Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Przeciągnął się leniwie na hamaku, którego czerwone jak krew linki, zaczynały boleśnie wrzynać się w jego ciało. Ziewnął i przez krótką chwilę myślał nad tym, czy nie zdrzemnąć się jeszcze chociaż pół godzinki. I tak nie miał nic ciekawego do roboty. Całymi dniami błąkał się bez celu po lasach, nie zastanawiając się nawet, dlaczego to robi. Żył w symbiozie z przyrodą, delektując się zapachem powietrza, i takie życie bardzo go satysfakcjonowało.
Hamak zakołysał się, kiedy mężczyzna wstał. Jego bose stopy przylgnęły pewnie na zielonej ziemi. Czuł jej zapach: pachniała pomarańczami, wyczuwał także woń, jakie wydobywają z siebie dojrzałe kasztany. Uspokajała go, działała jak narkotyk, powodując niekiedy uczucie błogości, inspirowała go do pisania wierszy i malowania na płótnie kolejnych obrazów.
Mężczyzna zawsze nosił na głowie czarny kapelusz; nawet wtedy, gdy temperatura grubo przekraczała czterdzieści pięć stopni celsjusza. Lubował się w pstrokatych, hawajskich koszulach, w których idealnie komponował się na spacerach po lesie; wśród dzikich zwierząt i barwnej roślinności. Był samotnikiem - malarzem i poetą.
Spojrzał wysoko w górę, ponad wierzchołki wysokich sosen i pomachał ręką żółto - niebieskiemu ptakowi, majestatycznie poruszającemu swymi skrzydłami, który przeleciał nad jego głową, niczym strzała z łuku. Po chwili dostrzegł spadające piórko, wyciągnał otwartą dłoń przed siebie i złapał je, wpatrując się w jego kształt. Było owalne, twarde i błyszczało. Spadało z nieba z taką gracją, tak powoli i łagodnie, niczym babie lato... pomimo, że było ze szkła.
Nie miał przyjaciół i był z tego powodu zadowolony. Nikt nie przeszkadzał mu podczas malowania, czy też pisania. Oddawał się tym zajęciom całkowicie. Pisząc wiersz, czy też malując obraz, jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć, jakby całkowicie się ich wyzbył. Był tylko on i pędzel, on i pióro. Nic innego się nie liczyło.
Udał się na plażę. Wokoło panowała martwa cisza, pomimo, iż nie był w lesie sam. Drogę co chwila przecinały mu zwierzęta kotopodobne, o ludzkich dłoniach i stopach. Ich pyski tak bardzo przypominały mu kocie, że co jakiś czas przywoływał je do siebie, mrucząc pod nosem: "Kici kici, kici kici". Te podbiegały do niego, łasiły się i miauczały. Mężczyzna gładził ich miękką sierść i mówił do nich tonem, jakim dziadek opowiada swemu wnukowi bajkę na dobranoc. Te słuchały go z uwagą, co jakiś czas przechylając łebki w bok, dając do zrozumienia, że nie chcą, aby przerywał swej opowieści.
Kiedy zaszedł nad brzeg oceanu, kotopodobne zwierzęta podawały mu dłoń na pożegnanie, a mężczyzna kierował się na plażę, aby tam czerpać inspirację do namalowania kolejnego obrazu.
Często przesiadywał całą noc, siedząc nieruchomo na gorącym piasku, po którym od czasu do czasu przemykały srebrzyste ryby; jedne były maleńkie, jak akwariowe mieczyki, inne zaś ogromne, jak rekiny. Przepływały w powietrzu tuż koło niego, zanurzając swe pyszczki w piasku, aby wydobywać z niego błyszczące w świetle rażącego słońca dżdżownice. Ten widok napawał go optymizmem i inspirował do tworzenia. Wiedział, że kiedy wróci do swej chaty, namaluje kolejny obraz, a potem, kiedy zapadnie noc, napisze kolejny sonet, kolejny wiersz.
Spojrzał na ocean. Był spokojny jak zawsze, nie dostrzegał żadnej fali. W oddali wisiała nieruchomo biała mgła, na którą patrząc, odniósł wrażenie, że wcześniej powinien ją przyozdobić, na przykład kobiecymi ustami, bądż też jaskrawozielonkawymi gwiazdami, układającymi się w kształt Wielkiej Niedżwiedzicy. Dumał.
Dlaczego nie domalował niczego na mgle? Patrzył na nią i zdawało mu się, że czegoś w niej brakuje. Westchnął.
