Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano
Mojej wyśnionej


- Mieli rację, mówię ci... - młody chłopak mówił z zapałem. - Chińczycy zawsze mają rację. - głos mu drżał, na twarzy widać było rumieńce.
- Jenn, daj spokój, wszyscy mamy bzika, ale ty chyba przesadzasz... - ubrany w czarną skórę motocyklista zdawał się stać twardo na ziemi...
- No mówię ci, poczytaj sobie Hawkinga, albo kogokolwiek, kto pisze o Wielkim Wybuchu, nasz wszechświat NIE MA RACJI BYTU - istnieje jakby na kredyt - ciągnął dalej Jenn. - Ty też daleko nie zajedziesz bez benzyny... najwyżej może ci się to tylko śnić...
- To jest właśnie RZECZYWISTOŚĆ - bez benzyny nie ma jazdy - zaśmiał się Andy.
- O tym przecież mówię - my nie mamy prawa istnieć... - zaczął od nowa Jenn, ale nie dokończył.
- Daj sobie luz, bo niedługo zabraknie ci przyjaciół do przekonywania o swoich racjach - przerwał mu Andy.
- To ty daj sobie powiedzieć - nie bądź, jak żywe mięso z Matrixa - kontynuował chłopak w brudnych dżinsach - ani się nie obejrzysz, jak to wszystko zniknie, jak zły sen...
Motocykl zawarczał pogardliwie i z piskiem ruszył.
Oddalając się, Andy wykrzyknął tylko: - Lecz się, Jenn... - i zniknął w kurzu południowego piachu.

***

Jenn leżał na łóżku i obserwował nierówności na suficie. Ciekawe, czy ja też mógłbym wymyślić ŚWIAT... czy to tylko przywilej smoków - zastanawiał się. Czy gdybym wystarczająco mocno chciał... a te plamki - mógłbym przecież wymyślić, że każda z nich jest światem... że tam gdzieś ktoś właśnie mierzy swój wszechświat i dochodzi do wniosku, że jest nieskończony... a z mojego punktu widzenia to tylko pyłek... Nie, to chyba nie tak, chińczycy mówią, że świat jest snem smoka, to chyba bym musiał wyśnić taką plamkę... A poza tym czy smok śni ten świat w szczegółach, czy on sam się dzieje, a sen smoka, to tylko początek, Wielki Wybuch...
Rozmyślania przerwał krzyk ojca: - Obiad na stole!
Jenn poczuł obrzydzenie. Sam sobie jedz to wydumane żarcie - pomyślał, ale zwlókł się z łóżka i podszedł do schodów.
- Nie jestem głodny - odkrzyknął do ojca.
- Jak zaczniesz zarabiać, to wtedy będziesz mógł grymasić i kupować sobie, co tylko będziesz chciał, ale na razie będziesz jeść, co mama ugotuje - w głosie pana Johnsona dało się wyczuć zdenerwowanie. - Natychmiast na dół!
- Nie będę jeść czegoś, co nie istnieje! - krzyknął zirytowany Jenn.
- Jak chcesz, ale zanim umrzesz z głodu, pójdziesz z nami do doktora Willsona. I żadnych wykrętów! Nie będę krzyczeć do ciebie przez pół domu, zejdź natychmiast, musimy porozmawiać - ojciec z trudem panował nad złością.
- Idę, idę - odparł Johnson junior i poczłapał schodami w dół. - Ale nie myśl, że ten twój wymyślony doktorek coś poradzi - my nie istniejemy, czy to się Willsonowi podoba, czy nie...
Na dole ojciec podszedł do okna. Twarz miał ściągniętą złością. Patrzył na zachodzące słońce - a może tylko tak się wydawało.


