Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Wracam najpóźniej jak tylko się da.

Czerń okiennic, 

zwiastuje kolejną samotną noc.

Czasami zastanawiam się 

po co w ogóle tutaj wracam.

Dom powinien być ciepłym i troskliwym miejscem, pełnym radości, życia

i najszczęśliwszych wspomnień.

A nie zimną klatką bestii. 

Otwieram dębowe drzwi. 

Zawsze skrzypią jednako, 

straszliwym, płaczliwym skowytem.

Przekraczam próg, by już bezpowrotnie zanurzyć myśli w oceanie

depresyjnych mar.

W hallu pali się nikłe światło, 

starych kloszowych lamp.

Butelkowa zieleń, refleksów,

zagląda ze strachem

ku załamaniom korytarza.

W piwnicy cicho skomle wiatr. 

Jak zwykle zapomniałem 

o zamknięciu tam okna.

Ale światło w korytarzu zostawiam,

by duchy tu zamieszkałe nie musiały 

brodzić po omacku 

od pomieszczenia do pomieszczenia.

Nigdy co prawda żadnego

nie spotkałem,

ale czuję że tu są. 

Zostawiam im zawsze poczęstunek 

i trochę wina w jadalni.

Zawsze zastaje jedynie puste talerze

i wysączoną do cna butelkę.

I odsunięte od stołu krzesła. 

Kiedyś zostawiłem im

butelkę szkockiej i lód.

Nie ruszyły nawet odrobiny

a nocą dały oznaki swojej dezaprobaty.

Gasiły i zapalały światła, tłukły oknami 

a gdy wybiła przeklęta godzina trzecia.

Podchodziły pod próg

mej sypialni i patrzyły 

swymi oczyma ślepców ku memu niewzruszonemu jednak obliczu.

Aż do świtu, 

który przyniósł ostatnią

w tym sezonie burzę.

Ich kroki echem rozbrzmiewały 

w całym domostwie.

Widać nie lubią pić na umór.

Cóż, ich strata w gardło moje.

 

Tym razem jednak, gdy skierowałem swe kroki ku jadalni, uderzyło mnie

coś więcej niż smutek i zmęczenie

do których obecności w moim życiu zdążyłem się przyzwyczaić.

To było inne uczucie. 

Zbyt głęboko raniące by można było zignorować jego nagłą bytność

w tym miejscu

Była to rozpacz.

Rozgniatająca serce.

Żałoba, wstrzyknięta do żył.

Niwecząca w zarodku 

wszelkie zarzewie szczęścia. 

Na domiar tego ogarnął mnie paraliżujący członki strach, gdy zdałem sobie sprawę z dwóch rzeczy.

Po pierwsze.

Stół został sowicie

i przykładnie nakryty.

Białym, nieskazitelnie wykrochmalonym obrusem o półkoliście ciętych końcach.

Leżała na nim moja najdroższa zastawa i srebrne sztućce

z secesyjnego kompletu.

Dań było kilka.

Wyróżniała się szczególnie

ułożona na środku brytfanna

z pieczoną w jabłkach gęsią,

były gulasze i dziczyzna,

sosy pieczeniowe, śmietanowe

i dipy przeróżne.

Chleby rumiane

z chrupiącymi skórkami 

i bułki paryskie z 

charakterystycznie naciętymi bliznami.

Owoce ułożone w piramidki, kusiły apetycznoscią z wypucowanych pater.

Kilka butelek wina stało na stole.

Były tam też moje koniaki

w inkrustowanych złotem karafkach. Aperitify i stouty.

Nie było jednak ani butelki szkockiej.

Widać ten kto to wszystko przygotował, nie gustował w jej

palącym trzewia smaku.

A usiadł on u góry stołu wieczernego.

Miał co najwyżej lat dwadzieścia.

Bo nie wyzbył się do końca rysów chłopięcych a zarys jego szczęki nie obył się jeszcze widać prawdziwie z ostrym męskim zarostem.