Obrócił wzrok i dostrzegł ogromną, brązową walizkę, wykonaną z drewna. Leżała na piasku kilkadziesiąt metrów od plaży. Wyrastała z niej gałązka drzewa, na której spoczywał bezwładnie zegar, wskazujący godzinę szóstą. Zegar wisiał na gałęzi, niczym placek ziemniaczany, był miękki, wykonany z płótna o białej tarczy. Identyczny zegar spoczywał przewieszony przez drewnianą walizkę; tamten wskazywał szóstą pięćdziesiąt pięć. Nie wiedzieć czemu, powiewał łagodnie na wietrze, pomimo, iż nie wyczuwało się najlżejszego nawet powiewu.
Mężczyzna przymknął oczy. Słyszał własny oddech, oraz bicie serca, które niemiłosiernie szeptało mu, że czas płynie, niczym jacht, i że niedługo dobije do swej przystani. Otworzył oczy. Spojrzał na zegary; cały czas wskazywały te samą godzinę. Były martwe. Miał w pamięci tamten dzień, w którym zasiadł w swej pracowni i je namalował. Usłyszał w sobie wewnętrzny głos, który mówił mu, że kiedyś znajdzie się w podobnej krainie, gdzie każdy zegar wskazywał będzie tą samą godzinę. Pomyślał wtedy, że raj stanie się dla niego następną inspiracją...
Uśmiechnąwszy się do samego siebie, ruszył powolnym krokiem w kierunku lasu. W jego głowie narodził się kolejny pomysł. Narazie nikomu o nim nie powie, po prostu zabierze się do pracy. Podekscytowany przyśpieszył kroku, maszerując w stronę wysokich, rosnących rzędami sosen. Na ich gałęziach rosły ogromne perły, a kora tychże sosen zdawała się być pokryta masą perłową, która rzucała na wschodnią część plaży przepięknie mieniące się cienie.
Słońce grzało niemiłosiernie, rzucając swe promienie wprost na twarz mężczyzny, lecz ten nie zwracał na to uwagi, nie mrużył nawet oczu, podążał przed siebie, co jakiś czas poprawiając na głowie kapelusz, który zsuwał się złośliwie na czoło. Zdawał się nie dostrzegać również kotopodobnych zwierząt, które podbiegając, zaczęły ocierać się o jego łydki. Po chwili - jakby wiedziały, że nic nie wskórają - oddaliły się, miaucząc chórem.
Mężczyzna dotarł do swojej chaty, której wszystkie ściany wykonane zostały z czarnej i białej czekolady. Wysoki komin w kształcie leja był okopcony, lecz nawet przy podstawie nie widać było, że jest nadtopiony. Okna nie posiadały szyb, a krótkie, wąskie parapety były nadgryzione przez różne zwierzęta. Domek stał na ogromnej, pomarszczowej kurzej nodze, która sprawiała wrażenie ledwo wytrzymywać jego ciężar, a jednak, kiedy mężczyzna zaczął wchodzić po wąskich schodach, prowadzących na maleńki taras, nawet się nie ugieła.
Wokoło chatki panowała specyficzna, jasna poświata, która mieniła się, kiedy mężczyzna wykonywał gwałtowniejsze ruchy, na przykład kiedy czyścił pędzle, pocierając szybkimi ruchami włosie o ścianę domku. Wszystko prezentowało się tak nierealnie, tak nierzeczywiście. I w tym tkwiło całe pękno.
Następnego dnia mężczyzna znowu udał się nad ocean. Tym razem stał wyprostowany, unosząc głowę do słońca i obserwowal ptaki, które stadami przelatywały z jednej strony plaży na drugą. Rozmyślał o płótnie, które stojące na plastkikowym stelarzu w pracowni, samo prosiło się, aby je zamalować kolejnym dziełem sztuki. Poczynił już pierwsze kroki. Wszystko było przygotowane; odpowiednie pędzle, farby i naświetlenie. Nie mógł doczekać się wieczora, kiedy to wykona pierwszy ruch zupełnie nowym pędzlem na śnieżnobiałym płutnie.
Nagle usłyszał jakiś głos. Rozkojarzony spuścił wzrok i zaczął rozglądać się po okolicy. Widział tylko ciemne wzgórze, bezszelestną plażę, oraz walizę z gałęzią i zegarami. Nic więcej.
Pomyślał, że to najprawdopodobniej szelest pobliskich drzew, kiedy usłyszał to ponownie; był to ludzki, dziecięcy głos wyrażający podniecenie i ogromne żdziwienie:
- Tato, tato, spójrz na obraz... spójrz na obraz...



