Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Kasia Q.

Użytkownicy
  • Postów

    18
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Kasia Q.

  1. No już się bałam, że mi nie wyszło. Nie wiedziałam co dziewczynom odpowiedzieć, bo przecież nie po to pisałam ten tekst żeby potem wyjaśniać jego sens. Cieszę się zatem bardzo, ze jednak znależli się Czytelnicy :), których udało mi się pobudzić do myślenia i własnej interpretacji :) Ja osobiscie bardzo lubię takie teksty, w których coś pozostaje niedopowiedziane, które po przeczytaniu pozostawiają lekkie uczucie niedosytu. I takie teksty chciałabym pisać. Edwardzie - ponieważ u mnie trudno o tekst, z którego byłabym zadowolona a prosisz o jeszcze - odsyłam do archiwum. Coś się tam znajdzie :)
  2. Siedziała na ławce na środku rozgrzanego słońcem placu w małym portowym miasteczku na jednej ze śródziemnomorskich wysp. Był środek sierpnia i upalne przedpołudnie. Okiennice w domach otaczających plac, jak i w całym miasteczku były szczelnie pozamykane. Na sąsiedniej ławce dopiero zaczynali się zbierać staruszkowie, którzy siedzieli tam później zapewne aż do obiadu. Czasem przez plac w kierunku plaży podążali ludzie odziani tylko w stroje kąpielowe. Miasteczko sprawiało wrażenie rozleniwionego, wręcz śpiącego. Pisała pocztówkę, którą kupiła kilkanaście minut wcześniej w sklepiku z pamiątkami. Wydało jej się trochę zabawne, że w miejscowości bynajmniej nie turystycznej znajduje się sklepik z pamiątkami. Długo oglądała kartki zanim wybrała tę jedną. Wszystkie, pełne malutkich zdjęć nic niemówiących budynków i pomników, wydawały jej się zwykłe. Inne, na których błyszczał kolorowy napis były zbyt krzykliwe. Szukała czegoś delikatnego, romantycznego, może nawet smutnego. Wreszcie znalazła. Biały kartonik, na środku niewielki rysunek: jakby narysowany kredkami, kolorowy plan wyspy na granatowym tle. Na odwrocie napisała dwa zdania. Literki wydały jej się trochę krzywe. Jeszcze adres. Przykleiła znaczek. Szybko rozejrzała się po placu w poszukiwaniu skrzynki na listy. Jest. Przebiegła przez ulicę nie patrząc na samochody i wrzuciła kartkę do skrzynki. Spacerował po mieście sam. Reszta załogi spała jeszcze lub dokonywała porannej toalety. Specjalnie wstał wcześniej żeby trochę się przejść, przyjrzeć raz jeszcze z bliska miastu. Była druga połowa września. Stary poradziecki port nie grzeszył urodą. Miasto też wyglądało jakby zaraz miało rozsypać się w pył a mimo to pełne było życia. Gwar rozmów, hałasujące dzieci, szczekające psy i zardzewiałe samochody. Wszedł do pierwszego sklepu z gazetami, jaki spotkał. Nagle przyszło mu do głowy, żeby wysłać pocztówki. Znajomi już to zrobili. Szybko i zdecydowanie wybrał kilka najładniejszych. Biały kartonik, a na nim duży, kolorowy rysunek pozostawiający tylko niewielką ramkę dookoła. Trochę impresjonistyczny widok jakiejś zwykłej, ale słonecznej uliczki. Zieleń drzew i czerwień dachu. Na odwrocie zapisał całą przeznaczoną na to przestrzeń. Jeszcze adres i znaczek. Wrzucił do skrzynki pod urzędem miejskim. Dziękuję za kartkę. Ma prześliczny znaczek. Nie sądziłam, że podpiszesz się w ten sposób. Jak zobaczyłam ją w skrzynce wiedziałam, że to od Ciebie. Ucieszyłam się bardzo, bo w ogóle się jej nie spodziewałam. Teraz stoi na moim biurku. Kartka? Jaka kartka? Dostałem od Ciebie kartkę? Nie wiem, może przyszła jak mnie nie było, może zapomnieli mi przekazać… A może dostałem, może wsadziłem do pudełka z innymi kartkami… Nie pamiętam. Będę musiał poszukać.