Włosy miał gęste i rozczochrane. 

Barwy żywego ognia.

Oczy niewielkie i zmrużone. 

Też rzucające ku mnie ogniste błyski.

Był niski acz bardzo solidnie zbudowany.

Dłonie zdradzały potężną siłę.

A barki i pierś jakby chciały 

wyrwać się z pęt koszuli i marynarki.

Nos miał długi, wąski i krzywy.

Usta szerokie i nikłe. 

Tak jakby nie trenowane mową wargi,

prawie zanikły 

w jakiś niewytłumaczalny sposób.

Był ubrany dość ekstrawagancko 

i w zupełnej kontrze do mojej starannej i stonowanej stylizacji.

Marynarka jego, typowy Kent,

była barwy lawendy

a koszula ciasno upięta pod szyją

miała odcień egipskiego piasku. 

Nieznajomy nie zapomniał 

o czarnej, tweedowej muszce

I eleganckich,

lakierowanych oksfordach.

Jego ton głosu, 

odpowiadałby jak ulał 

do odczytu treści, 

najstraszniejszych,

poczytnych horrorów.

Był lodowato nieprzyjemny.

Nie witał mnie jak gospodarza

a jak intruza.

Przynajmniej początkowo 

odniosłem takowe mniemanie.

Wstał jednak

gdy tylko przekroczyłem próg

i jednym sprawnym susem

doskoczył do mnie,

uważając na zdradliwe nierówności, wiekowego parkietu. 

Wyciągnął ku mnie dłoń i rzekł.

 

- Dziękuję Panu serdecznie za wielomiesięczną opiekę i dbanie o moje potrzeby. Dom jest prowadzony w sposób wzorowy a rozpieszczanie mnie napitkiem i posiłkami uważam za prawdziwie niepotrzebny acz bardzo miły dopust. Ale gdzież podziały się moje maniery. Nazywam się Tom Donnery a Pan zdaje się ma na nazwisko Tracy. Miło mi Pana poznać.

Proszę niech pan spocznie. 

 

Odsunął mi krzesło i serdecznym gestem zachęcił mnie bym usiadł. Zrobiłem to dość machinalnie acz

na nadal dość sztywnych z niepokoju

i strachu kolanach. Donnery wrócił na swoje miejsce lecz tylko na moment, chwycił karafkę z koniakiem i nalał nam obu do przygotowanych kieliszków.

Uchwycił je delikatnie w palce i znów ruszył ku mnie by podać mi przygotowany trunek.

 

- Przydałby się lokaj lub dwóch. - rzucił z delikatnym uśmiechem - Niestety musimy zadowolić się swoim towarzystwem.

Odebrałem kieliszek lekko drżącą ręką i opuściłem na wysokość piersi.

 

- Pan zdaje się nie piję whisky - w sumie nie wiem dlaczego akurat to przyszło mi teraz do głowy - Proszę mi wybaczyć, że kiedyś nieopatrznie zostawiłem ją dla Pana na tym stole.

 

Donnery machnął lekceważąco wolną dłonią.

 

- Było minęło. Poszło w niepamięć. Proszę tego nie roztrząsać. - wzniósł cichy toast i wychynął kieliszek do sucha. Ja poszedłem w jego ślady - To ja jestem winny Panu przeprosiny. Zachowałem się wtedy karygodnie. Jak demon z piekła rodem a nie wiktoriański, szlachetny duch. No to za pojednanie. - napełnił nam puste naczynia i po chwili echo poniosło po pomieszczeniu cichy brzęk kryształu.

           

Toast wypełniliśmy ochoczo.

 

- Proszę bardzo Pan się częstuję. To mój osobisty rewanż za pana gościnność. Jedzmy i porozmawiajmy.

Jak ludzie honoru i godności,

których nie sposób dziś kupić.

