Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Jeśli chodzi o tę kamienicę to raczej mieszkańcy własnym przemysłem.
Ale co do stolicy to jak najbardziej nowe władze przy dużym udziale mieszkańców jakoś powoli lepiej lub gorzej podniosły ją z gruzów.

Dość szybko jednak entuzjazm opadł jak to z Polakami często bywa.

 

Dziękuję za serduszko.

 

 

Edytowane przez Rafael Marius (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

To dobrze, że im nie zabrali. Myśmy mieli mniej szczęścia.

 

Dzisiaj mamy 80tą rocznicę i w związku z tym władze Warszawy ogłosiły rok 2025 rokiem pamięci o odbudowie stolicy.

Opublikowano

@Rafael Mariusmają być na to fundusze:) mi się udało przed świętami wymienić komin i piec, mam dwufunkcyjny. Napisałam prośbę o ogrzewanie stażowe, odpisali, że to ich nie obchodzi, nie ma na to funduszy, bla bla, odpisałam, że powinni chociaż do jednego pomieszczenia doprowadzić, bo jak to się ma do tego, że tam nic nie ma, a płacę za nieużywany pokój, bo jest zimny i użytkuję kuchnię na okres zimowy. Inni ludzie mają, a dlaczego ja nic nie dostałam i napisałam, że napiszę do władzy wyżej nad nimi prośbę , no i zastanawiają się jak zdobyć pieniądze, czekam cierpliwie i będę dalej pisała, papier wszytko przyjmie:)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

A przedtem ogrzewałaś się elektrycznie?

Ja się na tym nie znam.

Mamy od zawsze centralne i w tej kamienicy, którą opisałem w wierszu też tak było. Mieli własną kotłownie, a potem podłączyli ich do sieci miejskiej.

Opublikowano

@Rafael Marius cały czas grzeję elektrycznie i pół wynagrodzenia idzie na firmę grzewczą. nie dziwne, że nie mogę zaoszczędzić, bo muszę coś jeść. błędne koło. kamienica od początku nie ma ogrzewania i nic nie zrobili przez ponad dekadę.

To nie takie proste, trzeba wymienić główną rurkę. Mam nadzieję, że w tym roku mi to zrobią. Później będę sobie coś wykańczał, muszę zerwać sufit, wszystko się sypie, ale mi się tu podoba. Okolica słodka, mam przyjaciół, dobrych sąsiadów. 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

A w którym roku została zbudowana?

 

Bohaterka wiersza w 1936 w stylu modernistycznym. Bardzo nowoczesna jak na tamte czasy. Nawet windę miała.

Mój ojciec się nią zajmował, a wcześniej dziadek, naprawiał, konserwował.

Miasto się tym nie interesowało. Takie to były czasy, że ludzie mogli i chcieli sobie sami radzić za własną kasę nie oglądając się na nikogo.

Była wolność, a teraz są przepisy rzekomego bezpieczeństwa.

Patologia i tyle.

Opublikowano

@Rafael Marius moja została wybudowana tuż przed samą wojną 1939, możliwe, że nie do końca była wykończona. Gdy zrywam farbę, to wyłaniają się stare faktury. Powoli to robię po metrze w miesiącu. Sam wykończę pewnie, gdy się zagłębię w budowlankę. Nie lubię cementu, gipsu. Będzie tylko coś miękkiego, podkład i farba. Żadnych kamieni, tylko drewno i parę samoprzylepnych winili. :)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Mogło tak być.
Bez ogrzewania nie budowano. Albo piece albo centralne z lokalnej kotłowni.

Nie było opcji na prąd, zbyt drogi.

 

 

Powolutku aż do skutku.

 

Moja rodzina też sama wyremontowała. Ona była spalona w Powstaniu.

Ale najpierw 3 lata musieli pracować żeby taki kapitalny zrobić. Zarobić na materiały budowlane, gdzieś na lewo kupić.

Wtedy było ogromne zapotrzebowanie. Cała Warszawa była w remoncie lub budowie. Stąd bardzo wysokie ceny.

