Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

*

Zaparzyłem sobie kolejną kawę, chyba ósmą tej doby. Koleżanki z dyżuru patrzyły na mnie z przerażeniem, ale nic sobie z tego nie robiłem. Kiedyś piłem góra cztery, wypalałem za to ze dwie paczki czerwonych Marlboro. Teraz nie było kiedy palić, bo mój podopieczny zasypiał rzadko i ciągle potrzebował towarzystwa. A organizm uporczywie domagał się czegoś w zastępstwie. Małe radyjko na parapecie kuchennego okna nieustannie informowało, że oficjalnego komunikatu z Watykanu wciąż nie ma. Cały świat mógł tylko modlić się i czekać.
Tam dogasał największy z największych. Tytan pracy i wiary. Media szalały, byle tylko wypełnić chwile niespokojnego oczekiwania, ludzie gromadzili się, odmawiali pacierze, czuwali, a ja i tak wiedziałem, że odejdzie. Bóg go powołał, to i odwoła. Radość w niebie będzie równa rozpaczy na ziemi. Nigdy nie potrafiłem się modlić. Jestem za nerwowy, nie umiem się skupić, męczy mnie powtarzalność. Wolę czyn. A kiedy nic nie da się zrobić – odchodzę do innych spraw. Pozostało się cieszyć, że przy łożu Jana Pawła II są najbliżsi, że czuje ich obecność, wsparcie, współodczuwanie. Umiera na oczach milionów. Pan Anatol ma tylko mnie.
Praca w hospicjum to mój świecki stan duchowny. Chyba kiedyś popełniłem zbrodnię. Chyba żadnej kobiecie ze mną nie wyszło. Chyba straciłem ochotę do życia. Nieważne. Tu dzieją się sprawy ostateczne, wobec których blednie wszystko inne. Podjąłem się tego zadania chyba w ramach pokuty. Nie wiem. Nie chcę pamiętać. Tak jak tego, że raz czy drugi zdezerterowałem, tak jak zapachu śmierci, starości, medykamentów, naftaliny, lizolu. Tu liczy się to, co teraz. A teraz akurat mam chwilę dla siebie. Mogę łyknąć kawy i zapalić. Albo zanotować strzęp myśli, które są tu naprawdę wielkie. Mój dziennik liczy już dwadzieścia cztery tomy. Kiedyś zaniosę go do „Znaku”, „Santorskiego” czy któregoś wydawnictwa braciszków zakonnych. Szczęki i ręce im poopadają.
Do kuchni wpadła jak burza siostra Julia. Posłała mi szybki, zmęczony uśmiech i nalała sobie kawy. Po chwili ćmiliśmy razem, opierając się plecami o blat stołu.
- Jak sobie radzisz? – zapytałem.
- Nigdy nie było mi trudniej – odparła cicho – Nie wiem czy długo pociągnę.
- Dlaczego?
- No wiesz.
- Nie wiem.
Nerwowym ruchem odgarnęła natrętny kosmyk rudych kudłów, które tak mi się podobały. Przez całe życie uwielbiałem rzadkie kobiece okazy. Julia miała rude włosy i błękitne oczy – mieszanka w sam raz dla mnie.
- Oni umierają i Papież umiera – powiedziała, patrząc w podłogę.
- Śmierć to śmierć – mruknąłem – Czym się tak naprawdę różnią?
- Konsekwencjami.
Pokiwałem z uznaniem głową. Z tej strony nie rozpatrywałem sprawy.
- Sorki, muszę lecieć – Julia zdusiła peta – Gertruda mi gaśnie...
Wybiegła, a ja zapaliłem jeszcze jednego. Anatol, Gertruda, Eustachy, Remigiusz, Franciszek, Rozalia. Razem z ludźmi umierały tak niegdyś popularne imiona. Dziś w modzie były krótkie, łatwe, sloganowe. I bardziej liczyły się pseudonimy. Podsłuchałem kiedyś pielęgniarki, które komentowały moją urodę. Nazywały mnie Charonem. Chrzanić, że doceniały kształt moich oczu i profil podbródka. Największą frajdę sprawiła mi ta ksywa. Zabawna rzecz, że rzadko kiedy zdajemy sobie sprawę, jak nazywają nas inni. Nasz dyro z podstawówki raczej nie wiedział, że dla nas to on jest Pulpet. Matematyczka była Nawiasową, a chemiczka Menzurą. Albo w rodzinie. Na ostentacyjnie pobożną, ale w duchu zawistną i głupią ciotkę mówiliśmy Święta. Teraz ja zostałem ochrzczony Charonem. Nie był to pseudonim pogardliwy, dlatego poczułem się w jakiś sposób doceniony.