  3. Nadal ciekawie i przyjemnie się czyta. Może mogłabyś dłuższe te części pisać, hmm? ;) Pozdrawiam cieplutko :) K.
  4. A mi się bardzo podoba. Nie zauważyłam tu smutku a raczej napięcie. Cięzko mi jeszcze powiedzieć coś o fabule bo wątki dopiero się rozwijają ale klimat jest ok. Ciągle dobrze się czyta :) Bardzo mi się podobało porównanie przesłuchania do jedzenia. Udane. Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy :) K.
  5. Chyba będzie jakiś ciąg dalszy, co? Mam nadzieje, ze tak bo historia zaciekawia. Jak dla mnie to bardzo ładnie, sprawnie i lekko napisane. Postaci wyrażnie zarysowane. Jednym słowem dobrze sie czyta :) Tylko jedna wskazówka. Techniczna. Dialogi owszem od myślnika i z dużej litery. Jakos tak lepiej wtedy wyglądają ;)
  6. Ja też sie przyznaje :) Wyjeżdżam zaraz po sesji na całe 3 miesiące. W zeszłym roku był Londyn (choć nie zupełnie zarobkowo) tym razem Sycylia. Będę pracować i wygrzewać sie na słoneczku na zmianę :) Mam nadzieję, że wszystko wypali i będzie ok. Najbardziej licze na jakieś podciągnięcie języka bo znam tylko podstawy. Tylko strasznie będę tęsknić... :( I wszystkim wyjeżdżającym: powodzenia :)
  7. W Bielsku cieplutko, w góry ciągnie i nowe rondo na Hulance mamy... :) :) Czytam Cię, czytam.... zaczynam od tego co polecają inni :) Czytałam 21.37 i (swoją drogą podobało mi się) widocznie znalazłeś jakieś uzasadnienie, ze poprawiłeś, ale teraz jakoś sztucznie brzmi - ja bym została przy "Bielskiem" - wydaje mi się, że oba człony odmieniają się niezależnie :) Wracam do czytania, pozdrawiam :)
  8. Hmm... Fajne, wciągnęło mnie od początku, ciekawe i jakieś takie bardzo realne... w sensie, że zachowanie wiesniaków wydało mi się jakieś takie typowe dla gatunku ludzkiego. Natomiast druga połowa mnie rozczarowała - może dlatego, że nie przepadam za s-f - spodziewałam sie czegoś innego. Ale może nie powinnam tak osobiście do tego podchodzić... Ogólnie fajny tekst, a pierwsza połowa nawet bardzo :) :)
  9. Prosz, prosze :) Coś kiedyś Asher zapowiadał, że jakąś akcję umieści na Wyspie, a tu sam siebie umieścił. Powodzenia :) Wracam po przerwie i zaległości w czytaniu mam wielkie, ale nadrobie i Ciebie też sobie poczytam to moze wtedy coś wybiore :)
  10. Bardzo przyjemny tekst :) Widoczki odmalowane bardzo sugestywnie aczkolwiek dla mnie takie różowo-złote zachody słońca kiczowate są (ale moze tak miało być?). Historyjka smutna choć optymizm i naiwność bohaterki (może tylko pozorna) sprawiają, że ten tekst jest jakiś taki lekki i ciepły i nie zostawia uczucia przygnębienia. Spostrzeżenie całkiem ciekawe, można się zastanawiać czy pan w marynarce rzeczywiście ma racje... Co do błędów to bardzo niewiele, czasem rozdzieliłabym jakieś zdanie na dwa - ale nie mi o tym decydować. Ogólnie po tych paru krwawych tekstach, które tu dziś przeczytałam ten bardzo mi sie podoba :) Kasia
