Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'fantastyka' .

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Wiersze debiutanckie
    • Wiersze gotowe
    • Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
  • Wiersze debiutanckie - inne
    • Fraszki i miniatury poetyckie
    • Limeryki
    • Palindromy
    • Satyra
    • Poezja śpiewana
    • Zabawy
  • Proza
    • Proza - opowiadania i nie tylko
    • Warsztat dla prozy
  • Konkursy
    • Konkursy literackie
  • Fora dyskusyjne
    • Hydepark
    • Forum dyskusyjne - ogólne
    • Forum dyskusyjne o poezja.org
  • Różne

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Znaleziono 15 wyników

  1. Nowy Ja Niniejszą relację spisuję jako przestrogę (choć ciężko mi określić, przed czym konkretnie) i usprawiedliwienie mojego zachowania, które niektórzy mogliby uznać za tchórzliwe. Jest to pierwszy i najważniejszy powód. To powiedziawszy, muszę również przyznać, że prawdopodobnie nie zrobiłbym tego, gdyby nie motywacja ze strony osób, do których w pierwszej kolejności skierowane jest to sprawozdanie. Osoby te twierdzą, iż taka aktywność, jako forma terapii, może pomóc uporać się z tym, co doprowadziło mnie do obecnego stanu. Bez zbędnych szczegółów, pozwólcie, że rozpocznę od momentu, który rozpoczął całą tę przeklętą historię. Byłem bardzo podekscytowany nadchodzącymi dniami1. Skorzystałem z uprzejmości mojego starszego kuzyna, pozwalając się podwieźć z rodzinnej wsi do pobliskiego miasteczka, gdzie złapałem pociąg do oddalonego o trzydzieści kilometrów celu mej podróży. Tam byłem już umówiony z właścicielem mieszkania, które zamierzałem wynająć. Miał to być prawdziwy początek mojego dorosłego życia. Wraz z rodzicami doszliśmy do konsensusu dotyczącego mojej najbliższej przyszłości – mieli oni ufundować mój pierwszy miesiąc życia w nowym miejscu, podczas którego moim zadaniem było znalezienie i objęcie stanowiska pracy. Z dyplomem ukończenia studiów prawniczych pierwszego stopnia nie powinno to być problemem. Wizja usamodzielnienia się wydawała mi się naprawdę ekscytująca. Dlatego też, przemierzając okoliczne wsie, śniłem na jawie o barwnej przyszłości. Wyobrażałem sobie nowych znajomych, którzy odwiedzają mnie w częściowo udekorowanym mieszkaniu (uważam, że taki stan lokalu ma pewnego rodzaju urok - promieniujący niezliczonymi możliwościami); widziałem codzienne, nowe wyzwania w pracy, z którymi bohatersko sobie radziłem; wreszcie – samotne, ale ciepłe wieczory, z książką w dłoni lub filmem w telewizorze. Samotne na początku, a potem… – kto wie? Marzenia nie tylko podnoszą na duchu, ale również przyspieszają upływ czasu. Tym sposobem, zanim się obejrzałem, już byłem u celu. Wysiadłem na dworcu i powolnie spacerując, ruszyłem w kierunku feralnego mieszkania usytuowanego w centrum miasta. Mogłem pojechać tramwajem, ale wolałem rozkoszować się widokiem ruchliwych ulic i wypełnionych kawiarni. Fascynował mnie kontrast pomiędzy światem rodzinnych stron i tym, w którym znalazłem się wtedy – światem metropolii. Po dłuższym spacerze dotarłem na miejsce. Dla pewności, jeszcze raz sprawdziłem adres – wszystko się zgadzało. Budynek