Nigdy nie zastanawiam się nad sensem mojej pracy tutaj. Ludzie mówią o wolontariacie jako misji, powołaniu. Ja chyba po prostu uciekłem przed światem i odnalazłem w sobie zapasy energii, o jakie wcale się nie podejrzewałem.
Dopiłem kawę i wróciłem do pana Anatola. Niegdyś 90 kilo żywej wagi, rekordy sportowe, zaszczyty, medale. Teraz liche chuchro, popielatej barwy, kruche i bezsilne. Kilkanaście przerzutów sprawiło, że tylko głowę i nogi miał zdrowe. Źle znosił chemię, zrezygnował. Córka od dwudziestu lat mieszkała w Kanadzie, niepełnosprawny syn nie dawał sobie rady. Pan Anatol przekazał mieszkanie Opiece Społecznej, aby podarowała je najbardziej potrzebującej rodzinie i przeniósł się do nas. Miał wtedy tydzień, miesiąc, może dwa życia. Dziś mijał siedemnasty dzień. Usiadłem przy nim i patrzyłem w ekran telewizora, który trzymaliśmy włączony drugą dobę. Nadal nic nie było wiadomo. Pojawiały się za to kolejne rozmowy z kolejnymi ludźmi, przetykane zbitkami montażowymi z pielgrzymek i ciekawszych sytuacji z udziałem Jana Pawła II. Dla mnie to one były najgorsze. Szloch łapał za gardło w bardzo niestosownych chwilach, musiałem z nim walczyć, żeby nie pogrążać bardziej pana Anatola.
Lubiłem słuchać wspomnień moich podopiecznych, a oni wiedzieli, że tak jest. Dlatego otwierali się i opowiadali bez końca. Zanim pan Anatol zasnął, po raz kolejny wrócił myślą do lat szkolnych. Nieuchronnie nasunęło mi się skojarzenie ze słodko uśmiechniętym Papieżem, który kartką papieru próbował zakryć wzruszenie, opowiadając gdzie po maturze chodzili na kremówki. Miałem do Jana Pawła II żal, że nieświadomie dopomógł tej błyskawicznej karierze cukierniczej. Kiedy uczyłem się w naszym liceum przy Mickiewicza, do Watykanu woziło się „Elitki”, które ponoć były Jego przysmakiem. Gdyby pisnął o nich choć słowo – zamiast lub przy okazji kremówek – wadowickie zakłady przemysłu cukierniczego, dające pracę tylu ludziom, byłyby w dużo lepszej kondycji. Niestety, batoniki „Elitese” zdecydowanie przegrywały w konkurencji z „Prince-Polo” z Cieszyna.
Przed wojną pan Anatol, jak inni chłopcy chodził do szkoły, uprawiał sport, wędrował po górach, oglądał się za dziewczynami. Mówiąc to, uśmiechał się całkiem jak Papież wtedy, na rynku w Wadowicach.
- Klasy, ba, szkoły były osobne. Dlatego okazja do pooglądania powabnych panienek stanowiła dla nas najważniejsze święto. Odkrywanie ich piękna i naszej rodzącej się męskości to najpiękniejsze chwile w moim życiu.
Nie mogłem odmówić mu racji, choć chwaliłem sobie system koedukacyjny, dzięki któremu mogłem codziennie wzdychać do pewnej Ewy. Później pozwoliła mi przez całe trzy tygodnie przytulać się i gładzić sobie włosy. Pan Anatol przez całe życie mieszkał w Andrychowie – miasteczku między Wadowicami a Bielsko-Białą. Urodził się i wychował w drewnianym domku przy głównej ulicy, która przecinała miasteczko i ginęła gdzieś w polach.
Żeby załatwić coś w Krakowie, wychodził bladym świtem i wracał późną nocą dnia następnego. To było w końcu 80 kilometrów w jedną stronę. Złapanie okazji w postaci furmanki skracało czas o dwie, trzy godziny.

