Dawid, ponownie uderzając się w twarz; tym razem trafił w podbrudek. Najwyrażniej przygryzł sobie język, gdyż z jego ust zaczęła wyciekać krew. Kilka minut póżniej jego twarz była cała czerwona i lepka.
Ktoś wbiegł do sali. Nie potrafił dostrzec kto. Usłyszał tylko stukot obcasów na podłodze.
Rozszarpywacze - pomyślał przerażony.
- Gazę i wodę destylowaną, szybko - głos był ledwo słyszalny - i dwie ampułki...
Rozszarpywacze.



Usłyszał cichy głos Patrycji:
- Panie Ron, niech się pan ruszy, musimy uciekać.
- Uciekajcie! - krzyknął, dostrzegając jedynie ciemność. Drgnął, wyczuwając czyjąś obecność. Zbliżały się.
- Musi pan iść z nami!
- Nie dam rady, Patrycjo. Musicie iść sami.
Nie czuł bólu, jedynie strach, który potęgował się w nim z każdą mijającą sekundą.
- Nie ruszamy się bez pana. Hubert powiedział, że musimy ich pokonać. Razem.
- Nie poradzimy sobie, moja droga. Musicie uciekać sami.
- Panie Ron, będziemy walczyć tutaj.
- Nie rozumiesz, dziewczyno. Jeśli tutaj zostaniecie, umrzecie! Jedynym sposobem na przeżycie jest ucieczka! Wasz strach kompletnie was obezwładnia i nie pokonacie go.
- Pokonamy go dla pana.
- Proszę, uciekajcie.
- Nie zostawimy pana.
- Jestem silnym facetem, potrafię zapanować nad swoim strachem, już nie raz się z nim zmagałem. Wy nie potraficie walczyć ze swoimi lękami, nie rozumiecie tego? Zginiecie!
- Zawalczymy, sam pan tak mówił.
- Dziewczyno, jeśli kiedykolwiek mi ufałaś, zaufaj także teraz i uciekaj!
Nie mógł dostrzec jej twarzy, gęsty mrok pochłaniał każdy cal jego jestestwa.
- Jesteśmy tutaj. Zostaniemy z panem.
- Proszę, nie, nie dacie rady.
- Zawalczymy.
- Nie...



Podpierał się na kulach. Stał pomiędzy trzema wysokimi sosnami; w przeciwsłonecznych okularach, ubrany w czarny garnitur. Jego twarz nie posiadała wyrazu, jakby spał na stojąco i nie śnił żadnego snu.
Obok niego stali ludzie. Wpatrzeni w jeden punkt, płakali. Ktoś krzyknął, ktoś inny jęknął głośno.
Dawid przełknął ślinę i otarł pot z czoła. W jego umyśle panowała kompletna pustka. "Książę nicości w mrocznej otchłani bezdennego świata lęku". Kiedy wypowiedział po cichu te słowa, na jego twarzy zagościł ledwo zauważalny uśmiech. Ponownie przełknął ślinę. I otarł pot z czoła.
Dostrzegł księdza. Usłyszał jego niewyrażny głos:
- Zgromadziliśmy się tutaj, aby pożegnać istotę ludzką, którą nasz Pan postanowił zabrać do siebie, do Królestwa Niebieskiego...
Spojrzał na zegarek. Nie miał dużo czasu.
- Młody, silny i piękny. Dlaczego właśnie teraz? Dlaczego teraz, będąc w kwiecie wieku, musiał odejść? - mówił ksiądz.
Dawid cofnął się o krok.
Jeszcze kilka minut. Pożegna go. Pożegna go i odjedzie.
Spojrzał ponownie na zegarek. Nie miał wiele czasu. Musiał powoli iść, chociaż tak bardzo pragnął zostać. Wiedział jednak, że Hubert wybaczy mu jego pośpiech.
Musiał przecież pożegnać jeszcze Zuzannę i Patrycję.
Przełknął ślinę. Otarł pot z czoła. I podpierając się na kulach, zaczął podążać ku drodze.
Za nim ciemne cienie trzech wysokich sosen poruszyły się. Zaczęły podążać za nim.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zacznę od błędów
plama od sosu pieczeniowego -po sosie (ew. z sosu)
kląc - klnąc
było nas dwudziestu czterech - dwadzieścioro czworo
Nie byli na nią gotowi - może raczej "przygotowani"?
Spojrzał martwo na zegarek - może odruchowo, podświadomie, mimowolnie
wewnętrzny głos Dawida prawie go ogłuszył - kogo ogłuszył?
Po tym co pan powiedział, doszliśmy do wniosku, że musimy panu o czymś powiedzieć - powiedział+ powiedzieć :-( Proponuję "o czys poinformować"
szałaputnie - to znaczy jak?
na żadnym zakręcie nie włączał kierunkowskazu - kierunkoskaz włącza sie przed skrzyżowaniem , nie na zakręcie (a także przed omijaniem i wyprzedzaniem)
na twarzy jego uczennicy widnieje strach - chyba lepiej "maluje się"
czasami sie urzeczywistnia -się
Kilkoma chaustami wypił - h
Nie wiedział jak się zachować w obliczu swoich podopiecznych - zachować się można w oblicu czegoś, nie kogoś
zmęczony, głodny i wygłupiony - wygłupiony?
to, co mu powiedzieli mogło mieć jakikolwiek sens. Myślał o Rozszarpywaczach i wiedział, że to wszystko, o czym mu powiedzieli, ma sens - po raz drugi "sens" niepotrzebny
do aparatu telefonicznego. ścisnął w dłoni słucha - po kropce wielka litera
palił swojego papierosa pozwalając, aby popiół spadał beztrosko na podłogę auta. -popiól spadał beztrosko? Przestaw szyk!
Prawie w pośpiechu weszli do środka - co znaczy "prawie w pośpiechu"?
Ubrana w obcisłą spudniczkę - spódniczkę
Narazie nie wiem - na razie
nikt oprucz niego - ó
wyłoniły się dwa Rozszarpywacze - jeśli nie były to maszyny, to "dwaj rozszarpywacze"
podbrudek - ó
Nie potrafił dostrzec kto - nie mógł
zajechał do domu - ?
zimna, jakie opętało jego ciało - ogarnęło, opanowało
uczucie kompletnej nieodpowiedzialności - miałeś może na myśli bezsilność?
zrobić pożytek z mięsem, które pokrywało jego kości - jeśli koniecznie "pozytek", to z mięsa
- to było pewne, i czekali - konsekwentnie przed "i" postaw myślnik
Dobrnęło aż do jego klasy - chyba dotarło?
Zdezelowali umysły - chyba niestosowny kolokwializm...
Jego twarz nie posiadała wyrazu -nie mogła posiadac, bo może jedynie mieć

No, nazbierało się sporo, a i to nie wiem czy wyłapałem wszystko.
Świetny, jak zwykle pomysł dobre dawkowanie napięcia i suspens- wszystko zgodnie z wymogami gatunku, choć przydałoby sie nieco więcej dynamiki. Może niewielki skrót?
P.S. spróbuj uzyskać "ź" naciskając sekwencję Alt+Ctrl+x

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Podziwiam Leszku... aż dziw, że tak dokładnie przeczytałeś utwór i że chciało Ci się go tak precyzyjnie go skomentować. Dziękuję. Doprawdy jestem w szoku. Co do korekty - pewnego pięknego dnia przejżę ten utwór i wprowadzę ewnetualne poprawki. Pozdrawiam bardzo serdecznie:)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 miesiące temu...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...