Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano



W dzielnicy od najmłodszych lat wołali na mnie Uszal. Ksywę zawdzięczałem niedużym, ale za to mocno odstającym uszom. Były zauważane najpierw, jako moja naturalna wizytówka. W szkole trochę w nie pstrykali, później jednak wypracowałem sobie w miarę znośny szacunek w towarzystwie i złośliwości ustały. Czasem jeszcze któryś ze starszych kolegów pacnął mnie przyjacielsko w ucho lub bawił się nim podczas siedzenia na ławce czy przy ognisku. Bawienie się polegało na tym, iż brało ucho między dwa palce i delikatnie pocierało. Gustowali w tym zwłaszcza chłopaki po domu dziecka i poprawczaku. Był to gest starszego wobec młodszego, którego się lubiło.
W ten sposób bawił się moim uchem Darek Blacha, kiedy całą grupką mieliśmy zapalić pierwszego w życiu papierosa. Tyle się o tym mówiło, że palenie zdawało się być naturalną częścią życia. W dzielnicy palili prawie wszyscy, a kto nie palił był pogardzany, niczym ostatni patafian. Uroczysta chwila nastąpiła w gołębniku Darka, na strychu jego domu przy ulicy Celnej. Dużo starsi Darek i Kazek Herma mieli być naszymi nauczycielami. Tomek, Ślepy i ja liczyliśmy razem jakieś 24 lata, ale tęgie miny dodawały nam wieku. Darek i Kazek podobno nieźle kradną. Ostatnio wpadli i chyba będą musieli iść do poprawczaka. Nie wiedziałem za bardzo, co to znaczy, jasne było tylko to, że nie są z tego powodu zachwyceni. Może dlatego, że tam będą im kazać się poprawić.
Gołębie ohydnie śmierdziały. Gdyby nie fakt, że będzie można spróbować papierosa, dawno byśmy dali stamtąd nogę. Darek z namaszczeniem wyciągnął paczkę Giewontów bez filtra, za którą wodziliśmy spojrzeniami, jak zahipnotyzowani. Poczęstował według wzrostu - Kazka, Tomka, mnie i Ślepego. Ślepy był tylko rok młodszy, a wyglądał jak przedszkolak. To wrażenie potęgował dziecięcy kombinezon, w który go wbijała co dnia troskliwa mama. Miał przy tym jasne włosy i niewinną buzię, więc wszyscy wokół poczuwali się do opieki nad nim, uznając siebie za starszego brata. Ślepy właściwie powinien mieć ksywę Kulawy, bo utykał na jedną nogę po tym, jak spadł kiedyś z dachu na metalowe kubły na śmieci i przetrącił sobie biodro. Poskładali go do kupy, lecz ostatecznie jedną nogę już na zawsze miał mieć krótszą.
Wziąłem wysuszonego peta i przyjrzałem mu się z ciekawością. Nie widziałem w nim niczego nadzwyczajnego: trochę szarej bibułki wypchanej tytoniem i tyle. Ukradkiem podpatrywałem chłopaków, jak tarmoszą papierosy w rękach i wkładają do ust. Naśladowałem ich ruchy, wykruszając i zmiękczając swój cenny przydział. Całej naszej trójce zaczęły błyszczeć oczy. Podpalona zapałka zaczęła wędrować od papierosa do papierosa, wszyscy wciągnęli dym i spojrzeli na siebie. Gryzło w gardle, jak diabli i paliło w język, jednak nic poza tym specjalnego się nie działo.
- Nie tak - tłumaczył Darek, pokazując nam jak się zaciągać.
Zniechęcony pierwszym wrażeniem spróbowałem pierwszy. Większość chłopaków z dzielnicy widziałem z papierosami, więc wydawało mi się, że to musi być wielkie coś. Nabrałem w usta mnóstwo dymu, zatrzymałem go, wreszcie połknąłem w płuca. Od razu zacząłem krztusić się spazmatycznie i kaszleć. Łzy poleciały mi, jak przy krojeniu cebuli. Gryzienie w gardle stało się naprawdę przykre. Pożałowałem, że w ogóle się za to wziąłem, zwłaszcza, że kumple pokładali się ze śmiechu. Z drugiej strony, chciałem pokazać im, że nie taki znów ze mnie mięczak. Paliłem więc stoicko dalej, choć wstrętne uczucie wcale nie ustawało. Na dodatek zaczęło mi się porządnie kręcić w głowie i zbierać na wymioty. Mimo to, nie zrezygnowałem. Chłopaki, widząc, że nie pękam, poszli w moje ślady i też kaszleli jak opętani. Ślepy odpuścił od razu. Splunął gryzącym w język tytoniem i cisnął peta na ziemię.
