Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Wilcza choinka(poza konkursem)


Rekomendowane odpowiedzi

Było już po wieczerzy wigilijnej. Babka Wiktoria znalazła wreszcie swoja przystań za stołem. Zmęczona niewiele mówiła, tylko wodziła po nas swoim roześmianym wzrokiem, dumna, że wszystko się udało. Po kolacji domowników zaczynało ogarniać zmęczenie – i to podróżne po przejechanych kilometrach, i to po niedospanych przedświątecznych nocach, i to po całodziennej krzątaninie w domu i obejściu gospodarczym. Nawet dzieci jakby przycichły, szukając przytulnych miejsc, w których zstępuje sen. Na stole paliły się jeszcze świece - wysokie i białe, wetknięte w szklanki pełne owsa. Babka pamięta od zawsze, że właśnie tak muszą wyglądać wigilijne świece. Choinka żarzyła się kolorowymi lampkami, wypełniając resztę pokoju magicznym blaskiem.
Dziadek Walenty zniknął gdzieś na dłużej. A kiedy wrócił, na stole pojawił się gąsiorek swojskiego wina o smaku zawieszonym gdzieś między maliną a czarną porzeczką. W środku zimy zapachniało nagle skwarnym latem. Jedną kolędę, jedyną, jaką wydawało się, że znamy, przemruczeliśmy, bo zaraz po pierwszej zwrotce pogubiliśmy resztę słów, aż naszą kompromitującą muzykalność przerwał rozmarzonym głosem dziadek.
- A pamiętasz, Wikcia, jak szóstego grudnia zbieraliśmy grzyby? – i zaczął uśmiechać się sam do siebie. – No pewnie, że nie teraz. Dokładnie to była niedziela, w pięćdziesiątym roku, pamiętasz? Ciepło było do późnej jesieni. Specjalne wycieczki przyjeżdżały z Lublina w nasze strony. Niektóre prawdziwki miały czapy jak ten talerz. Po godzinie zbierania mieliśmy trzy pełne koszyki. Jeszcze chciałem iść dalej w stronę Tarnawy, ale ty miałaś dość. A w poniedziałek, następnego dnia spadł śnieg.
Widać było jak babka WIktoria odpływa od nas w okoliczne lasy, rozrzucone po roztoczańskich wzgórzach, jak jej oczy młodnieją o pół wieku.
- A jaki ty byłeś szalej, Walek, oj jaki szalej! Że też ja głupia dałam się włóczyć na mikołajki po lasach. A jak się wilków bałam, mój Boże, jak się bałam. Jeszcze od wojny podchodziły nocami pod okoliczne wsie. Ludzie opowiadali, że w Gródkach i Otroczu napadały na jadące sanie i pogryzły konie. Podobno przychodziły hen od Bieszczad. Ile ja nocy nie przespałam, bo słyszałam, jak te bestie wyją głodne.
Wiedzieliśmy, że dziadek Walenty uraczy nas za chwilę jedną z tych swoich historyjek, które to mogły się zdarzyć, albo i nie, a w które on sam święcie wierzy i zna ze szczegółami.
- To były nasze pierwsze Godnie Święta. I to pod znakiem wilków. Pamiętasz, Wikta, ten pogryziony świerk, przywleczony pod nasz dom?. To była nasz pierwsza choinka. Ale zacznę po kolei.
Babka Wiktoria założyła ręce na piersi. Dziadek polał jeszcze do szklaneczek pachnącego wina i zaczął opowieść.
- Wracałem przed świętami do domu z drzewem z Tarnawskiego Lasu. Zeszło mi do ciemnej nocy. Wcześniej upatrzyłem sobie na skraju zagajnika dwa świerki. Były jak wyrysowane. W sam raz jeden na choinkę – pomyślałem. Wracam i przypomniałem sobie o nich. Wyjąłem spod siedzenia toporek, zatrzymałem konia i poszedłem. Miejscami zapadałem w zaspy po pas, ale opłaciło się. Drzewko było cudne. Noc przyszła z kurzawą; dobrze, że znałem drogę. Oho, słyszę, że wyją, ale gdzieś daleko. Rzuciłem świerk na wierzch sań i ruszyłem.
- Dałbyś spokój, Walek. Straszysz dzieci przy święcie – ocknęła się babka. – Chcesz, żeby do rana na dwór nie wyszli, do kościoła nie poszli?
- Mówię jak było, a tu nie ma się czego bać – wysapał dziadek i dalej ciągnął swoją opowieść.
