Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

piotr_boruta

Użytkownicy
  • Postów

    127
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez piotr_boruta

  1. Nie ma mnie na Fejsie, nie ma na Twiterze, Nie ma na bilbordach, nie ma i w eterze. Paparazzi za mną nie ganiają, głupi! Moich limeryków plotek też nie kupi. CBA mnie mija, wywiad ignoruje, Nawet Maciarewicz mnie nie komentuje. Mossad mnie nie ściga, Al Kaida nie kryje, Bond się ze mną pewnie wódki nie napije. Nie ma mnie w teatrze, w scenariuszu Lema, Wiersza o mnie nie napisał, nawet Marian Hemar. Krytyk mej poezji także nie docenia, No bo mnie odkryją przyszłe Pokolenia.
  2. Bardzo wierny ślad po tym sympatycznym spotkaniu, pozostawiłaś Aniu w necie :) Dziękuję za umieszczenie w nim i mojej osoby. Pozdrawiam.
  3. Pętla na szyi głównego bohatera zaciskała się. Paranoiczne myśli kłębiły się w jego głowie jak przed burzą. Pozostała mi tylko Ciocia. Pomyślał Filo i błyskawicznie wykręcił numer. - Halo! Ciocia? - Tak Filuś, a co się stało? Zapytała Ciocia matczynym głosem. - Nic ciociu, wszystko w porządku, tylko samochód mi się zepsuł i potrzebuje pieniędzy na naprawę. - Dobrze kochany, przyjedź, ja ci pożyczę. Filo umówił się z ciocią i osiadł na krześle. - Jak długo masz zamiar tak żyć? - Odezwał się jego wierny druh Czocher. - Ciągle na czyjejś łasce. - A co Ci do tego, nie narzekaj! Ciesz się, że cię jeszcze nie spaliłem! - O! Patrzcie, jaki groźny. Już się ciebie boję. Nie zapominaj, że beze mnie jesteś nikim! - Myślałby kto? - Odciął się Filo. - Nie zapominaj, że to ja ciebie stworzyłem. Filo zdał sobie sprawę, że należy przerwać ten dialog i przejść do działania, gdyż stres odzywał się w organizmie podwyższonym ciśnieniem. Umrę na udar. Pomyślał. Szlag mnie trafi, ale zanim to nastąpi, pojadę do tego chorego chłopczyka. Filo poszedł do lustra przyjrzeć się czy oznaki choroby psychicznej malują się na jego twarzy. Nie jest źle. Stwierdził i puścił do siebie oko. Też tak uważam. Przytaknął Czocher lekko zachrypłym głosem. Dlaczego oni nie dzwonią? Dalej podkręcał swoją paranoję. Co? Boisz się, że dzieciak umrze i nici z twojej szlachetnej misji. Czocherowe podszepty nabierały diabelskiego odcienia. Weź przestań! Obruszył się pierwszoroczny kursant zbawicieli świata. Filo wziął się do porządków w nadziei, że uwolni mu to głowę od natrętnych myśli. Włączył radio i wsłuchał się w płynące z niego melodie. Znowu w życiu mi nie wyszło Jak na ironię śpiewał Krzysztof Cugowski. Wreszcie zadzwonił telefon. Filo gwałtownie upuścił szklankę, która rozbiła się na podłodze. - Cholera jasna! Zaklął...Wytarł ręce w ręcznik i złapał nerwowo komórkę. - Tak słucham. - Zaczął spokojnym tonem. - Witam tu Ola z Hospicjum. Może pan podać swój adres, to przyjedzie po pana nasz kierowca i pojedziecie do Tomka. - Tak oczywiście. Filo uczynił jak go proszono. Szybko zebrał resztki szkła z parkietu i w błyskawicznym tempie rozpoczął swoje przygotowania. Przy goleniu przypomniał sobie czasy wojska, kiedy to, po ogłoszeniu alarmu mieli zaledwie dwie minuty na przygotowanie się do wymarszu. Był na tyle ostrożny aby na domiar nieszczęść nie zaciąć się. Wyciągnął świeże skarpetki z bieliźniarki i szybko naciągnął je na stopy. Założył spodnie i czarny golf. Psia krew, czarny strój nie będzie najodpowiedniejszy. - Zreflektował się po chwili. Zaczął przymierzać wszystkie swoje koszule z szafy. Tak się złożyło, że większość z nich miała ciemną karnację. Pewnie ubierał się tak podświadomie aby uwidocznić swój pesymistyczny stosunek do świata. Przypominało to trochę hollywoodzkie kino. Filo przeglądał się w lustrze a Czocher jak zwykle dworował sobie z niego. - Ach ty narcyzie. - To nie o narcyzm, chodzi o sceniczność. Muszę się przecież komponować jak ktoś z bajki. Dla dziecka to jest bardzo ważne. - Tak. tak. Oczywiście. Dorabiaj sobie filozofię. W końcu, po wielu próbach udało mu się wybrać coś wesołego, w charakterze Chaplina. Wyszywana złotym haftem kamizelka dodawała mu uroku i tworzyła dość zabawną postać. Pozostało mu tylko spakować rzeczy do plecaka i czekać na kierowcę. To będzie coś. - Dodawał sobie animuszu pozytywnym myśleniem. Tak. Tak! Dworował sobie Czocher. Uzdrowisz chore dziecko i staniesz się świętym. Daj spokój, przecież to nie o to chodzi. Nie, a o co? Głupie i retoryczne pytania zawsze pozostają bez odpowiedzi. W końcu przyjechał kierowca. Filo wystrzelił jak z procy. Zamknął za sobą drzwi na klucz i wyjechał na misję. - Robert. - Przedstawił się pracownik hospicjum. Uścisnęli sobie dłonie i wsiedli do samochodu. - Długo pan pracuje w teatrze? - Zapytał Robert, ot tak żeby zagaić rozmowę. Skąd niby miał wiedzieć, że trafi na drażliwy temat. - Tak się składa, że już tam nie pracuje. - Filo starał się jak mógł, żeby uniknąć żalu w głosie. - Rozumiem, że namiar do mnie dostaliście z teatru. - Tak. Ola tam zadzwoniła, dali nam numer do pana, więc pomyślałem, że... - ...rozumiem. - Przerwał Filo i postanowił nadać swój ton tej rozmowie. - Cóż. Pracowałem, ale wie pan jak to jest. Przyszedł inny dyrektor i odtąd sam próbuję swoich sił w tej trudnej materii. - Dzieci są chyba wdzięczną widownią. - O tak! Dzieci nie oszukują. Mówią wprost co myślą i trzeba je lubić naprawdę, żeby móc z nimi pracować. Wiele lat zajęło mi to, żeby przestać traktować je jak ryby. Nauczyłem się słuchania i dzięki temu umiem nawiązać z nimi tak zwaną nić porozumienia. - Wymądrzał się ojciec Wergiliusz. - Aktorstwo to chyba ciężki, kawałek chleba? - Robert nagabywał Filostradosa do zwierzeń. - O tak! tym bardziej, że tak naprawdę tylko nielicznym udaje się osiągnąć w tym zawodzie satysfakcję. Wie pan, kiedyś byłem na takiej konferencji psychologicznej w Poznaniu. Pewna pani psycholog podczas swojej prelekcji, prezentowała swoje wyniki badań. Okazuje się, że nie wielu jest aktorów, którzy osiągają jakiś wysoki poziom satysfakcji w tym zawodzie. Chodzi o to, że sława szybko przemija i pozostaje po niej głęboka pustka, którą jest bardzo trudno czymś wypełnić. - Chyba jesteśmy w pobliżu. Włączę Hołowczyca, żeby nas doprowadził na miejsce. Robert ustawił namiary w GePeSie i czekał na dalsze wskazówki. Po paru skrętach w lewo, okazało się że jeżdżą w kółko. - Widzisz, nie tylko ty masz problemy z trafieniem. - Szepnął do ucha Czocher. - Tak, ale on się tak nie denerwuje. - Odpowiedział Filo. Robert zadzwonił do woluntariuszki, która naprowadziła go swoimi wskazówkami. Czarnego Lasu trzynaście. - Filo zauważył tabliczkę na drzwiach, przed dużym domem, gdzieś na obrzeżach Warszawy. Cóż za niefartowny adres. - Pomyślał i szyko wykasował tę myśl z głowy. Robert przywitał się z gospodynią. - Hanna Talejko. - Przedstawiła się kobieta ciepłym uśmiechem. - Filo. - Jak się czuje Tomek? - Zapytał Robert gdy już znaleźli się w sieni. - A taki humorzasty jest dzisiaj. Oho, zaczynają się schody. - Pomyślał Filo i znów musiał użyć gumki do wycierania głupich myśli. Zdjął kurtkę, rzucił okiem na kuchnię, która była połączona z pokojem dziecinnym. Wyjął Czochera i swoje rekwizyty z plecaka, tak aby w każdej chwili mógł z nich skorzystać. - Zobacz kto do ciebie przyszedł. - Zagaiła mloda dziewczyna siedząca przy Tomku. Chłopczyk schował twarz w dłoniach a potem nakrył się kołdrą. Filo wszedł do pokoju i zagaił swoją kukiełką; - Cześć Kubuś. - To nie jest Kubuś. Standardowy dialog płynął im z ust jak woda z kranu. Chłopczyk wychylił się nagle spod kołdry i krzyknął w ich stronę - Idź stąd! No tak. pomyślał Czocher. Masz prawdziwe zadanie przed sobą. - Ok. Ok. - Odezwał się Filo i szybko zniknął z pokoju. Fala gorąca zalała mu skronie, łysinę i oczodoły. Chyba tak szybko się nie poddasz! - Zachęcał go do walki Czocher. - I po co mnie tu przyprowadziłeś? - Obruszył się futrzak. - Mówiłem Ci chodźmy najpierw do mcDonalda. - Ale poczekaj tu tez jest przyjemnie. O popatrz jest zupka w talerzyku. - Nie ruszaj! - Zaprotestował Tomek z pokoju. - Tomku, tak nie wolno! - Młoda dziewczyna próbowała swojej perswazji. - Nie, nie Tomek na rację. Ratował sytuację Filo. - To nie nasz dom, nie możemy się gościć tak jak byśmy byli u siebie. Posiedzimy tu tylko chwile i zaraz sobie pójdziemy. W tym momencie Filo zrozumiał, że jedyną bronią, która w mu w tej sytuacji została jest jego głos. Usiadł na krześle i trzymając na kolanach Czochera zaczął budować dialog, bajkę słuchowisko, tak aby skłonić Tomka do słuchania. Wiedział, że jeśli uda mu się też skupić uwagę dorosłych, dziecko podąży śladem ich uważności. Zapadła krótka, lecz dość intensywna wagowo cisza. - Ładnie tu. - Zagaił Czocher. - I ciepło. - Powiedział Filo. - I