Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Problem w tym, ze ja też się nie znam :-)

Kiedyś próbowałem o tym poczytać, ale mnie to mnie przerosło.

Dlatego szukam czegoś przystępnie napisanego.

 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Myślę, że jaka by nie była teoria i ile byś ją wbił do głowy, to i tak wewnętrzne, indywidualne poczucie rytmu jest potrzebne, gdy tego nie czujesz, to żadna teoria nie pomoże, ale jak czujesz rytm, to dawka teorii nie zaszkodzi.

Opublikowano

Najprostsze wyjaśnienie, jakie znalazłem w sieci:

...

RYTM - to powtarzanie pewnych elementów w stałych odstępach. Rytm wiersza mogą tworzyć:

 

-stała liczba sylab

-układ rymów

-podobne rozłożenie sylab akcentowanych w wersie

-powtórzenia

-refren.

Podstawowa jednostką rytmu w wierszu jest wers /linijka wiersza/

...

To wszystko można z łatwością znaleźć u wujka Gugla ...

Pozdrawiam

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Już Ci pisałem nieco wyżej, że wszystko to można bez trudu znaleźć w Googlach - trzeba tylko odrobinę chęci. Mnie wystarczyło zaledwie kilkanaście sekund, aby odszukać następne wskazówki - tym razem z przykładami. Podaję link adresowy, bo przecież całości tutaj nie będę wklejał. Wejdź tam i sobie poczytaj - skopiuj - zapisz gdzieś w notatniku ... Oto link:

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Komuś, kto chce poznać tajniki wiersza od podstaw, Twoje fachowe określenia typu "wersyfikacja" - "sylabiczne" a przy nich "sylabotoniczne" odbiorą jedynie chęć zgłębiania tematu. Piszę to z doświadczenia z całkowicie innym gatunkiem twórczości, jakim jest poradnik o CB radiach, który jakiś czas prowadziłem. Nadal istnieje w sieci pod adresem: 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

- i tam w słowie wstępnym zaznaczyłem, że ... sam poczytaj, jeśli masz ochotę 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Zgadza się, lecz jeśli ja w swoim poradniku o CB radiach zacząłbym szastać nazwami podzespołów elektronicznych - a inni tak robią - to by mnie po prostu wyśmiano ... Jeszcze raz namawiam zaglądnij pod wskazany adres - wystarczy tam przeczytać kilka pierwszych zdań (pisanych wiele lat temu), aby zrozumieć, o co mi się rozchodzi.

Pozdrawiam

Opublikowano (edytowane)

 

A skąd wzięła się moja refleksja nad rytmem.

Kilka dni temu pomyślałem, by odrobinę zmienić tekst piosenki Voo Voo.

I wtedy poczułem potęgę rytmu i jak niewiele o tym wiem.

 

Może to, co teraz napiszę jest naiwne. Mam taki pomysł.

Aby zmierzyć się z rytmem, spróbuj zastąpić te słowa Szymborskiej swoimi

(jest to przykład wiersza sylabotonicznego):

 

Żaden dzień się nie powtórzy, 
nie ma dwóch podobnych nocy, 
dwóch tych samych pocałunków, 
dwóch jednakich spojrzeń w oczy. 

Wczoraj, kiedy twoje imię 
ktoś wymówił przy mnie głośno, 
tak mi było, jakby róża 
przez otwarte wpadła okno. 

 

Dla ułatwienia piosenka Łucji Prus:

 

 

 

Możesz się pochwalić swoim tekstem :-)

Było łatwo?

 

 

Edytowane przez Polman (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

To jest ten sam  wiersz w dwu wersjach.

"wiara_2" to nowa wersja wiersza wcześniej publikowanego  "wiara".

"wiara_2" jest napisana 8-zgłoskowcem ze średniówką po sylabie 4 (celem poprawy rytmu).

 

Czy to było warte zachodu?