- Do domu było jeszcze ze dwa kilometry i żadnych ludzi w pobliżu. Ale, nic to, jadę. Kożuch miałem długi, postawiłem kołnierz; jakby trochę kurzyć przestało, chwycił większy mróz. Księżyc raz za chmurami, raz świeci. Wyjechałem już z lasu. Nawet widno było od śniegu. Z daleka widzę już pierwsze światła Olszanki. Prądu jeszcze nie było, lampami naftowymi świecono. A co i raz słyszę od lasu, że wyją. Nagle, koń mi się płoszy, parska i nie chce iść dalej. Patrzę, siedzi. Na samym środku drogi, w wąwozie, jak wyrzeźbiony, jakby czekał na mnie. Nogi przednie ma naprężone, a ślepia jak reflektory. Ja tylko z siekierą i batem – żadnej broni. I co tu robić? – myślę.
Dziadek Walenty zawiesił głos i przeniósł wzrok na twarze słuchaczy, jakby od ich decyzji zależało jego dalsze życie. Dzieci kręciły się niespokojnie. Po chwili dziadek wrócił do opowieści.
- Stanąłem na chwilę – a on siedzi bez ruchu. Jedną taktykę znałem na wilka, co to opowiadali jeszcze starzy ludzie. Tylko się nie odwracać do niego plecami i spokojnie. Wilk lubi, kiedy strach bierze górę nad człowiekiem. Zaczynasz uciekać, a on jednym susem skacze ci na plecy i po tobie, bracie. Dobrze o tym pamiętałem. Zaparłem się nogami w to drzewo co wiozłem. Podciąłem batem konia i z krzykiem oraz kopytami ruszyliśmy na niego. Odskoczył w pole, zatoczył koło i znów przysiadł na drodze daleko za saniami. Pędziliśmy do wsi prawie galopem. Wpadłem między pierwsze budynki, tłukę do drzwi domu i krzyczę, że wilk blisko. Poznali mnie po głosie. Wybiegł gospodarz i trzech synów. Każdy wziął co tam mógł: jakieś widły, kosisko i kije. Idziemy ostrożnie drogą w stronę lasu. Widzimy – siedzi basior. Czernieje się na tle skarpy. A my tak stopa po stopie, posuwamy się jeden obok drugiego. Ja szepcę, że dam mu przez łeb siekierą. Powolutku, powolutku – tak, że jesteśmy już ze dwa metry od bestii. A on siedzi nadal z tymi swoimi ślepiami. Kiedy do tego pyszczyska mogliśmy już sięgnąć widłami, wtedy się zerwał. Tylko śniegiem bryznęło nam w twarze. Jakie on miał szalone odbicie! Odskoczył ze cztery metry, opadł na skarpę i przepadł w krzakach.
Odetchnęliśmy z ulgą, że wszyscy przeżyli, aż tu dziadek ciągnie dalej.
- Myśleliście, że koniec? Wcale nie! Wilki dalej wyły gdzieś na horyzoncie. Słyszeliśmy je dobrze, ale nie widzieliśmy już żadnego. Koń był nieco spłoszony i szybko dojechałem do domu. Wtedy dopiero zauważyłem, że zgubiłem gdzieś ten piękny świerk, co miał być na choinkę,
- Gębę ci wtedy zamurowało. Nie zdradziłeś się słówkiem, że coś ci się przytrafiło – wyskoczyła znienacka babka Wiktoria. – A ja i tak nie mogłam zasnąć. Martwiłam się, bo następnego dnia już wigilia, a my bez choinki i myślałam, jakie też będą te nasze pierwsze święta? No i wtedy się zaczęło. Pamiętam jakby to było wczoraj.
Dziadek zrobił tajemniczą minę i wyręczył babcię Wiktorię z obowiązku kończenia tej opowieści.
- Prawie zasypiałem. Nagle słyszę, jakby ktoś pukał do okna. Wstaję, wyglądam i pytam – kto tam? Cisza. Posłuchałem chwilkę i idę do łóżka. Znowu pukanie. Patrzę – znów nikogo. Wracam do łóżka – znowu pukanie, ale jakby ktoś skrobał o ścianę. Ubrałem się, wziąłem latarkę i wychodzę powoli. Patrzę – siedzi za domem. Ten sam basior, a przed nim leży mój świerk. Popatrzyliśmy na siebie i wróciłem uspokajać żonę. Rano już go nie było. Przyniosłem drzewko do domu. Na jego delikatnej korze znać było ostre zęby wilka. Niektóre gałęzie pogubiły igły od wleczenia po śniegu. Wikta sprzeciwiała się, nie chciała tej wilczej choinki. Mogłem jeszcze pojechać i przywieźć inną. Wtedy przypomniałem sobie, że w wigilię zwierzęta mówią ludzkim głosem. Może ten wilk chciał mi wtedy coś powiedzieć? Tylko nie wiedział jak i w zamian przyniósł nam tę naszą pierwszą choinkę? – i dziadek roześmiał się serdecznie.
Dzieciom kleiły się już oczy do snu. Starsi rozleniwieni trochę dziadkowym winem zaczęli powoli otrząsać się z opowieści i wybierać na Pasterkę. Noc była księżycowa, skrzypiał mróz. Tak samo jak pięćdziesiąt lat temu. Tylko zamiast wilków wyły silniki aut, które mijały nas po drodze.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