Cicho. - Dodała pacynka. Role były już rozdane, pozostało tylko kontynuować dialog. - I nudno. - To może się pobawimy? - Sami? - A z kim? - Z Tomkiem. - Ale on śpi. - E tam. Tylko udaje. - To sprawdź. Wszyscy siedzieli już jak w teatrze a dwaj animatorzy dziecięcych zabaw panoszyli się po pokoju jak u siebie. Filo podstawił sobie krzesło pod drzwi, zdjął cicho buty i wspiął się na palcach na siedzenie. Wychylił lalkę ponad drzwiami, samemu pozostając w ukryciu - Chyba śpi. Ma zamknięte oczy. Teraz z kolei Filo łypnął głową zza framugi i ukazał się obserwującej akcję dziewczynie. - Nie chrapie. - Nie słychać. - To pewnie udaje. - Może go połaskoczemy. - Dobra. Ja spróbuję to zrobić swoim niezawodnym ogonkiem. Podjęli próbę przełamania lodów. - Nie. Idzie stąd! - Zawoał gwałtownie chłopczyk a Filostrdos czmychnął gwałtownie do kuchni potykając się o krzesło. - Dobra. Idziemy. - Zareagował naburmuszony Filo. - Czekaj zaraz! - Powstrzymał go Czocher. - To, nie! Czy idźcie stąd? Bo już nie kumam czaczy. - Nie idźcie. - Sprecyzował swój komunikat Tomek. - To nie idziemy! - Zaryglowali sobą wejście, tak aby, dziecięca zabawa w nie wiadomo o co chodzi trwała na całego. Filo ciągnął temat, robiąc wszystko co w jego mocy. W miedzy czasie udało mu się złapać w locie przerażone obicie swojego lęku. Uświadomić fakt, ze ten pokój za jakiś czas wypełni się głuchą pustką. Że tli się w nim jeszcze cierpienie czteroletniego chłopca i że to, jest w tej chwili wszystkim co posiada. Bajka dobiegła końca. Robert pstryknął parę fotek do periodyku - Z życia hospicjum. Filo pożegnał się z Mamą Tomka głaszcząc ją serdecznie po ramieniu. Ubrał się w swoją kurtkę twardziela i wyszedł na podwórko. Chłód smagnął jego rozgrzane policzki. Faceci wsiedli do samochodu. Pierwszy odezwał się Robert. - Przepraszam, że on tak pana przyjął... - Ależ, skąd...- przerwał Filo. - Nie ma za co przepraszać, przecież ten chłopiec ma całkowite prawo do swoich zachowań. - Tomek ma cztery latka. Trzy i pół roku zmaga się z chorobą. Ma między nogami raka wielkości główki małego dziecka. Chyba nie ma właściwych słów, które by mogły coś sensownego powiedzieć w tej sytuacji. - Pomyślał Filo i po chwili milczenia wrócili do rozmowy o samochodach, korkach, kryzysie finansowym i politykach, którzy zarabiają pieniądze na gadaniu głupot.
  4. Tekst Ciekawy i bardzo prawdziwy. Dobrze scharakteryzowane społeczeństwo - "nasze" - jakiego tu użyć słowa żeby nie wpaść w malkontenctwo? Dobrze, że się tu pojawiłeś Marcepanie. Pozdrawiam
  5. Witam. Tekst wciąga. Jest w nim jakiś niepokój, suspens, zagadka. Bardzo mi się podoba to spostrzeżenie; Zadziwia mnie równoległość wydarzeń. Wydarzenia są jak programy telewizyjne. Zupełnie niezależne od siebie i tak odmienne - mimo, że w tym samym czasie. Tu proza życia, tam tragedia. Myślę, że jest to dobry materiał, nad którym spokojnie można jeszcze popracować, bo zostawia pewien niedosyt. Niby wszystko jest ok. ale chciałoby się więcej - więcej danych dotyczących samej historii. Ale może tak miało być. Piszę, bo prosiłaś o komentarz. Pozdrawiam. Ps. Ostatnio zauważam, że piszący tu na forum. Mało co odwiedzają teksty innych.
  6. jest w tym coś...ta raperska stylistyka tworzy swoisty klimat... jestem na tak.. pozdrawiam
  7. O Witam Pana :) Kopę Lat. Pozdrowienia
  8. Filo usiadł na balkonie z książką w ręku. „Jak pięknie” – pomyślał i podniósł głowę by przyjrzeć się przelatującym nisko jerzykom. Nagle usłyszał dźwięk telefonu, który wybił go z kontemplacji. „Zawsze coś, cholera” zaklął dla kontrastu, niwecząc romantyczny nastrój chwili. Znajoma melodia ustawień telefonu informowała go kim może być rozmówca. - Słucham - odezwał się nieprzyjaźnie do słuchawki. - Jak noga? – zapytał dobrze znany mu głos. - Dobrze, co będziesz tak co pięć minut dzwonić i się pytać? – obruszał się siostrze, nie pozwalając wyrazić jej współczucia. - A jak to się stało? – nie dawała za wygraną. - Oj Magda nie chce mi się tak w kółko opowiadać tego samego. Stało się i już. Coś jeszcze? – mówił podirytowanym głosem. - Zadzwoń do mnie jutro. - Dobrze, zadzwonię – odłożył słuchawkę. Filo kuśtykając podszedł do łóżka i usiadł na nim ociężale. Zdjął stabilizator z kolana i zaczął masować spuchniętą nogę. - O ile mi dobrze wiadomo, Heraklit, też zmarł na puchlinę wodną. - Dlaczego ty durniu zaraz myślisz o śmierci – opieprzył go Czocher wychylając się z walizki - Może dlatego, że nie chce mi się już żyć…właściwie niczego więcej już od życia nie oczekuję… Co ono mi może jeszcze zaoferować? - zadumał się nad swoimi pragnieniami - A nie pomyślałeś o mnie? – Kudłaty stworek wlepił się w niego swoimi szklanymi oczyma – nie wpadło ci do głowy ty cholerny egoisto, że ja jeszcze chcę trochę pofikać na tej scenie. Że mimo wszystko ludzie mnie lubią, chcą pokazywać swoim dzieciom i w ten sposób udowadniać, że ten świat jest dobry. Jak powiedział pewien klasyk, Najlepszy ze światów. - Chcesz, mnie pocieszyć? - Nie. Tylko z tobą rozmawiam. Czaisz różnicę? Pocieszyć się możesz tylko ty sam. Filo przybrał marsową maskę i spuścił bezwiednie głowę. Kolejny telefon wyrwał go z zamyślenia. Na wyświetlaczu pojawiła się Dominika. - Tak, kochanie – starał się być miły, wiedział że z nią nie wolno mu się obchodzić tak jak z siostrą – co tam? - A co u Ciebie? – spytała z troską w głosie. - Jako tako – odpowiedział szczerze i bez zapału. - Ja miałam dzień pełen wrażeń, spotkałam się z koleżankami z naszej klasy, byłam u fryzjera, Szymon był na obiedzie i pogadaliśmy sobie tak jak zawsze. Wiesz on jest taki dojrzały, zaskakuje mnie swoją mądrością, jestem dumna, że mam takiego syna. Filo znał teksty Dominiki na pamięć. Potrafił świetnie sparodiować jej wywody naśladując jej tembr głosu, naigrywając się ze sprzeczności, które zawierały jej komunikaty. Po tradycyjnym, „ będę mówiła krotko” następował kilkominutowy wywód, zawierający całą masę odnośników, akapitów, marginesów i przecinków. Nie miał ochoty na rozmowę, jednak cierpliwie wsłuchiwał się w wszystkie niuanse jej opowieści i wydawał z siebie charakterystyczne pomruki, zapewniające rozmówcę o jego zaangażowaniu w dialog. - To teraz ty coś powiedz – zachęciła go Dominika. - A wiesz, właściwie nie ma o czym mówić. Próbowałem coś pisać, ale jakoś tak weny mi brak. Trochę pograłem w szachy na kurniku. Oczywiście przegrałem. Właściwie to siedzę sobie w swoim pudełku nicości. Wyciskam siódme poty z pilota i szuram kapciami po pokoju, przemierzając tą samą drogę. - To smutne. – skomentowała Dominika. W przeciwieństwie do niego akceptowała jego gadulstwo. Choć zdarzało jej się również, przerywać mu w pół słowa, bądź też urywać dyskusję krótkim „nie chcę o tym mówić” kochała go takim jakim jest z wszystkimi jego przywarami. - Trochę tęsknię – powiedziała ściszonym głosem. - Ja też – próbował być prawdziwy. - Ty tylko do ciała. Ja do twojej obecności, zapachu, rozmów. - Cicho…wiem – sparodiował znany aktorski duet. - No dobra nie zawracam Ci głowy. Pa. - Buziaczek – powiedział Filo. Filo usiadł przed monitorem i wstukał kilka pierwszych zdań do swojego bloga. Miał cichą nadzieję, że uda mu się z tych kawałków puzzli ułożyć jakiś sensowny obrazek. Nie wiem czemu, po co i dlaczego coś mnie podkusiło, by zadzwonić do W. kolegi z dawnych lat, z którym utrzymuję dobre i przyjacielskie kontakty. Może po części dlatego, bo chciałem odpocząć od Dominiki, jej natarczywego w moim przekonaniu gadulstwa, którego czasem, powiem szczerze mam dosyć! Wiem, że brzmi to okrutnie, ale jestem facetem i tak najzwyczajniej w świecie chcę po prostu wyjść z domu, przekonać się, że są jeszcze inni oprócz niej. Kiedyś pamiętam, moja była mi powiedziała; "Bo to byś chciał mieć i żonę i dzieci i kolegów i pracę i przyjemności i całą resztę. A tak się nie da kochanieńki" Zadumałem się wtedy nad tym i dziś po latach coś z tego do mnie dociera. W każdym bądź razie, wybrałem się do kolegi, bo kolega jest od tego... Spotkaliśmy się w Centrum a stamtąd pojechaliśmy do niego na Ochotę. Sunęło nam się w korkach miło i mogłem nawet sobie swobodnie ponarzekać na starą, która notabene w trakcie naszej pogawędki do mię zadzwoniła. - Tak, kochanie - zagaiłem przed kolegą się popisując, aktorsko i pretensjonalnie - co tam? - Wiesz Filo, piszę już cały dzień i mam dość powiem, krótko, ale nie chcę Ci przerywać, bo nie wiem, co robisz? z kim jesteś? może z jakąś kizią i może Ci przeszkadzam - tokuje Dominika a ja w jej głosie jakąś ciekawość, chęć sprawdzenia mnie wyczuwam. - Jestem z W. kolegą,wiesz...Opowiadałem Ci... - Tak wiem, pewnie idziecie na piwo i będziecie się dobrze bawić. - Nie