***

- Jenn, odpowiedz!
Cisza. Nawet Collins przestał flirtować z Betty. Do końca zajęć zostało jeszcze dwanaście minut.
- Jenn!
Nic. Kolejna nieskończenie długa pauza. Wydawało się, że wszyscy przestali oddychać.
- Panie Johnson, proszę zgłosić się do dyrektora - głos panny Aniston przypominał teraz skrzypienie paznokci po tablicy, a usta zmieniły się w szczelinę dyfrakcyjną.
Jenn ocknął się z letargu, nieprzytomymi oczyma spojrzał na nauczycielkę i powiedział: - Panno Aniston, przepraszam, właśnie próbowałem wyśnić świat...
Nie dokończył. Przerwała mu salwa śmiechu. Popatrzył zmrużonymi oczyma po klasie i wyszeptał: - Śmiejcie się, kretyni, pstryk! i was nie ma.... A ja wyśnię sobie lepszy świat - taki, w którym nie będzie was i wam podobnych...
Panna Aniston poprawiła wykrochmaloną, nieskazitelnie białą bluzkę, wygładziła nieistniejącą fałdę na spódnicy koloru najbrzydszej szarości pomieszanej z najbrzydszym beżem, chwyciła dziennik i wojskowym krokiem wyszła z klasy.
Collins wstał i cynicznie slodkim głosikiem spytał: - Śpiący Królewiczu, kiedy się wszyscy obudzimy?
Wy nie śpicie, was nie ma - odparł ledwie słyszalnym szeptem Jenn; nieprzytomnym wzrokiem zdawał się widzieć przez mury. - Mnie też nie ma, ale ja o tym wiem...
Collins zdążył już stanąć przy nim na stole i udawał, że go bada. Za stetoskop służył mu jego nieodłączny walkman. Po chwili, udając zdziwienie, które często gościło na twarzy doktora Willsona i stało się jego znakiem rozpoznawczym, oświadczył: - Czy to możliwe? Johnson, chłopcze, pochodzisz z takiej zacnej rodziny i zwariowałeś? Pokierało cię? Masz haluny? Sikasz ze strachu w łóżko, kiedy mamusia zgasi światło? - ostatnie wyrazy wykrzyczał Jennowi do ucha. Młody Johnson zdawał się tego nie słyszeć, krokiem lunatyka wyszedł z klasy. Zadźwięczał dzwonek.

***


- I co, biorą? - Andy wyrósł spod ziemi jak duch, bez motocykla poruszał się prawie bezgłośnie.
- CO bierze? - spytał Jenn. Widać było, że siedzi nad brzegiem rzeki, ale myślami jest zupełnie gdzie indziej.
- Ech, Jenn, weź się w garść... Twój wyskok na historii... cała szkoła mówi, że jesteś... no wiesz...
- Andy, czy Anitrah to dobre imię?
- Co? Jaki Anitrah? - czarna kurtka Andy'ego lśniła w zachodzącym słońcu, jak jakaś kosmiczna zbroja.
- No, imię dla smoka... konkretnie dla smoczycy...
- Jenn, dla jakiego smoka? Jeśli masz rację i to smok nas śni, to po co wymyślać dla niego imię?
Johnson spojrzał z wyrzutem na motocyklistę: - Andy, czy ty mnie słuchasz? To imię dla smoka, którego JA wyśnię. Ja. W moim prywatnym wszechświecie.
- Wiesz co, Jenn, może twój stary ma trochę racji i powinienneś iść do Willsona... Albo lepiej pojedźmy pokłusować trochę! Weźmiemy ze sobą Agnes i tę nową, zapomniałem, jak ma na imię, może się da ją trochę rozruszać... One będą nam gotować, a w nas obudzi się duch Pielgrzymów i ruszymy na wielką przygodę! Ja też czuję się już zmęczony tą budą, wiecznym użeraniem się z panną Aniston..


W miarę jak Andy zachęcał Jenna do wspólnego wypadu za miasto, ten jakby rozpływał się w swoich myślach, niemal namacalnie robił się przezroczysty, myślami zataczał kręgi szersze od horyzontu. Po chwili, szeptem tylko ciut głośniejszym od wiatru odpowiedział: - Andy, wiem, że chcesz dobrze, ale to nie ma sensu, jazda na nieistniejącą wycieczkę, nieistniejący bekon z równie nieistniejącymi jajkami... Rozumiesz? To ja, ja muszę wymyślić coś, co będzie realne, co prawda tylko w moim umyśle, ale zawsze, lepiej śnić o czymś, niż być śnionym, rozumiesz?
Słońce już schowało się za widnokrąg, więc twarz młodego motocyklisty skryta była w półmroku. - Jenn, może taka wycieczka by ci dobrze zrobiła? - kontynuował, ale Johnson junior odpłynął zupełnie, zatopił się we własnym śnieniu i uśmiechał się delikatnie, pewnie widząc Anitrah opiekującą się młodymi.