- Tato, tato, spójrz na obraz... spójrz na obraz, zobacz, tam coś jest - powiedział dziesięcioletni Danny, przejęty tym, co zobaczył. Jego postrzępione włosy zjeżyły się na głowie.
W Museum Of Modern Art było strasznie duszno i gorąco, gdyż nawaliła klimatyzacja. Przez ostatnie tygodnie cały Nowy York tonął w słońcu i nie zapowiadało się na ochłodzenie. Jim powolnym krokiem pokonywał wąski korytarz muzeum, rozmawiając ze swoim agentem ubezpieczeniowym Tonym Mitchellem. Tony był zarazem jego bliskim znajomym, z którym często jeżdził na ryby i polowania. Kiedy Jim usłyszał podniecony głos swego syna, uśmiechnął się do niego szeroko i zapytał:
- I jak ci się podoba w muzeum? Który obraz jest najładniejszy?
Chłopiec szarpnął mankiet jego koszuli i z szeroko otwartymi z przejęcia oczyma wyjąkał:
- Tatusiu na tym obrazie coś się porusza - wskazał palcem na płótno Salvadora Dali'ego, surrealistycznego mistrza, jednego z ulubionych artystów Jima, który rzekł dumnie:
- To "Trwałość pamięci" Dali'ego, wspaniałe dzieło sztuki, cieszę się, że akurat ono przykłuło twoją uwagę.
- Tatusiu, spójrz.
Wtedy Jim zobaczył coś, co na chwilę oderwało go całkiem od rzeczywistości. Na obrazie pojawił się człowiek, którego nie powinno tam być. Siedział na plaży i zdawał unosić ręce wysoko do nieba, nosił czarny kapelusz.
- O matko, skąd to się tam wzięło? - wymamrotał podchodząc bliżej.
- Jim, co powiesz na to, abyśmy się powoli stąd zabierali? Zgłodniałem śmiertelnie - odezwał się Tony, szczerząc zęby do Danny'ego, który rzucił mu tylko przelotne spojrzenie, po czym znów zaczął wpatrywać się w obraz.
Jim pobladł, gdy ujrzał nagle, jak nieznajomy na obrazie opuszcza ręce i wstaje. Patrzył na to niesamowite zjawisko, czując nieodparte wrażenie, że gdzies już tego człowieka widział.
Mężczyzna wykonał kilka kroków, następnie przystanął. Jim patrzył w jego nadzwyczaj wyrażną twarz i nie wierzył własnym oczom. Idealnie komponowała się z resztą obrazu, jakby namalowana w tym samym okresie, tym samym pędzlem i farbą, co reszta płótna. Tajemnicza postać na obrazie spojrzała wprost na niego. Poznał ją od razu.
- Salvadore - wydukał ociekając potem.
Mężczyzna uśmiechnął się nieznacznie, następnie ruszył przed siebie z wyrazem twarzy człowieka, który za chwilę odda się swemu powołaniu.