Opublikowano

@Rafael Marius lubię coś robić do domu, powolutku, rodzi się koncepcja. Mam za to milutką pościel z Zary' najlepsza satyna tam jest, a kołdrę i poduszeczki mam prawdziwe z jedwabiu, śpi się bosko jakby w morzu fala mnie otulała, to wypiję sobie pyszną kawkę i popatrzę na piękną Warszawę:)

Opublikowano

Odbudowa stolicy... no ciekawe. Ostatnio mi matka opowiadała, jak ta odbudowa wyglądała z trochę innej strony.

Nie było, że boli.

 

Każde dziecko w szkole musiało płacić złotówkę co miesiąc (a to podono nie było mało) i nie miało znaczenia, że rodzina wieloletnia i się w domu nie przelewa. A w ogóle do Warszawy to ma kawał drogi i inne, lokalne problemy... aż dziwne, że się o tym tak mało, a nawet wcale mówi.

 

Pozdrawiam :)

Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Było takie hasło, "Cały naród buduje stolicę" i stąd dziecięca składka. Taka solidarność społeczna, której teraz bardzo brakuje.|

Władze początkowo chciały przenieść stolicę do niezburzonej Łodzi, a Warszawę pozostawić nieodbudowaną jako pomnik męczeństwa.

Ale jednak Warszawiacy, tacy jak moja rodzina, nie dali się wyrzucić, ani władzy, ani zimie i wracali masowo do swojego zburzonego miasta. Historycy szacują, że pod koniec stycznia było nas już  200 tysięcy, bytujących w skrajnie niekorzystnych warunkach.

 

Władza ludowa widząc taką determinację ustąpiła i zapadła decyzja o odbudowie pod hasłami socjalizmu rzecz jasna, ale mniejsza o to, liczyło się  że miasto będzie żyło.

 

 

Mówi się niewiele w mediach głównego nurtu . Dużo tylko w niszowych kręgach osób zainteresowanych najnowszą historią Syreniego Grodu, choć pewnie trochę się to zmieni skoro 2025 został ogłoszony rokiem pamięci o odbudowie Warszawy.

 

Ja też nie pominąłem 80 rocznicy powrotu, pisząc ten wiersz ku pamięci nieznanych tysięcy bohaterów, dzięki którym mamy tak piękne miasto zamiast kupy gruzów.

 

Dziękuję za komentarz.

 

 

Edytowane przez Rafael Marius (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

To prawda.

Dziadek zajął nie swoją własność, bo żadna z trzech kamienic należących do naszej rodziny nie nadawała się do zamieszkania.

Cały czas trzeba było zdobyczy pilnować, aby inni nam nie zabrali. Jak tylko pojawiła się możliwość poszedł do urzędu i zalegalizował ten lokal. Był to tak zwany "nakaz administracyjny", który z pewnymi ograniczeniami dawał prawo do dziedziczenia. I tak to funkcjonowało przez 75 lat.

 

Wspomnianym powyżej spadkobiercą za oceanu udało się, mieli szczęście, że ich własność nie uległa zniszczeniu. Mogli ją odzyskać w całości.
Roszczenia zgłaszali jeszcze w PRLu zatem ciocia i jej syn z rodziną byli przygotowani na to, że kiedyś ich wyrzucą.
Na biednego nie trafiło.

 

Niestety na działkach należących do naszej rodziny powstały inne obiekty o dużym znaczeniu społecznym w związku z tym sprawa roszczeń jest póki co nie do ruszenia. Może kiedyś w kolejnych pokoleniach.

 

Mój blok, w którym rodzice kupili w latach 60tych mieszkanie na kredyt też ma zgłoszone roszczenia zza oceanu, ale zagrożenie utratą własności jest raczej znikome. Spadkobiercy tylko tracą pieniądze na adwokatów, bo i tak nic nie ugrają.

Zagmatwane są te warszawskie nieruchomości, niczego nie można być pewnym.

 

Dziękuję za serduszko i komentarz.

Opublikowano

Mam w swojej biblioteczce felietony Stefana Wiecheckiego - "Wiecha". Kilka z nich jest właśnie na temat deficytu lokali mieszkalnych w Warszawie tuż po wojnie. Opisuje w sposób humorystyczny dokwaterowywania zupełnie obcych ludzi do rodzin, które miały ponoć nadmetraż. A w ogóle przez takich psychopatycznych bydlaków jak Hitler, Stalin i im podobnych, zwykli, spokojni ludzie muszą cierpieć. I do tej pory tak jest.

