Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

Mam takie zdjęcie w albumie – razem z klasą stoimy na szkolnym podwórku. Obok mnie Jola, koleżanka

z tej samej ulicy. Obie mamy zaplecione warkoczyki i wstążki jak wielkie motyle.

Pani wychowawczyni przyprowadziła nas do klasy, przedstawiła się: Bogusia. Zapamiętałam, bo mówiła ładnie i ciepło. Tłumaczyła nam, po co chodzi się do szkoły i czego nam nie wolno.

Pierwszego dnia usiadłyśmy z Jolką razem. Pani zapytała, czy mamy w domu jakieś zwierzątka – a jeśli nie, to może u dziadków albo sąsiadów. Mieliśmy je narysować.

W ruch poszły kredki i blok rysunkowy.
W domu mieliśmy psa – znaczy się, na podwórku – nazywał się Lord. Mieszkał w budzie.
Więc zaczęłam od budy.

Dzisiaj wiem, że dach tej budy to trójkąt, ściany to prostokąt, a wejście – kółko. Nawet łańcuch z malutkich kółeczek był prosty do narysowania. Ale pies?

– Jak się rysuje psa? – myślę.
– No przecież nie potrafię! Łapy, uszy, mordka... no jak?!

I wtedy mnie olśniło.
Narysowałam wszystko, co potrafiłam – budę z łańcuchem, a na końcu ten łańcuch urwał się tuż przy wejściu.
– Ha! – pomyślałam. – Wymyśliłam! Jest dobrze. Chyba...

Pani wychowawczyni podchodziła do kolejnych dzieci, oglądała ich rysunki, komentowała, uśmiechała się. Aż doszła do mnie.

– A co to ma być? – zapytała.

– Tam, w budzie, siedzi nasz pies. Lord – odpowiedziałam zupełnie spokojnie.

Ale to nie koniec. Pani przypomniała, jakie było zadanie.
Mieliśmy narysować zwierzątko. Tymczasem – buda i łańcuch. A pies?

– Nie mogłam go narysować, bo akurat wszedł do budy i tam siedzi – wyjaśniłam. – Gdyby nie wszedł, to bym go widziała. A tak, no... nie widzę.

Pani się uśmiechnęła. I postawiła mi czwórkę.
A Jolka dostała piątkę!

No jak to?! Czy to moja wina, że się schował?

Dzisiaj, po latach, kiedy tak sobie o tym myślę, wiem jedno:
gdybym to ja była wtedy nauczycielką, postawiłabym sobie piątkę.
Za fantazję. Bo przecież nie każdy potrafi się tak sprytnie wycwanić.

Edytowane przez Alicja_Wysocka (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Za kreatywność, którą masz do dzisiaj. W podstawówce opisałem akademię, że "chór ptaszęcy pod dyrekcją sowy...". Chór był, sam w nim śpiewałem, a prowadziła go pani Sowa, ale mój opis został potraktowany, jako lekceważenie nauczyciela, bo powinno był "pani Sowy"., ale wtedy byłby przecież chór a nie chór ptaszęcy:). . 

Pozdrawiam

Opublikowano

@Alicja_WysockaLubię kreatywne dzieci i to bardzo! Wówczas nazwałabym Cię Małą Księżną z dużą wyobraźnią. Teraz jesteś Księżną z ogromną wyobraźnią.

W ubiegłym roku, w pociągu jechała ze mną matka z 6-7 -letnią dziewczynką. Matka do niej: "zajmij się czymś, masz kredki to sobie rysuj" Dziecko wzięło kartkę papieru i kredki - narysuję Boga - stwierdziło. Matka zasnęła, ale mała przyglądała się białej kartce i nic nie narysowa, zaczęła mi zadawać tryliony pytań. Gdy matka się obudziła, zapytała - dlaczego nic nie narysowałaś? Jak to! - oburzyła się dziewczynka (Kasia) , tu jest Bóg! Przecież on jest niewidzialny! A niebo? - drążyła matka. Kasia odpowiedziała: zgubiłam niebieską kredkę, ale to i tak tylko chmury. 

Cwaniara! - pomyślałam. 

 

  • Alicja_Wysocka zmienił(a) tytuł na Jak zostałam cwaniarą (1)
Opublikowano

@Alicja_Wysocka

I ja dziękuję, bo miło Cię dla odmiany w prozie zobaczyć :)))

A kreatywność zawsze w cenie, przynajmniej dla mnie :) 

Niestety chyba niektórzy postawili sobie za punkt honoru wstawiać 

ograniczniki tam, gdzie są absolutnie niepotrzebne...