wiem jeszcze, chyba już obaj preferujemy inne rozrywki. - No to pa! – Zakwiliła Dominika i Filo przewał połączenie. - I tak mam cały czas – Filo udzielił komentarza swojemu koledze. - Powinieneś się cieszyć – udzielił mu życiowej rady kolega, po czym zmienili temat na bardziej przyjemny. - Kajtek mnie ciągle tak zaskakuje – zaczął chwalić się swoją latoroślą kolega – jest taki kochany, naprawdę…mam wielką frajdę spędzając z nim czas. „Nie tylko nie o tym”- pomyślał Filo - „Przyjaciel to ktoś, kto tylko czeka na okazję, by móc powiedzieć kilka zdań o sobie, więc teraz moja kolej” I wciął się w rozmowę ze swoimi wspomnieniami. - Ja też pamiętam ten okres, jak mój miał siedem lat, kopaliśmy razem w piłkę na podwórku i obaj byliśmy, takimi chłopakami w krótkich spodenkach. Żona gotowała obiady, miałem robotę, słowem, życie toczyło się swoim własnym rytmem. - Apropos kopania, może wstąpimy na boisko po Kajteczka, miała przyjść po niego Agnieszka, ale może uda nam się ją uprzedzić. - Ok. – podjąłem temat i zajechaliśmy pod szkolne boisko. Na boisku przywitały nas dzieciaki tradycyjnym „wujek zagraj z nami” i ja jak ten owiec pędzony, baran jeden, przystałem na propozycję. Zrzuciłem plecak, zdjąłem zegarek, komórkę schowałem do bocznej kieszeni i hurra, niczym dziesięcioletni chłopczyk dawaj kopać gałę. Na początek kilka tricków popisując się przed młodocianą kadrą zaprezentowałem i zaraz po ustaleniu składów do mecza, żeśmy przystąpili. A nie, wróć…wcześniej jeszcze W. postanowił do domu po trampki wrócić, a w międzyczasie mama jednego z kadrowiczów na kolację go zgarnęła. Wszystko to dla samej sprawy nie ma większego znaczenia i właściwie od razu do opisu tego sparingu przystąpić mogę, bo to przecież dla chłopaków jest niczym religia. I w ten oto sposób, proszę państwa, drużyna starego dziada reprezentowana przez Fiostradosa we własnej osobie razem z młodocianym świetnie się zapowiadającym kolegą do walki przystąpiła. Po drugiej stronie boiska W. ze swoją latoroślą Kajtuńciem kochanym, którego państwu już przedstawiać nie muszę, jako że to wspaniały młodzieniec oczko w głowie swoich rodziców, faworyt i w ogóle, och, ach itd. Ale oto popatrzmy, co się dzieje, pierwsza przeprowadzona akcja, Filo biegnie z piłką wzdłuż linii bocznej boiska, jeden zwód, drugi, dośrodkowanie i jest znakomita bramka już w drugiej minucie spotkania. Zawodnicy przybijają sobie piątki. Piłka wraca na środek boiska, szybka kontra przeciwników i zmarnowana akcja. Jest dobrze myśli Filo i mimo bólu w mostku udaje, że ma świetną formę. Rozpoczynają prowadzący, przyspieszają akcję w środku pola, Filo przejmuje piłkę, próbuje zrobić zwód i nagle trach, coś czuje strzyka mu w kolanie, noga jakby sama skręciła nie w te mańkę, co trzeba. Na szczęście Filo nie stanął na niej, tylko ze zwinnością małpy, poskakał na jednej nodze chwilkę, poczym stanął spokojnie na obu. - Co się stało? – Zapytał zdziwiony W. - Nic coś mi w kolanie strzeliło – powiedziałem - Dawaj gramy – krzyknęli chłopcy - Zaraz, chwila – broniłem wyniku jak młody lew, w końcu zwycięstwo było po naszej stronie – blady jestem? - Nie – powiedział W i rzucił piłkę dzieciom na pożarcie. - W szoku jestem i adrenalina się wydziela, wiem coś o tym, bo Dominika kończyła kursy medyczne i mi wykłady w wolnych chwilach przy śniadaniu robi. Filo czyli ja kuśtyka kilka kroków o własnych siłach i wszem i wobec oznajmia. - Nie gram, nosze są potrzebne. Mam nadzieję, że to nic poważnego. - Wujek zagrajmy jeszcze – ciągnie swoje Kajtuś, skarbek najsłodszy. - Nie dość Ci krwi, gladiatorze mały – dworuje sobie Filo twardziel. Mecz w osłabionym składzie kończy się remisem. Mój partner zwija żagle i biegnie na kolację. W. z Kajtkiem karne sobie strzela a ja stoję jak ostania cipa i śpiewu ptaków słucham wieczornych, szumu drzew na wietrze falujących i myślę sobie, życie jest piękne. Filo postawił kropkę i wczytał się w swoje wypociny. Znów wpadł w czarną dziurę i postanowił nie strzelać sobie w łeb jeszcze dzisiaj. Listonosz właśnie przyniósł kwit z NFZetu, więc będzie mógł odebrać 300 zł wtopione w stabilizator. Postanowił zadzwonić do szpitala, by zgodnie z zaleceniem lekarza umówić się na badanie. Po wysłuchaniu mazurka Chopina i informacji, że w trosce o dobro naszych klientów wszystkie rozmowy są nagrywane uzyskał cyfrowej jakości połączenie. - Chciałem umówić się na USG kolana – oznajmił pielęgniarce – mam skierowanie od lekarza rejonowego i pani prosiła, żebym się dowiadywał. - Przykro mi, ale w tej chwili nie mamy nikogo, kto mógłby się takiego badania podjąć – uprzejmym głosem informuje dzierlatka na stażu. - A kiedy będzie można sobie takie badanie zrobić? – Drąży temat Filo. - Z tego, co mi wiadomo, nie prędko i nie wiadomo, czy w ogóle. - Rozumiem z tego, że żaden lekarz nie podpisał z wami umowy, bo mu się w NFZecie pracować nie opłaca. - Tak jakby. - Hm. – Mruczy Filo i zastanawia się, co by tu jeszcze dodać – a czy ja z tym skierowaniem mogę sobie zrobić to badanie gdzie indziej, poza rejonem w ramach NFZetu. - Raczej nie. Obowiązuje nas rejonizacja. Filo nie traci równowagi, mimo iż stoi podczas rozmowy na jednej nodze. - A czy ja mogę sobie to nagranie wykorzystać jako tekst do kabaretu? - Słucham? - Nie nic. Tak tylko, żartowałem. Dziękuję pani bardzo za rozmowę. Miłego dnia życzę. Filo odkłada słuchawkę i parska gromkim śmiechem. Jedzie autobusem do Dominiki i oznajmia jej wszystko. Dzieli się swoim bólem i rozczarowaniem. - Tak to jest, a co ty myślałeś. W Anglii jest jeszcze gorzej, właśnie oglądałam wiadomości, oczywiście w hiszpańskiej telewizji, bo ja tylko hiszpańską telewizję mogę oglądać, polskiej nienawidzę. Tak to przynajmniej języka się uczę. I przy okazji mam szersze spojrzenie na wiele spraw. Hiszpanie robią te wiadomości z większą kulturą, są narodem o wiele bardziej cywilizowanym, analizują każde zjawisko z dokładnością zegarmistrza, rozkładając każdą część na wiele części. Dostrzegają ich druga stronę, a czasem może nawet więcej. U nas to wszystko jest takie jednostronne, byle dowalić opozycji, pokazać, że jest beznadziejnie i nie ma żadnej drogi wyjścia. Okropne to jest…- - Masz rację to jest okropne – potwierdza gestem dłoni Filo uderzając lekko pięścią w stół - Och nie dworuj tak sobie ze wszystkiego, bo nie lubię tego. Ten Twój kolega dzwonił chociaż do ciebie? Pytał się jak kolano? - Nie, nie dzwonił – Filo zwiesza głowę miedzy ramionami i marzy o czymś do picia. - Tak to jest! – oznajmia gromkim głosem ze swego Olimpu Atena – chciałeś zrobić dobrze koledze i masz teraz. Ale ty się tego nigdy nie nauczysz, zawsze będziesz chciał coś dla innych, ta samo dla swoje byłej żoneczki też, jestem pewna, że gdyby tylko zadzwoniła zaraz byś do niej na skrzydełkach poleciał. Przecież nosiłeś jej zdjęcie w portfelu, cztery lata po ślubie…a ja naiwna wierzyłam w Twoje piękne słowa i esemesy. „Chcę aby to nie przeminęło z wiatrem” „Pragnę się z Tobą kochać przy blasku księżyca w Sopocie tam gdzie się poznaliśmy” Gdzie ja głupia oczy miałam… - Kochanie jeszcze wszystko przed nami – Filo próbuje obrócić wszystko w żart. - Daj spokój dobrze! – Dominika stawia kropkę z wykrzyknikiem. Będzie cicho i głupio, przez 30 sekund – chcesz herbaty - O tak. Chętnie – błagalnym głosem stwierdza Filo. Dominika przynosi herbatę i stawia ją na stole. - I co boli cię jeszcze – pyta z troską w głosie. - Nie, da się żyć. Chodzę sobie jak staruszek podpierając się laseczką. Nigdzie mi się już nie śpieszy. - A co z imprezami? Odwołasz je? - Znajdę kogoś, kto mię zawiezie na miejsce. Będę trochę kuśtykał na scenie ale brzuchem gadać mogę. - Ech ty mój wariacie, jeden! Miłość jest straszna. Filo upija łyk i parzy się w usta. Syczy z bólu i odstawia kubek. Patrzą sobie w oczy chwilę a potem kamera odjeżdża. Zostawiając ich samym sobie. Kolejny obrazek do układanki jest gotowy. Ile w nim prawdy a ile fikcji literackiej na użytek mas żadnych wrażeń, kto to wie. Można dla pikanterii tej sceny zabarwić ją erotyzmem, bądź też tkliwością, która przychodzi po każdej kłótni, niczym świeży ozon po burzy, tylko po co. Może by tak wymknąć się schematowi i dolać oliwy do ognia, kończąc wszystko totalnym fiaskiem, zamiast happy endem. Tylko po co? Tydzień później. Filo odbiera telefon od W. - No cześć co tam? Jak tam? - A łękotkę mam chyba pogruchotaną, nie wiem jeszcze czy przypadkiem nie skończy się operacją? - Nie wygłupiaj się? Poważnie? – W głosie W. słychać autentyczne sygnały przerażenia. - Na to wygląda. Muszę zrobić badania, wtedy wszystko będzie jasne. Cóż… - Hm. – milczą faceci do swoich słuchawek. – To kiedy rewanż?
