Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

`

Potem przyszła druga wojna i w dworku dziedzica się rozłożyła jednostka niemiecka. Nawet generałowie tam przyjeżdżali, planowali, kłócili się, potem odjeżdżali. Stacjonowała tam też stała załoga, bo w lesie od partyzantów aż się roiło.
Dowódcą tych Niemców był jeden kapitan, przystojny nawet, taki mniejszy, ciemniejszy. Od razu ludzie zauważyli, że chodzi jak struty. Inni żołnierze w gospodzie piją, miejscowe dziewczyny podrywają, on nic. Smutny, przygnębiony, a jak nie, to z kolei wkurzony na amen. Sprzeciwisz się mu, od razu po pysku daje. Zawzięty na leśnych jak mało kto.
Ten kapitan ze Śląska był, po polsku umiał, tylko się nie przyznawał. Stało się raz, że pił w gospodzie w niedzielę, sam, bo ludzie byli na mszy. To się nad nim karczmarka ulitowała i łamaną niemczyzną zagadnęła, jak to, że taki przygnębiony, czy to dlatego, że pod Stalingradem utknęli? Ten już po butelce wódki był, to się przyznał, że to przez kobietę. Że jej duch mu spokoju nie daje. Gospodyni mu zaraz poradziła: to nic, ino trza do wiedźmy po krem sercowy iść. Tam a tam, za dębem skręcić, koło stawu przejść, zarośniętą ścieżkę znaleźć. Niemiec czuł, że mu resztki rozsądku wódka przytłumiła, nie zwlekał, podziękował, i już za chwilę do wiedźmy przez zarośla się przedziera.
Przychodzi, patrzy, starowinka jakaś rozczochrana kozy pasie. Więc Niemiec najpiew zagaduje, czy z szanowną wiedźmą ma do czynienia? Bo nie wiedział za bardzo, jak się do niej zwracać, żeby nie urazić. Stara od razu o problem pyta, więc Niemiec piękną śląszczyzną powiada: Było tak. Jeszcze przed wojną ją poznałem, w Lipsku, jak w szkole oficerskiej byłem. Na zabawie. Taka była krucha, maleńka, inteligentna. Filozofię studiowała. Ja jestem wyuczony ślusorz, prosty chop, choć w wermachcie się trochę podciągnąłem. Widzieli tam, że głupi nie jestem, na oficera posłali. W domu nas ośmioro, gdzieśmy tam o uczeniu słyszeli, dopiero wojsko mi wszystko dało. A ona wykształcona, jedynaczka, bogata. Piękna. Zgłupiałem do niej na całego, serenady grałem, biegałem za nią jak piesek. Ale koledzy krzywym okiem na mnie patrzyli. Ten i ów mi poradził, rzuć ją, to Żydówka, tylko ci kłopotów narobi. Nie wierzyłem. No bo czemu by mi tego sama nie powiedziała? Nazwisko też miała wcale nieżydowskie. Że ciemne włosy, to i co z tego? Sam führer blondynem nie jest. Tak odpowiadałem tym „życzliwym”, co mi dokuczali. Nic sobie na nią nie dałem powiedzieć. Listy do niej nadal pisałem, na przepustki jeździłem. Ale o tę sprawę się spytać bałem, bo mi jakoś niezręcznie było, a może przeczuwałem, że to chyba prawda i nie chciałem nic słyszeć. A ona coraz bardziej wystraszona się robiła, nerwowa. Mówiła, że ludzi zamykają. Uspokajałem ją, że jak będzie siedzieć cicho i się nie wychylać, to jej nic nie grozi. Zresztą ja ją niby ochronię. Kontakty mam. Jak teraz o tym myślę, to bym się po pysku prał.
Potem wojna przyszła, oddelegowali mnie do Francji. Listy słałem, słałem, aż nagle zaczęły wracać - adresat nieznany. Zacząłem dzwonić po urzędach, pytałem się. W końcu uruchomiłem znajomości. I kolega z oficerki, co potem przeszedł do ss, bo taki jasnowłosy olbrzym z niego był, mi w tajemnicy powiedział, że ją aresztowali. Żydówka, wywrotowa działalność antypaństwowa na dodatek. Przesłuchania, potem Dachau, na koniec do Brzezinki wysłali podobno. Kto raz tam wejdzie, już go nie wyciągną. Zresztą ona słaba była, chorowita, pewnie już nie żyje.
Powiedział mi jeszcze ten kolega, że to ostatnia przysługa, którą mi wyświadcza. I że mam się tą znajomością nie chwalić, nigdzie już nie dzwonić i z nikim o tym nie mówić. Niech się cieszę, że on jest lojalny i nikomu nie powie. Bo by mi to mogło bardzo zaszkodzić.
No i teraz jestem kapitanem, legitymację partyjną mam, kariera otwarta, tylko że Ruscy na nas idą i zaraz to wszystko pieron trefi. Nie zrozumcie mnie źle, babo, ja Żydów wcale nie kocham, od tych bankierów i lichwiarzy należało oczyścić niemiecką ziemię. Ale ona? Taka maleńka, uczona, ładniutka? Rasa nie ta? Toż ona żadnej żydowskiej cechy nie miała, jak Boga kocham.