Opublikowano

wyczuwał także woń, jakie wydobywają z siebie - "woń jaką" no i na pewno nie wydobywają lecz wysyłają, wydzielają, emanują, czy jkoś tak. Wydobywanie jest czynnością wykonywaną przez drugą istotę, poprzez działanie z zewnątrz- dośc trudno mi to wyrazić słowami, ale chyba jest to jasne.
pomachał ręką żółto - niebieskiemu ptakowi, majestatycznie poruszającemu swymi skrzydłami, który przeleciał nad jego- coś mi tu zgrzytnęło. Może zamieniłbyś na przelatującemu (zgodność w czasie) przestawiając nieco szyk?
Te podbiegały do niego...Te słuchały go z uwagą- te, te
nie chcą, aby przerywał swej opowieści.- swe opowieści, albo swą opowieść
przesiadywał całą noc, siedząc nieruchomo - przesiadywał siedząc? może spędzał?
Leżała na piasku kilkadziesiąt metrów od plaży.- jeśli na piasku to raczej na plaży
Trochę to żmudne zjęcie- jutro dokończę analizować.

Opublikowano

Ładne i zgrabnie napisane. Zakończenie zaskakuje, choć kiedy przeczytałem o zegarach, zacząłem się domyślać kim może być samotny malarz. Różne dziwne stworzenia, rośliny i rzeczy trochę mnie zbiły z tropu i zaskoczyły. NAjbardziej zaintrygowały mnie te ryby pływające w piasku i kotopodobne stworzenia o ludzkich dłoniach i stopach.

Chętnie zamienił bym się z tym malarzem i prowadził beztroskie życie w baśniowej krainie ;)

Mam nieco uwag.

"Zegar wisiał na gałęzi, niczym placek ziemniaczany, był miękki, wykonany z płótna o białej tarczy"
ja bym to zdanie widział tak:
"Zegar o białej tarczy wisiał na gałęzi, niczym placek ziemniaczany; był miękki, wykonany z płótna .
Ale chyba coś jeszcze trzeba tu zmienić.

"W oddali wisiała nieruchomo biała mgła, na którą patrząc, odniósł wrażenie, że wcześniej powinien ją przyozdobić,"

napisałbym "patrząc na nią" zamiast "na która patrząc"

"I w tym tkwiło całe pękno." ;)

"bezszelestną plażę, oraz walizę z gałęzią i zegarami"
przecinek zbędny

"Mężczyzna uśmiechnął się nieznacznie, następnie ruszył przed siebie z wyrazem twarzy człowieka, który za chwilę odda się swemu powołaniu."
Ja bym z tego zrobił dwa zdania.

pozdrawiam

Opublikowano

Dzięki za komentarze, jednak co do korekty... wiem, że w moich opowiadanich występują błędy, czasem mni8ejsze, a czasem większe, ale nie będę żadnego poprawiał;;) Jestem na to zbyt leniwy;) Niech korektor się tym zajmie;) Pozdrawiam wszystkich serdecznie

Opublikowano

CHATKA NA KURZEJ STÓPCE, DOMEK Z PIERNIKA - ZEGARY SALVADORA - zgrabie to wszystko połączyłeś.Świat baśniowo surealistyczny widziany oczyma człowieka z wielkiej aglomaracji i po to jest własnie wyobraznia aby wskrzesać w sobie opdobne obrazy nie malowane pędzlem lecz klawiatura komputera - hihihi .
pozdrawiam

Opublikowano

Drogi Leszku, nie oburzaj się. jeśli swoim komentarzem w jakiś sposób Cię uraziłem, albo uraziłem Twoją pracę, przepraszam, nie taki był mój zamiar. Mój problem polega na tym, że nie mam worda, a jestem dysortografem, popełniam wiele błędów i zdaję sobie z tego sprawę:) Doceniam to, że skrupulatnie przebrnąłeś przez mój tekst i za to Ci dziękuję:)

Opublikowano

Drogi Robercie. Stwierdziłem tylko, że skoro tobie się nie chce, to mnie tym bardziej.
To TOBIE powinno zależeć na jak najwyższym poziomie opowiadań- nie mnie. By osiągnąć jakiś cel w życiu nie wystarczy talent, pomysły i inne rzeczy, które otrzymałeś w darze od ......... (wstaw odpowiednie słowo).
Konieczna jest jeszcze praca. A tobie po prostu się nie chce...
Wszyscy piszący na tym forum (i nie tylko) chcą osiągnąć jakiś (choćby malutki) sukces. Takim sukcesem jest również pozytywna opinia innych piszących, bo to oni są najlepszymi krytykami.
A tobie sie nie chce.
Życzę powodzenia w twórczej pracy.