Opublikowano

jak zawsze u Ciebie Ash czuć lekkość pióra.
ciekawie połączyłeś wątek śmierci w hospicjum i tej dobrze nam juz znanej, ja bym powiedział "informatycznej" kiedy to media donosily: czekamy z niecierpliwoscią na wiadomości z watykanu. głowny bohater intryguje...(tylko prosze tego źle nie zrozumieć :))
użyłeś bardzo zgrabnego zabiegu żeby przemycić głeboką treść
oklaski
pozdro...

Opublikowano

Śmierć papieża przeżywana w hospicjum - ciekawy pomysł. Niezależnie od wszelkich teologicznych dywagacji - dla mnie ta śmierć, to przede wszystkim ś m i e r ć. Przejście na drugą stronę, doświadczenie trwogi tego, że może mnie nie być, a nie wołanie Santo Subito!
Jak ktoś widzi jak umiera Anatol - to Anatol jest Santo Subito.

Asher to jest na tym forum jednak gość.

Opublikowano

nie ma i nie ma- nie jestem pewien, ale ja bym przed "i" dała przecinek
niepokojące ocekiwanie- raczej nispokojne (niepokojąca może nyć wiadomość)
Go powołał, to i Go odwoła- nie za dużo tego Go. I dlaczego z wielkiej litery?
nie wiem czy- przecinek bym walnął
no wiesz- też przecinek, lub nawet wielokropek
Ksywa Charon genialna, choć nie oddająca istoty twego działania- oboli, czy inszych euro za to nie brałeś...chyba?
dokonał tej błyskawicznej kariery cukierniczej- coś mi tu nie brzmi
nie sądziłem,że B-B tak się odmienia- sądziłem,że Bielskiem-Białą, ale ty, jako bielszczanin chyba wiesz lepiej.
Więcej uwag technicznych nie zgłaszam. Z oceną ogólną nadal się wstrzymuję.
Poczekam na ciąg dalszy, ale liczę, że się nie zawiodę.

Opublikowano

Jeju, jaka ulga. Tekst był pisany na kolanie. Potem poprawiałem, ale zapomniałem dyskietki, więc poprawki i tak jutro, a c.d zgodnie z regulaminem w środę.

Nikt nie zauwazył, że 160 kilosów w 1 dzień to człek zwyczajny raczej nie zrobi :)))

Spieszyłem się oddać swoje racje i stąd błędy.

Dzięki serdeczne wszystkim. Byłem szybszy, niż Wyborcza. Dziś w Dużym Formacie był reportaż o refleksjach w Domu Starców... Tera niestety spadać muszę. Wszystkim nieprzeczytanym sory :)

Opublikowano

czerwonych Marlboro = się nie znam, bo nie palę, ale ewidentnie Malboro kojarzą mi się z czerwonym, warto to podkreślać?

czuje ich obecność, wsparcie, współodczuwanie = drażni to współodczuwanie

dogasał,...Media szalały,...ludzie gromadzili się, odmawiali = czyli opisujesz coś, co się wydarzyło, a potem "Umiera na oczach milionów" ten czas mi nie pasuje. Chyba lepiej "umierał". I potem Pan Anatol "miał" tylko mnie.