I siedzi ten Niemiec na trawie koło kozy, i płacze.
Wiedźma go matczynym gestem poklepała po ramieniu i wskazała na swą chatę. Że niby ma się dobrze zastanowić, bo krem sercowy nieodwracalny jest. Ale Niemiec był zdecydowany. Już się parę lat gryzę, więcej nie zniosę, powiada. Nie chcę nic czuć, nic a nic, bo jak to dłużej potrwa, w łeb sobie strzelę. Albo do spisku jakiegoś się przyłączę. A w domu na mnie muter, siostry czekają. Nie mogę im tego zrobić, biedokom. Bracia też na wojnie, dwóch już padło. Tylko ja i najmłodszy zostaliśmy. A mi ten obraz, jak ona na przesłuchaniach, jak do transportu, jak w więziennych barakach, z głowy ani na chwilę nie wychodzi. Ani w nocy spokoju nie daje. A ja sobie przecież to tylko tak wymyślam, nic przece nie widziałem. Jak to tam jest naprawdę – nikt nie wie. Pomóż mi wiedźmo, bo jeszcze jeden dzień, a zwariuję, sam Bóg mi świadkiem!
I wzięła wiedźma nieszczęśliwego Niemca do chaty, do wieczora nie wychodzili.
A kiedy już w końcu wyszli, to herr kapitan jak nowo narodzony wyglądał. Wesoły, rozluźniony. Wiedźmie podziękował i zaraz na kwaterę ruszył. A tam – telegram z dowództwa. Ruscy idą. Pakować manatki trzeba, do brygady dołączyć. I w ten sposób Niemcy z Pasłęki odeszli zaraz następnego dnia. Wszyscy raczej w złych humorach, przestraszeni, niepewni. Tylko nasz kapitan beztroski. Kamień mu przecie z serca spadł ogromny, to już mu cała reszta, polityka nie polityka, wojna nie wojna, wszystko ganz egal było.
Powiadają ludzie w Pasłęce (choć skąd to wiedzą, nie wiadomo), że Ruscy tego Niemca nad Wołgą do niewoli wzięli. Dwa lata w łagrze spędził, obierki od kartofli żarł, surową cebulę kradł. Parę zębów stracił. Ale zadowolony całkiem był. Tak go ten krem sercowy trwale uleczył.
Potem po wymianie jeńców wrócił na Śląsk, to już komuniści tam rządzili, nazwisko sobie zmienił na polskie, imię też, do kopalni poszedł pracować. Ożenił się z kuzynką własną, dwoje dzieci miał. I powiadają też, ale to się już wierzyć nie chce, że go ta Żydówka w piędziesiątym pierwszym roku znalazła.
Czy go ciągle kochała, czy o nim myślała przez te wszystkie lata w obozie, czy ją miłość utrzymywała przy życiu - tego nie wiadomo. Jakoś w każdym razie przeżyła. Jak, sama nie miała pojęcia. I razu pewnego zapukała do małego mieszkania w Chorzowie, taka już raczej pani niż dziewczyna, sporo zmarszczek, chuda, piękne sztuczne zęby, włosy czarne pod modnym toczkiem schowane. Otworzyła jej żona naszego Niemca, z brzdącem rocznym na ręku, zaskoczona, cóż ta obca dama może od jej męża chcieć. Siadły obie przy herbacie, rozmawiać zaczęły, po niemiecku naturalnie, bo ta żona też do niemieckiej szkoły chodziła, to i trochę pamiętała. Przybyła mówi, że ma za sobą obóz, zdrowie zniszczone, choruje na pęcherz, na nerki, dzieci mieć nie może. Łzy jej w oczach stanęły, jak żona jej pozwoliła swego synka wziąć na chwilę na kolana.
Potem ten Niemiec z szychty wrócił, przydziałową kiełbasę na stół położył, swojej Żydówki ani nie poznał. Ona mu tłumaczy, że przed wojną w Lipsku do parku chodzili, listy mu pokazuje. Niemiec niby pamięta, ale nie pamięta. Coś tam było, mówi, jak człowiek dzieciakiem jest, różne rzeczy wyczynia. Młody – głupi. Żydówka zdjęcia wyciąga. Płacze tak po swojemu, cichutko. Nie z żalu za nim, nie. Za tym, co bezpowrotnie minęło. Bo ona też swoją porcję kremu sercowego dostała, oj tak, choć wcale nie od pasłęckiej wiedźmy.
Do Izraela jadę, na koniec mu powiedziała. Uniwersytet tam zakładają, uczyć będę, przydam się, będę miała jakiś cel w życiu. I tak się rozstali, nawet jej o adres nie poprosił. Żona mu to potem wypominała, na bogatą damę ta Żydówka wyglądała, od razu polubiła małego Józka, może by im wysyłała paczki? Niemiec machnięciem ręki wygonił babę do kuchni.
W nocy leżał na łóżku koło żony, nie mógł zasnąć, czuł w sobie lodowaty chłód. W duchu błogosławił krem sercowy, który mu ongiś wiedźma dała. Teraz by mu łzy ciekły po twarzy, a gardło żałością by się kurczyło. A tak nic. Spokój święty. Niepojęty.