***


Tak, moje smoki będą szkarłatne. Szkarłatne i niezbyt wielkie - jakieś 3-4 metry, żeby można było je logicznie umieścić w łańcuchu ewolucji - myślał Jenn, leżąc w łóżku. Cała ich rasa będzie panować na planecie. Będą wszystkożerne i inne zwierzęta będą czuć przed nimi respekt. Ale nie będą organizować polowań, jak ludzie. Moje smoki będą polować tylko na potrzeby swojej rodziny. Miał już w głowie prawie cały wizerunek smoków, planety, fauny i flory, brakowało tylko jakiegoś ostatecznego szlifu, czegoś, co tchnie ducha w cały ten świat. Śnić o tej planecie przychodziło mu coraz łatwiej, wyłączał się na coraz dłuższe chwile, a i spokoju miał więcej, od kiedy w jego otoczeniu zaczęły dominować postacie ubrane na biało. Mało go to obchodziło, bo widział coraz jaśniejsze światełko na końcu swojej drogi, drogi marzeń o własnym świecie. Czasu też miał ostatnio bardzo dużo i nikt nie ubliżał już mu od wariatów. Cały czas jednak dręczyło go to coś, czego brakowało w jego wyśnionym świecie, w którym pierwsze skrzypce grali N'gra i jego samica, Anitrah z dwójką młodych. Zły był tylko, kiedy musiał przerywać drzemkę na jakieś badania, posiłki i inne niepotrzebne czynności.
Więc szkarłatne... - myślał w kółko i cały czas miał świadomość, że coś mu umyka. Zrobiło się jakoś tak ciszej i ciemniej, więc podniósł wzrok, szukając tarczy zegara, o 18 był obchód, a co za tym idzie wieczorne badania i zaraz później kolacja. Z wielkim zdziwieniem odkrył, że wskazówki układają się dopiero na godzinie trzeciej. Co się dzieje? - pomyślał. Jakiś eksperyment ze światłem? I dlaczego tu tak cicho? Po chwili jednak wrócił do swojej smoczej jaskini. Wiem! Cały czas brakowało mi tu ruchu! - wydedukował odkrywczo. Ruchu i dźwięków! Zapadał w coraz głębszy sen. Już prawie stracił świadomość tego, że śni. Anitrah wsunęła łeb do komory dzieci. Spokój - pomyślała do nich, ale to nic nie dało. Małe smoki zawzięcie goniły się po ubitej ziemi próbując złapać się wzajemnie za ogony. Tato wraca! - ta myśl podziałała jak zaklęcie. Młode natychmiast uspokoiły się, świadome parzącego oddechu ojca, kiedy się denerwuje. Coś mówiło Jennowi, że powinien się obudzić, ale to było to jakieś takie dalekie, jakby szum morza, albo szelest skrzydeł ptaków, w każdym razie coś niesłychanie odległego. Młody Johnson otworzył z trudem oczy, nie przestając śnić o swoich smokach. Zdziwiło go trochę, że ściany zrobiły się półprzezroczyste, wszystko wiruje, jakby nie było grawitacji, a jego ciało przypomina bardziej kłęby pary, niż człowieka, ale nie zaprzątał sobie tym głowy. Resztką świadomości zanotował, że mury znikają zupełnie, robiąc się coraz bardziej eteryczne, podobnie zresztą, jak słońce, ziemia i cały wszechświat. On sam tylko osunął się głębiej w swój sen, gdzie N'gra zdążył już wrócić do domu ze zdobyczą. Jenn był zaskoczony, bo takiego zwierzęcia, jakie dziś przyniósł do gniazda szkarłatny smok, nie widział wcześniej w swoich snach i to było ostatnie, o czym pomyślał. Jego świat zniknął.

***

Srebrny smok mlasnął językiem i przewrócił się na drugi bok. Ale miałem głupi sen - pomyślał - dobrze, że się przebudziłem. Mlasnął ponownie i ponownie zapadł w drzemkę. Przyśniła mu się tym razem planeta, która cała jest pokryta wodą i nie ma na niej ani skrawka suchego lądu.

***

Szkarłatne smoki pomrukiwały lekko, zadowolone po posiłku. N'gra wypełzł przed jaskinię i wyciągnął się na niebieskiej trawie, rozkoszując się świeżym, wiosennym słońcem. Jego samica, Anitrah, przytuliła do siebie młode i zaczęła je kołysać. Po chwili już spały. Zaczęły śnić.