Podjąłem się tego zadania chyba = no to wcześniejsze zaczynaie od "chyba" jest wymienianiem, ok, no a tu?

natrętny kosmyk rudych kudłów = no ej.. jakie kudły, skoro mają kosmyki? Tyś chyba skudlonej głowy nie widział

chuchro, popielatej barwy = zbędny przecinek

że tylko głowę i nogi miał zdrowe. = ciśnie mi się słówko "jeszcze"

a oni wiedzieli, że tak jest = a może "i" zamiast "a" ? wtedy w następnym zdaniu z przecinkiem i bez "i" bo by powtórzenie było.
.......................................
tyle czepiania się słówek, lecę do następnej części i tam napiszę o ogólnym wrażeniu

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @huzarc  Dziękuję za tą recenzje, zależało mi by każdy przedmiot w wierszu niósł głębsze znaczenie niż pozornie się wydaje. Cieszę się że to wybrzmiało    Pozdrawiam serdecznie.   @Tectosmith  Cieszę się że wiersz działa!! Chciałem oddać właśnie ten pozorny spokój między jednym wydarzeniem a drugim, stan pogranicza. Dziękuję za ten komentarz i poświęcony czas na mój wiersz. Pozdrawiam serdecznie    @Berenika97 Dziękuje za ten obszerny komentarz, Interpretacja metafor jak najbardziej trafna :) czasem zwykłe przedmioty mogą oddać więcej niż tysiąc słów. Miło że przesłuchałaś piosenkę. Pozdrawiam i życzę miłego wtorku :))  
    • Jak dla mnie - wiersz zadumany, może dlatego myśli „lecą” niespiesznie. Wyobrażam sobie peel’a nad brzegiem morza z tą butelką wina i nastrojem do zadumy nad…życiem.Bardzo plastyczny obraz. p.s Tylko nie wiem co tam robi Nelly Furtado, ale  w takim razie nie jest tam ( na tej plaży ) aż tak źle :)
    • Są takie dzieła, które przez swoją inność, kontrowersyjny język  czy wulgarność i seksualizację treści, nigdy nie opuszczą podziemi,  by móc objawić się w pełni  swego anty człowieczego  i bezbożnego mroku, oczom ludzi.  Ogółowi społeczeństwa, które karmione jest kłamstwem,  wyzyskiem i pustą idyllą uczuć. Władza, która rozsiadła się wygodnie w fotelach waszego umysłu. Rozkazuje Wam kochać, marzyć, śnić,  żyć kolejnym dniem lub teraźniejszym  tak mocno jak gdyby jutra miało nie być. Musicie pokładać nadzieję  w pracy, zysku, dostatku. Kłaść podwaliny z własnych ciał. Jak cegły pod budowę świetlanej gospodarki.     Kochacie kicz i tęczowość sztuki upadku. Czegoś na wzór muzyki, poezji i kina. Śmietniska, odrzutu przemielonego z farsą. Czegoś co wywołuję u mnie  nawet nie obrzydzenie. A strach przed zidioceniem. Nie ma miejsca dla człowieka. Dla idei.  Wszystkich mesjaszy ukrzyżowano. A człowiek współczesny, spalił i obrócił w pył swą cywilizację.     Cóż Ty sztuko uczyniła młodym, że płonie na stertach  papier zapisany przez wieszczy? Pękają, łamane pod butem i na kolanie płótna smutnych, sensualnych pejzaży, naturalna nagość i intymność aktów, sceny batalii i potyczek. Pędu końskiego i huku samopałów. W domowych świątyniach,  rozwidlonych zza okiennych rolet, nikłym światłem ledowych lampek. Na podręcznych,  kilkudziesięciocalowych ekranach, przebiega życie przez palce, zajęte baraszkowaniem  w słonych przekąskach. Podzielone jest na  odcinki, sezony i sagi. Saga o ludziach,  którzy ludźmi już zwać się się mogą. Nastał dzień gniewu znany z księgi. Nie Bóg jest winowajcą. Nie Szatan nawet. A człowiek, innowacja i postęp.   