- Te, fajek się nie marnuje - trącił go łokciem Darek – Żyjesz, Rufek?
Czerwony jak burak Tomek tylko kiwnął głową. Jeszcze przez parę chwil nie był w stanie wydusić z siebie słowa. Kazek w milczeniu ćmił swojego Giewonta. Kiedy wciągał dym, jego twarz robiła się jeszcze bardziej nieprzyjemna. W ogóle mało mówił. Zwykle trzymałem się od niego z daleka, bo miałem wrażenie, że coś sobie myśli niedobrego na mój temat. A może był po prostu wredny? W pewnej chwili jego ręka zbliżyła się do dziecięcego kombinezonu Ślepego, a pet wypalił w nim ogromną dziurę. Widząc to, Tomek ochoczo przystąpił do gry i też ukradkiem zostawił spory ślad. Jak wszyscy, to wszyscy – pomyślałem złośliwie, postępując dokładnie tak samo. Zabawa trwała kilka minut, a Ślepy nie zdawał sobie z niczego sprawy. Poczerniona działaniem wysokiej temperatury watolina wyłaziła, niczym krew z ran. Kombinezon wyglądał okropnie.
- Spadamy – mruknął w końcu Tomek.
Zeszliśmy schodami, zataczając się od ściany do ściany. Teraz działanie nikotyny było dużo przyjemniejsze. Włóczyliśmy się z Tomkiem po Rynku, niczym dwa zabłąkane cienie. Działanie używki trzymało bardzo długo. Nawet nie zauważyliśmy, że Ślepy gdzieś znikł i po jakimś czasie pojawił się znowu.
- Wy gnoje!!! - szlochał - Dostałem wpierdol kablem od żelazka! Przez was, skurwysyny!!!
- Nie łam się, Ślepy – Tomek klepnął malca w ramię i przygarnął go do
siebie – Ja wiem co to porządny wpierdol. Mama kupi ci nowy kombinezon, zobaczysz.
Ślepy wydzierał się przez parę minut, po czym zabrał się z nami do Adiego. Adi mieszkał na Słowackiego, fajnej ulicy, pełnej zakamarków, podwórek i ogrodów. Biegła od Rynku aż gdzieś hen po Stare Bielsko, a poprzeczna do niej ulica Zenona Laski wiodła od placu Chrobrego, zwanego Pigallem do kościoła ewangelickiego przy szkołach „2” i „4”. Na rogu Słowackiego i Laski stał dom Adiego, w którego suterenach była winiarnia Zamkowa, gdzie zawsze się coś działo. Poza Rynkiem to właśnie na podwórkach u Adiego spotykaliśmy się najczęściej.
Tego dnia żadnego z chłopaków nie było. Pojawił się tylko Rysiu, lekko stuknięty koleś, który zawsze chodził z wypchaną starymi gazetami teczką w ręce. Kiedy się na niego wołało, wił się z nieśmiałości i głupawo uśmiechał. Strasznie bełkotał, więc nikt nie wiedział, co mówi, lecz zawsze wyglądał na zachwyconego.
- Rysiu, waliłeś dzisiaj konia? – zapytał Tomek.
- Uhu... hu....hu...
- I co? Fajnie było?
- He... hrrr... noooo...
- Kiedy se zarwiesz jakąś laskę?
Konsternacja na twarzy Rysia była tak ogromna, że wybuchnęliśmy śmiechem. On jednak śmiał się najgłośniej, chociaż pewnie sam nie wiedział z czego. Otumanienie nikotyną powoli ustawało. Przeszliśmy smętnie podwórkami i od strony ulicy Żeromskiego wstąpiliśmy na Pigalle. Nie było co robić. Tomek skręcił w Mickiewicza, Ślepy w Laski, a ja opłukałem twarz w fontannie otoczonej rzeźbami amorków i powlokłem się wzdłuż murów zamku w stronę domu. Nie chciało mi się wracać tak szybko. Za dwa tygodnie miałem jechać na kolonię do Jastrzębiej Góry i bardzo długo nie widzieć kumpli. Żaden z nich nie był nad morzem, więc tylko perspektywa pochwalenia się tym niezwykłym przeżyciem podtrzymywała mnie na duchu.





