Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Twartkim nie miętkim, Macieju, Macieju, gdzie Cię nie było, jak byłeś gdzie indziej? Ameryka? Czyżby Ameryka? Jeśli tak, to dzieło rozumiem ;P

swoją drogą to dość fajna forma sztuki, klikasz, spodziewając się czegoś, a dostajesz żart.

popatrz tu (to też fajna formy):

www.mirandajuly.com/art

zdrówko

Opublikowano

o jesssu, Maciek; zmieniam zdanie - podoba się!!! - chociaż czerstwo wyszło:P sam wiesz, że proste jak proca - no ale popatrz działa - filozofię domontowują do prostego pierdnięcia; chyba potrafisz przyrżnąć ;) muszę spawdzić (na odległość) draską, bo się nie znam na takiej poesi :))
pozdr.
kaśka

Opublikowano

Ten wiersz, który jest jednym (całością) z tytułem [jak mało jeszcze kiedy (a szkoda, że tak rzadko) bywa] i swego rodzaju, tyle zabawą słowną, co niepoślednią wypowiedzią, według mnie ma odpowiednik (nie mówię że ścisły i nie mówię, że luźny, ale mówię że zauważalny, niemalże naturalny) w utworze, a bardziej nawet w samym tytule wiersza „ja(ł)*(j)*owy Poniedziałek”, który na BEZ LIMITU zamieścił Dyziek ka. I nie chodzi tu wcale o jakieś podobieństwo konstrukcyjno-formalne, bo oba utwory są zbudowane na swój wyraźny sposób, a tym bardziej nie chodzi o to, że są to żartobliwo-satyrycznie utwory, bo to jest oczywiste. Tylko chodzi o to, że to są, tyle porównania, co odmiany (rodzaje) szarady literackiej, po prostu niby zagadki (takie oczywiste nieoczywistości). Ale problem jest właśnie w tym, że nie odpowiedź się liczy (ni żadna odkryta tajemnica), a tak czy inaczej zadane pytanie. Dlaczego zatem zadajemy sobie pytania (ale wcale nie są to retoryczne pytania) na które my i wszyscy inni, dobrze znają odpowiedzi, jeżeli wręcz to nie są pytania z tezą? Widocznie dlatego, żeby epatować, ale tak epatować (czymś dobrym, czy czymś zasobnym) żeby się przy tym nie mądrzyć, a (prędzej żeby) wykazać się i to tyle kunsztem (literackim), co niby niczym ważnym (wielkim). Czyli, żeby nie być nachalnym, a być dostrzeżonym i docenionym. Może nawet, żeby nie być pierwszym, ale być pierwszorzędnym. Itp., itd., nie ma wyjątków, niektórzy tylko to robią lepiej, a niektórzy gorzej. Twórczość zatem sprowadza się do ukazania i okazania (się i czegoś), ale jakiego to (dziwnego i ważnego) ukazania i okazania!? Takiego, że oczy bolą (chociaż jest wyraźnie napisane) i w głowie się przewraca (chociaż człowiek jeszcze nie zwariował). Rzecz więc w tym jak, a nie co (pokazujemy)!. Można chyba rzec, że na szczęście tych (jednych i drugich – poetów i krytyków), którzy są w stanie oddzielić ziarno od plew. Nie ujmując nic tym, którzy sami nie piszą, a czytają, bo najlepszą oceną twórczości jest jej poczytność /można mylić z poczytalnością/, jeżeli tylko czytelnicy sprawiedliwy (nie mówię, że równy, ale mówię, że jeśli choć w miarę /elementarnej uczciwości/ wolny) mają wybór.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Biedronki są gorzkie w smaku, wiem próbowałam z Cejrowskim ;)
Plus twardy jak orzech ;P
Maciek gdzie byłeś jak Cię nie było ?