  11. Oj... nie wysilacie się panowie...
  12. Może ich właśnie w cudzysłów wsadzę, bo to cytat był :) Marcholt, a nie mógłbyś się do czegoś więcej przyczepić?
  13. Dobra, wybaczam ;) i nie doniosę ;)
  14. Przy 11 Listopada jest co najwyzej Klimczok a "listopadówka" to pewnie Listopadowa. Dwójke od czwórki oddziela cała ulica, a nie mur. Ale to takie tam... Zapraszam do Bielska :) Mam maila ;)
  15. Freney - przyjmuję wyzwanie ;) Przykro mi, ale tym razem nie mogę napisać, że śliczne i wzruszające. Smutna historia niespełnionej miłosci. No cóż. Żeby była wzruszająca musi być dobrze opowiedziana. Tak żebym się naprawdę przejęła losem bohaterów, żebym poczuła to co oni. Ta historia jest za bardzo rozwleczona i niespójna. Rozumiem, ze autorka chciała opisać jak najdokładniej wszystkie sprzeczne uczucia. Rozumiem słowa "jakoś" i "jednoczesnie" bo tak to z uczuciami już jest. Ale nie mogę się zgodzić, że jest to historia napisana poprawnie. Nie chodzi mi o drobne błędy, ale o ogólny odbiór. Stylistycznie mi się nie podoba, przeszkadza mi chociażby zbyt często powtarzane słowo "jednak". Historia sama w sobie nie jest nudna, jest tylko słabo opowiedziana. Swoją drogą to też mam gdzieś historię pewnej znajomości, też o Niej i o Nim niestety, w sumie nie skończoną ale za to krótszą. Co Wy na to? Opublikować?
  16. Ciekawe czego to dzieci nie doświadczają w wieku lat dwunastu :) Parę miejsc brzmi znajomo. Fajnie sie czyta gdy za nazwą ulicy stoi jej prawdziwy obraz, ale z niektórymi (ulicami) to coś pomieszałeś. Ciekawe co na to rada miasta ;)
  17. Pamiętam, że od początku nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że on by tam pasował, że odnalazłby się tam szybciej niż ja, że dla niego wszystko byłoby naturalne i łatwe. Ja czułam się obco. Na wszystko patrzyłam szeroko otwartymi oczyma, ciągle wszystko porównywałam do tego, co mi znane. Chwytałam wszystko zachłannie jak duszący się człowiek powietrze. Dopiero teraz uświadamiam sobie, co wtedy czułam. Nie myślałam tylko czułam, bo to było jakieś takie nieświadome, gdzieś w środku mnie. Czułam, że mi się nie podoba, choć nigdy tego nie wyrażałam. Patrzyłam na wszystko z niepohamowaną ciekawością, chęcią poznania, ale i … nie, nie z obrzydzeniem, tylko poczuciem, że to wszystko jest gorsze. Myślę, że gdybym musiała zostać tam na zawsze zrodziłoby to we mnie wściekłość i chęć ucieczki. Nie zbierałam tych wszystkich wrażeń w całość. One były jak pojedyncze zdjęcia rozsypane po podłodze. Dlatego bardzo się zdziwiłam któregoś dnia, gdy postanowiłam je pozbierać i nagle okazało się, że jest wiele rzeczy, które mi się podobają. Co dziwniejsze było ich więcej niż tych, które budziły mój sprzeciw z powodu swojej (z mojego punktu widzenia) absurdalności czy po prostu inności. Niektóre rzeczy wzbudzały mój zachwyt. Pamiętam jak kiedyś wysiadłam z Jubilee line na Westminster i oczom moim ukazał się widok przypominający scenografię ze Star Trek czy Babilon 5. Istna stacja kosmiczna cztery piętra pod ziemią. Po małych, starych i wykafelkowanych stacjach metra ta ogromna przestrzeń, surowy beton i ciepłożółte oświetlenie nowoczesności naprawdę zrobiły