Opublikowano

Drogi Leszku, bardzo zależy mi na opiniach czytających, zgadzam się w tej kwestii z Tobą stuprocentowo:) Nie jest jednak tak, że za wszelką cene chcę, aby mnie czytano. Nikogo nie zmuszam. Jeśli ktoś ma ochotę przeczytać dłuższe opowiadanie grozy, czyta i tyle. Piszę głównie dla siebie, oraz dla ludzi, którzy lubią mroczne klimaty. Błędy są rzeczą ludzką - a mi nie chcę się ich poprawiać- lenistwo też jest rzeczą ludzką. Chociaż powiem Ci, że od razu po napisaniu opowiadania, czytam je raz jeszcze i poprawiam błędy które rzucają mi się w oczy:)Teraz, kiedy ukończę nowe opowiadanie, przeczytam je dwa razy ( i zrobię to specjalnie dla Ciebie) ;) Pozdrawiamw szystkich serdecznie:)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Zapewniam cię, że edytowanie tekstu i poprawienie tych paru blędów nie jest zbyt męczące. Znacznie więcej pracy trzeba włożyć w to by je wychwycić. Nie chodzi mi o litrówki, czy ortografię, która nie umniejszają literackich walorów pracy, lecz o błedy stylistyczne, które psują przyjemność jej czytania. Jeśli poprawisz błęcy i je zanalizujesz, to zwiększy się szansa, że następnym razem już ich nie popełnisz. Sam robię częto błędy w opowiadaniach i jestem bardzo wdzięczny jeśli ktoś zrobi mi korektę (we własnych pracach trudno ją zrobić). Należy ciągle doskonalić swój warsztat. Nie uda się to jeśli będzie się powtarzać wciąż te same błędy.

pozdrawiam
Opublikowano

Niewątpliwie masz rację i za tego typu korekty zawsze jestem wdzięczny. Bardzo często bywa tak, że pisząc coś, nie zauważa się pewnych błędów. Dopiero "ktoś" je wychwytuje. Ja mogę mieć pretensję tylko do siebie; o to, że nie zawsze je koryguję, o to, że albo nie mam czasu tego zrobić, albo dlatego, że za bardzo nie mam na to ochoty;) Dzięki za te słowa - odnoszę się do nich z pokorą i podkreślam raz jescze; poprzez moje wypowiedzi nie mam zamiaru nikogo urazić. To wspaniale, że są jeszcze ludzie na tego typu portalach, którym chce się czytać i komentować prace, a nawet interpretować je na własny sposób i doradzać apropos fabuły itp, oraz wskazywać błędy. Pozdrawiam wszystkich serdecznie:)