Mama robiła pranie w naszej nibyłazience. Stara Frania buczała cicho, a bura woda kotłowała się, co jakiś czas ukazując inny fragment odzieży. Chciałem przemknąć ukradkiem za placami Mamy, ale mnie usłyszała i odwróciła się z krzykiem.
- Jezu, ale mnie wystraszyłeś!
- Przepraszam – bąknąłem z niewinną miną.
- Na piecu są racuchy. Weź sobie.
- Dobrze.
Nie czułem jeszcze głodu, choć od obiadu minęło dobre pięć godzin. Umyłem tylko starannie ręce, które strasznie śmierdziały nikotyną i zniknąłem w rupieciarni przejściowego pokoju. Wspiąłem się na szafę i zacząłem majstrować wśród gratów, które tam leżały. Z druta od parasola mogła być szpada, stara miska olejowa mogła służyć za granat, a metrowa linijka za karabin. Przygotowałem się do pojedynku z wyimaginowanym przeciwnikiem, by potem skoczyć na stojącą pod szafą kanapę. To była wielka frajda, ale rzadko skakałem, bo trudno mi się wspinało z powrotem. Byłem pewien, że jak podrosnę, będę fikał bez przerwy.
Kiedy nagle rozległ się szczęk klucza w zamku, spokój tego leniwego popołudnia uległ gwałtownej przemianie. Do kuchni wkroczył Stary. Musiało piekielnie wionąć od niego wińskiem, bo Mama zareagowała natychmiast.
- Gdzie byłeś? - jej głos drżał; nigdy nie potrafiła nad nim panować.
- Szukałem pracy...
- I częstowali winem?
- Nie bądź złośliwa. Wstąpiłem...
Nigdy nie rozumiałem, po co starzy się tak ciągle kłócą. Wydawało mi się, że nasze życie wygląda normalnie i każdy się zajmuje swoimi sprawami. A Mamie ciągle coś nie pasowało. Chyba ze starym nie było tak do końca w porządku. Zerkając z szafy, jak stoją niby para bokserów, gotowych do wymiany ciosów, czekałem co z tego wyniknie.
- A pieniędzy na dom nie masz...
- Chwilowo nie.
Mama cisnęła wyżętą poszewką o podłogę i zrobiła krok w jego kierunku.
- Jak sobie pomyślę, że jeszcze niedawno byłeś dyrektorem szkoły, to mnie szlag trafia! – wykrzyczała mu w twarz, lecz prawie nie mrugnął powieką.
Do kuchni weszła chwiejnym krokiem Babi, siostra mojej nieżyjącej babci. Miała już bardzo dużo lat, ale na wojnę ze Starym była gotowa zawsze. Podpierając się laską, a drugą ręką odgarniając siwe loki, opadające jej na oczy, ruszyła na pomoc. We dwie miały względną przewagę. Stary jakby się skurczył. Babi była dla niego, niczym bicz. Chłostała słowami ile weszło, potem on się obrażał i wracał święty spokój. Ona była głównym lokatorem, Stary tylko współ. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
- Dlaczego zepsułeś telewizor? - zaatakowała Babi od progu.
- Ja? - zrobił zdziwioną minę, lecz widziałem w oczach złośliwe zadowolenie.
- Ty świętoszkowaty aniołku! Więcej nie będziesz oglądał telewizji!
- Daj mi spokój! - Stary cofnął się nieznacznie i w tej samej chwili uniósł swoją słynną dumą - Niedługo sobie kupię telewizor i nikomu nie pozwolę się do niego zbliżyć.
- Już to widzę...
Babi i Mama zaśmiały się głośno. Tym razem nie doszło do zwyczajowej awantury. Obrażony Stary odwrócił się na pięcie i wyszedł z domu. Gdyby były agresywne, skończyłoby się na wielkim krzyku i wygrażaniu. A tak, spławiły go elegancko, dając przy okazji do zrozumienia, kto tu rządzi.
Uradowany stanąłem na brzegu szafy. Coś mnie nakłaniało do wykonania fantastycznego skoku. Byłem jak z gumy. Na zajęciach sportowych robiłem wszystko z taką łatwością, że ciągle mnie gdzieś ciągali – a to na judo, a to na akrobatykę sportową. Trener powiedział mamie, że widzi we mnie przyszłego mistrza, ale mi się nie chciało. Wolałem się włóczyć z chłopakami, niż wykonywać codziennie głupie ćwiczenia. W sporcie podobno jest ważna powtarzalność, czyli cecha kompletnie mi obca. Naprężyłem się i zrobiłem pół-salto, spadając plecami na miękką kanapę.