 

Wiara_2 

Zdarzyło się dnia tamtego

że idąc do domu swego

umęczony już tak bardzo

żarem wielkim dnia letniego

 

spotkałem tu oto Pana

ledwo będąc krok od celu

którego co dnia widuję

gdy nam sprząta na osiedlu

 

nieomal  tej samej chwili

u uchylonych drzwi  bloku

stanęła nasza sąsiadka

co niosła wór śmieci w ręku

 

gdy sąsiadka przy nim była

wtedy tak do niej powiedział:

 „do wózka to Pani mi da

  ja idę  do kontenera”

 

sąsiadka tych to jego słów

jak myślę nie usłyszała

i tak idąc własną drogą

sama worek wynieść chciała

 

Pan tym nieco zaskoczony

rękami do niej zamachał

zrobił też ku niej pół kroku

i pomocy swej poniechał

 

 

osłupiały wtedy stanąłem

ja Polak, co mu zlecono

by normę homo pawłowicz

w nim zaintrodukowano

 

ale jutro już, już z rana

gdy już minie osłupienie

znajdę  Pana na  ulicy

z podzięką za ocalenie

 

bo powróciła do mnie wiara

że ktoś we mnie ujrzy brata

że może być jedna prawda

że nas już nie dzieli  krata

 

moje prośby też przekażę

by Pan lekcję tą powtórzył

marszałkom dla prezydenta

a też wózka nam użyczył

 

byśmy na nim tych powieźli

tam gdzie dla nich słuszne miejsce

tych wszystkich, którzy nam wiarę

tą okrutnie odbierali

 

wiara 

dnia pewnego wracając

z działki do domu swojego,

byłem bardzo umęczony

żarem dnia letniego

 

spotkałem wtenczas Pana,

ledwo kroków kilka od celu,

sprzątającego, jak dnia każdego,

ulicę na słupskim osiedlu

 

w tejże samej minucie,

w drzwiach naszego bloku,

zobaczyłem z góry sąsiadkę,

trzymała ona worek w ręku

 

gdy szła tuż obok niego,

on do niej to powiedział:

„Pani  położy śmieci w wózku,

ja odwiozę je do kontenera”

 

sąsiadka owych słów,

ja myślę, nie dosłyszała,

bo dalej swoją drogą

z workiem maszerowała

 

Pan zaskoczony nieco,

ręką ku niej machnął

a potem zrobił ku niej pół kroku,

nim pomocy zaniechał

 

stanąłem wtedy osłupiały,

ja Polak, który dnia każdego

Polską Normą homo pawłowicz

jestem introdukowany

 

ale już jutro, już z rana,

gdy minie moje osłupienie,

odnajdę  Pana na mojej ulicy

by podziękować mu za ocalenie

 

bo powróciła do mnie wiara,

że ktoś spojrzy na mnie jak na brata,

że prawdy mogą być jednakie,

że nas nie dzieli nienawiści krata

 

te moje prośby też przekażę,

by Pan lekcję tą powtórzył

panom marszałkom i dla prezydenta

a wózka swego kiedyś nam użyczył

 

byśmy na nim tych powieźli,

tam gdzie dla nich słuszne miejsce

tych wszystkich , którzy kiedyś

nam wiarę tą okrutnie odbierali

 

 

Edytowane przez Polman (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Bardzo dziękuję za Twoje uwagi.

Popatrzę jeszcze na tekst.

Moje wrażenie na ta chwilę jest takie, że pisząc 8-zgłoskowcem ze średniówką po sylabie 4 , chodzimy na bardzo krótkim łańcuchu.

Pozdrawiam :-)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Możesz pisać trzynastozgłoskowcem, dziewięciozgłoskowcem, jeszcze inaczej, jak tam sobie chcesz. Chodziło przecież tylko o nauczenie się tego jak pisać rytmicznie. Możesz pisać naprzemiennie.

Jeden wers ósemką, następny piątką itd.

Rytm wiersza podobny jest trochę do tańca. Można się gibać w tańcu 1/1, a można wymyślać kroki i powtarzać w określonych układach i sekwencjach. Zauważyłeś już, że do niektórych tekstów można dopisać nuty.

Najprościej napisać nowy tekst do jakiejś  łatwej, Tobie dobrze znanej piosenki. Ten nowy napisany przez Ciebie tekst będzie rytmicznym wierszem. Np.

 

Gdzie strumyk płynie z wolna, 7

rozsiewa zioła maj 6

Stokrotka rosła polna 7

a nad nią szumiał gaj 6

 

Można to samo  zapisać w innej wersyfikacji,

a rytm i tak się nie zmieni.

 

Gdy strumyk płynie z wolna, rozsiewa zioła maj

Stokrotka rosła polna, a nad nią szumiał gaj.

Wtem harcerz idzie z wolna, stokrotko witam cię

twój urok mnie zachwyca, czy chcesz być mą czy nie?

 

Teraz jest trzynastozgłoskowcem. Rytmu pilnuje średniówka.

