Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Zawsze cierpiała sama. Po cichu, nikomu nie zagłuszając niczyjego,
szczęśliwego świata. Cierpienie kołysało ją do snu, cierpienie towarzyszyło jej, gdy otwierała oczy rano. Było elementem jej życia, cichym, wiernym kompanem, o którym nikomu nie opowiadała. Zaczynało się wpisywać na stałe w jej los, wyścielać jej ścieżki, nieustannie przeszkadzać jej iść do przodu.

Któregoś dnia, zjawił się On, nie wiadomo skąd, nie wiadomo jak, któregoś dnia wszystko się zmieniło.

Któregoś dnia zapytał. Któregoś dnia zrozumiała, ze musi odpowiedzieć.

Zawsze w połowie zapominała o wszystkim. Patrzyła na niego i zapominała o swoim
bólu, tak po prostu. Nie wiedziała kim była i kim On się stawał, nie wiedziała co się z nią dzieje, w co zmienia się on. Wtedy milkła. Patrzyła. C z u ł a.

To zawsze było takie niezwykłe. Prostym ruchem ją przytulał. A potem kładł jej
brodę na głowę w geście czułości, był na tyle wysoki, że robił to bez problemu. I wtedy znikała w niej dorosłość, kobiecość, wtedy stawała się mała, wtedy znów była dziewczynką, która patrzy szklanymi oczami na Dorosłych na tyle dorosłych, że nikt nie brał jej na ręce
i nikt nie kładł jej brody na drobnej, niekochanej głowie.
Gdy to robił obdzierał ją ze wszystkiego. Cierpienie znikało, złość była jedynie
słowem, a w niej istniała już tylko tkliwość, rozczulenie, dusząca słowa, dusząca wszystko.


Musiała mówić.

Wielokrotnie miała ochotę go uderzyć, zbić, zabić za to, że karze jej zamknąć cierpienie w słowa. Nie miał pojęcia, jak bardzo było to trudne; dobrać odpowiednie słowa, nazwać stany, opowiedzieć o bólu, a potem, jakby to było jeszcze nie dość- przepuścić przez tchawicę, gardło, wepchnąć na struny głosowe, wypuścić z gardła w formie słów i co gorsze- usłyszeć to jeszcze.

Czasem go nienawidziła.

Stan nienawiści trwał jednak tylko do czasu, gdy okazała się na tyle mężną osobą,
że w swej nieprzeciętnej odwadze podniosła głowę do góry i zobaczyła jego oczy. Chyba dopiero wtedy zrozumiała sens tego dodatkowego cierpienia, jakie pojawia się przy, paradoksalnie, mówieniu o cierpieniu. Bo chociaż to jest tak bardzo trudne i bolesne- to gdy patrzy się w oczy przyjaciela, które wysłuchały jakoś tego wszystkiego- nagle ciężar na sercu zaczyna być tylko połówką ciężaru. Później już zawsze patrzyła w te oczy. Załzawione, rozgorączkowane, jakby płaczące bez łez, jakby stające się esencją empatii, esencją jej podarowanej połówki cierpienia.

Nie zawsze jednak było tak różowo.

Czasem zamykanie cierpienia w słowa było za
trudne. Słowa zatrzymywały się gdzieś między strunami głosowymi, potykały się o tchawicę i z gardła wychodził tylko jakiś żałosny szloch.

Wtedy wyciągał rękę, brał ją za małą, drżącą dłoń i mówił za każdym razem to samo:
„Ej, spokojnie”. Te dwa słowa, choć tylko dwa, miały w sobie jakieś nieopisane pocieszenie, jakieś uroczyste ciepło, nieodgadnioną otuchę. Jego głos miał w sobie molekuły dobra, nie mądrości, nie patosu, nie rozsądku, ale właśnie dobra. Jego dłoń też była dobra. Gdy czuła jej dotyk miała wrażenie, że nic jej się już złego stać nie może, coś mówiło jej bowiem w duszy:

..chodź... będę cię prowadził przez krainy cierpienia, przez jej mroki, przez najciemniejsze jej zakamarki.... choćby ból cię gniótł, choćby rozsadzał, choćby śmiał się z ciebie szyderczo, nie ulękniemy się go... choćby zapadł się pod tobą świat od ciężaru boleści, choćbyś nawet stanęła nad przepaścią, choćbyś nawet w nią wpadła, to moja silna ręka złu się nigdy nie podda, zawsze trzyma cię mocno i złapie cię już wtedy, gdy poczuje najmniejsze twoje wahanie, najmniejszą utratę równowagi, zawsze wyciągnie cię z najgłębszej przepaści, z najciemniejszej otchłani ,odbierze cię najbardziej złowieszczej podłości.. bo jest twoim strażnikiem, aniołem, katharsis, dopełnieniem do braku, nadmiarem smutku, który nie mieści się tobie, a na mnie spływa... chodź... będę cię prowadził przez krainy cierpienia...