wyglądał dość nietypowo. Był zbyt mały, aby nazwać go blokiem mieszkalnym, choć sprawiał wrażenie miniaturowej jego wersji. Zauważyłem dwa wejścia po przeciwnych stronach, otoczone niewielkim podwórkiem. Nie było na nich nic prócz pożółkłej trawy i rozpadającej się szopy. Wstąpiłem do pierwszej klatki. Skrzynki pocztowe informowały, że w środku znajdują się jedynie dwa mieszkania. Minąłem schody na piętro i podszedłem do jedynych drzwi na parterze. Widniała na nich cyfra jeden. Zapukałem. Drzwi otworzyły się natychmiastowo, jakby właściciel nie mógł się doczekać mojego przybycia. Przedstawił się jako Patches i uścisnął serdecznie moją dłoń. - Młodziutki jesteś. Przeprowadzka na studia, hę? - Do pracy. Studia już ukończyłem – uśmiechnąłem się lekko. - O! A nie wyglądasz. Mniejsza z tym, pewnie chcesz sobie obejrzeć mieszkanie. Pokażę ci co i jak – powiedział i wpuścił mnie do środka. Nie spodobało mi się jego zachowanie. Wyczułem fałszywą serdeczność, a jego słowa były zbyt spoufalające. Przestałem jednak o tym myśleć od razu, gdy spojrzałem na mieszkanie. Od wejścia prowadził krótki, jasny korytarz. Był spartańsko umeblowany. Niewielka komoda, nad nią lustro, w końcu lampa zwisająca u sufitu. Na jego lewej ścianie zauważyłem trzy wejścia. Najpierw do łazienki, potem kuchnia, a na końcu sypialnia. Weszliśmy do łazienki. Białe płytki. Umywalka, stara pralka i kabina prysznicowa. Ohydny, różowy dywanik. Łazienka jak łazienka. Przeszliśmy dalej, do kuchni. Niewielka kuchenka w rogu. Mały stół z dwoma krzesłami naprzeciwko wejścia. Kilka szafek i piecyk. Również bez szału. Wreszcie, sypialnia – miejsce, które potencjalnie będzie moją oazą, świątynią spokoju i schronem przed wszystkim i wszystkimi. Otworzyłem drzwi i ujrzałem kolejne szare pomieszczenie. Pojedyncze łóżko, biurko ze sklejki, brązowa szafa. Wszystko to otoczone poplamioną zielenią. No cóż, od czegoś trzeba zacząć. - Czy jest możliwość przemalowania ścian, przynajmniej w tym pokoju? – spytałem z nadzieją. - A co, nie podoba ci się? Taki ładny kolor, przecież zielony uspokaja. Jak pomieszkasz jakiś czas, to się zastanowimy. Wiesz, gdybym tak pozwalał każdemu lokatorowi przemalowywać ściany, to by nie zdążyli nawet dokończyć, a już by się kolejny wprowadzał – usprawiedliwiał się Patches. - Tak często się tu zmieniają lokatorzy? – spytałem podejrzliwie. - Czy ja wiem czy często – odpowiedział lekko speszony – tak często, jak wszędzie. - Rozumiem. No cóż, koszty już znam, więc zastanowię się i dam panu znać odnośnie decyzji wynajmu. - Nad czym się tu zastanawiać? Mieszkanie jak ta lala. A cena jaka dobra! Nigdzie pan nie znajdziesz lepszej oferty. Impertynencja nieciekawej osoby właściciela zaczęła działać mi na nerwy. Zawsze irytowały mnie takie narzucające się charaktery. Jednak, co do samej oferty miał rację. Cena była wyjątkowo atrakcyjna, więc lepszej nie znajdę. Mieszkanie co prawda, pozostawiało wiele do życzenia, ale w moich planach widniało ono jedynie jako okres przejściowy. Po krótkim czasie podjąłem więc najgorszą decyzję w moim życiu i zgodziłem się na wynajem. Niedługo potem rozpoczął się mój koszmar.
  2. dmnkgl