Inowrocław, kwiecień 2002
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


A ja porzuciłem myśl o rozwinięciu tego opowiadanka - zdaje się, że zapętlania i warstw śnienia już wystarczy :)

Dziękuję za przeczytanie i komentarz :) Spodziewałem się najgorszego, boć fantastyka to przeca literatura drugiego sortu :) (tak przynajmniej przeczytałem w którymś poważnym dziele o współczesnej literaturze polskiej :D)

Pozdrawiam
Wuren
Opublikowano

Tłum zaawansowanych miłośników temu przeczy. Kultura wysoka niech się w tej materii wycmoka. Nie jestem znawcą, bo wolę cyberpunka i wariacje K.Dicka, ale łyknąłem conieco podczas roku zajęć dodatkowych. I twierdzę, że może być :)

Opublikowano

Moje najwyższe uznanie. Znakomite opowiadanie. Czy to jest fantastyka fantastyka? Chyba niezupełnie. Dla mnie jest to bliższe psychologi (może i psychiatrii), ma w sobie coś z Matrixa i nie wiem jeszcze co. Chyba jednak dobrze, żei nie rozwijałeś tematu, bo teraz stanowi naprawdę znakomitą, zamkniętą całość.

Opublikowano

Jak to że fantastyka jest literaturą z niższej półki? A Borges? A Cortazar?
Bardzo dobre opowiadanie, ma wybudowany klimat, specyficzną "senną" atomosferę, a to już dużo, jedyne co mnie drażni, to te angielsko/amerykańskie imiona. Dlaczego taka śniąca historia nie mogła by się zdarzyć jakiemuś polskiemu wariatowi?
Poza tym tytuł jest świetny, do zapamiętania. I wcale nie trzeba rozwijać, zgadzam się, że jest dobre tak, jak jest. Nawet mogłoby byc krótsze (ostatni fragment, już w szpitalu + smoki jest zdecydowanie najlepszy,początek trochę rozmyty) pozdrowienia,