Opublikowano

Leszku, poprawione. Dzięki!
Basiu, zaczerwieniłam się i to porządnie... Ale miło słyszeć, ż tekst sie podoba:))

Chciałam szczerze mówiąc dopisac tam jeszcze parę takich historyjek i dociągnąć fabułę przez różne zawirowania historyczne aż do współczesności, ale chyba już nie mam do tego, hmm... serca. Ale jeszcze zobaczymy:).

  • 3 tygodnie później...
  • 1 rok później...
  • 2 lata później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Kładę się bezwładnie jak kłoda, droga z żelaza, czarna owca pod powierzchnią bałagan, para, hałas. Stukot setek średnic, mimikra zjełczałego stada, przedział, raz dwa trzy: nastał dusz karnawał. Chcą mi wszczepić swój atawizm przez kikuty, me naczynia, czuję dotyk, twoja ksobność, krew rozpływa się i pęka, pajęczyna przez ptasznika uwikłana- dogorywam. Stężenie powoli się zmniejsza, oddala się materia. Rozpościeram gładko gałki, błogosławię pionowatość, trzcina ze mnie to przez absynt, noc nakropkowana złotem, ich papilarne, brudne kreski, zgryz spirytualnie wbity na kość, oddalają mnie od prawdy, gryzą jakby były psem! A jestem sam tu przecież. Precz ode mnie sękate, krzywe fantazmaty! Jak cygańskie dziecko ze zgrzytem, byłem zżyty przed kwadransem, teraz infantylny balans chodem na szynowej równoważni latem.
    • kiedy pierwsze słońce uderza w szyby dworca pierwsze ptaki biją w szyby z malowanymi ptakami pomyśleć by można - jak Kielc mi jest szkoda! co robić nam w dzień tak okrutnie nijaki?   jak stara, załkana, peerelowska matrona skropi dłonie, przeżegna się, uderzy swe żebra rozwali się krzyżem na ołtarza schodach jedno ramię to brusznia, drugie to telegraf   dziury po kulach w starych kamienicach, skrzypce stary grajek zarabia na kolejny łyk wódki serduszko wyryte na wilgotnej szybce bezdomny wyrywa Birucie złotówki   zarosłe chwastem pomniki pamięci o wojnie zarosłe flegmą pomniki pogromu, falangi ze scyzorykami w rękach, przemarsze oenerowskie łzy płyną nad kirkut silnicą, łzy matki   zalegną w kałużach na drogach, rozejdą się w rynnach wiatr wysuszy nam oczy, noc zamknie powieki już nie płacz, już nie ma kto słuchać jak łkasz i tak już zostanie na wieki
    • @Migrena to takie moje zboczenie które pozostało po studiach fotograficzno-filmowych. Patrzę poprzez pryzmat sztuki filmowej i w obrazach fotograficznej - z moim mistrzami Witkacym i Beksińskim. 
    • @Robert Witold Gorzkowski nie wiem nawet jak zgrabnie podziękować za tak miłe słowa. Więc powiem po prostu -- dziękuję ! A przy okazji.  Świetne są Twoje słowa o Hitchcocku. O mistrzu suspensu. "Najpierw trzęsienie ziemi a potem napięcie narasta." Czasem tak w naszym codziennym życiu bywa :) Kapitalne to przypomnienie Hitchcocka które spowodowało, że moja wyobraźnia zaczyna wariować :) Dzięki.
    • @Robert Witold Gorzkowski myślę, że masz bardzo dobre podejście i cieszę się akurat moje wiersze, które nie są idealne i pewnie nigdy nie będą - do Ciebie trafiają. Wiersze w różny sposób do nas trafiają, do każdego inaczej, każdy co innego ceni, ale najważniejsze to do siebie i swojej twórczości podchodzić nawzajem z szacunkiem. Myślę, że większości z nas to się tutaj udaje, a Tobie, Ali czy Naram-sin na pewno. Tak to widzę :) Dobrej nocy, Robercie :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...