Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Ja osobiście nie wyobrażam sobie innego wykonania "Po prostu  bądź" jak Kory Jackowskiej.

I podobnie mam bardzo, bardzo, a Ty prosto ujęłaś to w słowa, tak żeby pojąć.

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Mam zapytanie do końcówki wiersza, spróbuj sobie przeczytać w oderwaniu od piosenki samą tylko puentę, czy rozważyłaś wszystkie konteksty słów. Szczególnie, iż używałaś prostych porównań, no chyba że jesteś sztuczną inteligencją i piszesz o naszej przyszłości? - to taki drugi sposób interpretacji Twojego wiersza :-)

 

Pozdrawiam :-)

 

Opublikowano

@Berenika97 przepiękne wyznanie, szczere, pełne wdzięczności, pokazujące jak wiele On dla Ciebie znaczy. Nie chcę go komentować, chcę tylko napisać, że warto mieć osobę, dla której można takie wiersze pisać. I warto mieć osobę, która tak nas widzi.

Widać, że macie go dużo, ale życzę jeszcze więcej: szczęścia :)

Opublikowano

@wierszykiDziękuję za opinię, masz poczucie humoru. Mam nadzieję, że moja inteligencja (chyba trochę jej mam) nie jest sztuczna i nie piszę o naszej/waszej przyszłości. Szczerze mówiąc, to wcale nie myślałam o piosence Kory - oczywiście ta fraza była w głowie i pewnie ją nieświadomie użyłam.  Wiersz jest dedykowany i osobisty. 

@RomaBardzo dziękuję! Napisałam go na rocznicę naszego ślubu. :)

Opublikowano (edytowane)

@Robert Witold GorzkowskiBardzo dziękuję, a co do noszenia - to na rękach nosi już kogoś innego. :)))

@TylkoJestemOnaBardzo dziękuję!

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

@Annna2Bardzo dziękuję za życzenie i polubienie. :)

@andrewBardzo dziękuję, życzę również pięknego dnia. :)))

@MigrenaPięknie dziękuję! Jesteś przemiły, ale ... nie jestem poetką. Tu są cudowni  Poeci, czytanie Waszych utworów jest dla mnie "celebracją życia". Pozdrawiam.   

Edytowane przez Berenika97 (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

pięknie 

 

chłop zawsze jest pewną ostoją

(nie mówmy tu o dewiantach)

wysłucha ze stoickim spokojem

prostuje problemy wzdłuż kantu

 

choć ponoć potrafi kantować

i wierzyć mu nigdy nie wolno

ukoi uchyli część nieba

zcałuje z policzka łzę słoną

 

...

 

Pozdrawiam

Opublikowano (edytowane)

@jan_komułzykantBardzo dziękuję! Pozdrawiam. :)

@Jacek_SuchowiczI jeszcze do tego:

Naprawi, co w domu się psuje,

i jeszcze przy tym żartuje.

A w jego ramionach bezpiecznie

świat może wirować - bajecznie.

 

a kto kantuje - to wiem dokładnie. :)))

 

Bardzo dziękuję i pozdrawiam. :)

@Rafael MariusDokładnie tak. :) Jak przeczyta te wpisy, to pewnie będzie dumny z siebie. Ale co tam, należy mu się. :))) Bardzo dziękuję!