Lecz po katastroficznym pożarze  i trzęsieniu ziemi. Zaszło jak zawsze słońce  za krwią nabiegły, zachodni horyzont. Władztwo objęła noc. Zimna, lodowata, mgielna. Z tej mgły gęstej, wychynęły postaci. Byli podobni do ludzi. Dzikich, pierwotnych, pierwszych. Lecz mimo wrzasków i krzyków  niepodobnych do żadnego języka, mimo pijaństwa, palenia opium  i wolnej syfilisowej miłości. Byli elitą i dziećmi upadku, który zrodził największy triumf.     Dla nich nic znaczy wszystko. Koniec jest początkiem. A forma i styl są nienaganne. Żyją poza światem widzialnym. Świat kiedyś ich szukał. Pytał do czego są mu potrzebni. Odpowiadali. Do niczego. Nie Tobie. Nie innym. Kochamy tylko siebie i sztukę. Niech żyję sztuka! Pełna brutalnego naturalizmu. Pełna zgnilizny, śmierci i zgorszenia. Pełna pytań bez odpowiedzi, egzystencjalnego bólu istnienia. Pełna szoku, oporu i odrzucenia. Indywidualności ducha. Pogrzebu za życia. I trucizny współżycia społecznego. Dekadencki bal owładnął ulice,  pełne tych postaci i tańczyli oni tak w narkotycznym upojeniu  aż do brzasku.     Zbudziłem się dość nagle i niespodzianie. Ranek musiał być w pełni  bo słońce stało już dość wysoko. Rozejrzałem się wokół i szybko zorientowałem się gdzie byłem. Spędziłem noc tym razem  nie w piwnicznych odmętach kamienic rynku, nie w pustostanie na granicy lasu a w samym centrum parku miejskiego, naprzeciw już nieczynnej  z racji pory roku fontanny. Biała, zgrabna, jesionowa ławeczka  służyła mi za łóżko  a brudny tobołek z garstką moich rzeczy  urósł w potrzebie  do rangi poduszki bezdomnego.     Usiadłem z trudem, kaszląc przy tym. Otarłem zaróżowioną twarz  obrośniętą siwą, skołtunioną brodą. Blade, ledwie błękitne oczy  trwały jeszcze w odmętach pijackiego snu. Zatarłem je brudnym rękawem. Od razu poczułem się lepiej. Bardziej trzeźwo. Pomiędzy dziurawymi butami,  walały się zeschłe liście i gałązki, strącane przez ostatnie dni  silnym wschodnim wiatrem. Było jednak przyjemnie ciepło  jak na początek października.     Właśnie październik. Początek roku akademickiego. A park był usytuowany zaraz naprzeciw akademickiego miasteczka. Ludzi była wokół masa. Większość stanowili uczniowie i studenci, śpieszący na zajęcia i lekcję. Wielu z nich przycupło na ławkach wokół mnie i czytało notatki  lub zlecone przez profesorów książki. Inni jedli spóźnione śniadanie a część po prostu odpoczywała,  obojętna na wszystko, z dymiącymi papierosami w dłoniach. Wsłuchani w rytm obudzonego miasta z którym wetknięta w jego centrum przyroda nie mogła konkurować.     Już miałem wstać i ruszyć przed siebie  tak daleko jak nogi poniosą, lecz ujrzałem dosłownie naprzeciw siebie postać młodej kobiety zaczytanej w książce której okładka i tytuł, wywołały u mnie gęsią skórkę  i odruch wręcz wymiotny. Dziewczyna mogła mieć  co najwyżej osiemnaście lat  co klasyfikowało ją szybciej na uczennicę liceum niż studentkę. Była istotnie urocza i urodziwa. Długie blond włosy  opadały jej wręcz na kolana  gdy była pochylona nad lekturą. Zielone, duże oczy.  Skakały ze słowa na słowo, widać urzeczone i pochłonięte przez wyimaginowany świat w nich zawarty. Rzęsy miała pięknie wydłużone makijażem  a brwi nakreślone idealnie wąska linią podkreślały jej wspaniałe rysy  i nieskalaną młodość cery.     