Bywają zesztywniali rodzice, nauczyciele, przełożeni, osoby postronne...

Wszędzie to można spotkać, niestety... 

 

Pozdrowienia posyłam :)

 

Deo 

  • Alicja_Wysocka zmienił(a) tytuł na Jak zostałam cwaniarą 1 (Z cyklu Dziecięce opowieści)
  • 2 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @infelia Ojejku, jak miło :))))  Ale mi niestety natchnienie ostatnio nie służy,  za późno chyba :)))   Umykam do spania :)   Dobrej nocy :)))   Deo 
    • @Deonix_  Dzięki za lekturę. Podziel się próbką swojego wiersza, który trzymasz w zanadrzu... a ozłocę Cię pogodą ducha...
    • @Berenika97 Pewnie będzie cd. Ciekawe co było dalej :)
    • @infelia No wybacz, zapomniała ja...  Oprawa muzyczna również oczywiście wskazana :)   D.
    • To było w pierwszej klasie. Święta - nie pamiętam już, czy Wielkanoc, czy Boże Narodzenie - ale wiem, że jechaliśmy do dziadków. Mama, tata, moi bracia i ja - całą rodziną, nocnym pociągiem, tym sypialnym. Ach, jaka to była atrakcja! Przedziały z łóżkami, wszystko pachniało inaczej niż zwykle. Spałam na górnym łóżku, cicho słysząc stukot kół i rozmowy zza ściany. Dziadkowie mieszkali w Łodzi, na Piotrkowskiej, w starym piętrowym domu. Klatka schodowa była ciemna i pachniała kurzem - trochę się jej bałam, a trochę lubiłam ten dreszczyk. Dziadkowie mieli piec kaflowy, starą kredensową kuchnię i mnóstwo zakamarków, w których można było buszować. I właśnie tam, w jednym z zakamarków, trafiłam na skarb. To nie były zwykłe koraliki. Nie takie z plastiku, sklepowe. Te były... inne. Koraliki zrobione z wysuszonych ziaren ogórka, zafarbowane - chyba atramentem - i nawleczone na nitkę. Niby byle co, a dla mnie to było coś absolutnie wyjątkowego. Takie korale, jakie mogły mieć tylko lalki z baśni, albo bardzo eleganckie panie. Zapytałam babcię, czy mogę je sobie zabrać. - Ależ dziecko, to przecież byle co… Ale jak ci się podobają, to bierz - powiedziała, machając ręką. Więc je wzięłam. Zawinęłam w papier i schowałam do kieszonki. I już wiedziałam, co z nimi zrobię. Dam je pani Bogusi - mojej wychowawczyni. Ona była taka ciepła, elegancka, mówiła do nas miękko i z uśmiechem. Bardzo ją lubiłam. Dam jej w prezencie. Następnego dnia w szkole podeszłam do niej i wręczyłam zawiniątko. - To dla pani - powiedziałam dumnie. Pani Bogusia rozwinęła papier, spojrzała na moje korale i… uśmiechnęła się. - Ojej, jakie śliczne! - powiedziała. - Dziękuję, Alu - i pogłaskała mnie po głowie. Byłam przeszczęśliwa. Tylko... przez następne dni wypatrywałam ich na jej szyi. No bo jak to - skoro śliczne, skoro prezent - to przecież powinna nosić, prawda? Ale nie nosiła. Mijały dni. Mijały tygodnie. A ja codziennie patrzyłam. Aż w końcu, któregoś dnia nie wytrzymałam i... zapytałam. Przy całej klasie. - Proszę pani, a dlaczego pani jeszcze nigdy nie ubrała moich korali? Zapadła cisza, wszyscy spojrzeli na panią Bogusię. A ona się tylko uśmiechnęła - tak jak to tylko ona potrafiła  - i odpowiedziała: - Wiesz, Alu… nie mam jeszcze sukienki do nich. Ale jak kupię, to od razu założę. Uśmiechnęłam się. I z jakiegoś powodu - bardzo się wtedy ucieszyłam. Dzisiaj, kiedy sobie to przypominam, robi mi się ciepło na sercu. I trochę wstyd. Nie wiedziałam wtedy, co to znaczy „wstyd”. Dopiero po latach zrozumiałam, że ta sukienka - to było najpiękniejsze wyjście z sytuacji, jakie mogła mi dać. I do dziś, kiedy patrzę na dzieci, które wręczają komuś coś zrobionego z miłości - zawsze widzę te moje ogórkowe korale. I uśmiech pani Bogusi.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...