Pozdrawiam.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @król asfalturewelka,na pierwszy rzut oka przyciąga z odczuciem która to kartka książki, w treści w moim pobieżnym spojrzeniu widzę brak kilku ogonków, stąd pytanie czy tekst był wklejany, czy na bieżąco pisany? Ok zaczynam lekturę :)
    • Dzika istota – ulotna myśl, porywaczka, Wskoczyła przez okno ciemną nocą, Chwyciła mnie za kołnierz piżamy W żyrafy i zebry, niechlujnie załatanej.   Na boso i bez szlafmycy, nieuczesanego Zabrała mnie na spacer z włamem Do muzeum w poniedziałkowy wieczór, A tam rejwach, prezentacja samowoli twórców.   Łasiczka damie nawiała z obrazu, Obwąchuje nogi dyskobola, coś się krzywi, Drży podłoga, sufit pęka, baba goła W szale uniesień konia spina w cwał.   Wenus z Milo już brawa chciała bić. Te, Myśliciel, piórkiem mu pod nosem smyram, Ani drgnie, kamienna twarz – filozofuj dalej. Słoneczniki dojrzałe skubnę dwie kieszenie.   Zegar od Salvadora zwijam i za pazuchę wciskam. O, lecą żurawie, a bociany tuż za nimi, Okno im otworzę ku wolności… pofrunęły. Panny z Awinionu z ramy zbiegły cichcem,   Biedny Pablo w pościg ruszył z kocem dla osłony. Krzyk na moście się rozlega, gęba wykrzywiona. Morda w kubeł! – palcem grożę, no i cisza. Mona Lisa za mną biegnie jak poparzona.   Zdejmij ze mnie głupi uśmiech, no litości! Eksponaty zbezczeszczone, alarm się rozlega. Cerber trójgłowy spuszczony ze smyczy… ojoj! Po zabawie – w nogi! tyś mnie, myśli, tu przywiodła.   Kosynierzy ćwiczeni przez Kossaka w boju Za nami ruszyli; tam jest wyjście! – nawołuję. Rejtan w drzwiach legowisko sobie zrobił, Szaty drze, coś go swędzi, muchy gania.   My do domu, Mości Panie, puszczaj wolno! Jutro jest klasówka, za wagary będzie lufa. Zlituj się, człowiecze, jak myszki nawiejemy… Grryyy! „Chyba po moim trupie!”   Za plecami trzask łańcuchem, pogoń nas łapie. To ona – sztuka raz uwolniona, rozjuszona, Za łeb chwyta: „Nie zaznacie spoczynku!” Podstępnie wciąga człowieka: „Mam was, robaczki!”  
    • Rozdział I Zielony kształt o wielu złoceniach, lekko przypominający syrenkę, ozdobioną w liczne zdobienia, wjeżdża w progi posesji wielmoży Pesjana Wilhelma, albo, jak go nazywali w pobliskiej wsi, po prostu Kowalskiego. Włości wielmoży Kowalskiego rozciągały się aż do lasku trzcinowego, leżącego na skraju lasu bambusowego, który natomiast znajdował się na polu uprawnym orzechów laskowych, o ile można było nazwać to polem. Natomiast sam dwór mistrza Kowalskiego był budowlą z dziada, pradziada. Monumentalny budynek miał niezliczoną ilość sypialni. Dosłownie niezliczoną, ponieważ nasz drogi Kowalski zakazał liczenia tych sypialni. Właściciel miał bowiem wrodzoną skromność i nie lubił się chełpić, dlatego zakazał liczenia drewnianych drzwi. Sam dwór posiadał mnóstwo jadalni, bogato zdobionych. Najbardziej rzucającymi się w oczy jadalnianymi meblami były krzesła wykonane w Brazylii ze szczerego hebanu. Kuchnie, znajdowały się po czterech stronach świata. Z tego względu zostały wyposażone w najwspanialsze meble  i zdobienia. Sama fasada dworu ukazywała swój majestat i przepych. Krótko mówiąc, było widać, do kogo się przyjeżdża.  