  9. Bardzo Dobre. Tekst wciąga od pierwszych linijek i zaciekawia, są zwroty akcji (to najbardziej cenię) i ciekawy styl. Serdecznie pozdrawiam.
  10. tak..."ukrzyżowany samotnością tłumu" - bardzo dobre. pozdrawiam
  11. - Cholerny mróz – zaklął Filo – zmagając się z samochodowym zamkiem. Zima, jak co roku zaskoczyła wszystkich przychodząc niczym miłość od pierwszego wejrzenia. Czujesz ją jak dreszcze, nie wiedząc kompletnie co z sobą zrobić. Szamoczesz się nie dowierzając w realność tego zjawiska, a jednocześnie nie możesz odmówić mu istnienia. - Przecież to się musi jakoś otworzyć! – Filo czarował sam siebie zaciskając mocniej szczęki. Chuchał na kluczyk i szarpał nim nerwowo na wszystkie strony, aż ten zaczął wyginać się jak ciało w popularnym przeboju. Grzybek blokujący zapadkę w drzwiach tkwił nieruchomo jak żona Lota. - Rusz się, baranie! – Filo z zapalczywością szamana szukał w pamięci nowych zaklęć – Niech to jasne piwo z galaretką, bita śmietana, śledź i schabowy na jednym półmisku zmiecie! Nie idzie. Spokój. Tylko spokój nas może uratować nie po to dwadzieścia lat medytowałem, żeby teraz wpadać w panikę. – Filo wyprostował się. Czuł napięcia w karku, wokół szyi i świadomie z oddechem, powoli zaczął wyzwalać się z ich objęć. Fala przepływających obok przechodniów, nawet nie dostrzegała jego dramatu. Równie dobrze mógłby teraz leżeć na chodniku. Ta refleksja uprzytomniła mu znikomość ludzkich zmagań. Poczuł się jak mrówka, jak mały żuczek toczący swoją syzyfową kulkę. - Spróbuję przez bagażnik! – Olśniło go nagle. Przypomniał sobie, że gdy pakował walizkę drzwi tylnej klapy otworzyły się bez zastrzeżeń. Plan był sprytny i realizował się jak u Hitchcocka. Filo wszedł przez bagażnik do swojego dziesięcioletniego Atosa i rozkładając tylne siedzenia przedostał się na miejsce kierowcy. Spróbował odblokować drzwi, ale mróz trzymał w swych objęciach zapadkę, niczym panna młoda swojego wybranka. Filo dał za wygraną i doszedł do wniosku, że gdy samochód się rozgrzeje, blokada ustąpi. - Chyba nie jest ze mną aż tak źle – powiedział zadowolony przekręcając kluczyk w stacyjce. Silnik ruszył z kopyta i dał się słyszeć jego przyjemny warkot. Filo zrobił znak krzyża w powietrzu i uśmiechnął się do lusterka – Zycie to ciągła walka i zmaganie się z przeciwnościami. W drogę! – Wcisnął zadowolony pedał gazu, aż samochód zrobił susła do przodu i zgasł jak na pierwszej lekcji nauki jazdy. Jakiś przechodzień zaśmiał się pod nosem. - Szlag! Nie wrzuciłem wstecznego. I tak mam szczęście, że nikogo nie przejechałem. Za drugim razem się udało i Filo ruszył w samotną podróż. W głowie rozpamiętywał minione dni. Kłótnie z siostrą o przedawnione sprawy. Jej trudny charakter i swoją nadmierną chęć pomagania wszystkim. Niby wie, że najważniejsze to pomóc samemu sobie a jednak trudno jest mu wcielić tę maksymę w życie. Dzień był słoneczny. Samochód prowadził się jak grzeczna panienka. I gdyby nie zepsute wycieraczki wszystko byłoby jak w amerykańskim filmie. Pierwszoplanowa rola i niebiańskie plenery. Gwiżdżący wiatr wzmagający atmosferę napięcia i grozy. Słońce kłaniało się przed zejściem ze sceny, a w garderobie czekał już na swoje wejście mrok. Kino prawdziwej akcji dopiero nadchodziło Warszawa przywitała dojeżdżających kilkukilometrowym korkiem. Skrót przez Magdalenkę pozwolił mu się zdrzemnąć i Filo jakoś przyłapał się na myśli, że nigdzie już mu się nie śpieszy. Do charytatywnego koncertu na rzecz Kasi, która zapadła w śpiączkę po tym jak chciała sobie zrobić dwie piersi więcej, by czuć się prawdziwą matką polką, pozostały jeszcze dwie godziny. „Właściwie, po jaką cholerą ja to robię” – zastanawiał się nasz samarytanin – nic kompletnie z tego nie mam, świata nie zmienię, zagadki i tajemnicy bytu nie rozwiążę, więc, po co mi to? – Filo zajrzał nagle w szpary pesymizmu. - Dla doświadczenia – odezwał się z walizki Czocher – będziesz miał, o czym pisać w pamiętnikach! - A kto to będzie czytał? – Zagaił do swego adwersarza - Już Ty się o to nie martw. Pióro masz, teraz tylko pracuj nad nadgarstkiem – zachęcał małpim falsetem. Tak sobie wesoło gawędząc zajechali pod klub Siarka, gdzie miała się odbyć ta Andrzejkowa impreza. W programie miały być tradycyjne zabawy z nowatorskim podejściem. Wosk miał być zastąpiony smołą. A przy wejściu zamiast Aniołków stały diabełki rozdające ulotki, o makabrycznych treściach „I ty możesz w przyszłości stać się ofiarą Lekarskiej Pomyłki” „Pomóż obudzić Kasię” Filo na poczekaniu wymyślił własną „Panie nie jestem godzien abyś przyszedł do mnie, ale wyślij esemesa a dusza Kasi będzie uzdrowiona” - Jesteś większym cynikiem od Wojewódzkiego – skwitował jego podejście Czocher. - Ale nie tak nadzianym. - Materialista. Weszli do środka. Filo kręcił się między drewnianymi ławami w nadziei, że ktoś zaraz do niego podejdzie i grzecznie go przywita. Chyba się przeliczył i w związku z tym jego kręcenie się nabrało neurotycznego charakteru. „Kurwa, co ja tu robię?” – Zapytał sam siebie „Wyluzuj koleś, po prostu bądź” – przywołał go do porządku Czocher z Walizki. - O cześć już jesteś? – Zaczepiła go pięknooka blondyna, organizatorka całego zamieszania – Fajnie. Jak widzisz na razie nikogo jeszcze nie ma. Mam nadzieje, że ktoś przyjdzie. - No cóż, jak mawiał pewien klasyk, w życiu są takie momenty, kiedy okazuje się, że jesteśmy zdani tylko na siebie samych – odezwał się z głupia frant Filo. „Ty idioto!” – Strofował go Czocher – „Dziewczyna potrzebuje wsparcia a ty ją pogrążasz. Stuknij się w łeb i odkręć całą sytuację” - Dlatego ja wymyśliłem sobie Czochera – powiedział Filo, a blondyna rozciągnęła usta w uśmiechu – może nas nie zbawi, ale zawsze rozbawi. - Przynajmniej będę się starał – dodał Czocher ze swojego worka. - Okej, to ja się zorientuje czy są już muzycy – powiedziała blondyna i zniknęła na zapleczu. Filo usiadł zrelaksowany i zaczął rozglądać się po sali. Na scenie jakiś koleś rozstawiał swoje sprzęty. Co jakiś czas rzucał okiem w jego kierunku. Filo czuł się nieswojo pod jego spojrzeniem. - Ja pana chyba skądś znam – odezwał się nagle. - Pewnie już się widzieliśmy na jakiejś imprezie. - Chyba z Telewizji - Nie przypominam sobie – odciął się Filo nie dbając o to jak będzie odebrany. Zszedł ze sceny po schodkach uważnie odmierzając odległość. Przyjrzał się jak są rozstawiane odsłuchy i mikrofony. Podszedł do klawisza ustawionego na samym środku sceny, poczym głośno i pretensjonalnie zapytał: - Czy to musi tak stać? - Jak będzie trzeba to przesuniemy. - To bardzo bym prosił. Blondyna miała na imię Zosia i była założycielką Fundacji „Marzenia są do kitu”. Przedtem działała w innej, której hasło reklamowe przyciągało zabawnym dwuwierszem „Nie jesteśmy Chamy, wszystkim Pomagamy”. Filo też brał udział w tych imprezach, a pani prezes wykorzystywała jego osobowość. Czasem sprzedawali tandetne zabawki na kiermaszach i festynach, organizowali fantowe loterie. Filo występował na scenie opowiadając bajki o chorych dzieciach, którym fundacja sfinansowała wakacje. Tymczasem to pani prezes jeździła w Alpy na narty. Oboje nie chcąc brać udziału w tym haniebnym procederze, na którym od lat stoi świat, postanowili założyć własny i udowodnić, że można uczciwie. Znaleźli jeszcze kilku zapaleńców i zarazili ich swoją pasją. Blondyna miała ambicję stać się drugim Owsiakiem. Filo jednak stracił swój zapał. Naczytał się mądrych książek, z których wyniósł przekonanie, że w przyrodzie prawdziwy altruizm nie istnieje. Nękał, więc ją od czasu do czasu swoim ostrzem sarkazmu. - Właściwie to, dlaczego po prostu