Opublikowano

Obiecuję nie zabierać już więcej głosu w kwestii "niechcenia", i powtarzam,że nieczuję się urażony,ale jakby wyglądał świat gdyby tak samo mówili: Arystoteles, Platon, Sofokles, Fidiasz, Homer, Konfucjusz, Budda, Leonardo, Michelangelo,Bramante, Szekspir, Dostojewski, Balzac, Kepler, Kopernik, Galileusz, Kartezjusz, Kolumb, Vespucci, Diaz, Renoir, Van Gogh, Picasso, Darwin, Beethoven, Szopen, Puccini, Bach, Einstein, Newton, Leibniz i Salvadore Dali, oraz wielu, wielu innychwielkich,średnich i małych twórców, odkrywców, i po prostu ludzi sumiennie wykonujących swoją pracę.
Czy wyobrażasz sobie świat, bez tych milionów ludzi, którym się chciało? Gdyby nie oni, urodziłbyś się pewnie w jakiejś jaskini, czy szałasie- a ja bym cię... zjadł.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        Wiedziałem. I oby taka dalej była. W wieku nastoletnim różnie "niespodzianki" mogą się trafić. Niektórzy przechodzą w miarę bezboleśnie tak jak ja, ale zdarza się prawdziwa droga przez mękę.      Czyli tak zwane jeziora.
    • Jej oliwkowo zielone, lekko zmrużone, za zasłoną krótkich acz grubych rzęs, oczęta.  Wpatrywały się we mnie  z cichym uwielbieniem. Szybko doskoczyła, jeszcze nie ostygłym po niedawnym spełnieniu ciałem  ku mojej piersi. I złożyła na moich  zamkniętych na głucho ustach, pocałunek  zbyt lubieżnie gorący bym mógł nadal  ignorować z wyższością samca alfa  jej próby zwrócenia na siebie uwagi. Wczepiłem palce w jej ciemne pukle, dziś wyjątkowo pofalowane. Może to sen tak spokojny. Dziecięcy wręcz. Rozrzucił je na świeżej pościeli. A potem żar zespolonych ciał  nadał im tego nęcącego blasku  i kształtu morskiej fali.     Mając ją w ramionach  czasami zapominałem o całym świecie. Żyłem w jej blasku i cieniu. Dla jej głosu i ciepła słów miłosnych. Dla jej oczu. Wzroku anioła. Ona mną władała. Choć nie chciała tego. Chciała być. Leczyć mnie. Rekonstruować moją duszę. Z każdym dotykiem i pocałunkiem,  odrastało mi serce. Kiedyś wyjedzone przez mrok. Otoczyła je opieką i troską.     Nie musiałem mówić. Nasze myśli zawsze były jednością. Czasami śmiała się, że mnie usidliła magią. Zaklęcia z jej ksiąg,  pozwoliły mnie przywołać i ujarzmić. Czy kiedykolwiek chciałem od niej odejść? Przenigdy. Już nie migruję wśród leśnych mokradeł  i zapomnianych nawet przez szeptuchy bagiennych borów. Mroźny księżyc ma jednak potężny zew. Tej klątwy nie zakończy nawet moja śmierć. Więc przemieniam się w jej ramionach. Samotny wilk, który dzięki ludzkiej czarownicy, jest choć trochę zrozumiany. Poddany nie ocenie a wysłuchaniu.      Lecz pamiętam i te noc czerwcową przed laty. Gdy świeżo porzucony na skraju polany. Wyłem aż do utraty głosu. Padłem w wystające ponad ściółkę, korzenie prastarego dębu. Moje żale obudziły go ze snu. Schwycił mnie w swe starcze konary i umościł wygodnie na listowiu gałęzistych dłoni. Zapytał kim jestem. Samotnym wilkiem odpowiedziałem. Drzewa myślą i odpowiadają dość długo. Wreszcie odparł z wielką rozwagą. Nie wyglądasz na wilka. Bo kiedyś byłem człowiekiem, lecz pobratymcy z wioski  nałożyli na mnie klątwę. Wypędzili mnie z granicy siół. Stałem się bestią. Znasz ludzi? To podły gatunek.     Dąb zasępił się lub nawet przysnął myśląc nad odpowiedzią. Wreszcie odrzekł z powagą. Nic nie wiadomo mi o gatunku ludzi.  