Zielona syrenka wolno i majestatycznie objeżdżała błękitny staw z prawej. Przed objęciem spadku przez miłościwego Wilhelma, wzdłuż stawu biegły dwie drogi, którymi się podążało. Lecz Wilhelm nie lubił stawiać dylematów swoim gościom, więc kazał zastawić lewą drogę głazami, a samą trasę zalesić sosnami.  Gdy samochód stanął na żwirowym podjeździe, który widział chyba niejedno:   - Zbysiu wypuść mnie! - stary głos wydobył się z tylnych siedzeń samochodu. Drzwi kierowcy otworzyły się szybko i z wnętrza wyskoczył dwudziestoletni chłopak ubrany w ciemnozielony frak z dziwacznym wycięciem na tyle. Chłopak miał blond włosy powiewające na wietrze. - Zbysiu, ile mam czekać? - Już, już, ciociu.- to mówiąc blondyn szybko pobiegł do klamki i szarpnął, ale bez rezultatu.  - Zbysiu, mówiłam, spokojnie.- głos starszej pani przenikał przez stalowe ściany.  Chłopak lekko chwycił klamkę i uniósł. - Zbysiu, nie w tę stronę.- łagodny głos skarcił blondyna. Spróbował ponownie i drzwi odskoczyły ukazując starszą panią około osiemdziesiątki w fioletowym płaszczu gramolącą sią z fotela. Po kilku sekundach Helena - bo tak miała na imię owa pani -  podała rękę Zbysiowi. Ten profesjonalnie ją chwycił i poprowadził wolnym krokiem, bo staruszka nie umiała szybciej.  Tej komicznej scenie przyglądał się stojący w otwartych drzwiach dworu Felicjusz - zarządca włości mości pana Wilhelma. Mężczyzna chrzęszcząc butami podszedł do gości mówiąc: - W imieniu mości pana pesjanna Wilhelma: witam! Niestety  gospodarz nie mógł osobiście pani  przywitać, ale kazał, aby pani zjadła posiłek. Więc zapraszam. Z tymi słowy obrócił się bokiem i wskazał gestem, który niezaprzeczalnie wskazywał wnętrze dworu. Starsza pani westchnęła i kiwnęła głową na Zbysia. Chłopak zrozumiał i puścił się biegiem w stronę syreny. Felicjusz z profesjonalnie zakamuflowanym zdziwieniem patrzył jak młodzieniec otwiera klapę silnika, potem ją zamyka i otwiera bagażnik. Zarządca z narastającym zdziwieniem patrzył jak chłopak wyciąga coraz większe kufry.  - Nie patrz tam, poradzi sobie. To mój siostrzeniec.-odezwała się starsza pani.- Siostra mi go dała na wakacje, żeby mi pomógł.-Felicjusz spojrzał na zielony surdut.  - Nie miałam nic innego na jego rozmiar.-  powiedziała z wyrzutem.  Zarządca bardzo się starał, żeby nie okazywać ciekawości. Zapomniał o profesjonalności. Gdy Zbysiu wniósł wszystkie kufry do wielkiego holu, lokaj uznał, że czas zaprosić na obiad.  - A teraz zapraszam na ciepłą strawę. Służba zajmie się bagażami.- Felicjusz trochę zdziwiony, a trochę zaniepokojony oglądał jak starsza pani kiwnęła głową na siostrzenica, a on klęknął przed kufrem i go otworzył. W środku poobijanej skrzyni była sterta czegoś, co chyba nazywa się włóczką. Staruszka wskazała palcem zielony kłębek. Chłopak wstał i podał włóczkę cioci i stanął obok.  W tym czasie lokaj o imieniu Andreę, pomógł starszej pani zdjąć płaszcz, pod którym miała przetarty sweter zrobiony z tego samego czym był wypełniony kufer. -  Więc zapraszam do siód…-lokaj przerwał zaniepokojony i spojrzał na zarządcę z obawą - … jadalni.- dodał wskazując roztrzęsioną ręką drzwi. André w białym kitlu otworzył rzeźbione drzwi i wpuścił dwójkę gości do pięknie udekorowanego wnętrza. Ściany pokryte arrasami przedstawiające ludzi walczących z wielkim lwem. Podłoga była pokryta piękną klepką zalaną lakierem. Rzeźbiony stół zastawiony świecznikami, misami, paterami, leżał pośród dwóch wielkich komód ze srebrnymi sztućcami.  