Czy może mi panienka powiedzieć, czy nadal w szkole uczą,  że on wieszczem i wielkim poetą był? Pierwej nie oderwała nawet oczu od lektury, ale wreszcie odpowiedziała,  choć tak chłodno i obcesowo,  że aż pożałowałem pytania. Uczą tego nadal drogi Panie.  Uczyli zapewne i w Pana czasach,  uczą teraz i za dwieście lat nadal będą. Wielkim poetą był.  I basta.     Aż nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Panienka wybaczy ale wierutne to brednie. Ballady, romanse, epopeje… brednie, brednie, po stokroć brednie, w które wierzyć może jedynie  ciało i serce młode. Naiwne i nie znające życia. Uczucia, miłości, rzędy dusz,  małe i wielkie improwizacje. A małe i wielkie są tylko kłamstwa  tej całej romantycznej hucpy. Ale ma panienka jeszcze czas się przekonać na własnej skórze, choć nie życzę tego z całego serca.     Dziewczyna aż poczerwieniała ze złości. Pan widać kloszardowy krytyk  i literat pierwszej wody,  skoro kultura klasyczna Panu tak nazbyt uwiera i wadzi.  Cóż zatem powinnam czytać  wedle pana mniemania,  co mi nie zniszczy serca i duszy  nie wyda na pułapkę kłamstwa. Co Pan niegdyś czytał  i skończył w rynsztoku? Panienka jest już duża i powinna czytać prawdziwą literaturę. Modernizm jest jedyną ścieżką i lekarstwem. Baudelaire, Verlain, Poe,  Przybyszewski, Grabiński…     Pan każe czytać mi szaleńców! Wariatów i ludzi obłąkanych. Czytać ich tylko po to by samemu zjechać po równi pochyłej ku szaleństwu. Widać Panu z nimi po drodzę i pod rękę. Wygląda Pan jak oni i ich bohaterowie. Ja jestem ich epoką Droga Pani. A czy zna Pani poetę z naszego miasta. Miał na nazwisko Tracy. Zaginął lata temu. Niektórzy twierdzą, że umarł. Tracy… ten świr udający w swych utworach, że żył przeszło sto lat temu, zresztą podobno jego mieszkanie wyglądało tak jakby mieszkał tam Dostojewski a nie on.     Czytałam kiedyś kilka jego wierszy. Przerażająca lektura. Depresja, lęk i upadek człowieka. Ponoć chodził codziennie na cmentarz by szukać samotności i weny. Czasami spał między nagrobkami  Wyruszał samotnie w nieznanych kierunkach  tylko po to by gdzieś pośrodku lasu, mieszkać w szałasie tygodniami  Tylko po to by pisać. Podobno zastrzelił się  pewnej zimowej nocy na cmentarzu. Pochowano go jako nn bo tak sobie życzył. Ale grobu nikt nigdy nie widział. Przeraża mnie Pan i pańskie autorytety.   A więc nie będę już przeszkadzał w lekturze. Wstał piękny dzień więc  i mi wypada wstać i iść, szukać swego grobu. Za dnia szukam śmierci  a nocą tonę w objęciach  balu nihilistycznych figur. Nigdy nie wiem czy na cmentarzu, wreszcie wychynę z bezimiennego grobu, czy w trumnie z kochanką  o twarzy zabranej przez rozkład  będę łaknął i pragnął jej krągłości rozkładu, którymi karmię swą wenę zbrukanego, przeklętego poety. Wtedy widać mnie poznała i zemdlała. A ja podszedłem do niej, wyciągnąłem  z jej zimnych lekko wilgotnych dłoni  książkę wieszcza i wyrzuciłem ją  do kosza obok ławki. Uchyliłem jej ronda na pożegnanie i ruszyłem na cmentarz do swego bezimiennego grobu.  
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Oczywiście, przecież nie Alternatywy 4 i malowanie trawnika na zielono ;)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...