Nie wiedziała, jak to się działo, ale wtedy zawsze chwytała jego palce mocniej swoimi
i jakoś słowa odnajdywały właściwą drogę miedzy strunami głosowymi, tchawicą i gardłem
i jakoś trafiały do wyjścia- i nie były już szlochem.
Czasem dziwiła się w sobie. Nie bała się jego dotyku.

Najdziwniejsze jest to, ze on wiedział wszystko o tym stanie. Wiedział doskonale, że
słowa nic nie pomogą. Chował ją w kącie rozwartym ramion i trwał. Bezgłośnie, milcząco, niewzruszenie. Nie słyszała sloganów, niepotrzebnych słów, frazesów, pustego pocieszania. Po prostu ją przytulał. I podświadomie obydwoje wiedzieli, że tyko to się liczy, ze jej serce nie potrzebuje filozofii, mądrych wywodów, a tylko i wyłącznie prostoty- gestów najbardziej banalnych ale i jednocześnie najczulszych, gestów zapomnianych- a tak koniecznych; dotyku dobrych dłoni, ciepła ramienia i tej ciszy, wolnej od brudu słów, kłamstw, chaosu i patosu.

To tak, jakby wynagradzał jej tym gestem brak opieki, brak miłości od strony tych, którzy kochać ją powinni, to tak, jakby odnajdywał w niej pierwotną bliznę, pierwotne źródło bólu i je zalepiał sobą. Znajdywał w niej dziewczynkę, nie energiczną i popularną kobietę- ale słabą i małą dziewczynkę... A potem trwał, trwał tak długo, ile było to potrzebne, cicho, mocno, nieprzerwanie, lecząc ciepłem palców drżenie jej spłakanych dłoni. I przede wszystkim pamiętał, że słowa są niepotrzebne.

A gdy łzy bezsilności płynęły, widziała go zza rozmazanego świata, cichego i
płaczącego z nią... Brał jej twarz i podnosił do góry, mówiąc jakby, że każdy czasem płacze i ze lepiej z przyjacielem niż samemu...
Zapamiętała na zawsze wyraz jego oczu wtedy. Kiedyś myślała, że po prostu takie są,
później zrozumiała, że one płaczą...


***

Któregoś dnia pojęła, że On odejdzie. Pojęła, że wybierze własną drogę, własny świat,
że założy rodzinę i komuś innemu będzie kładł brodę na zatroskanej głowie. Zrozumiała, że ich wspólny świat się kiedyś rozsypie, będzie bladł, szarzał, kruszył się, aż w końcu po prostu zostanie tylko wspomnieniem. Ten nieunikniony fakt, jego świadomość ja przygniotła, ją przeraziła. Przecież On był jej schronieniem, jej jedynym pocieszeniem, jej jedynym miejscem na ziemi, w którym czuła się istnieniem ważnym i potrzebnym. I nagle i to miało jej zostać odebrane....

Dorastała, i co gorsze- życie realizowało jej obawy. On znikał. Odchodził. Wyjeżdżał.
Jego nadzieja towarzyszyła jej coraz rzadziej.. Czasem się złościła na los za to, ze podarował jej jego i teraz zabrał. Wydawało jej się, że nie ma żadnej różnicy, znów ma swoje cale cierpienie, znów ma swój cały ból... Nic się nie zmieniło oprócz tęsknoty, która się pojawiła, która dokładała swój ciężar do ciężaru cierpienia... Do ciężaru świadomości, ze można żyć inaczej – nie samotnie...


***

Było późne, ciche lato. Znów znalazła się w miejscu, w którym dziwnie się czuła,
którego nie rozumiała, którego nie odczuwała jak inni. Zastanawiała się dlaczego i po co los znów ją umieścił akurat tutaj, nie wierzyła w tego bezcelowość i przypadkowość. A jednocześnie była samotna i zagubiona. On odszedł, a ona była pozostawiona na zagładę temu obcemu światu i swoim krzywdom.