Młody to zapewne szczep lub plemię. Znam dobrze ptaki co zamieszkują przestworza i korony moich pobratymców. Znam ryby srebrzyste i prędkie co płyną w nurtach górskich i leśnych strumieni. Znam jaszczurki, pająki czy ślimaki  co wędrówkami swymi po korze. Wywołują łaskotanie i uczucie świądu. Znam łosie, jelenie czy dziki. Co chadzają w ostępy. Zniżają łeb w ukłonach  ilekroć widzą mą postać  przechadzająca się po lesie. Czasami rozmawiam z wilkami. O wolności. Lecz Ty nie wyglądasz  na szczęśliwego i wolnego.     Rzucono na mnie czar.  Klątwę, której ani czas ani pokuta nie zdejmie. Dąb znów długo myślał. Czar… klątwy… magiczne konszachty. Runy, pergaminy, konstelacje. Drzewa nie znają się na tym. My rośniemy w ciszy prastarych puszcz. W miejscach świętych,  dotkniętych jedynie stopą Pierworodnego. Naszymi braćmi są chmury i skały. Słuchamy pieśni wichru. A kołysze nas do snu  szemrząca dziko Atrubre. Pani wszystkich wód,  której źródło spłynęło z nieba przed eonami.     Ale znam kogoś kto mógłby zaradzić  na Twą niedolę dziwny wilku. Zabiorę Cię do czarownicy,  która może będzie potrafiła zdjąć klątwę. Las jest wielki i dziki. Pełen parowów i dolin. Nie zbadają go w połowie nawet  tak śmiesznie mikre łapy jak Twoje. Zresztą nieroztropnie byłoby wysyłać  Cię tam samopas. Zaniosę Cię zatem wilku. Ku dawnemu kręgu rady. Do magicznych wrót Dok Natt. Tam jest dom czarownicy. Mieszka w wysuszonym cielsku trolla. Ona będzie umiała pomóc.     I ruszył ku kniei  z moim ciałem uwięzionym  w gałęzistym uścisku. Dopiero szóstego dnia stanęliśmy u celu. Dąb wyszedł zza  ostatniego szpaleru świerków. Każdy z nich zaszumiał  w ich drzewnym języku, oddając hołd władcy lasu. Moim oczom ukazał się przepołowiony światłocieniem zmierzchającego słońca  krąg polnych głazów,  pokrywały je wyżłobione linie runicznych, elfickich zaklęć. W centrum okręgu stała budowla  prawie tak wysoka jak Dąb, Złożony z kamieni i księżycowego srebra  łuk Dok Natt.     Miejsce gdzie Pierworodny  śpiewał swym dzieciom  pieśń o powstaniu życia. Gdzie nauczył ich miłości i dobra. Bo zła wtedy w krainie nie było. Nie było elfów, ludzi ani krasnoludów. Był tylko Pierworodny, jego głos  i zrodzone ze śpiewu dusze. Ognie natchnienia. Które dały początek życiu. Dąb ułożył mnie delikatnie w kręgu. Dopiero wtedy dostrzegłem osobliwe domostwo na lewo od nas. Było to cielsko trolla. Zamienione w kamień. Naruszone eonami opadów i erozji, pełne wgłębień i pieczar, prowadzących wgłąb jego martwych trzewi. Jedno z nich prowadziło do domu czarownicy.     Dąb z zaciekawieniem  krążył wokół cielska trolla. Z pewnością kiedyś go znał. I nie myliłem się. Kelljoon Maczuga… pomiot magii  która zatruła pieśń. Zabił go przed wiekami Jannii, Bóg góry. Była to era jaką pamiętamy już tylko my, strażnicy lasu i skały górskich zboczy. W jego wnętrzu  uwiła swe gniazdo czarownica. Bywaj wilku. Obyś w świętym Dok Natt, odnalazł to czego szukasz  i zmazał klątwę swego rodu. Ludzi jak ich nazywasz. Odszedł w las a za nim udały się  dwa najwyższe świerki. A ja ruszyłem niepewnie do trollowej jaskini. By szukać ratunku. I znalazłem go w objęciach czarownicy.  
    • Witam - wiersz ciekawy Czarku -                                                                Pzdr.
    • @Berenika97   Bereniko.   dziękuję Ci za ten komentarz.   czytając go, miałem wrażenie, że ktoś otworzył okno w dusznym pokoju.   nagle powietrze zrobiło się lżejsze, a świat jakby się odrobinę uśmiechnął.   masz niezwykły dar widzenia rzeczy w ich prawdziwych barwach - nawet kiedy piszę o mroku.   Twoje słowa są jak taki mały, własny kubek ciepłej herbaty, niby  nic wielkiego, a jednak człowiek po niej wraca do siebie.     dziękuję Ci za to :)   bardzo :)    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...