Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

w letnim garniturze po trawach sięgających mi do niebotycznych stu kilometrów za uchem na tratwie do marzenia odjechałem gołębiem pocztowym na piaski tamtego wspaniałego lata,
trzy tysiące minut przerwy,
możecie odpocząć marząc, możecie zdechnąć a nawet powiem wam że życzę byście zdechli bo obrzydły
mi już wasze obleśne świńsko się uśmiechające gęby wy ohydne krokodyle i ty paskudny mały człowieku
który myślisz że to nie do ciebie się zwracam ale wszak okrutnie się mylisz ty podła świnio,
muszę się zarzygać aby oczyścić swoje wnętrzności ze wstrętu do kreatury jaka jesteś razem z całą swoją
rodziną,
konie śmigające po zielonych łąkach mają grzywy z morskiej piany a stada gumowych fortepianów
gonią mnie po rozmokłej nocnej koszuli tej cudownej zielonookiej księżniczki tuż za rogiem pomarańczowej ulicy w ten super miły świąteczny wieczór kiedy dyrygentowi wielkiej orkiestry symfonicznej pękły spodnie
a ja zjadłem na kolację o siódmej w nocy cztery tekturowe jajka sadzone na okładkach książek w kratkę,
pomóż mi drogi przyjacielu zabić sprężynowego kurczaka,
pomóż mi odnaleźć siebie w tym zwariowanym świecie,
pomóż mi dziewczyno pokochać siebie,
pomóż mi rozpędzić się do życia,
pod hamującym z przeraźliwym piskiem opon tramwajem znaleziono bukiet wspaniałych róż i mnie razem
z nimi i teraz jak sama kochana widzisz nie nadaję się już na ozdobę sportowego wozu,
pierwsze prześcieradło umazane całe moją krwią,
drugie prześcieradło umazane twoją krwią,
trzecie prześcieradło umazane waszą krwią,
następnego prześcieradła nie ma bo ukradli mi je w pralni,
jeżeli kiedyś będziesz miała ochotę spotkać się ze mną to wybierz dzień ponury z nisko zawieszonymi chmurami i z ciężkim dusznym powietrzem bo wtedy będę twój bez reszty,
z kwiatów opadły pachnące kwiaty a z ptaków opadły lotne ptaki,
ludzie którzy wyjechali kajakami po asfaltowych mokrych od deszczu ulicach dojechali tylko do dachów
milczących domów i rozmnożyły się lata życia na kulawe butonierki malarzy w sidłach milionów kłusowników
o oczach mahoniowego pieprzu adwokatów drewnianych,
gliniane dupy słońca na rozpędzonych witrynach sklepów dla mańkutów śnią mi się nocami po tym kiedy
myślę o tobie ty świnio w wysokich czarnych butach i ty stara kurwo o zielonych oczach dobermana na ramie
rowerowej po raz zresztą ostatni,
ostatnia droga to milcząca podróż w atramencie,
mam mdłości,
szeroko rozstawionymi palcami popędziłem stado dwuletnich misjonarzy w czterowymiarową przestrzeń
istnienia po której przejściu zostałem już tylko alfonsem a ty mym tchnieniem oddechem pożądaniem radością
oczarowaniem i głupią wstrętną samicą,
umrzyj razem z nimi wszystkimi,
swoje ręce usmaruj krwią małego chłopca,
odlicz boże w swej doskonałości wszystkich co pozostali i pozwól im unicestwić się samym.

Opublikowano

o rany!
Takim Cię NIEnormalnie kocham Jacku,
a gdy już chmury wcisną im głowy w betonowy cień
i z zatkniętymi tak szyjami ukażą swe rozcięte sklonowane twarze
wypatrzę Cię w tym samym marzeniu i naznaczę krwi-z-tym tatuażem
niepamięci wolnoprzyszłością

Opublikowano

no i właśnie!
przykładajac miarkę do twojego tekstu Jacku i Adriana, o ktorym juz się wypowiadałem, mamy tu rownież przyklad prozy pesymistycznej (o boze jak ja przynudzam)
ale pisanym w taki sposob że czuć dystans do opisywanego świata.
są to dla mnie wynurzenia kogoś KTO WIE jak i po co operować słowem.
pozdrawiam.

Opublikowano

o cholera, ryzykowałem tym tekstem bo lękałem się czy się spodoba;
pociąga mnie niemodna już DADA, ale następny tekst,to już walne
jakieś normalne opowiadanie;
asher, renata[ o do diabła, też mi coś mocniej do Ciebie pulsuje ], asia,
piotr, ania, jay jay, - jesteście wspaniali ! dziękuję - jacek.

Opublikowano

i kawa wrząca
i wpływa mieszając z gorącem /i/ słowem
i jeszcze okryta jedwabiem oliwkowym
skóra przesiąknięta słońcem
to groźnobrzmiące /UWAGA/ ssssssssssssparzyć może

Opublikowano

Ojej, jak mnie tu dawno nie było=/, przepraszam, ze nie komentowałam, nawet własnych prac nie publikuję, ale... szkoła, szkoła, szkoła! Już nadrabiam!=)))
Tekstem jestem zaskoczona, bo jak do tej pory Twoje prace miały zupełnie inny charakter. Jednakże moje zaskoczenie jest pozytywne, nie kazdy potafi uzywać mocniejszych słów, by treśc była przystępna, nie za ciężka i dawała satysfakcję odbiorcy.