I wtedy spotkała ją. Wiedziała już, po co tu jest. Wszystko stało się klarowne.
Wystarczy, że na nią spojrzała- już czuła jej cierpienie, tak identyczne i podobne do jej
cierpienia, już znała jej historię, już wiedziała. Oczy dziewczynki były jej bliskie, tak dziecinne, choć dorosłe, tak smutne, choć jeszcze zabarwione nadzieją.

Znalazła ją wkrótce na zimnej ziemi, przemoczoną nocną rosą, przygniecioną bólem,
cierpieniem, krzywdami, nadziejami, które nigdy się nie spełnią, już nawet nie płaczącą, lecz pogrążoną w przeraźliwej niemocy, przeraźliwym opuszczeniu.
Usiadła koło niej i nie wiedziała, co robić. Nie umiała dawać ciepła, bo jej nikt go nie
dawał, pocieszać, bo zawsze radziła sobie sama, głaskać, bo jej nie głaskano...
I nagle przypomniała sobie jego. Mądre, przymrużone oczy, szklisto błękitne, które
płakały. Przypomniała sobie jego dłonie, ich zapach, gdy ocierały łzy z jej policzka. Przypomniała sobie jego ciepło, gdy kuliła się w sobie, a ono ją otaczało, przypomniała sobie ten szept nad jej uchem, duże dłonie gładzące ją po włosach tak, jakby była małym
dzieckiem...

Zrozumiała, ze On jest z nią. W niej...

Przybliżyła się do dziecka, wyciągnęła nieumiejętnie drżące ręce, nieudolnie ogarnęła
małe, cierpiące ciało i przygarnęła je do siebie. Pogłaskała ją nieporadnie po włosach. Nie powiedziała nic. Czuła jak po policzku płynie cicho łza tęsknoty za nim.
Gdy usłyszała cichy szloch małego ciała- przytuliła ją mocniej, wzięła jej rączkę
w swoją dłoń i wyszeptała:
„Ej, spokojnie”.

Opublikowano

Przeczytałem i też wolałem nieco odczekać. Olbrzymią część tego tekstu stanowią wyliczenia - co się oczywiście może podobać, ale może też razić; myślę, że ściągnięcie tego tekstu (mam na myśli: skrócenie poprzez zostawienie samej esencji, bez wyliczeń) byłoby bardzo korzystnym zabiegiem kosmetycznym.
Nie wdaję się raczej w debaty o treści, ale muszę dla uczciwości powiedzieć, że w czasie lektury byłem - to chyba dobre słowo - zadziwiony uczuciowością bohaterki. Pozwolę sobie jeszcze na plagiat: bardzo uduchowione.

Opublikowano

te powtórzenia, wyliczenia lekko męczące, ale opis kiedy peelka najpierw sama jest utulana a potem utula zrozpaczoną dziewczynkę jest wzruszająco opisany, to najbardziej mi utkwiło w pamięci i sie spodobało.

Serdecznie pozdrawiam
Natalia

Opublikowano

Była pewna specyficzna pora roku. Pewien specyficzny człowiek zastanawiał sie nad nurte swojego życia. Czemu byo tak, a nie inaczej? Nie wiedział. Krew go jednak czasem zalewała znajdując gdzieś drogę pomiędzy sercem, aortą a porami skóry. Czemu robił to co robił? Nie wiedział. A ż kogoś spotkał, a ten ktoś mu powiedział albo i nie powiedział. A on zrozumiał lub nie, to zależy.
Minął rok i nadal nic z tego nie wynikało. Wszytstko było coraz bardziej nudne, a może nostalgiczne. Napewno niedookreślone, bo i po co. Wolał nie używać imion, swoiskie zbyt swoiskie, zagraniczne zbyt obce. A nieokreśloność może się sprzeda lepiej a napewno bardziej metafizyczna będzie.

Żeby nie było, ze się czepiam bez wskazywania poprawnego tao autorowi:
1)mniej niedookreśleń
2)więcej dookreśleń
3)freney ma racje zalecając ściągnięcie tekstu.
4) najpierw baba chciała faceta zabić, bo kazał jej mówić... a potem facio okazuje się pierwszorzędnym sadystą, bo "wiedział, że słowa nic nie pomogą, taki był dobry i współćzujący" czy jakoś tak. Ale może to uczucia tylko i czepiam się niepotrzebnie, wszak kto kobietę zrozumie, nie?