Edytowane przez Berenika97 (wyświetl historię edycji)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Toyer To melancholijny wiersz o przemijaniu miłości, z dobrze wyczutą symboliką podróży. Każda emocja zostaje w im szczerze nazwana, wybrzmiała ujawniona.
    • Udany wiersz, który wykorzystuje efekt zaskoczenia. Słowikowe popisy, słownikowe prelekcje - za nim osłona ciszy, ślina pyta - czego chcesz? Udało się nie przesycić wiersza nadmiarem słów, a zwłaszcza tych odnajdywanych w słownikach, a nie we własnych myślach. Pozdrawiam :-)
    • @Iza-bella Miło i sympatycznie. Odmówię Zdrowaś Maryjo w jej intencji. Teraz    Pozdrawiam serdecznie  Miłego dnia 
    • Nikt jeszcze tego głośno nie powiedział. Tym bardziej cicho i skrycie  zachowywali się główni zainteresowani Ale przecież każdy widział to w ich zachowaniu i bezstronnej, bezdennej  miłości, uczuciu, gestach i wyznaniach. Choć nie należałem do tych co wolą żyć, życiem innych. Ani również nie należałem do tych, co uważali, że cudzą prywatność należy  ochoczo gwałcić i deptać. Bo jest ona dobrem wspólnym, napędem do potoku plotek i nadinterpretacji To miałem ostatnimi tygodniami wrażenie, jakoby zbyt często sam uciekałem ku temu, by prowokować prawie niewinnie  wyglądające sytuację,  powszednie dla planu dnia codziennego.     A to starając się odnaleźć chwilę wytchnienia  od wielogodzinnego pisania,  wsparty o parapet sypialni,  natknąłem się wręcz natychmiast  na ich splecione ciała  u siedziska parkowej ławki. Trzymał jej dłonie alabastrowe  przy swoich ustach  i szepcząc zapewne słodki stek bzdur  o nieskończonej miłości,  obsypywał jej drobne knykcie pocałunkami. Nie widziałem jej twarzy. Jedynie burzę ciemnobrązowych włosów. Nie widziałem więc i oczu o orzechowej głębi, pod których władztwem, nieraz czułem się niewolnikiem zakazanego dla mnie uczucia. Ale nie musiałem widzieć. Wiedziałem doskonale, że przepadła już. Dla mnie i całego świata. Bo teraz tylko on i jego słowa  były całym światem. Były jej ambrozją,  którą karmiła serce i zmysły.     Smutny to świat.  Pełen makabrycznych absurdów. W którym to ktoś jego rangi urasta w hierarchii do postaci Boga.  Dlatego Boże jedyny, jeśliś jednak gdzieś jest to chroń mnie przed takimi bożkami  i ich zgubnym wpływem. Od innych mogłem dowiedzieć się tyle,  że ona nie mówiła już o niczym innym  jak tylko o miłości do niego. Był wręcz jej fetyszem. Szalonym uzależnieniem. Alkoholem. Nikotyną. I opium. Idealnym wzorem.  Cudownym równaniem. Po latach ślepych zaułków  I niewypałów, które miast lądować  w centrum tarczy, raniły jej serce odłamkami  obnażonych kłamstw. Wolałaby umrzeć. Rozpaść się na atomy niebytu, niż stracić go.     Może i nie wiedziałem nic o miłości. Ale raz jeden poza tym, byłem świadkiem jak młoda kobieta miłuje kawalera w sposób równie szalony i bezwzględny. A mówią Ci podobni do mnie,  że miłości nie ma. Sam twierdzę, że wyginęła wraz z postępem  gorączki tych szalenie anty ludzkich czasów. A potem widzę,  jej ogarnięta urokiem miłości twarz. I zamieram. Odrzucając wszystko co wiem  i czego mnie życie nauczyło. Wątpię już nawet w grób. Bo może jeśli jest.  To miłość mnie wyzwoli kiedyś z jego bezdni. Brednie! Zaczynam wątpić sobie.     Wreszcie gruchnęła spodziewana wieść. Ślub i wesele pary młodej. Kto żyw. Proszony jest i mile widziany. Nie muszę chyba dodawać, że byłem jedyną  osobą która jakimś wierutnym kłamstwem  wykpiła się z udziału. Bo a jakże.  Sama osobiście złożyła mi wizytę. I w delirycznie radosnym uniesieniu, wręczyła mi kopertę z zaproszeniem. Odmówiłem, broniąc się tym,  że w podanym terminie  czeka mnie pilny wyjazd z uczelni  w związku z jakimś  nad wyraz niecodziennym znaleziskiem  w którego identyfikacji  mogę pomóc innym archeologom. Przez chwilę przygasła. Lecz stwierdziła, że rozumie moje stanowisko  i wie, że tak odpowiedzialna praca wymaga  tego by się jej w pełni poświęcić. Tak jak miłość,  pomyślałem zamykając za nią drzwi.     