 

A więc sięgnąłem po kilka kromek chleba i skrojoną, soczystą pieczeń

 

- Panie Tracy, może to będzie z mojej strony zupełny nietakt pytać o tak osobistą rzecz ale czy powie mi Pan dlaczego umarł Pan za życia? Nigdy nie spotkałem w tych murach nikogo poza Panem. Żadnych pańskich znajomych, przyjaciół ani kobiety. 

 

Może i było to nietaktowne ale jednak co szkodziło mi by odpowiedzieć 

zgodnie z prawdą. 

W końcu musiałem komuś się wygadać. 

Choćby i nie pochodził ze świata żywych. 

 

- Nie pochwalam płytkiej małostkowości i próżności Panie Donnery, a zarazem brzydzę się zdradą, dlatego też nie mam nikogo z kim mógłbym dzielić tak życie jak i łoże.

 

Donnery kroił starannie gęś na równe części, uważając by nie poplamić się tłuszczem 

 

- Czyli odeszła z innym. Najpewniej jeszcze z tym kogo zwał Pan druhem i przyjacielem? - spojrzał na mnie z bólem pełnym zrozumienia - Wiem co Pan czuję. Straciłem tak żonę i swego brata. Ich portrety spoczywają 

do dziś w piwnicy. Nie ma usprawiedliwienia dla tak podłego występku. Zdrada zabija celniej niż sama śmierć. Więc wypijmy za ich śmierć.

 

Wzniósł kolejny toast a ja jeszcze chętniej wychynąłem kieliszek do sucha.

 

Piliśmy i rozmawialiśmy przez całą noc. 

Przed samym nastaniem świtu, pragnął bym odprowadził go do domu. 

Widać to nie był jego jedyny dom.

Szliśmy po przystrzyżonym równo trawniku. Pijani w sztorc ale w szampańskich nastrojach, ku małemu pagórkowi okalanego starym zagajnikiem.

Na szczycie byliśmy wraz z pierwszymi promieniami słońca. Pożegnał mnie wylewnie i gorąco i zszedł prędko po kamiennych schodkach wgłąb ciemni grobowca. 

Żeliwna krata zasunęła się za nim a kłódka z łańcuchem wróciły posłusznie na swoje miejsce.

Obejrzałem się tylko raz, akurat gdy słońce przebiło się przez konary i liście i oświetliło biały, lekko omszały i zabrudzony śladami deszczu. Marmurowy grobowiec rodu Donnery. Postanowiłem upić się u jego stóp do nieprzytomności. Wyjąłem piersiówkę ze szkocką z zawiniątka kieszeni pod połą marynarki i wzniosłem toast ku cichej budowli.

Za jego spokój i zbawienie duszy.

 

Opublikowano

@Simon Tracy

To bardzo ciekawy tekst – gotycka opowieść utrzymana w klimacie Poego, z nutką polskiego romantyzmu. Stworzyłeś atmosferę, w której dom nie jest po prostu nawiedzony – on jest żywy w swojej martwości. "Zimna klatka bestii", "depresyjne mary", duchy pijące wino – to wszystko buduje poczucie, że narrator sam stał się duchem we własnym domu, zanim jeszcze umarł. Świetna postać Toma Donnery'ego – ten kontrast między jego wiktoriańską elegancją a piekielną energią (lawendowa marynarka, ogniście rude włosy, "głos jak z horroru") jest genialny . Jego stwierdzenie - "umarł Pan za życia" – to sedno całej historii. Obaj, żywy i martwy, są ofiarami zdrady.

Stwierdzenie, że "zdrada zabija celniej niż sama śmierć" – to zdanie jest kluczem do zrozumienia całej opowieści. Podoba mi się zakończenie z piersiówką przy grobowcu. :) Ten świat ma potencjał na całą serię opowieści o duchach w tym domu. Pozdrawiam.


 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

@Berenika97 Bardzo Ci dziękuję za czytanie również mojej mini-prozy.

Powyższe zdanie reklamowało "Było nie minęło" na moim pisarskim koncie na tiktoku.

Ale masz rację, że zdanie o zgonie za życia jest kluczowe dla mnie samego jak i historii

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...