Opublikowano

Śliczne. Bardzo wzruszające.
Absolutnie mi te wyliczenia nie przeszkadzają. One własnie nadają specyficzny klimat temu opowiadaniu. Taki, że łatwo się utożsamić z bohaterką i zrozumieć te jej wszystkie uczucia. A o co z tą nieokreślonoścdią Marcholtowi chodzi to ja nie wiem. Mi sie podoba, ale pewnie dlatego, że jestem kobietą to i łatwiej mi zrozumieć ;) Zakończenie też bardzo mi się podoba.
Jak chodzi o techniczne sprawy to nie rozumiem tylko tych przerzutni.
Naprawdę śliczne :)

Opublikowano

Dziękuję wszystkim za komentarze. Bardzo cenię zwłaszcza krytykę (dzięki zwłaszcza Marcholt). Lubie tu wpadac, bo moge się tutaj duuużo nauczyć... Do zobaczenia...

Opublikowano

Pani sie czuje zniechęcona? Pani się czuje urażona? ojej...
Nie wiem co by powiedział autor "Tanga" i nie interesuje mnie to. Kogoś jeszcze muszę lubić i szanować i cenić jego twórczość? Prousta? Sienkiewicza?
A swoją drogą, podziwiam za skromność. Brać w obronę swój tekst stawiając go przy "kartotece" jak równego przy równym. Cóż, droga pani, w takim razie atakować moją krytykę to jak atakować wszystkich polskich krytyków literackich razem wziętych! To jak krytykować kapitułę Nagrody Pulitzera, Nagrody Nike, Nagrody literackiej Nobla! Cóżby oni powiedzieli... Nie, nie! Żartuję tylko. Trzeba być wrażliwym na piękno przecież.
Przepraszam, kurde, panią bardzo, że mi się pani tekst nie spodobał. Postaram się poprawić, mam nadzieję, że w przyszłości wszystko mi się spodoba i wszystkich polubię.
Pozdrawiam.