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Marek.zak1 No wiesz... :)
    • ani kolorowa cerata ani biały obrus ba nawet bukiet polnych kwiatów   nie upiększy tak kuchennego  stołu jak najzwyklejsza kromka chleba   pachnąca polem wiatrem słońcem która nie mówiąc  do nas przemawia  
    • @Robert Witold Gorzkowski, @Jacek_Suchowicz,@Naram-sin,@Roma   Moja odpowiedź – z szacunkiem i sercem dla poezji (i poetów):   Dziękuję Wam wszystkim za ten głos w dyskusji - czytam z uwagą i sercem, bo każdy z nas przychodzi do poezji z innej strony, ale z tą samą wrażliwością. Nie piszę tego, by kogokolwiek pouczać czy oceniać. Wręcz przeciwnie - to, co mnie cieszy najbardziej, to że w ogóle rozmawiamy o warsztacie, o formie, o treści - bo poezja nie jest przecież tylko "czuciem", ale i "sztuką słowa". A jedno nie wyklucza drugiego. To, że dzielę się wiedzą o rymach, rytmie, akcentach - nie znaczy, że mówię komuś: "piszesz źle". Mówię raczej: "Zobacz - możesz pisać jeszcze lepiej, pełniej, świadomiej. Masz już serce - teraz daj mu język, który uniesie je wyżej." Rozumiem dobrze głos Roberta - czasem czytam tekst, który formalnie jest "nieskładny", a mimo to porusza - i nie chcę mu tego uroku odbierać. Ale to, że coś mnie porusza, nie zawsze oznacza, że jest poezją w sensie literackim - czasem to po prostu emocjonalna wypowiedź, poetycka impresja. I to też jest cenne, tylko... warto mieć świadomość, gdzie kończy się "słowo intuicyjne", a zaczyna "słowo świadome".   Bo świadomość to nie kaganiec. To światło.   Nie każdy musi pisać według reguł - ale warto je znać, choćby po to, by łamać je z premedytacją, a nie przez przypadek. Tak samo jak w muzyce: można zagrać ze słuchu, ale jeśli znasz nuty - grasz odważniej. Dlatego - dziękuję, że mnie słuchacie (tu kładę rękę na sercu i kłaniam się z wdzięcznością).   Ja Was słucham też. I choć jestem trochę taką „ciocią od rymów”, nie chcę być ani strażnikiem poprawności, ani recenzentem dusz. Chcę być tylko osobą, która pomoże słowom chodzić prosto - wtedy, gdy się potykają. Reszta należy do serca - i do poezji. Z serdecznością, Ala
    • @Migrena Rączki nie myj toż to balsam,                      stąpasz drogą, jakaś trwalsza?
    • Mocne uderzenie w jądro systemu*             I poddanie w wątpliwość najbardziej szokującego - współczesnego odbiorcę - dogmatu dzisiejszej religii imperialnej - jaką jest niewątpliwie holokaustianizm - doprowadziło do wielkiej nadaktywności jego nadwiślańskich wyznawców.             A sarkaniom i groźbom i potępieniom nie było końca - w jednym i w zwartym - w szeregu stanęli: prezes Jarosław K. i premier Donald T. i rabin Michael S. i kardynał Grzegorz R. i wielu i wielu i wielu - innych: tajnych współpracowników policji politycznej i iście pożytecznych idiotów.             I w tym kontekście należy przypomnieć wiersz - Cypriana Kamila Norwida - "Siła ich" - oto on:   Ogromne wojska, bitne generały, Policje tajne, widne i dwupłciowe Przeciwko komuż tak się pojednały? Przeciwko kilku myślom, co nie nowe!…   Jarosław Kaczyński, przy tej okazji, stwierdził wręcz, że to „jest uderzenie w nasze najbardziej elementarne interesy” bo „nie było administracji tak bardzo związanej ze środowiskami żydowskimi, jak ta (obecna – przyp. Red.), chociaż oczywiście sam Trump nie jest Żydem, ale Żydów już w rodzinie ma, a wiadomo, że jest bardzo rodzinny”. Nie wiem czy Kaczyński zdaje sobie sprawę, że wypominając żydowskie wpływy w Białym Domu, wyczerpuje tzw. „roboczą definicję antysemityzmu”, którą starają się rozpropagować po świecie organizacje żydowskiego lobby, na pewno jednak zupełnie świadomie pokazał, że przyjmuje wobec nich postawę służebną, gdyż panicznie się ich boi. To ponure widowisko rasowego serwilizmu, rozgrywające się na naszych oczach skłania do przypomnienia, że nie jest to wcale sytuacja specjalnie nowa. Opisywał ją już dość szczegółowo jeden z Ojców Kościoła, św. Jan Chryzostom, który w swoich „Mowach przeciwko judaizantom i Żydom”, wygłoszonych pod koniec IV w. po Chrystusie w Antiochii, zwracał uwagę na potrzebę zatrzymania judaizacji Kościoła i państwa, która najwyraźniej podówczas zaszła być może nawet dalej niż dzisiaj, przy czym szczególną uwagę przywiązywał do powstrzymania chrześcijan od udziału w judaistycznych świętach i celebracjach. Gdyby św. Jan Chryzostom przyjrzał się dzisiejszej sytuacji, zauważyłby, że jego nauki zostały niemal całkowicie zapomniane, a judaizantów, zarówno w Kościele, jak w i w państwie znów przybyło. Zresztą, po czasach Jana Chryzostoma, podobne sytuacja w różnych zakątkach świata chrześcijańskiego, wielokrotnie się powtarzała. Zawsze udawało się jednak wrócić do korzeni. Słowem nihil novi sub sole. Co nie zwalnia świadomych sytuacji ludzi od działania. - Prośba o wsparcie - Wesprzyj wolne słowo. Postaw kawę nczas.info za: 10 zł20 zł30 zł Społeczeństwo jest przecież homeostatem, czyli ma zdolność do korygowania skrajności. Najnowsza inicjatywa Grzegorza Brauna jest właśnie takim zdrowym odruchem w kierunku przywrócenia równowagi, by zbytni przechył spowodowany przez polskich judaizantów nieco wyrównać. A niejako przy okazji przywrócić wolność słowa, która jest ograniczona sprzeczną z konstytucją ustawą penalizującą „negowanie zbrodni nazistowskich i komunistycznych”. Każdy wolnościowiec chyba się przecież zgodzi, że karanie za poglądy, bez względu na to, jakie by one nie były, to barbarzyński skandal. Więc każdy wolnościowiec musi dziś sine qua non popierać Brauna.   Źródło: Najwyższy Czas!
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...