Starsza pani jakby nigdy nic weszła i stanęła u szczytu stołu. W rezydencji Wilhelma u szczytów wszystkich stołów nie ma krzeseł, gdyż gospodarz nie lubił wywyższania. Starsza pani kiwnęła palcem.  - Przepraszam.- powiedział do lokaja Zbysiu i przepchnął się do najbliższego krzesła i chwycił je, lecz krzesło okazało się silniejsze. Chłopak szurając zaczął ciągnąć. Lokaj zrobił krok do przodu, ale starsza pani uniosła dłoń uspokajająco. Młodzieniec dosunął krzesło na szczyt i pomógł cioci usiąść. A sam usiadł po jej prawicy. Ciotka wymownie spojrzała na lokaja, on od razu zrozumiał i kiwnął na Andreę. Tamten profesjonalnym ruchem zaczął nakładać różne dania, które przyprawiały o zawroty głowy.  - Przepraszam, ale muszę na chwilę państwa opuścić.- to mówiąc Felicjusz prędko wyszedł z sali.  Pani Helena przewróciła oczami.  Zarządca przechadzał  się po korytarzach. Z każdym krokiem utwierdzał się  w przekonaniu, że nowi goście pana Wilhelma to ciekawe osobistości. Szurgot kapci obudził Felicjusza z monotonnych myśli. Korytarzem truchtała nienaturalnie  pani Kolupka, sprzątaczka, która pracowała tu niedługo. Zarządca nie zdziwiłby się jakby nie mogła znaleźć gniazdka.     - Tak pani Kolupka. W czym mogę pomóc?-zapytał uprzejmie Felicjusz.  - Panie Felku.- zagaiła sprzątaczka.   - Felicjusz, Felicjusz! Pani Koluska.- poprawił  - Tak, tak panie Felku. Ale jakaś pani zaparkowała jakimś gratem pod wschodnim wejściem i mówi, że jest zaproszona. Nie wiem co zrobić.- wyrzuciła z siebie sprzątaczka.  - Spokojnie, załatwię to. A niech pani pomoże panu Andreę.- ze spokojem odparł zarządca i wskazał na  koniec korytarza. Kobieta szybkim truchtem ruszyła. Felicjusz zdezorientowany patrzył na truchtającą sprzątaczkę i sam ruszył do wschodniego wejścia. Po długiej i żmudnej wędrówce zarządca doszedł do zdobnego holu, w którym siedziała na krześle kobieta pod  sześćdziesiątkę, w czarno białej sukni, z torebką na kolanach, i o zgrozo, stworzeniem siedzącym w niej - czyli krótko mówiąc był to kundel rasy białej, tyle tylko wiedział Felicjusz. Kobieta wstała, pogłaskała małego pieska, potocznie nazywanego szczeniaczkiem, i powiedziała:  - Antonina.- to mówiąc podała dłoń w geście oczekującym pocałunku. Felicjusz rzecz jasna ucałował dłoń damy i ukradkiem spojrzał w okienko obok wrót prowadzących na ganek i lekko zbladł. Ujrzał w nim kształt wyglądający jak czarna Warszawa, o pięknej masce. Szybko zakamuflował rozanielenie i zorientował się, że ową panią gdzieś już widział. - Co panią tu sprowadza?- zapytał uprzejmie Felicjusz.  - Jak to?- kobieta zbladła. - zostałam zaproszona.- Dama już się nie cieszyła. Była bliska łez. Zarządca spojrzał na pieska, potem na okno i znowu na białą kulkę, i westchnął.  - Oczywiście. Proszę za mną.- uprzejmie się uśmiechnął i ruszył przodem. - Och, bardzo panu dziękuje. Mi wystarczy tylko sypialnia i łazienka. A gdyby to był kłopot, to nawet bez łazienki.- uroczo zamrugała i spojrzała na pieska.  - Fifek! Co ty zrobiłeś? Pan będzie zły.