Opublikowano

A ten marcholt to się chyba naprawdę Kwintyliana naczytał... jeśli chodzi o niedookreślenie to podejrzewam, że Marcholtowi szło m.in. o wszędobylskie zwłaszcza na początku tekstu "jakby". Działa bardzo na niekorzyść.
Tekst w moim odczuciu ma być podniecający intelektualnie a nie wzruszający, więc nie zgodzę się z Kasią Q. Co nie przeszkadza mi podziwiać Autorki za wzorowe przyjmowanie krytyki, nawet tak złośliwej jak Marcholta. Wszystkiego dobrego :-)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Justynaa No powiem Ci, że gdybym porównał swój utwór z 15 roku życia do Twojego, to jesteś Pawlikowską-Jasnorzewską, a ja - nadal tylko hollowmanem. Namawiam do czytania wszystkiego, co Ci wpadnie w ręce z liryki - od Owidiusza po Pasewicza.  
    • @bazyl_prost Nie jestem pewien, literówki biegają za mną notorycznie, co raz je łapię. Pozdrawiam.
    • Kiedyś to byli magnaci, wprost „królewiątka ukrainne”, Co „Polski wszystkich nieszczęść wyłącznie winne”. [1] Był więc największy ród magnatów Ostrogskich, Lecz ciut wbrew tezie, bo Konstanty był pod Orszą zbawcą Polski! Był ród hrabiów, (więc na wskroś złych) Chodkiewiczów herbu własnego, Znów wbrew tezie, bo Jan Karol sprawcą zwycięstwa kircholmskiego. Postawię tezę odwrotną: Król Polski jeśli nie był idiotą, – Przy wielkości Polski mus podejrzewać część o to; Przez wpływ kto magnatem, bo był w łaskach jego; Skoro mógł, więc często używał do ratunku państwa swego. Przecież, niektórzy z ich potomków to były czarne owce, Przecież, to przez ich ambicję…; to przez, że każdy robił co chce… Cóż z takim zrobić? Gdy cecha zbawienna, ma ciemną stronę? W Polsce cóż prócz narzekań…? Gdzie indziej cudzym leczono tronem: I tak Francja wspierała na tron Polski elekcję Wielkiego Kondeusza, Co dzielny, ale od Regentki za Frondę dostał po uszach, Potem Ludwik wpadł, by jego ambicji dać „kopa w górę”, Bo: i Polska cny aliant i Ludwika nie podsiądzie królem… To się wprawdzie nie udało, ale w panien francuskich chmara Na Warszawę wpływała, gdy wnuk Hiszpanii tronem się parał. [2] I chmara książąt niemieckich trony Europy obsiadła, Nie tylko w dłoń Habsburgów Niderlandy i Hiszpania  [3] wpadła, Lecz i Florencja, [4] a nawet dalekie Cesarstwo Meksyku, [5] A Polska? – wprost nie wpadła w skutek pod Byczyną uniku. [6] Anglia w Welfów z Hanoweru i krewnych do dziś tkwi rękach. Zaś Rumunia przed rodem Hohenzollern-Sigmaringen [7]klękła. Bułgaria Battenbergów i Koburgów, Rosja Holstein-Gottorf. I tak dalej. Czy Polsce droga to obca? Błąd, albo nie błąd! Osiedli Jagiellonowie dwakroć na Węgrzech, raz w Czechach, Lecz oni Litwini z matek na Holszanach i Rakusach. Jakub Ludwik Sobieski siadł na Oławie [8] pośród księstw Śląska, Lecz matka francuska, a księstwo w wianie szczęśliwie dostał. Zaś Wazów były księstwa Nyskie [9] i Opawsko-Raciborskie, [10] Lecz pochodzenie ich wszystkich szwedzkie, po matce też nie polskie. Był ciąg prób dymitriadzkich związanych z Maryną z Mniszchów, Nawet wzięcie Moskwy  po Kłuszynie… Wszystko bez dłuższych zysków. Pod koniec Rzeczypospolitej przejściowo  Maurycy Beniowski Miał zostać obwołany „wielkim królem” Madagaskaru. Wnioski? Gdybyż późne stronnictwa posadziły ambicje na trony Obce, skąd Polskę wsparły, czyż jej finis mógłby być spełniony? Przykład: Berlin już był przez wojska carycy Elżbiety wzięty, Gdy „nagle” „Cud Domu Brandenburskiego” [11] i żołnierz cofnięty…   PRZYPISY [1] Nie jest to cytat konkretny, tj. ze źródła i osoby, ale sprowadzenie wszystkich zarzutów tego rodzaju do jednej linijki wiersza. [2] Nie udało się Ludwikowi XIV obsadzić tronu w Polski królem z Francji, choć 2 razy udało się królową z Francji, a mimo to tendencja do eksportu książąt własnych na obce trony jest aż nadto jasna, choćby po objęciu tronu Hiszpanii przez wnuka Ludwika XIV, ledwie 17-letniego w roku 1700 Filipa (1683-1746), księcia Andegawenii, który był  drugim synem Ludwika, Wielkiego Delfina (1661-1711), następcy niedoszłego do tronu Francji, najstarszego syna króla Ludwika XIV. [3] W Hiszpanii 1516-1700, ale w związanym z nim Neapolem 1516-1707, an następnie 1713 do 1734/1738, po czym zastąpili ich wcale nie rodzimi królowie, ale Burbonowie. [4] Po wygaśnięciu dynastii Medyceuszy w latach 1737-1801, z przerwą na Napoleona i następnie znów w latach: 1814-1860. [5] Maksymilian I, właśc. Ferdinand Maximilian Joseph Maria