Ufff... inaczej już nie potrafię, sorry :(

 

 

 

 

 

 

 

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Przygniata mnie ten ciężar nocy. Siedzę przy stole w pustym pokoju. Wokół morze płonących świec. Poustawianych gdziekolwiek, wszędzie. Wiesz jak to wszystko płonie? Jak drży w dalekich echach chłodu, tworząc jakieś wymyślne konstelacje gwiazd?   Nie wiesz. Ponieważ nie wiesz. Nie ma cię tu. A może…   Nie. To plączą się jakieś majaki jak w gorączce, w potwornie zimnym dotyku muskają moje czoło, skronie, policzki, dłonie...   Osaczają mnie skrzydlate cienie szybujących ciem. Albo moli. Wzniecają skrzydłami kurz. Nie wiem. Szare to i ciche. I takie pluszowe mogło by być, gdyby było.   I w tym milczeniu śnię na jawie. I na jawie oswajam twoją nieobecność. Twój niebyt. Ten rozpad straszliwy…   Za oknami wiatr. Drzewa się chwieją. Gałęzie…. Liście szeleszczą tak lekko i lekko. Suche, szeleszczące liście topoli, dębu, kasztanu. I trawy.   Te trawy na polach łąk kwiecistych. I na tych obszarach nietkniętych ludzką stopą. Bo to jest lato, wiesz? Ale takie, co zwiastuje jedynie śmierć.   Idą jakieś dymy. Nad lasem. Chmury pełzną donikąd. I kiedy patrzę na to wszystko. I kiedy widzę…   Wiesz, jestem znowu kamieniem. Wygaszoną w sobie bryłą rozżarzonego niegdyś życia. Rozpadam się. Lecz teraz już nic. Takie wielkie nic chłodne jak zapomnienie. Już nic. Już nic mi nie trzeba, nawet twoich rąk i pocałunku na twarzy. Już nic.   Zaciskam mocno powieki.   Tu było coś kiedyś… Tak, pamiętam. Otwieram powoli. I widzę. Widzę znów.   Kryształowy wazon z nadkruszoną krawędzią. Lśni. Mieni się od wewnątrz tajemnym blaskiem. Pusty.   Na ścianach wisiały kiedyś uśmiechnięte twarze. Filmowe fotosy. Portrety. Pożółkłe.   Został ślad.   Leżą na podłodze. Zwinięte w rulony. Ze starości. Pogniecione. Podarte resztki. Nic…   Wpada przez te okna otwarte na oścież wiatr. I łka. I łasi się do mych stóp jak rozczulony pies. I ten wiatr roznieca gwiezdny pył, co się ziścił. Zawirował i pospadał zewsząd z drewnianych ram, karniszy, abażurów lamp...   I tak oto przelatują przez palce ziarenka czasu. Przelatują wirujące cząsteczki powietrza. Lecz nie można ich poczuć ani dotknąć, albowiem są niedotykalne i nie wchodzą w żadną interakcję.   Jesteś tu we mnie. I wszędzie. Jesteś… Mimo że cię nie ma….   Wiesz, tu kiedyś ktoś chodził po tych schodach korytarza. Ale to nie byłaś ty. Trzaskały drzwi. Było słychać kroki na dębowym parkiecie pokoi ułożonym w jodłę.   I unosił się nikły zapach woskowej pasty. Wtedy. I unosi się wciąż ta cała otchłań opuszczenia, która bezlitośnie trwa i otula ramionami sinej pustki.   I mówię:   „Chodź tutaj. Przysiądź się tobok. Przytul się, bo za dużo tej tkliwości we mnie. I niech to przytulenie będzie jakiekolwiek, nawet takie, którego nie sposób poczuć”.   Wiesz, mówię do ciebie jakoś tak, poruszając milczącymi ustami, które przerasta w swojej potędze szeleszczący wiatr.   Tren wiatr za oknami, którymi kiedyś wyjdę.   Ten wiatr…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-12-10)    
    • Singli za dużo, to 1/3 ludności. Można się cieszy, że tyle jest wolnych. W każdym wieku ludziom kogoś brakuje.
    • @Wędrowiec.1984 Jakoś je starałem posegregować, ale istnieje wiele innych. W Polsce mamy ok. 10 milionów singli i ta liczba rośnie, więc uznałem, że poezja powinna też się tym zająć. Pozdrawiam