Opublikowano

Czyta się wyśmienicie ! Więcej – połknęłam jednym haustem. Kilka drobiazgów mnie osobiście wzruszyło –np. legendarna Frania, pierwszy papieros, te Giewonty…
Podobają mi się wędrówki przez nazwy ulic -wchodzimy w to miasto i ten, kto nie zna tego miejsca, jak ja, ma niemal ochotę nakreślić plan, aby się nie zgubić... super !
Świetny, z przymrużeniem oka, autoportret (powiem więcej: z dużą dozą skromności) ! Tekst bardzo dynamiczny, nawet bez dialogów. Zazdroszczę talentu … i chętnie poczytam c.d. Życzę miłych świąt. Pozdrawiam Arena

Opublikowano

ohydnie śmierdziały. Aż dech zapierało = no Ty chyba nie możesz, od kiedy od czegoś przykrego dech zapiera? odbiera - ok, zabiera- też ok, ale zapiera?

Podpalona zapałka zaczęła wędrować od papierosa do papierosa = jedna zapałka? góra dwa papierosy by im zapaliła, chyba że to jakaś specjalna

połknąłem w płuca. Od razu zaparło mi dech = a to może Ty po prostu lubisz ten zwrot? tu powiedzmy, że pasuje

Łzy poleciały mi z oczu = ooo, a mogły skądinąd?

Jak wszyscy, to wszyscy – pomyślałem złośliwie, postępując dokładnie tak samo. = a tu się popłakałam, ale być może taki mam dzisiaj humor

Biegła od Rynku aż gdzieś hen po Stare Bielsko, a poprzeczna do niej ulica Zenona Laski wiodła od placu Chrobrego, zwanego Pigallem do kościoła ewangelickiego przy szkołach „2” i „4”. = po co to?

Nie chciało mu się wracać tak szybko = mu, mi?
.........................................................................