- zarządca szybko się obrócił i ujrzał widok, który go zmroził. Pani Antonina trzymała w rękach psa, który zaś w pysku pomiędzy bialutkimi ząbkami miał serwetę z wyszytymi inicjałami ,, P.W. ,, Rozdział II Pukanie srebrnej kołatki o specjalne wgłębienie w drzwiach wybudziło Antoninę i jej pieska z błogiego snu. Po kilku minutach zrozumiała, że obecność metalicznego dzwonka wskazuje na to, że ktoś ma nadzieję ją ujrzeć w najbliższym czasie. Wstała i szurając po gładkiej kamiennej powierzchni udała się do łazienki. Po długich 60 minutach, podczas których Antonina umyła się i  ubrała w czerwoną suknię, wyszła  monotonnie szurając. Udała się do drzwi prowadzących na korytarz. Nagle ostro zawróciła jakby zobaczyła ducha i chciała go uniknąć. Podeszła do łoża, podniosła kulę mięsa owiniętą w białe futerko i powiedziała:  - Fifek, otwórz oczęta. Idziemy na śniadanie.- pies jakby nie słyszał i nadal był w zakamarkach swego snu. Antonina chwyciła jedną ręką torebkę ze skóry krokodyla, zwinnym ruchem zarzuciła ją na ramię i drugą włożyła do niej pieska, któremu było obojętne czy śpi na łóżku czy w torebce. Kobieta wychodząc przekręciła zamek, najpierw raz, a po zastanowieniu dwa. Dumnymi krokami przeszła pierwsze pół korytarza, którym wczoraj ten uroczy mężczyzna ją prowadził. Pomyślała i spojrzała za siebie. Kilkanaście metrów za jej drzwiami stał zakręt, jeżeli ów może stać. Antonina długo nad tym nie myślała i ruszyła dalej. Po krótkim czasie doszła do tego samego holu, gdzie ostatnio czekała na gospodarza. "Pesjan Wilhelm... hmmm... ciekawe" -  pomyślała i przypomniała sobie o liście od ów waszmościa. Te rozmyślania przerwał donośne chrząknięcie, które dobiegało z drugiego korytarza wlewającego się do hallu. Owe korytarze nie miały grubych drzwi, jak w większości dworów na świecie, gdyż miłościwy Wilhelm  nie lubił, gdy goście mają sami otwierać drzwi na każdym kroku.  - Szukałem pani.- zarządca, który właśnie wyszedł z drugiego korytarza ukłonił się.  - Pesjan Wilhelm chciał się z panią przywitać przed wyjazdem na polowanie, lecz mówił że mości pani spała wiec pojechał-  i dodał  - zapraszam na śniadanie.- to mówiąc ruszył w drugi korytar wchodząc w chwilową ciemność. Pani Antonina tupocząc szpilkami szła za Felicjuszem. Wielkie rzeźbione drzwi stanęły na przeciwko dwóch postaci: jedna w czarnym kitlu, a druga w czerwonej sukni z torebką na ramieniu. Po kilku dłużących się niemiłosiernie chwilach, wrota otworzyły się, a w nich stanął Andreę kłaniając się w pół, gestem wskazując ręką miejsca przy długim stole.  - Ta jadalnia jest jedna z najpiękniejszych w tej części dworu.- to mówiąc Andreę odsunął krzesło od stołu po prawej stronie i pomógł gościowi usiąść.  - Przepraszam.- zagaiła pani Antonina - bo mój Fifek jest troszeczkę głodny i gdyby to nie był kłopot to....- zamrugała i uśmiechnęła się uroczo. Felicjusz lekko kiwnął głową i odparł:     - Oczywiście proszę pani.- kiwnął na Andreę, a on szybkim krokiem ruszył do drzwi na korytarz. Jeszcze tylko usłyszał jak najnowszy gość pana Wilhelma mówi:  - Ale bez glutenu, jakby to nie był kłopot.- Andreę wyobraził sobie mruganie pani Antoniny i przeszły po nim ciarki. Przypomniał sobie o Pesjanie Wilhelmie.  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...