nie znajdziesz sobie faceta? Normalne dziewczyny myślą o rodzinie, chcą rodzić dzieci. A ty, nie masz takich pragnień? - Chcesz powiedzieć, że ja jestem nienormalna? - Nie, tylko to mi się wydaje dziwne, jakieś wbrew naturze. - Trudno. Nie mogę brać odpowiedzialności za twoje odczucia. - Widzę, że czytasz Charaktery. - A ty w kółko oglądasz filmy Woody Allena - Nie. Chodzę na psychoanalizę. - Na jedno wychodzi. Tak mniej więcej brzmiały ich dialogi i były inspiracją dla tych scenicznych, w których Filo ukazywał dwoistość ludzkiej natury. Nic, bowiem tak nie śmieszy jak przeciwieństwa. Stąd już krok do całej serii scenicznych postaci jak Flip i Flap, Pat i Pataszon. Gargantua i Pantagruel, Kubuś Fatalista i jego pan, Putin i Miedwiediew. Czas rozpoczęcia zbliżał się małymi kroczkami i pub wypełniał się małym tłumkiem ludzi. Przyszła mama Kasi. Zosia ją serdecznie uściskała i długo stały w milczeniu patrząc sobie w oczy. Filo dołączył się do tego teatrzyku i był wdzięczny bogu za cud niewidzenia cudzych myśli. Dzięki temu nikt nie dostrzegał jego cynizmu i wszyscy brali go za dobrego człowieka. - Masz pomysł jak to zrobimy? – Zwróciła się do niego Zosia, gdy już minęły pierwsze objawy zadumy nad marnością świata. - Oczywiście, że mam – odpowiedział pewnym głosem Filo. - Dzięki ci. Jesteś Wielki. Filo ugryzł się w język i powstrzymał od komentarza. Szybko wyjawił szczegóły swojego planu i rozdzielił zadania. Potem znalazł ustronne miejsce na zapleczu i zaczął przebierać w sceniczny strój. Włożył swą efekciarską maskę na twarz, lalkę na prawe przedramię i ćwiczył misternie przygotowaną iluzję. - No i co pajacu! Długo tak jeszcze masz zamiar wszystkich oszukiwać? - Ja? – Udał zdziwienie - dlaczego tak uważasz? A ty to, co? Niewiniątko! - Ja jestem po prostu sobą? - Nie zapominaj, że to ja ciebie stworzyłem - Nie schlebiaj sobie. Masz za mało IQ, żeby wpaść na taki pomysł. Filo wydał usta w dziecięcym grymasie pokiwał głową na boki, dla zrobienia efektu. Potem wszedł między ludzi, z uśmiechem Kamela i kpiarskim żargonem kabaretowego dowcipu drylował między stołami. Gdy zawędrował na scenę podszedł do sprawdzającej nagłośnienie kapeli i zagadnął - Cześć chłopaki jak mam was zapowiedzieć. - Jak chcesz mistrzu, co powiesz, będzie dobrze. - Ok. Powiem, że gracie Disco Polo. - Bo gramy – gość w skórzanej kamizelce, będącej kurtyną dla teatru tatuaży na jego masywnych bicepsach wyprostował dumnie swoją klatę. - Osz w mor…fatalna pomyłka – zapiszczał Czocher – nie przejmuj się oni też oglądali Pulp Fiction. Śmiech rozbroił atmosferę niczym saper bombę i Filo mógł dalej wypytywać artystów o treść jego zapowiedzi. Tłumek gapiów pod sceną gęstniał. Nasz konferansjer gorączkował się coraz bardziej a Zosia chciała jeszcze czekać. - Ok. nie ma sprawy. – Poddawał się Filo i z coraz większą zapalczywością zagryzał wargi. - Jesteś mistrzem kamuflażu – gratulował mu Czocher. Filo zawsze zazdrościł ludziom takiego luzu. Swobody i spontaniczności, którą on miał tylko na scenie. Gdy wchodził w światła reflektorów, jego twarz się zmieniała. Wszystko miał pod kontrolą. Jego ciało było poddane jego woli. Głos stawał się mocny i nawet, gdy czuł przypływ fali stresu wiedział jak ustawić żagle, by utrzymać statek na wodzie. W życiu gubił to wszystko i stawał się bezradny jak małe dziecko bez rodziców. Ciągnąca się za nim przeszłość dziecka z rodziny dysfunkcyjnej nie pozwalała mu tak do końca radować się życiem. Impreza przepływała płynnie. Filo zabawnymi dialogami zapowiadał śpiewających artystów. Mistrzowie tanecznej muzyki poderwali gości z ław i odsunęli od kufli pełnych firmowego piwa. Maestro i wodzirej Kapeli o wiele mówiącej nazwie Cycki i Wacki. Rozbujał publiczność i zagajał do dokonywania wpłat na konto fundacji radosnymi okrzykami - Kochani, bawmy się. Dziś robimy to dla Kasi. Żeby mogła się obudzić i tańczyć tu razem z nami. Śpiewajmy jej: Obudź się, Otwórz oczy i spójrz Jaki piękny jest świat. Mimo wad. Zysków i strat. Obudź się. Na na na na na na. Uwierz, że, marzeniami nakarmisz się. Tra la la la la. Skakał po scenie jak pajacyk na sznurkach wymachując wytatuowanymi ramionami i zachęcając do wspólnego klaskania. - Boże niech oni już skończą – trzymała się za głowę Zosia. - Daj spokój. Publika się bawi, fajnie jest. - Ale ja chciałam jeszcze usłyszeć Anię. - Zaraz ją zapowiem. - O! To super! - Dobra idę, grają już ostatni numer. Filo pobiegł za kulisy, wciągnął lalkę na ramię i szybkim krokiem wszedł na scenę. - Podziękujmy gorącymi brawami chłopakom. - Dali z siebie wszystko – ciągnął wesoło wątek Czocher – a teraz pozwólmy im zejść ze sceny, bo już tłum fanek na nich czeka. Uważajcie Dziewczyny! - Czocher przestań. Nie kuś losu. A może zagracie coś dla nas na bis? - Umów się z nimi sam, jak ci się tak bardzo podobało, bo teraz wystąpi prawdziwa gwiazda. Publiczność przyjęła ten żart gromkimi brawami. Wokalista zaśmiał się wprost do mikrofonu, aż nastąpiło sprzężenie w głośnikach. - Kochani. Dzięki Wielkie. Jesteście Wspaniali – kadził publiczności lider przed zejściem. - A teraz wcześniej zapowiadana gwiazda, na którą wszyscy zapewne czekacie – głębokim głosem rzekł był Filo, a widownia ucichła niczym radio pod dotknięciem pilota. - To jest ta pani, którą mijałem w garderobie? – Zapytał ściszonym głosem Czocher – A kto to taki? - Czocher, nie wiesz? Czocher pokiwał przecząco głową - A powinienem? Filo schylił się do ucha małpki i powiedział coś szeptem. - Acha, to jest była, tego, co to chce pobić rekord Henryka VIII. Po widowni przemknął szmerek rozbawienia. - To i tak ma szczęście, że jej nie otruł. Choć pewnie musiał nieźle truć, skoro go rzuciła. Zresztą miała rację. Ja bym też nie wytrzymał plam z czerwonej farby do włosów na poduszce. Widownia wybuchła gromkim śmiechem a Filo wciął się w nią swoją zapowiedzią - Przed Państwem Ania Śmigalska, powitamy ją gorącymi brawami. Ania wskoczyła na scenę jak z procy. Sprawnym ruchem wyciągnęła mikrofon ze statywu i rzuciła krótko „Cześć” Gitarzysta wrzucił pierwszy akord a reszta zespołu odpowiedziała krótkim wejściem. Po chwili w głośnikach dał się słyszeć czysty głos zdolnej piosenkarki, która hipnotyzowała publiczność swoim barwnym sopranem. - No to już chyba wszystko – powiedział Filo do Zosi. - Tak możesz iść jak chcesz. - Bardzo panu serdecznie dziękuję – mama Kasi wyciągnęła ręce w kierunku Fila i przytuliła go serdecznie. Poczuł się nieswojo i miał ochotę uciec gdzie pieprz rośnie. Opanował nieprzyjemne uczucia i pozwolił sobie na szczere wzruszenie. Spojrzał jej w oczy i zgodnie z poprawnością polityczną powiedział; - Cieszę się, że mogłem pomóc. Zosia pogłaskała go po plecach. - Byłeś już u tarocisty? - Patrz na śmierć zapomniałem. - Idź koniecznie. Dobry jest. Naprawdę. Zosia mrugnęła doń porozumiewawczo okiem i wszystko nabrało magicznego wymiaru. - Ok. – powiedział i udał się zgodnie z kierunkiem wyznaczającym szlak. Ręcznie, flamastrem naszkicowane strzałki przywiodły go w zaciemnione miejsce oddalone od zgiełku i tłumu. Filo zatrzymał się na widok tajemniczego kolesia o ciemnych oczach, siedzącego przy stoliku z talią kart. - Można? – Spytał nieśmiało. Powoli schodziło z niego napięcie. Zaczął czuć się niepewnie i drżały mu nogi ze zmęczenia. Oprócz śniadania jeszcze nic nie jadł. - A chcesz na pewno? – Spytał mistrz wróżbiarstwa karcianego i uśmiechnął się tajemniczo. - Wiesz, właściwie to sam nie wiem. - Usiądź – zachęcił go gestem dłoni – szczery jesteś. To widać. - Dziękuję. Jestem dość zmęczony, więc chętnie odpocznę. - No, nie