znalazła wreszcie swoja = ą

Było już po wieczerzy (...) Po kolacji domowników = można by chyba uniknąć tego powtórzenia

i to podróżne po przejechanych kilometrach, i to po niedospanych przedświątecznych nocach, i to po całodziennej krzątaninie w domu i obejściu = i to i to i to....samo "i" nie wystarczy?

Jedną kolędę, jedyną, jaką wydawało się, że znamy, przemruczeliśmy, bo zaraz po pierwszej zwrotce pogubiliśmy resztę słów, aż naszą kompromitującą muzykalność przerwał rozmarzonym głosem dziadek. = bdb fragment, ale czy konieczne jest na siłę tworzenie z niego jednego zdania?

Widać było jak babka WIktoria = Wik..

Podobno przychodziły hen od Bieszczad = jakieś przecinki by się przydały :)

sam święcie wierzy i zna ze szczegółami. = z tymi szczegółami nie bardzo mi to pasuje, albo szczegółowo opowiada, albo zna, chociaż to też jakoś nie tak...hmm, nei wiem, do przemyślenia to zdanie zostawiam

To były nasze pierwsze Godnie Święta = pierwsze Godnie Święta? tzn?

To była nasz pierwsza = nasza

Wracam i przypomniałem sobie o nich = czas... wracam - teraz, przypomniałem- wtedy, :)

Miejscami zapadałem w zaspy po pas = się, się, się mi brak

Straszysz dzieci przy święcie (..) na dwór nie wyszli, do kościoła nie poszli? = skoro mowa o dzieciach, to "wyszły", "poszły"

Ale, nic to, jadę = Ale nic to, jadę.

Księżyc raz za chmurami, raz świeci = och jej.... o Księżycu tak brzydko, to jakby napisał: Jabłko raz czerwone, raz z sadu. No ni przypiął ni załatał. Świeci- to czynność, a "za chmurami" położenie, nei można tego porównywać, czy też wymieniać z użyciem "raz", przynajmniej w moim odczuciu.

parska i nie chce iść dalej. Patrzę, siedzi. = to brzmi jakby koń siedział

Ja tylko z siekierą i batem – żadnej broni= ?! a siekiera i bat to co to niby?! zabawki? nie no to żadnej broni wyciąć! nie chcę tego widzieć nawet.