dobrze napisane, ale w sumie mało co się stało, czekam ciągu dalszego

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @huzarcBardzo dziękuję! Cieszy mnie tak miły komentarz. Pozdrawienia od stoika. :))  @Waldemar_Talar_TalarBardzo dziękuję! Pozdrawiam. :)
    • Czarne ludy opuszczają Afrykę, mamione dobrobytem sklepów: Kim Kardashian, Lafayette. Zaprogramowane umysły na dobrobyt, poezję nagości i segregację rasową.   Wielkie fatamorgany Zachodu, bujające się na swych łodziach umysłów, rozbujanych, wielkich ego do granic.   Kuszeni przez swych demagogów, zaprogramowani na śmierć, w obscenicznej formie uczuć. W anielskich spojrzeniach, oderwanych laską dynamitu.   Składają się na zwierzęcy lament, psi skowyt rajskich wędrowców. To teraz nas czeka, bo jutro będzie inne. Powtórka miłosnej rewolucji, uniesienia ludzkie po Afganistanie. Teraz mamy śmierć w świetle kamer, odrodzenie w 3D, bez okularów... Na żywo dotyk śmierci i narodzin.   Teraz mamy psychologów traumy. Nasze umysły już nie dostają elektrowstrząsów, podprogowych rozbłysków Coca-Coli, świąt Bożego Narodzenia.   Nareszcie jest błogość, jaką czuł Stachura. Błogość, wieczna błogość. Bez smutku, chorób, Alzheimera. Naturalna, odrodzona i czysta, krystaliczna błogość.  
    • Siadasz przy barze Skracasz papierosa i zamawiasz podwójną czystą na lodzie i cytrynach Barmanka chętnie by cię wysluchała bo nieraz już gdy bar nie był pełen gości rzucałeś jakieś głupoty jak struganie filozofii z tych prostych laickich wręcz pytań a one nie wiedzieć czemu robią wrażenie na niej, na nich i bywasz wysłuchany. Młodzież mówi masz rizz. Przystojny kolega mówi ci, że gdyby połączyć jak w fuzji w bajce o nazwie Dragon Ballem ktorą to moje pokolenie wychowane było na niej i rtl7 o siedemnastej i kasety wideo odcinkami zużte na marne (nigdy nie pooglądane i pochowane najpierw w czarny worek i do garażu wyjebane by skończyć na wysypisku w śmietniku nie wiedząc czemu nie spełniły swojej roli do końca tylko w połowie bo nagrane a nieogladniete to się nie mieści w głowie ale ale dygresja za długa kończę ten nawias i wówczas wracam do Was drodzy czytelnicy tej prozy pisanej rymem,.ktorą to muszę teraz wklikać w biel ekranu albo zgniję jak mówią że zgniłem (słucham ich (oni) (dużo nawiasów do zamkniecia się robi (ciekawe ile?) (a niech będzie że zgadne pięć kliknę i spojrzę gdzie myśl główną przerwałem (w imię Boga w Trójcy Jedynego Amen))))) Dygresja i ucieczka od tematu zaczęła się jeszcze przed nawiasami ale już jestem z Wami Gadający głupoty z cyklu tych prostych myśli i zadając pytania które padały z ust pierwszych ludzi ciekawi ludzi Udaje że nie jest głupi  A tak naprawdę to nosi maskę  Debil jest medycznym hasłem ma definicję w lekarskich księgach  A jego maska to melanż  Na codzień milczy, brak mu myśli grzmi pustką pod kopułą gdzie coś się popsuło gdzie wiercąc i kłując mózg i psychikę urwał klepki które numerami tworzą psychikę i dają piąta z siódmą coś co daje iść przez życie patrząc i widząc słuchając i słysząc  z mądrością i empatią z sercem i duszom gdzie anioł jak stróż on oddycha spokojnie a tu jak na wojnie jak droga przez wyboje jak stopy bose jak sen na jawie jak ran zadawajaciel to jest ten co rany zadaje co nie zna jak być jak przyjaciel jak mówi bracie by go lubić akuratnie a potem wyślizguje mu się z łapek zaufanje otrzymane  jednym gestem jednym słowem  w sekundę można sobie zjebać każdą szansę to wiem jeden wers może spalić wszystkie mosty on człowiek prosty milczy trzeźwości codzienności ale gdy uderzą używki mu do głowy coś się z nim robi i synapsy z wielu popalonych połączeń mózgowych znajdują drogi do jakiś zdań co ma wrażenie że wrażenie na nich robi automatyzm syntetyczny  bezmyślność ubrana w myśli  automatyczny rytm nieraz ubrany w rym tak tu jest pijany najarany trawy i twarde dragi prowadzą drogami z tych nieznanych mu na codzień miejsc do słów z ust które chyba mają sens maska to flaszka  maska to melanżowa głowa z kolejną szklanką wódki coraz bliższa by nie być w ogóle świadoma  wie o blakourach które wycinają wspomnienia poprzedniej nocy  i się ich boi bo okropny mózg gadzi go do strasznych czynów prowadzi nie taki jest w swojej opinii chce by lubili go wszyscy ale gdy przekroczy o jeden dwa kieliszki imprezę  nie wie dnia drugiego że działa wojenne jak agresję jak krzyk i bicie szyb jak  ktoś mu powie co zrobił to jest mu wstyd nienawiść ktorą czują po takich akcjach jest mu zrozumiała  bestia i kawał chama ale to po wódce jest tak przestał do odcinki chlać bo nic nie męczy jak moralny kac choć z czasem przechodzi to życzą mu śmierci i że źle zrobił że się urodził i nie daje spać myślenie o krzyku