wiem, czy prawda da ci ten relaks, którego szukasz – pół żartem, pół serio ciągnął wątek tarocista. - A więc dotykamy klasyki. Cóż, zatem jest prawdą? – Zapytał Filo filozoficznie, mierząc adwersarza badawczym spojrzeniem. Ten opowiedział mu równie przenikliwym wzrokiem i w tak zatrzymanym kadrze wpatrywali się w siebie niczym pokerzyści, chcąc bez słów odkryć swoje tajemnice. Filo poczuł dreszcz przepływający mu po kręgosłupie i jako pierwszy odwrócił spojrzenie. Wypuścił powietrze i spuścił z tonu. Jego mięśnie twarzy rozluźniły się i zrozumiał, że już nie musi niczego grać. - Chyba, prawdą jest to, że jestem zmęczony – powiedział spuszczając głowę miedzy ramiona. - Nie przesadzaj – rzekł wróżbita – masz już swoje lata, ale sił jeszcze sporo. - Naprawdę? - Zaskoczyło go to stwierdzenie. - Podaj mi rękę. Filo wyciągnął dłoń w jego stronę. Teraz zaczął czuć teatralność tej sytuacji i zachciało mu się śmiać. Powściągnął się jednak i jednocześnie zorientował jak bardzo mocno stara się zawsze mieć kontrolę nad wszystkim. - I co tam widać – spytał, gdy już nie mógł znieść przydługiego milczenia. - Dużo ciekawych rzeczy, jak chociażby to, że będziesz długo żył. - Naprawdę? – Rzucił mechanicznie, już drugi raz przyłapując się na zdziwieniu – co jeszcze? - Chcesz wiedzieć wszystko? - Chyba wszystkiego wiedzieć się nie da. Życie pozbawione jest wtedy tajemnicy. - Racja. - Zatem co chcesz wiedzieć? - Mam zadać pytanie, tak? Wróżbita pokiwał głową. Filo wertował w skupieniu pliki swojego umysłu. Myśli nakładały się jedna na drugą. Kłóciły i przekrzykiwały jak małe dzieci proszące o cukierka świętego Mikołaja. Wyciągały łapki do góry krzycząc – wybierz mnie – ja – ja jestem najważniejszy. „Zapytaj o związek” – usłyszał w tym szumie informacyjnym – „Zapytaj o pieniądze!” - Wrzeszczało natrętne ego. „Pieniądze są najważniejsze” – Nie – „Miłość jest najważniejsza” - Scenicznym szeptem próbowała się przebić świadomość. - Nie musisz się tak męczyć – powiedział nagle tarocista i wszystkie głosy umilkły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – jesteś wolny. Tu i teraz. Taki, jaki jesteś. Nie musisz niczego, ani nikogo udawać. Grać. Nawet przed samym sobą. Zostaw przeszłość za sobą i spójrz przed siebie. Wszystko się ułoży. - Co ty pieprzysz – krzyknął nagle Filo. - Ja nic nie mówiłem – obruszył się cyganeczek. - To może mi się wydawało? – Zapytał zdumiony po raz trzeci Filo - Być może. W końcu to wszystko jest iluzją. A ty jesteś mistrzem budowania napięcia.
  12. Witam Sam pomysł bardzo fajny i ciekawe są porównania, "uśmiech Einstaina, Koronacja Chrobrego" Natomiast początek, trochę za mało wprowadza w klimat, trochę kuleje...ale to takie moje odczucie, nie żebym się czepiał. Zakończenie bardzo dobre, bo mówi z prostotą o tym co bardzo mi jest osobiste, że trudno jest zdefiniować miłość. Pozdrawiam
  13. Mocne. Szczere, dobrze się czyta. Pozdrawiam.
  14. Mocne!!!Przenika do świadomości. Nie wiem, czy bić brawo, czy zanurzyć się w refleksji. Pochylić głowę i...właśnie, zadać sobie pytanie; Czy można coś z tym zrobić? Coś zmienić? Pozdrawiam
  15. Bardzo zgrabne opowiadanie. Pozdrawiam
  16. Nic Dodać, nic ująć. Każde zdanie na właściwym miejscu, każde słowo warte przeczytania. Tekst krótki, ale jakże Mądry. Wielka Sztuka!!!
  17. Recall Filo łapie się często na uczuciu dyskomfortu wynikającym z nieprzystosowania. Zapewne nie tylko on tego doświadcza i znalazłoby się więcej ludzi, którzy podzielają jego los. Błąd, który popełnia, tkwi w głowie – w myśleniu, że to on jest temu wszystkiemu winny. Zatem stara się ten stan rzeczy zmienić, pracując nad sobą. Lecz samo staranie nosi w sobie zarodek klęski, chodzi, bowiem o to, by jak zalecają mistrzowie włożyć właściwy wysiłek w te robotę. - Ale jak? – Pyta Filo i rozkłada bezradnie ręce wpatrując się w niebo. Dzień spędzony na Pikniku w Pszczynie jeszcze raz uświadomił mu jego klasę. Zwrot kosztów podróży ukoił ból w okolicach mostka. Spotkania z ludźmi, którzy mają chore dzieci i mimo przeciwności losu organizują akcje zbierania plastikowych nakrętek, pokazują mu znikomość jego problemów. Przyznaje się w duszy przed samym sobą, że ma roszczeniową postawę wobec świata. Daje, więc sobie spokój i pogrąża się w modlitwie, wierząc, że wszystko, co go spotyka, ma głębszy sens. Czasem udaje mu się chwycić byka za rogi jak w poniższym obrazku z jego życia wziętym. - Halo. Czy pan Filo? – Odzywa się głos w komórce. - Tak – odpowiada. - Był pan u nas na castingu do Media Markt, czy mogłabym pana zaprosić na recall? - Tak oczywiście, tylko, kiedy? - Przepraszam, że ja tak w ostatnim momencie, dziś o godz. 13 - Oj. Niestety. Wyjeżdżam do Gdyni na występ – podkreśla słowo występ z dumą w głosie. - No to trudno, bardzo mi przykro. Do widzenia. Filo odkłada komórkę i łapie się za głowę. Mechanizm jego myśli zostaje wprawiony w ruch. Na scenę wchodzą po kolei postaci z jego dramatu; - Co ja zrobiłem – odzywa się ego, panicznie chwytające się każdej szansy, każdego okruchu resztek popularności, której tak bardzo się domaga z braku samoakceptacji. - Bardzo dobrze zrobiłeś – komentuje super ego, bądź też Duch Sprzymierzeniec, – jeśli im na tobie naprawdę zależy odezwą się. Odbierz to jako dobrą monetę. Doceń siebie. - Daj spokój – peroruje ego jak małe dziecko domagające się zabawki – kogo niby masz docenić? Kim Ty jesteś? Spójrz na siebie! Filo patrzy na swoje podarte spodnie, buty z oderwaną podeszwą, dziurawe kieszenie i niespłacony bankowy kredyt. Powoli podnosi, głowę do góry… - Patrz do środka – nie daje za wygraną super koleś – tam każdą dziurę jesteś w stanie załatać nicią swojego Poczucia Wartości. „Jesteś dzieckiem kosmosu. Masz prawo tu być” – cytuje dezyderatę. Pięć lat psychoanalizy robi swoje. Filo wie, że podjął już decyzje a reszta jest Nieuchronną Koniecznością Przypadku. Jedzie w kolejną podróż, za kolejny zwrot podróży. Tak już jest napisane w scenariuszu i żaden reżyser nie zmieni zamiarów Demiurgicznego Producenta. Pociąg turla się po torach jego wyobraźni. Koleje losu prowadzą go w nieznane, ku kolejnej przygodzie życia. Filo zastanawia się, kto wyjdzie po niego na stację. Zwykle pracownice ośrodków wsparcia i stowarzyszeń Podupadających na Duchu są tradycyjnymi pasztetami, z którymi konwersacja jest jak obowiązkowa msza w kościele. Życie nauczyło go nie zdradzać swoich uczuć i w takich sytuacjach gra, czasem nawet lepiej niż na scenie. Tym razem PKP nie zawiodło swoich pasażerów i skład Kościuszko dojechał o właściwej godzinie. Filo wykaraskał się z wagonu i sunął po peronie w oczekiwaniu spotkania kolejnej nawiedzonej siostry Teresy. Tymczasem oczom jego ukazał się uśmiech pięknej młodej dziewczyny na widok, której klatka piersiowa zapadła mu się do środka nie pozwalając mu wydobyć z siebie głosu. - Poznałam pana od razu – odezwał się anioł – Agnieszka jestem. - Filo – odkrztusił – możemy mówić sobie na Ty - zręcznie przykrył swą nieśmiałość bezczelnością. - Może pomogę – dziewczyna wyrwała się z pomocą. - A, jeśli jesteś tak miła dziewczynko, to potrzymaj mi mój melonik – Filo odzyskał swoją pewność siebie. - Myślałam, że to Czocher - Nie. Czocher jest w walizce. Szli po peronie otaczając się aureolą wesołości. Filo cieszył się na myśl, że zapowiada się ciekawie. Wpatrując się w piegowatą cerę Agnieszki rozkołysał swoje erotyczne fantazje. Była zgrabna, pełna dziewczęcego wdzięku i sprawiała wrażenie osoby szczęśliwej, z którą szybko nawiązuje się szczery kontakt. - Masz pokój na plebani – powiedziała Agnieszka - Ostatnio nocuje tyko na