I co tu robić? – myślę. = wiadomo, że myśli, nei trzeba tego pisać, tzn nie musiał o tym mówić dziadek, nie sądzę by to powiedział, chyba że jako osobne zdanie. Albo " myślałem co tu zrobić?"

z krzykiem oraz kopytami ruszyliśmy = no i znów brak logiki, z krzykiem i kopytami? mieszasz czynności z przymiotami, tak nie można :)

ze dwa metry od bestii = ech no i wyszła fantazja dziadka :) dwa metry, heh

wyręczył babcię Wiktorię z obowiązku kończenia tej opowieści= przecież dziadek zaczął, to o jakim obowiązku mowa?

wziąłem latarkę i wychodzę powoli. = czas lamp naftowych i .....latarek? :)
...............................................................

uff :)
Damianie, sporo pracy Cię czeka. Szczególnie nad budową zdań. Chcesz w nich mieścić za dużo naraz. Można napisać, że "Samochód jest czerwony i jedzie". Ale nie, że "Samochód raz jechał, raz był czarny". To bez sensu.
Opowiadanko ma śliczne zakończenie. W ogóle pomysł z tą choinką udany, ale potykałam się o to i owo.

Serdecznie pozdrawiam
Natalia

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak zwykle wyłapujesz Natalio każdy, najdrobniejszy błąd, ale zdarza Ci się niekiedy zagalopować. To że we wsi świecono lampaminaftowymi, nie oznacza, że nie dziadek nie mógł używać latarki. Do tego nie potrzeba słupów i przewodów elektrycznych. Zaś Godnie Święta, to jak przypuszczam regionalizm. Zważ, że akcja opowiadania toczy się na lubelszczyźnie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.





Dziekuję Natalio za wnikliwą korektę. Niczego jednak nie zmienię oprócz formy osobowej dzieci, bo to mial być regionalizm, ale daleko idący. Zmieniam również literówki, ale nie rozumiesz Natalio elipsy w wypowiedzi artystycznej, pewnego skrótu; chcialabyś aby wszystko napisać i opisać. Czynisz nieuprawnione analogie /ksiezyc/samochod! Podobnie z tym koniem. To nie proza XIX-wieczna! Latarki były w powszechnym użyciu w wojsku podczas II wojny św. Ludność na wsiach bez prądu znakomicie poslugiwłla sie długo latarkami na baterie kupowane w sklepach. Co do "Godnich Swiąt"- regionalizm, ale uprawniony=staropolszczyzna- God to rok!-świeta na koniec roku, noworoczne. Pozostalość w polsczyznie to m.in., gody! świeto!.
Z tym zpadaniem w sniegu, wystarczy zajrzeć do słownika j,polskiego, forma zwrotna nie jest wymagana: zapadać i zapadać sie ! obie formy są uprawnione w zależności od konetekstu i znaczenia jaki chcemy nadać.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Ależ Damianie, czy ja Ci gdzieś kazałam coś zmieniać? Te wypisane szczegóły to tylko forma mojego komentarza. Nie musisz się z nimi zgadzać. Piszę, co według mnie lepiej by brzmiało, czy wyglądało.
Dziękuję za wyjaśnienie świąt godnych. Latarek też już się nie czepiam.

Czynię nieuprawnione analogie? To ja muszę mieć prawo do nich? Coś mi się skojarzyło i to napisałam, mam tego pod Twoimi tekstami nie robić? Proszę bardzo, każdy woli inną krytykę.
Równie dobrze mogłam napisać tylko: "Opowiadanko ma śliczne zakończenie. W ogóle pomysł z tą choinką udany, ale potykałam się o to i owo." Wystarczyłoby Ci?
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cześć - no fajnie się takie bajeczki czyta. Pewnie trochę zmyślone, trochę osadzone w realiach, a ten wilk calkiem oswojony! Może uciekł z zoo albo cyrku ??:) Podoba mi sie potoczystość narracji . Podniosłeś chłopie poziom konkursowy - choć to przecież zabawa - a ileż nauki warsztatowej przy okazji wymiany na forum. Odtąd będę tu częściej zaglądać. Może też dam coś swojego pod osąd? Ale ja piszę ostatnio o wiele dłuższe "bajki". Wiadomo - coś sie już przeżyło na tym świecie .:)) i poczytało. Historyjka z "wilczą choinką" całkiem mnie zrelaksowała,a na wierzchołku pogryzionego świerka powinna jeszcze dyndać przynajmniej jedna bombka! , Dawaj bracie to na konkurs - będzie wesoło! Przecież to wesołe świeta!. Pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...