von Österreich, hiszp. Maximiliano I de México, Fernando Maximiliano José de Habsburgo-Lorena (1832-1867) – arcyksiążę austriacki, brat Franciszka Józefa I: – wicekról lombardzko-wenecki w latach 1857–1859, – cesarz meksykański w latach 1864–1867. [6] Polska nie wpadła wprost w Habsburgów ręce męskie, bo w żeńskie owszem – królowych Rakuszanek (tj. Austriaczek) mieliśmy mnóstwo. A w męskie też nie licząc rozbiorów i Królestwa Galicji i Lodomerii, które nie było niczym innym jak częścią Polski, której nie ośmielono się wymienić z nazwy tylko pod naciskiem pozostałych zaborców. Polska wprost nie wpadła, ale nie z braku zainteresowania Habsburgów! Przeciwnie to zainteresowanie było i miało (można to tak podsumować) charakter zarówno obsesyjny jak i dziedziczny, począwszy od Wilhelma Habsburga, tego związanego z królem Jadwigą Andegaweńską a na pretendujących Habsburgach Żywieckich w początkach II RP skończywszy, – albo i nie skończywszy, może warto by zapytać którego arcyksięcia: „Czy Wasza Miłość nie zechciałby zasiąść w Warszawie?” Albowiem arcyksiążę Ferdinand Zvonimir Habsburg-Lothringen (1997-) wyrażał zainteresowanie na razie nieistniejącym z racji republikańskiego prezydenta tronem w Pradze, vide: „Ferdinand na Hrad!”. [7] Książęta Hohenzollern-Sigmaringen panowali w Rumunii w latach 1866-1947. [8] Jakub Ludwik Sobieski, książę oławski w latach 1691-1737, (z przerwą 1719-1722) wszedł w posiadanie Księstwa Oławskiego, przez ożenek z księżniczką neuburską Jadwigą Elżbietą Amalią, córką palatyna Renu, Filipa Wilhelma, a zarazem z siostrą biskupa wrocławskiego Franciszka Ludwika i tym samym ze szwagierką cesarza Leopolda I. Wspomniana przerwa wynikła z odebrania mu księstwa przez Cesarza Karola IV w roku 1719 w związku z zgodę na ślub córki Marii Klementyny Sobieskiej z Jakubem Franciszkiem Stuartem, ale w roku 1722 wystarał się o zwrot. Prócz tego Jakub Ludwik Sobieski (i dlań jego ojciec Jan III Sobieski) starał się o inny tron w 1684: Siedmiogrodu, w 1686, 1687, 1691 Mołdawii. [9] Księstwo Nyskie było związane personalnie z biskupstwem wrocławskim, a biskupem wrocławskim, zatem i księciem nyskim był Karol Ferdynand Waza w latach 1625−1655. [10] Księstwa Opolsko-Raciborskie zostały zastawione na 50 lat w 1645 Władysławowi IV Wazie (książę Opolsko-Raciborski 1645-1648), z tytułu posagów żon Zygmunta III Wazy. Potem przejściowo Jan Kazimierz Waza (1848-1849); po nim jego brat biskup wrocławski Karol Ferdynand Waza (1849-1655), później Ludwika Maria Gonzaga w latach 1655-1666, której cesarz Leopold I odebrał jej księstwo przed czasem w związku z zamiarem przekazania go konkurencyjnej dynastii, bo w ręce Henri Julesa de Bourbona, (syna Wielkiego Kondeusza), a to z kolei w związku z planami jego elekcji na tron Polski. [11] „Cud Domu Brandenburskiego” – „Mirakel des Hauses Brandenburg”, bo tak to nazywał Fryderyk II. „Nagle” w cudzysłowie, bo nic tu nie było nagle, gdyż wszyściutko tu było dyskretnie ale dobrze zaplanowane: Caryca Elżbieta Piotrowna zmarła a carem został Piotr III Romanow, to znaczy, jaki tam znowu Piotr? i jaki Romanow? Nie Romanow tylko Karl Peter Ulrich von Schleswig-Holstein-Gottorf ożeniony z księżniczką Sophie Auguste Friederike von Anhalt-Zerbst, zwaną Katharina die Große (Hure).   Ilustracje monarchicznych „towarów” eksportowych: Hyacinthe Rigaud (1659-1743)  w„Portrait de Philippe V, roi d'Espagne” („Portret Filipa V, Król Hiszpanii”), 1700 . Franz Xaver Winterhalter (1805-1873)  „Porträt von Maximilian I. von Mexiko (1832-1867)” („Portret Maksymiliana I Meksykańskiego (1832-1867)”), 1864.

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @Robert Witold Gorzkowski No cóż... Patrialchalny model społeczny, mocne umocowanie w Kościele, bieda... Ale też taka refleksja, że być może za sto lat ktoś się pochyli nad późnym kapitalizmem i też zapłacze nad losem prekariatu.
    • @Justynaa , krytykowanie konsumpcjonizmu to ważna sprawa. A ten konsumpcjonizm to czasami też wynika z wewnętrznej pustki w człowieku. Kiedy człowiekowi brakuje ważnych celów w życiu, to może być tak, że będzie się starał ukoić to nieprzyjemne uczucie związane z pustką przez kupowanie niepotrzebnych rzeczy. Warto na koniec dodać, że Pan Jezus przyszedł i przychodzi na ten świat, właśnie dlatego, że ten świat jest taki niedoskonały. 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...