plebaniach. W dzieciństwie na pytanie dorosłych, kim chcę być w przyszłości, odpowiadałem, że chciałbym zostać księdzem. Wiedziałem też, że ksiądz nie może mieć dzieci, co mnie bardzo martwiło. Aż pewien wujek, powiedział mi, że to się da z sobą pogodzić, ale nie bardzo wiedziałem, o co mu chodzi. Zaśmiała się szczerze. Wsiedli do firmowego citroena oklejonego logiem stowarzyszenia. Agnieszka zapalając silnik kontynuowała opowieść o ich działalności. - Pracuję tu od niedawna. Jesteśmy organizacją pozarządową i dostaliśmy pieniądze na realizację programu aktywizacyjnego dla lokalnej społeczności. Tu jest cała masa ludzi bezrobotnych, żyjących tylko z zasiłków. Mieszkają w dwudziestu metrach kwadratowych po dziesięć osób. Narkotyki, alkohol, kradzieże. - Takie miasto boga – wtrącił Filo - Dokładnie. Dlatego robimy, co możemy, żeby zmniejszyć patologie, ale to jest droga przez mękę, te dzieciaki naprawdę myślą tylko kategoriami; „Po co się uczyć jak Mops da im pieniądze na przetrwanie. - Miejski ośrodek pomocy społecznej - Tak. Sorry, że tak skrótem opowiadam. - Nic nie szkodzi inteligentny jestem. - Nie wątpię. Tak minęła im podróż na plebanię, gdzie Filo został ugoszczony swojską kolacją. W czterogwiazdkowym hotelu nie zjadłby tak pysznego bigosu. Potem pożegnał się i udał do swojego pokoju. Rozkładając w nim swoje rzeczy uważnie przyglądał się porozrzucanym na biurku, książkom. Na pierwszym planie oczywiście gruby tom biblii. Obok niej poradnik dla księży Pt; „Jak być dobrym spowiednikiem”. Najnowszy numer „W drodze” z artykułem polemizującym z myślą Richarda Dawkinsa, – Jeśli Bóg umarł, to, kto mi powie gdzie mogę znaleźć trupa? Filo myszkował dalej z nadzieją, że znajdzie jakieś ślady pornosa, lub czegoś wskazującego na zbereźne myśli ojców pallotynów. „Sam masz dewiacje” – przywołał go do porządku Czocher i nakazując umycie ząbków, zagonił do toalety. Potem kazał położyć ręce na kołdrze i zmusił do wizualizacji ekstazy św. Teresy wg dłuta Berniniego. Filo śnił sen, w którym stał na szczudłach nad brzegiem sportowego basenu, głębokiego, jak do zawodów w skokach. Wśród zebranej wokół publiczności, byli ludzie z rodziny, mama, siostra, może i Dominika, ale tego do końca nie zarejestrował. Ktoś bardzo bał się o to, że może wpaść do wody i próbował go powstrzymać. Filo czuł, że upadek jest wpisany w jego przeznaczenie, ale też podskórnie domyślał się, że nic złego mu się stać nie może. Poślizgnął się i zgodnie z przypuszczeniami, zaczął osuwać się na dno. Woda była ciepła i przyjemna. Filo czuł, że ma zapas powietrza w płucach i schodząc w dół doskonale się bawił. Mimo iż trwało to długo nie opuszczało go wrażenie przyjemności z pływania. Odbił się od dna i niczym rakieta poszybował w górę. Widząc prześwit światła wiedział, że jest blisko granicy tafli wody. Machnął silnie nogami i wyskoczył ponad jej poziom niczym delfin. Nabrał wielki haust powietrza i zanurzył się raz jeszcze. O świcie notował skrupulatnie wszystkie szczegóły tego snu. Wiedział, że ma on dla niego Wielkie Znaczenie. Zastanawiał się, co też może być dla niego tym, że czuje się tak jak ryba w wodzie. Dzień Pikniku minął szybko. Filo mimo intensywnej pracy nie czuł wielkiego zmęczenia. Radość, jaką daje mu kontakt z publicznością rekompensowała niedociągnięcia akustyczne, piski i szmery wydawane z głośników, z którymi musiał radzić sobie na bieżąco. Pouśmiechał się do aparatów komórkowych, przytulał do dzieci, kręcił baloniki, żonglował piłeczkami, stał na rękach, śpiewał, tańczył i nawet bisował. W miedzy czasie pomyślał nawet kilka razy „kurde, co ja tu robię?” „Czy to jest mój świat”, – po czym oddalił te myśli od siebie, delektując się teraźniejszością i pysznym wiejskim chlebem ze smalcem. W krótkiej przerwie udał się do swojego pokoju, by chwilkę odsapnąć. Na telefonie komórkowym wyświetlił się nieodebrany numer abonenta. Filo dotknął palcem krystalicznego ekranu, by oddzwonić. - Halo, ktoś dzwonił do mnie z tego numeru – odezwał się pewnym siebie głosem. - Ach, tak. Panie Filo, czy może pan przyjechać do nas w poniedziałek na recal na godz. 17 - Teraz jestem w Gdyni, – Filo stara się zrobić wrażenie człowieka pełnego zajęć, – ale zobaczę, co da się zrobić. Poszukam takiego połączenia, żeby być na czas. - Nic nie szkodzi, poczekamy na pana –zaszczebiotała sekretareczka. Filo zakończył rozmowę i automatycznie na scenie pojawili się jego starzy znajomi; - A widzisz, mówiłem ci. - To jeszcze nic nie znaczy. -Tak. Wmawiaj sobie, że jesteś do niczego. - Zobaczymy po zdjęciach. Potem zszedł na dół do swoich nowych przyjaciół. Pod wieczór miał przyjechać kolejny gość. Znany piosenkarz Ryszard R. ściągnięty przez znajomego księdza, miał wystąpić z krótkim recitalem. Gdy przyjechał ustawiła się kolejka amatorów autografów. Miejscowa ochrona złożona z barczystych kleryków nie dopuszczała ich do niego. Widać Rysiek nie lubi machać długopisem po strzępkach kartek papieru. Po uroczystym i pysznym obiadku organizatorzy usiedli dumnie na kanapie w plebani, omijając przy rozmowie polityczne tematy. Tylko Filo zastanawiał się w duchu czy by tak na przykład nie zadać klechom pytania, – dlaczego kościół zabrania stosunków od tyłu?. Czocher mógłby wtedy odpowiedzieć, – Bo jest za blisko krzyża. Na szczęście zrezygnował z tego pomysłu i pozwolił sobie jedynie na skromny żarcik sytuacyjny, sprawdzony już w innym gronie. Wstał i wraz ze swoim kudłatym towarzyszem, zaczął skradać się w kierunku jednego z księży. Towarzystwo czując suspens w powietrzu wyostrzyło zmysły. Czocher podszedł do najmłodszego z księżulków i szepnął do ucha; - Proszę księdza, chciałbym się wyspowiadać. Rysiek dał całkiem przyzwoity koncert. Śpiewał przygrywając sobie na pianinie. W przerwach zagadywał publiczność prostymi słowami. Chwytał za serce, bawił, wzruszał. Po dwóch bisach elegancko zszedł ze sceny. Zniknął w tłumie czarnych sutann i odjechał spokojnie dzięki pomocy straży miejskiej. Na scenę weszli organizatorzy. Agnieszka nie kryjąc łez wzruszenia, dziękowała wszystkim za pomoc w organizacji. - Bardzo bym chciała podkreślić, że całe to przedsięwzięcie odbyło się dzięki wielkiemu Sercu Ludzi. Że wiele osób dziś występujących, zarówno pan Ryszard jak i pan Filo, nie wzięli nawet złotówki, za udział w tym pikniku. „Jezus Maria, co ona gada” – w panice i odrętwieniu zaczął myśleć Filo – „przecież umawiałem się z nią na zwrot kosztów. Boże jedyny, Matko święta i wszyscy aniołkowie nad tą plebanią czuwający, czy ja już kompletnie zwariowałem? Czym opłacę ZUS? Mam nadzieję, że chociaż za bilet dostanę.” Z tym atakiem panicznego lęku w swojej głowie udał się na plebanię, gdzie razem z wszystkimi poddał się natchnionemu atakowi radości. Zadowoleni z siebie organizatorzy głośno zachwycali się tym cudownym, pełnym Miłości i Dobrej Woli wydarzeniem. - Ach jak wspaniale – klaskała w dłonie Agnieszka - Ach jak cudownie – wtórowały niczym antyczny chór woluntariuszki. - Cieszmy się i Radujmy – wołał w zachwycie ksiądz proboszcz. „Za chwilę zwymiotuję” – myślał Filo a Czocher kopał go pod stołem w łydki i kazał się uśmiechać. - Przyjedźcie do mnie – wtrącił się nagle ksiądz od Ryszarda – ja w zeszłym roku na pikniku zarobiłem 120 tysięcy złotych. Cały kościół od środka odnowiłem. Możecie zobaczyć to na you tubie. - O! To mam nadzieję i mnie ksiądz zaprosi – wtrącił się Filo licząc, że przy okazji uda mu się załatwić cos dla siebie. - Ależ oczywiście – zadeklarował się kapłan. Towarzystwo wzajemnej adoracji taplało się w pełnym samouwielbienia brodziku euforii. Komplementy okalały