na mnie wrażenie. Do tego stopnia, że zjechałam ruchomymi schodami z powrotem na dół żeby jeszcze raz wszystko obejrzeć i lepiej zapamiętać. Potem wracałam tam jeszcze parę razy, ale najbardziej niesamowite wydało mi się to po wizycie na stacji Kilburn Park, gdzie nie krzyżują się już żadne linie i gdzie z pociągu wysiadają najwyżej dwie osoby. Pustka i cisza tak odwrotna do tego, co dzieje się na Oxford Circus. To jest zawsze takie uczucie we mnie, że odchodząc ciągle się odwracam za siebie żeby jeszcze raz na to spojrzeć i jak zahipnotyzowana powtarzam „niesamowite”. Starałam się właśnie jak najwięcej zobaczyć, ale na pewno jako ktoś z zewnątrz kto jest tylko na chwilę nie mogłam zobaczyć tego wszystkiego co jest pod spodem. Widziałam może tylko trochę więcej niż przeciętny turysta. Nigdy nie przyznam, że tam jest lepiej czy gorzej. Jest inaczej i mi się nie podobało, choć starałam się tą niechęć ukrywać nawet przed sobą. Odliczałam dni do powrotu, a jednak któregoś dnia ze zdumieniem stwierdziłam, że zaczynam się przyzwyczajać, że jednak mogłabym tam żyć a więc nie jest to takie nierealne jak wydawało mi się na początku. On natomiast przyzwyczaiłby się zdecydowanie szybciej. Wsiąkłby i stał się częścią tego świata, w którym ja mimo wszystko czułam się obco. To właśnie od metra się zaczęło. Za każdym razem zjeżdżając ruchomymi schodami, stojąc po prawej stronie oczyma wyobraźni widziałam jak on zbiega po lewej. Nie żeby mu się gdzieś spieszyło. On wtopiłby się w tłum, byłby jednym z 15 milionów mieszkańców tego miasta. Ja byłam obserwatorem, kimś obcym, chociaż nikt inny nie miał o tym pojęcia. Kiedyś zatrzymałam się na ulicy przed wystawą jakiejś księgarni. Podeszli do mnie dwaj szesnastolatkowie i bezbłędnie zapytali gdzie tu jest jakaś kafejka internetowa. Mogłam tylko z żalem odpowiedzieć, że nie wiem, ale sprawiło mi to pewną satysfakcję, że mogę być uważana za tubylca. Obcym byłam tylko w moich własnych oczach a jednak nie umiałam się uwolnić od tej myśli. Zresztą myśl ta była zgodna z prawdą, więc może po prostu nie umiałam udawać, że jestem u siebie. Nie było dnia żebym o nim nie myślała. Codziennie robiąc zakupy w Safeway`u wyobrażałam sobie, co wrzuca do koszyka. Pewnie byłby trochę zagubiony z powodu słabej znajomości języka, ale machnąłby na to ręką. Metro, sposób przechodzenia przez ulicę – szybko połapałby wszystkie mechanizmy. Ja długo podchodziłam niepewnie do krawężnika i cierpliwie czekałam na zielone światło. Za to widziałam nieraz jak on z całą pewnością siebie wpycha się do przepełnionego pociągu albo jak biegnie za nim, chociaż drzwi już się zamykają. Ja wolałam poczekać, przecież nigdzie się nie spieszę. On nigdy nie tracił ani chwili. On bardziej otwarty i odważny szybciej zawarłby jakieś znajomości. Ja wszystkie okazje poznania ludzi marnowałam. Ile razy ktoś mnie zaczepił na ulicy niemal automatycznie odpowiadałam „nie, dzięki”. Przeklęty odruch obronny. Pierwszy raz zobaczyłam go w Hyde Parku. Stałam na skrzyżowaniu pod Wellington Arch a obok mnie dwóch młodych ludzi na rowerach. Jeden miał blond dredy, drugi lekko rozczochrany, obaj w tenisówkach i kolorowych