Piłem na umór trzy dni i noce. Nie jedząc i nie śpiąc prawie. Czwartego ranka dopiero,  objęła mnie zbawcza niemoc,  utraty resztki sił, godności  i przytomności umysłu. Zapadłem w pijacki sen. Śnił mi się otwarty, głęboki grób. Pusty i świeży. U jego szczytu, gotycki krzyż. A na jego zwieńczeniu kruk dorodny. Wsparty szponami o nagą,  kremowej barwy czaszkę. Kruk miał jej orzechowe oczy. Uronił nawet łzę. Wpadła ona do grobu. W tym miejscu wyrosła po chwili. cudowna, biała lilia. Zbudziłem się zlany potem. Nie dla mnie  weselne dzwony i taneczne pląsy. Dla mnie szczęk  potępionych, piekielnych łańcuchów. I danse macabre  z panią ostatecznej drogi i łaski. Która może i gardzi mną  ale i nigdy nie zdradzi.   I tak się zaiste stało,  że kto żyw udał się na wesele. Odbyło się ono niedaleko za miastem.  Były i tańce przy kapeli. I stoły zastawione  najprzedniejszym jadłem i napitkiem. I kosztowne, eleganckie stroje i suknie. I zabawy i północne oczepiny. A więc Ty już od teraz stracona na zawsze. Zeszło wszystko aż do białego rana. Większość zaproszonych ulokowano w zajazdach i karczmach w pobliżu.  Tak by nie musieli oni wracać i mogli odetchnąć jeszcze cały dzień kolejny. Zresztą większość przystała na to ochoczo  bo planowano orszakiem odprowadzić młodą parę na powrót do miasta.     I tak uczyniono. Na przód posłano bryczkę biało złotą,  którą powoziły cztery kasztanowe ogiery, przybrane w ozdobne dery,  pióropusze i nauszniki. Para młoda okupowała ławeczkę  zaraz za postacią  przybranego we frak i cylinder woźnicy. Orszak powoli zbliżał się  najpierw do rogatek miasta, potem objechał przedmieścia, wreszcie chcąc wtoczyć się na rynek  od ulicy Kowalskiej, został nagle przyblokowany przez rozklekotaną furmankę  o ledwie trzymających się kupy osiach. Furmanka była omalowana czarną farbą  I równie kara klacz powoziła nią. Na zydlu w furmance siedział miejski grabarz. Na widok roześmianego i gwarnego orszaku weselnego, chciał zawrócić konia by nie przynosić pecha młodej parze przez przecięcie ich drogi. Klacz jednak w proteście stanęła dęba  i z głośnym rżeniem  mimo ciągnięcia za uzdy nie ruszyła się o cal.     Chwilowy zator wykorzystał pan młody  by rozmówić się z grabarzem. Pech to okrutny gdy śmierć  komu drogę przecina. My wracamy z miłością, pieśnią i tańcem. By dzielić się naszym szczęściem  z całym światem  a Wy pracujecie dla kostuchy  co wytchnienia dać nie może  nawet w dniu tak błogosławionym i pięknym. Widzę klepsydry kleicie. Kogóż to śmierć w tany porwała skoro wszyscy u nas tańczyli i nie pomarli od tego? Grabarz z posępna miną wydzielił jedną zapisana klepsydrę z małego stosiku  i podając ją panu młodemu rzekł.     A juści nie wszyscy u Was bawili. Bo nie skorzy byli ku temu widać  by się uciesznym chuciom oddać  gdy im serce z bólu krwawiło. Przedwczoraj gdyście najpewniej  zasiadali do wesela, nasz literat i historyk. Zamknięty w swym mieszkaniu  Strzelił sobie w skroń. Znaleziono go rano martwego w fotelu. Nie miał rodziny. Nie miał przyjaciół. Ale proszę o to zaproszenie na jego pogrzeb. Na dziś na godzinę czternastą. Rad będę w jego imieniu Was widzieć na cmentarnym polu. Bo niegodne jest aby człowiek co był sam  przez życie całe i sam odchodził z padołu. W asyście jedynie  księdza, grabarza i urzędnika. A więc wstąpcie na śmierci wesele. Miło mu będzie powitać Was wszystkich. Z tymi słowami uderzył z bicza i klacz poszła usłużnie przed siebie, zostawiając orszakowi wolną drogę i wolny wybór. Ku ostatecznej decyzji.    
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Bardzo lubię takie wieloznaczne sformułowania. W nich czytam talent.   Wiersz niebanalny, spójny, błyszczy- diamencik.   Z pozdrowieniami  W.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...