i agresji wśród tych wspomnień wyciętych gdzie jakoby gadzią miał wrogość i atakował tych blisko  i nie śpi dni tygodnie i jest mu zło blisko które sam sobie wypomina a niektórzy są w takim stanie  jak misie kochane przytulanie i całowanie mową i czynem  budują więzy z innymi mówiąc im rzeczy miłe jak za co ich lubią i za co kochają  ale nie on on jest niby agresywną małpą co uciekła z klatki i rzuca kupami z tych własnych kup cóż  boi się mocnych alkoholi i uważa żeby nie wprowadzić się wstan tej nieświadomości  ale ja o masce i barmance i o aurze ktorą te melanże dają mu poczucie że w tej bani całej pustej na codzień może się coś dziać  i coś w końcu powie rzuci jakąś myśl  pytanie zada jedno krótkie zdanie co rozpocznie dyskutowanie wgronie  (o nie ale stracił grono w międzyczasie  non grata osoba towarzystwo dna to nie wypada inaczej niż się odwracać albo iść na drugą stronę ulicy wyciągnąć telefon udając że się nie widzimy a tak. nA prawdę to już nie chcemy się znać bo dno dna i bagna które to pustyni piachy sam pod nogami stworzył ich łzami (ale to teraz kiedyś było kiedyś i o tym dziś te słowa prozy ubranej w rym i rytm (jak mi się wydaje a jak to jest naprawdę to mogą być różne zdania bo szumi w głowie flacha trawa i takie tam w miksie))) ona barmanka go zna ze słów które wypowiadał nie wie on czemu ale wygląda że za ciekawą osobę go ma jest przychylna ta jego pseudofilozofia albo ten stan gdy w rymy składają mu się słowa  i za granicą mimo nieznajomości języka  gdy siedział w hasz barze przy barze na hookerze wydaje się że tamtejsza barmanka zwróciła uwagę że rytmicznie jakby a ka czterdzieści siedem w aitomacie strzelał słowami a akurat męczył rymami kogoś obok inny język ale koleżance przekazała informację wskazując nań  że gada jak ta ta ta da rym i rytm pod dzointa i colę z nalewaka na syropie  nie byle jaka bogata w smakach na smakach na kubkach holandia piękny kraj  można wziąć ślub z ziomkiem ponoć lepiej niżby za małżonka brać kobietę  niby łatwiej się dogadać ale co ja tam wiem piszę ten wiersz ale wiem że to nie wiersz jest brak tu metafor i drugiego dna tej zasłony mistycyzmu ktorą poety tekst ma rymowanka tekstu ściana  chaos i przeraża  zostają pytania  jak co do chu.. co to za jazda a ja się pytam  jaka jest najjaśniejsza gwiazda i czy księżyc nocą odbijając jej promienie świeci z mocą która sprawia że drzewa i osoby zaczynają cienie rzucać pośród mroku  i pytam księżyca dzisiaj tego naszego co satelituje nad Gają  jak to jest że jest jeden na niebie i czy to ma znaczenie że tylko jeden księżyc potrafi sprawić że serce zaczyna mocniej bić  to dla tych pytanie co interpretują sny  i oby blask gwiazd wiecznie wam lśnił  oby pachniały róże i wśród jabłkowych sadów słodkie jabłka rodziły potrzebę genów gatunków    koniec tego dobrego złego  koniec mówię idę na kieliszka następnego    kliknę wyślij  później przyjdzie wstyd tak już jest chaos a miała być jedna myśl dziś    tl dr to o człowieku uzależnionym nie tylko od petów  i reszta to chaos niedomknieta całość  żałość  dno ot   i rzucam okiem na początek i wiem gdzie zgubiłem wątek  przy dragon ballu a to było o połączeniu urody kolegi z gadką tego któremu gadka się klei ja nie rozumiem ich ja głupi głupia moja myśl  a mówią że to ciekawe że niepozornie całkiem  rzucam słowami co lśnią jak złoto złotym złota blaskiem  to nie przechwałek z mojej strony jestem zdziwiony człowiek prosty głupi  i zły  lepiej trzymaj się zdaleka  bo inaczej cierpienie i ból czeka nie ma tu człowieka  bestia gad bez serca  w oczach belka w uszach miód i mleko słyszy jedynie ósmy cud świata  to ironia ktorej nie wyłapał  no głupek od końca do początku wszechświata  papa Ułamek prędkości mniej i promień słońca nie dotarłby na czas do atmosfery ziemskiej by obudzić poranek, by zacząć dzień.  Wieczna noc i zima Nie było by życia 
    • Pewien poeta i bynajmniej nie tylko z nazwy i kształtu spodni (mimo różnych podejrzeń) postanowił tak dalece uchwycić piękno, że uchwycił je tak mocno, iż wcale nie mógł go oddać. No co za uchwyt, oj co za uchwyt nie budzący wcale nadzwyczajnego zachwytu. A ile w tym było codziennej nieco brzydkiej walki, toż poezja, prawdziwa poezja...   Warszawa – Stegny, 19.09.2025r.  
    • Czas jest wrogiem wszystkich a najbardziej zakochanych rzadko pierwsza miłość jest ostatnią pamięć każdej niewidzialnie zapisana życie kroi na pół a śmierć na ćwierć uczucie umiera w męczarniach miłość to tragikomiczna farsa do której potrzeba dwojga ale śmiech pochodzi z Nieba była kiedyś przestrzeń jak nie kończąca się łąka kochałem byłem motylem i to by było na tyle
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...