ciągle w rozjazdach, rzadko bywam)-:
pozdrawiam

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena nie wiem czy autor sobie życzy? tym podchwytliwym pytaniem o słów kilka, wyjaśniam że doceniam myśl i zaangażowanie, lecz ocena może pomniejszyć ten wkład, prawem wyboru "życzę sobie to i tamto" byłoby Ok. dla wszystkich?  
    • Polityk wdziera się do przychodni NFZ jak tornado w złotej marynarce, jak kapsułka witamin z huraganem w środku. Drzwi skrzypią jak stare respiratory na kredycie. Kolejka pacjentów cofa się w popłochu – czują, że zaraz zniknie im nie tylko limit refundacji, ale i resztki nadziei. Rejestracja mdleje, bo wszystkie miejsca są już „tylko prywatnie”. Krzesła jęczą i próbują schować się pod podłogą. Termometr robi fikołek i udaje martwego. Plakaty o zdrowiu rwą się same – wiedzą, że zdrowie to luksus. Lewatywa rzuca się pod nogi pielęgniarki, błagając o ratunek przed uzyciem politycznym. Polityk siada. Fotel pęka jak budżet po wyborach, jak złamana obietnicą wyborcza. Kroplówki skaczą jak kibice na stadionie – każda kropla to podatek, każdy worek – dotacja dla kolegi z partii. Pacjenci   chowają się pod stołami. Stoliki robią salta. Gabinet drży jak cały system ochrony zdrowia. Lekarz blady jak recepta bez refundacji. Stetoskop na jego szyi dygocze jak bankomat przy pensji minimalnej. Biurko ginie pod brzuchem polityka – Zeppelin absurdu unoszony na naszych składkach. Oczy – dwa rentgeny pychy. Oddech – inhalator z piekła, co dmucha na półki z lekami. Syropy bulgoczą jak marszałek sejmu w amoku. – Co panu dolega? – pyta lekarz drżącym głosem. Polityk śmieje się jak rezonans magnetyczny na dopalaczach, śmiech rozdziera gabinet na części pierwsze. – Wszystko mnie boli, doktorze! Plecy od noszenia władzy, ręce od brania kopert, żołądek od darmowych bankietów, nogi od omijania kolejek do specjalistów… A sumienie? – tu wybucha rechotem – Nie pamiętam, gdzie je zgubiłem! Lekarz nie cofał się, nie drżał. Patrzył na polityka w absolutnej, nienaturalnej ciszy. Na jego policzku, tuż pod okiem, pojawiła się linia – pojedyncza, lśniąca kropla, która sunęła wolno w dół. Nie była słona. Była lepka jak zaschnięty tusz, gorzka jak brak refundacji. Ciśnieniomierz na biurku zaczął dziwnie syczeć, jakby łapał ostatni oddech tuż przed krzykiem. Wtedy eksplodował. Skala kończyła się na słowie „EGO”. Rentgen pokazuje wnętrze: katastrofalnie rozdęte ego za publiczne miliardy. Widać przerzuty władzy na wszystkie organy, metastazy stanowisk w każdej tkance, a w sercu – pustą salę sejmową. W środku wakacje na Krecie, darmowe kotlety, kilometrówki, premie, premie, premie. Dookoła – zadłużone szpitale, pacjenci czekający latami na operacje. Długopis lekarza wybucha w dłoni. Tusz wsiąka w sufit i układa napis: „Naród zapłaci”. Szafka na leki płonie ze wstydu. Pielęgniarka mdleje, rejestratorka śpiewa hymn w omdleniu. Kroplówki robią falę. Pacjenci salutują jak w Sejmie. Polityk wspina się na wagę i czyni z niej tron. Ze stetoskopu – berło. Z kart pacjenta – nową ewangelię o sobie. Każdy kilogram jego ciała to nasze podatki. Każdy oddech – kredyt wzięty w naszym imieniu. Każde mrugnięcie – nowa ustawa na jego korzyść. Wstaje i woła: – Tu nie ma przychodni! To moje żarowisko! A wy wszyscy jesteście moimi sponsorami! Pacjenci uciekają przez okna. Stoliki robią fikołki. Strzykawki latają jak ptaki apokalipsy. Lekarz chowa się w szafce, która rozpada się z hańby. Na podłodze rozsypane tabletki i recepty układają się w napis: „Tu był Polityk. I już nikt… nigdy nie wyzdrowieje.” Ostatnia tabletka toczy się po podłodze, zatrzymuje w kałuży krwi i wykwita na niej napis: „REFUNDACJA = 0 zł”.      
    • @aniat. namiętność spadła wraz z żółtym liściem z pierwszym kasztanem uleciał sen wspomnienia z jeżem czmychnęły szybko wiem :))
    • nie chroń myśli od świtu jasnego choć sen złudą czas zatrzymuje przeszłość ciąży i tłamsi twe ego kroplą rosy deszcz namalujesz?
    • @iwonaroma piękna metafora    dojrzewamy jak te kasztany bez kolców gładkości do piękna choć wdepczą to ulatamy by dalej swe życie wypełniać  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...