Opublikowano

jacku - i słońce dla ciebie także zaświeci ! aż chce sie napisać po przeczytaniu tekstu!
byłby z ciebie dumny autor Ulissesa - świat widziany w kawałkach rozbitego lustra, szkła...
i także zgadzam się z innymi idealny dobór słów
pozdrawiam

Opublikowano

panna anna - zadowolona i zazdrosna - mój boże co to się porobiło ?
miło Cię czytać i powodzenia w szkole;
dziękuję;
aksja - bardzo dziękuję za wspaniałe słowa;
niech mi słonko zaświeci bo mam ciężkie dni;
cieszę się,że tu byłaś;

Opublikowano

ooo, jak miło, poproszę o wiecej
aromatem mnie nęć
rozpylając
pachnidła
mnie wab
mgiełką słodyczy
otulaj
o tak
pachnącą mnie słońcem
muskaj cytrusem
nawet goryczą
drażnij me zmysły
i znowu w słodkości
spowijaj nas razem
waniliową
tą drogą
i więcej
goręcej
aż kręci____ aaapsik___zostaaaję:D
dzięki takim słowom, to nawet ukończę pewną fracuską mruczankę
pozdrawiam gorąco /tak mi dobrze/

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • milczenie  wplata się w myśli  chciałoby powiedzieć …   nikt nie słucha nie widzi  bólu cierpienia wojen  obok i nie tyłko    życie płynie wartkim nurtem  i na betonie  w szczelinach rosną kwiaty    świat dostrzega tylko siebie  swoje ja  i jeszcze  jeszcze poucza    a my  nam trudno znaleźć klucz  aby się wypowiedzieć    7.2025 andrew   
    • @Migrena zakończenie mega! tak
    • Witam - tak bywa w życiu - ale to mija -                                                                        Pzdr.serdecznie.
    • Mieli po dziewiętnaście lat i zero pytań. Ich ciała świeciły jak płonące ikony, nadzy prorocy w jeansowych kurtkach, wnukowie Dionizosa, którzy zapomnieli, że śmierć istnieje. Wyjechali – na wschód snu, na południe ciała, na zachód rozsądku, na północ wszystkiego, co można rozebrać z logiki. Motel był ich świątynią, moskitiera – niebem, które drżało pod ich oddechem. Miłość? Miłość była psem bez smyczy, kąsała ich za kostki, przewracała na trawie, śmiała się z ich jęków. Ale czasem nie była psem. Była kaskadą ognistych kruków wypuszczoną z klatki mostu mózgowego. Była zębami wbitymi w noc. Jej włosy – czarne wodorosty dryfujące w jego łonie. Na jego ramieniu – blizna, pamięć innej burzy. Jej uda pachniały mandragorą, jego plecy niosły ślady świętej wojny. Ich języki znały alfabet szaleństwa. Ich pot był ewangelią wypisaną na prześcieradłach. Ich genitalia były ambasadorami innej rzeczywistości, gdzie nie istnieją granice, gdzie Bóg trzyma się za głowę i mówi: ja tego nie stworzyłem. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Każdy pocałunek – jak łyk z kielicha napełnionego LSD. Każda noc – jak przyjęcie u proroków, gdzie Jezus grał na basie, a Kali tańczyła na stole, i wszyscy krzyczeli: kochajcie się teraz, teraz, TERAZ! bo jutro to tylko fatamorgana dla głupców. Nie było ich. A potem cisza – tylko ich oddechy, jak fale na brzegu zapomnianego morza, gdzie świat na moment przestał istnieć. Nie było ich. Była tylko miłość, która miała skórę jak alabaster i zęby z pereł. Był tylko seks, który szarpał jak rockowa gitara w rękach anioła. Było tylko ciało, które płonęło i nie chciało gaśnięcia. Pili siebie jak wino bez dna. Palili siebie jak święte zioła Majów. Wciągali się nawzajem jak kreskę z lustra. Każdy orgazm był wejściem do świątyni, gdzie kapłani krzyczeli: Jeszcze! Jeszcze! To jest życie! A potem jeszcze raz – jak koniec kalendarza Majów. Byli młodzi, i to znaczyło: nieśmiertelni. Byli bezgłowymi końmi pędzącymi przez trumnę zachodu słońca. Byli gorączką. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Lecz w każdym powrocie, cień drobny drżał, jakby szeptem jutra czas ich nękał. Kochali się tak, jakby świat miał się skończyć jutro, a może już się skończył, i oni byli ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają smak miłości zrobionej z dymu i krwi. Ich serca były granatami. Ich dusze – tłukły się o siebie jak dwa kryształy w wódce. Za oknem liście drżały w bladym świetle, jakby chciały zapamiętać ich imiona, zanim wiatr poniesie je w niepamięć. Ich wspomnienia – nie do opowiedzenia nikomu, bo nie ma języka, który wytrzyma taką intensywność. Wakacje były snem, który przekroczył sny. Były jedynym miejscem, gdzie Bóg i Diabeł zgodzili się na toast. Oni – dzieci światła, dzieci nocy, dzieci, które pożarły czas i nie umarły od tego. Jeśli ktoś pyta, kim byli – byli ewangelią spisaną spermą i łzami. I gdy noc gasła, ich spojrzenia się spotkały, ciche, jak dwa ptaki na gałęzi, co wiedzą, że świt jest blisko, a lot daleki. I w ciszy nocy, gdy wiatr ustawał, słychać było tylko szelest traw, a świat na zewnątrz, daleki i obcy, czekał na powrót, którego nie chcieli. Byli ogniem w płucach. Byli czymś, co się zdarza tylko raz. I zostaje na zawsze. Jak tatuaż pod skórą duszy.          
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...