ich głowy niczym święte aureolki. Tylko drżący z obawy Filo, zastanawiał się czy aby jego agnostycyzm nie jest zbyt widoczny i czy przypadkiem nie paruje mu z czachy. Na szczęście kolacja minęła mu szybko i wszyscy udali się do swoich dalszych obowiązków. - Filo, mogę z tobą zamienić słówko – zawołała Agnieszka. - Tak oczywiście - Filo odetchnął z ulgą czując, co się święci – chodźmy do mojego pokoju. - Przede wszystkim chciałbym ci bardzo podziękować, za wszystko i w ogóle – jej anielskie oczy pokryły się rosą wzruszenia – naprawdę jesteś wspaniały… „Dobra, dawaj kasę” – w głowie Filo odezwał się egoizm. - Nie ma za co, naprawdę – przerwał jej – to dla mnie przyjemność, służyć wielkiej sprawie. Jestem pod wrażeniem, tego, co tu robicie i kibicuję szczerze waszym przedsięwzięciom. ,„Co ty Gadasz? Czy ty siebie w ogóle słyszysz? Ty Hipokryto, dwulicowcu na usługach mamony! Kogo chcesz oszukać, tymi pięknymi słówkami!” – Trajkotało ego jak nakręcone. Filo zaś nie dając za wygraną kontynuował swój „święty bajer” - Wiesz, gdybyś jeszcze mnie potrzebowała, chciała zorganizować na przykład jakieś warsztaty dla młodzieży, akcje, happeningi, to ja oczywiście służę pomocą. Jestem otwarty i pełen pomysłów. Agnieszka słuchała go z podziwem. Naturalnym ruchem ręki wyjęła zwitek banknotów z kieszeni i położyła go na stole. - To jest dla ciebie za podróż, tak jak się umawialiśmy. - Dziękuję – w oczach rozbłysły mu komety – mam wydać reszty? – Zapytał widząc same setki. - Nie trzeba – odpowiedziała z uśmiechem. - Dziękuję raz jeszcze. To trzymaj teraz za mnie kciuki – wtrącił opowieść o swoich marzeniach, by przykryć swoje zażenowanie – jadę na casting do reklamy. Może się uda, a wtedy wpadnie parę groszy do garnka. Zresztą taki dzień zdjęciowy to fajna przygoda i można powiedzieć, że tygrysy lubią to najbardziej. - Rozumiem. Będę trzymała. To teraz odpocznij, bo pewnie jesteś zmęczony. Uścisnęli się na pożegnanie, wymieniając się tradycyjnie trzema pocałunkami w policzki. Filo wziął nominały narodowego banku polskiego i ku swojemu zaskoczeniu odliczył 500 złotych. Po powrocie do domu, zaraz pojechał na umówione zdjęcia. Stanął w poczekalni na korytarzu i pokornie wypełnił ankietę. Po wejściu do studia uśmiechną się do kamery przedstawił i czekał na dalsze polecenia. - Panie Filo – rzekł reżyser – robimy to samo, co, na castingu, tylko ja chcę mieć pana z innego ujęcia. Ma pan do zagrania postać, która będąc w totalnej depresji, nagle dostaje wiadomość o spadku, no nie wiem…no porostu spotyka pana coś niewyobrażalnego. Czyta pan kartkę, którą pan niespodzianie dostaje. Spada panu z nieba po prostu. Czyta pan i nagle pańska twarz się rozjaśnia. Wstępuje w pana nowy duch, nadzieja…wie pan, o co chodzi? - Tak. Staram się. – Potakuje poważnie podchodząc do tematu. - Ok. To spróbujmy. Pani Krysiu pani poda tą kartkę panu – zwraca się do asystentki. Padają zwyczajowe komendy; reżyser krzyczy – Kamera – operator – Poszła – i jeszcze raz reżyser – Akcja. Filo wciela się w postać. Odegranie depresji nie jest dla niego wielką trudnością. Wystarczy mu spojrzeć w swoje życie. Pięćdziesiątka na karku. Nieudane małżeństwo. Aktorzyna - nieudacznik. Robi rachunek sumienia i już. Bez zbędnych min, nagrywania. Wystarczy Być niczym Peter Selers. Pani Krysia podchodzi wciskając mu do ręki świstek papieru. Filo bierze go do ręki. Wodzi wzrokiem od prawej do lewej strony i wskrzesza w sobie uczucie, którego nigdy jeszcze nie doświadczył. Ma się ucieszyć na wieść o tym,…że…próbuje szukać w myślach, co mogłoby w nim wywołać takie szczęście i nagle. O! Eureka! Wyobraża sobie, że wygrywa ten casting i najautentyczniej w świecie jego twarz rozpromienia się i bije prawdziwą radością. Filo czuje wiatr w żaglach. Cieszy się. Kamera kręci. Czas upływa. Żadnego ciśnienia na plecach. Pośpiechu, czy też nerwowości. - Stop – odzywa się reżyser wybijając wszystkich z transu. - Bardzo ładnie. Ja mam jeszcze tylko taką małą uwagę. Niech pan jeszcze do tej radości dogra, takie…wie pan,…dlaczego ja? Co takiego jest we mnie, że to właśnie mnie ta niespodzianka spotkała? Ok. Rozumie pan? - Oczywiście. Spróbuję – podłechtany pochwałą Filo zbiera się jak może by stanąć na wysokości zadania – Tylko, wie pan. To wcale nie jest takie proste. - Jak najbardziej. Ale da pan radę. – Klepie go przyjacielsko po ramieniu. Następuję powtórka ujęcia. Filo wie, że drugi dubel jest sprawdzeniem, czy aktor za każdym razem, bez rutyny jest w stanie uzewnętrznić te same emocje. Wraca, więc do swojego dołka i tapla się w przeszłości. Potem wyłania z siebie radość, chwytając się nagle naturalnie za głowę. Czuje, że ten gest jest autentyczny, wyraża coś z poza niego i jakby dopowiada komentarz do sytuacji. Trwa to jeszcze chwilę i znów jest przerwane okrzykiem; - Stop. – Reżyser podchodzi do niego, ściska mu rękę – Dziękuję bardzo. To wszystko i mam nadzieje do zobaczenia. - Ja również mam taką nadzieję. - Nie mówię, zadzwonimy do pana – podkreśla zadowolony z dowcipu. Obaj wybuchają głośnym śmiechem Filo był z siebie zadowolony, choć zielone ludziki z jego głowy wciąż podcinały mu skrzydła. „I tak nic z tego nie wyjdzie” „Na pewno, mają już kogoś lepszego”. Udał się na basen, dla poprawy nastroju, by doznać uczuć ze swojego snu. Spał spokojnie i głęboko. Rano dość wcześnie zadzwonił telefon. - Halo pan Filo? - Tak, w całej rozciągłości. - Wygrał pan ten casting, może pan przyjechać jutro na przymiarki. - Tak oczywiście – Filo niemalże krzyczał do słuchawki nawet nie myśląc o tym, co ma w planach. - Dobrze, to czekamy na pana o 10.30 U nas w studio. Acha zdjęcia będą w piątek. - Ok. ok. – odgrywał rolę swojej wielkiej wygranej. Filo zatańczył na środku swojej kawalerki. Podrzucał ręce do góry i krzyczał w euforii radośnie improwizując; - Dzięki Ci Panie, Dzięki. Jesteś Wielki! Wiedziałem, że wejrzysz na syna swego i go nie opuścisz. Wierzyłem w Ciebie, zapalając kadzidło i znosząc ofiary na Twym ołtarzu. Chwalić Cię będę na wieki, bo wielka jest Moc Twoja, Panie! Potem obdzwonił znajomych by pochwalić się swoim sukcesem. Śpiewał goląc się przed lustrem. Robił pompki, dla poprawienia kondycji, brzuszki i przysiady. Liczył w myślach, czym pozatyka dziury budżetowe w swoim skromnym ekonomicznym gospodarstwie. Kupił płaty łososia na kolację z Dominiką i butelkę czerwonego hiszpańskiego wina. Motylki w brzuchu zapowiadały upojną noc. Tryskał szczęściem na wszystkie strony. Fruwał przez miasto niczym Aladyn w swej baśni na latającym dywanie. Odwołał swoje zajęcia teatralne z niepełnosprawnymi dziećmi, w czasie przeznaczonym na zdjęcia. Weselił się, Radował, taplał i pluskał w basenie eudajmonii, czuł się jak ryba ze swojego snu. Późnym wieczorem, przy kolacji z Dominiką, jeszcze raz odezwała się komórka. - Halo – odezwał się nasz bohater głosem pełnym chwały. - Pan Filo? Strasznie mi przykro, nie wiem jak to powiedzieć, ale klient nie zgodził się na pański udział w tej reklamówce. Najmocniej pana przepraszam i dziękuję za gotowość. Odezwiemy się jak tylko będziemy mieć coś dla pana. Jak podczas przewijania taśmy filmowej w drugą stronę, twarz Fila odtworzyła odegraną scenkę tylko w przeciwnym kierunku – od euforii do głębokiego smutku, którego nikt nie przerwał komendą – STOP?
  18. piotr_boruta

    neurotyk

    Raz pewien neurotyk Poczuł na sobie dotyk I choć był miły i czuły Napięły się jego muskuły I zmysły mu zatruły
  19. Fajne bo krótkie :) dużo atrakcyjnych zdanek.
  20. Dzięki wszystkim za odwiedziny :)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...