    • Ból zaciska na skroni palce  cienkie, twarde, szklane, jakby ktoś ulepił je z odłamków reflektora, który pękł od zbyt głośnego światła. Wpycha mi w czaszkę powietrze ostre jak tłuczona szyba, jakby każdy oddech był drzazgą rozjarzonego żaru, w którym ktoś spalił swój ostatni obraz.   Czuję, jak myśl tłucze się o moją kość czołową, jakby chciała wybić sobie ucieczkę, zanim skurczy się do rozżarzonej kuli.   Oddycham sykiem. Oddychawłamóknieniem. Oddycham światłem, które nie oświetla – tylko wypala świat kawałek po kawałku, systematycznie, metodycznie, jak kwas, który zna mój wzór chemiczny, mój rytm, moje wszystkie uniki. Ona prześwietla mnie jak rentgen zrobiony z błysku widzi we mnie nerwy, zanim ja je poczuję.   Dźwięki stoją jak martwe ryby w słojach formaliny: oblepione szumem, przykryte bębenkowym całunem, wypatrują mojej uwagi – rozproszonej, popękanej, jakby każda synapsa pisała zaklęcia przeciwko ciszy, jakby mózg uczył się alfabetu tego pierdolonego bólu poprzez puls.   Nacisk wcina się we mnie głębiej niż sen, głębiej niż jawa, głębiej niż wszystkie myśli: jest czysty, nieubłagany, bezczelnie precyzyjny. Nic nie udaje. Ona nie kłamie – uderza prosto, uderza w punkt, jak neurolog-sadysta, który nie używa eufemizmów, bo ma twoją mapę nerwów zaśmieconą swoimi flagami. Nudności oplatają mnie jak zwierzę zrobione z wilgoci i ołowiu, jak drapieżnik, który zna mój żołądek lepiej niż ja.   Próbują mnie wypchnąć z mojego ciała, a potem wciągają z powrotem – jakby chciały mnie mieć w sobie na stałe, jako tę cholerną świadomość, którą trzeba strawić.   Rozkłada mnie na części jak fizyk, który bada materię od środka na zewnątrz, fala po fali, wibracja po wibracji. Światło patrzy na mnie jak ślepe bóstwo zrobione z igieł; niczego nie żąda, ale wszystko przeszywa.   Tętni za powieką, tętni tak, jakby za gałką poruszał się oddzielny, wściekły organizm – szary impuls, skurcz za skurczem, jak sejsmograf zawieszony wewnątrz czaszki, który odbiera tylko trzęsienia ziemi.   Skroń parzy, szczęka drewnieje, oczy szczypią, jakby słońce przykładało mi do źrenic swoje gorące monety, żądając zapłaty za każdy gram ciemności, który we mnie gasi.   Przedmioty stoją nieruchome i przejrzyste, płoną odwrotnym blaskiem,  blaskiem, który nie daje ciepła, tylko wiedzę. Do dupy wiedzę. Cienie dymią bólem.   Słyszę głowę dzwoniącą ciszą  jakby wielki mosiężny dzwon właśnie bił wewnątrz moich zatok. Wchodzę w ten atak jak w obrzęd przejścia, w równanie, które można rozwiązać tylko własnym, przeklętym pulsem. Ona jest nauczycielką, puls jest kapłanem, mrok jest księgą, a ja jestem zdaniem, które zamiera w połowie, niezdolne do postawienia kropki. Tabletka, pogryziona przez nadzieję, leży jak relikwia niezawierzonego planu – świadectwo ulgi, która nigdy nie miała okazji nadejść.   Uśmiecham się pod nosem: nie trzeba leku, żeby się poddać tej szmacie. Wystarczy zgodzić się, pozwolić jej wyssać z człowieka wszystkie dzienne pewniki, aż zostanie tylko cienki szlak – migoczący ślad na rozpalonym ekranie świadomości. Jestem przejrzysty. Nie winem, nie uniesieniem, nie letnim rozproszeniem – tylko szarym uderzeniem, które wybiela człowieka do zawiasów czaszki, wyskrobuje z niego zamiary, a na koniec zostawia w środku iskrę: zimną, krystaliczną, prawdziwą. Jedyną prawdziwą rzecz w tym całym burdelu. Mrok migocze, jakby ktoś zmielił tysiąc płatków ołowiu i rozsypał ich pył, żeby zobaczyć, czy potrafię w nim utonąć. Ona potrafi kochać okrutnie. Ale kocha, do cholery, uczciwie  pali od środka, wypala skupieniem, aż leżę w jej uścisku niby bezwładny, a jednak w środku czuwam czystym, ostrym płomieniem, którego żaden zdrowy dzień, choćby promieniał pewnością, nie potrafi zrozumieć. I niech się jebie.            
    • @jeremy uważaj, żeby ci ktoś nie ogołocił :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...