t-shirtach. Złapałam tylko strzęp rozmowy. W ogóle się nie zdziwiłam, że rozmawiali po polsku. To często spotykane. To na tym skrzyżowaniu spisały jednego z nich pały. Nie wiem za co. Pomyślałam wtedy właśnie, że on by tam pasował, że pewnie zagadałby tych dwóch, że też jeździłby na rowerze, że czułby się tam jak u siebie. Światło zmieniło się na zielone, chłopaki pojechali a ja udałam się do Hyde Parku. Jakieś dwie minuty później zobaczyłam tych dwóch rozmawiających z nim przy jednej z ławek. Aż przetarłam oczy ze zdumienia. Od tamtej pory spędzaliśmy dużo czasu razem. Włóczyliśmy się po mieście, spędzaliśmy godziny w National Gallery albo bezmyślnie jeździliśmy w kółko dwupiętrowym autobusem. Jedliśmy lunch na trawniku w parku, obserwowaliśmy ludzi na Trafalgarze albo kolorowe reklamy na Piccadilly Circus. Ja go ciągnęłam po księgarniach, on się uparł żeby zobaczyć karnawał na Notting Hill. Było mi z nim lepiej, nie czułam się sama. Pokazywał mi miasto jakby się w nim urodził. Wiedział wszystko. Zdarzało się, że spędzaliśmy razem noc. Budziłam się wtedy z uśmiechem i z żalem, że trzeba już wstawać. Bardzo rzadko docierało do mnie, że to wszystko jest nieprawdą, że to tylko moja wyobraźnia. Wtedy obiecywałam sobie, że po powrocie zadzwonię do niego. Ale potem znowu się spotykaliśmy i zapominałam. Przecież był. Kiedyś siedliśmy na ławce na ulicy. Nie rozmawialiśmy dużo. On zajęty był szukaniem czegoś na mapie, ja postanowiłam się nie wtrącać. Było mi lżej, kiedy ktoś inny był za mnie odpowiedzialny. Obok siedział młody mężczyzna, lat dwadzieścia parę, trzydniowy zarost, sprane dżinsy. Rozmawiał po angielsku z dwoma starszymi hindusami w wielkich bordowych fartuchach zapewne z pobliskiej restauracji. Kiedy odeszli młody zapytał nas po polsku czy szukamy pracy. Już chciałam zaprzeczyć, ale on szybko podjął rozmowę. Z czysto socjologicznej ciekawości. Pogadali kilka minut i poszliśmy dalej. Tak samo nagle jak go zobaczyłam wtedy w Hyde Parku tak samo nagle kiedyś znikł. Nie, nie znikł. Po prostu się nie pojawił. Umówiliśmy się jak zawsze o 10:15 na stacji Green Park, gdzie krzyżowały się nasze linie metra: moja Victoria i jego Piccadilly. Czekałam 15 minut, godzinę, dwie. Wreszcie nabrałam przekonania, że to jednak był tylko mój wymysł. On był zupełnie gdzie indziej i wcale się tu nie spotkaliśmy. Nie mogliśmy się spotkać. Usiłowałam o tym zapomnieć przynajmniej do chwili, kiedy się spotkamy naprawdę, opowiem mu o tym i będziemy się z tego śmiać. Trzy dni po powrocie do domu zadzwoniłam do niego. I dowiedziałam się, że on od trzech miesięcy jest w Londynie.
  18. Śliczne. Bardzo wzruszające. Absolutnie mi te wyliczenia nie przeszkadzają. One własnie nadają specyficzny klimat temu opowiadaniu. Taki, że łatwo się utożsamić z bohaterką i zrozumieć te jej wszystkie uczucia. A o co z tą nieokreślonoścdią Marcholtowi chodzi to ja nie wiem. Mi sie podoba, ale pewnie dlatego, że jestem kobietą to i łatwiej mi zrozumieć ;) Zakończenie też bardzo mi się podoba. Jak chodzi o techniczne sprawy to nie rozumiem tylko tych przerzutni. Naprawdę śliczne :)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...