    Czarne serca

    ,,Czarne serca" Noc smolista, gęsta głusza, Wicher duje w drzew korony. Do zabawy raźno rusza Banda kpów rozochoconych. Chłepczą wódkę i rżną w karty Przy dębowym, starym stole. Czy to Moce? Czy to Czarty? Rechot zbirów ciszę kole. Rozpasani, nieumyci, Szczerzą zęby niczym wilcy. Co raz dwóch się za łby chwyci. To wariaci! To opilcy! Zaropiałe krwawe gały Przymrużone jakoś chytrze Pewnie by niepokój siały Gdyby ich nie topić w litrze. Przynależą do komtura Owych szelm o czarnych sercach. Oczy to Burego Szczura. A zabawa się rozkręca... By dać upust swoim chuciom Z miasta dziewki dwie sprawili. I jak się nie zdarza ludziom Do księżyca w trakcie wyli. Z żądzy dziewkom żyły spruli I na strzępy rozerwali. Na ból ludzki już nieczuli Sierścią się pokryli cali. Żer się urwał, a chcą więcej! Czas rozpocząć dzikie łowy! Trzeba sforze tej szczenięcej Silnej ręki, bystrej głowy. -Kocioł, sieczka i psi skowyt- -Cztery kły i dwa trzonowce- Bury Szczur jak meteoryt Pędzi wilki między owce. Wypadają z cieniów lasu. Szczur wskazuje palcem wioskę. Zgraja nie marnuje czasu- Gryzą wieś jak liszka gąskę. Co cennego- ograbili. Co marnego- w ich urynie. Co na nogach- to zgwałcili. Nikt się z rąk ich nie wywinie. Bury Szczur jest w swym żywiole Żłopie krew jak mleko matki. Parę chwil- po swojskim siole Nie ostało się ni chatki. Zemsta ludu będzie sroga- Bieży z wioski zbrojna czeladź. Płonie od pochodni droga. Czas jest cierpieć, czas umierać! Oto pieje kur czerwony Nad głowami dzikich stada. Tydzień później ksiądz z ambony Parafianom opowiada: "Dziatki moje, wiecie przecie Co się działo tuż za miedzą. Co się teraz o tym plecie... Mówią dużo- nic nie wiedzą! Mówią bowiem, że bestialstwo Przeciw bestiom jest wskazane. Przeciw chamom dobre chamstwo, Zło ma złem być zwyciężane. Słowa Pana nie są proste: Wroga kochać trzeba więcej Niźli ojca, matkę, siostrę! Od nich kochać go goręcej!" Szmer pociągnął ponad izbą Od ścian odbił i od serca. Dostrzegł kto, że między ciżbą Siedzi zbój, łotr i morderca? Jeden wymknął się obławie Jeden skrył się pośród tłumu. Zasiadł teraz w tylnej ławie. Jeden cichy w morzu szumu. Bury Szczur słyszał kazanie. Nie podnosił przy nim wzroku Choć już ból nie tętnił w ranie Jego umysł był w amoku. "Bedę dobry, będę prawy, Ja się zmienię. Ja się zmienię! Nie tknę muchy ani trawy! Niechaj przyjdzie odkupienie!" Jak pomyślał tak też zrobił. Zmienił imię na Boryna. U kowala pięć lat robił, Pojął żonę i miał syna. Często mu się jednak śniły Ta polana i stół stary Co byłyby go zgubiły Gdyby nie uniknął kary. Wybrał się tedy do głuszy. Wziął siekierę i jedzenie. Stół porąbał z furią burzy Bo go brało obrzydzenie. W Wiśle wody opłynęło Jeszcze trochę nim Boryna Zakończywszy swoje dzieło Był na trzeciej córki chrzcinach. Żył spokojnie, z każdym w zgodzie. Kochała go wioska cała, A borynowej zagrodzie Żadna inna się równała. Dzieci dobrze się chowały, Zwłaszcza córki. Mając wiosen Sześć matuli pomagały Mając wielki dar do krosen. Tylko syn przepędzał noce Na hulankach i swawoli. Nosił tedy z sobą procę I używał wedle woli. Przed swym ojcem wszystko skrywał Wiecznie kręcił mu, podpuszczał. W lesie często również bywał Na wyprawy sam się puszczał. W czasie jednej z swych wojaży Znalazł stary stół rozbity. Stół jak znalazł, jak się marzy, Do zagryzki i popity. Z kumpelkami znów stół zbili I nim przeszły dwie niedziele Znowu na polanie pili Dokazując przy tym śmiele. Boryna zerwał się z łoża W oknie grały rude blaski. Niechaj broni ręka Boża! Z izby córek słychać wrzaski! Struchlał, chwycił za siekierę Zobaczył brak drzwi do chaty, Ujrzał córek śnieżną cerę I czerwone na niej kwiaty. I zobaczył czarne ślepia Przymrużone od lubości. Poczuł że go mgła zaślepia I zarąbał nocnych gości. Wybiegł co żyw na podwórze Rąbał to co miało łapy. Rąbał małe, rąbał duże Rąbał jak na opał szczapy. I zarąbał bestii króla. I tak jest już na tym świecie Że gwałt gwałtowi matula- Stracił tak ostatnie dziecię. Gdy to ujrzał stracił czucie, Stracił władzę w swoich rękach. Krzyknął: "Zabijcie mnie ludzie! Zbyt jest ciężka ma udręka!" Żona nad nim się pochyla. Rzecze: "Głupcze, tyś jedyny Pośród tutaj ludzi tyla Mógł odpuścić wilkom winy. Żeby złamać koło gniewu Trzeba zmyć iluzję z powiek, Bo za skórą bestii zewu Jest nie wilk a drugi człowiek! Jeszcze czeka długa droga Nim skończymy naszą mękę. Wszystko teraz w rękach Boga." Po czym mu podała rękę.
  3. Belby zbudził się wczesnym wieczorem na obcych sobie przedmieściach, bo zeszłej nocy położył się do łóżka i łyknął pigułkę od łysego mentora. Spokojna burza oddalała się od miasta. Chmury, jaśniejsze i ciemniejsze, jeszcze bardziej przyspieszyły. Kotłowały się jak dwusmakowa krówka gotowana na wolnym ogniu. Wiatr rozszalał się, możliwe, że w swej skrętności zaginał tu prawa fizyki. Rozwidlał się i kręcił jak rój nanobotów. Belby wkraczał w głębiny cyber-urbanu. Napotykał coraz więcej cichociemnych przechodniów, podążających za nim chytrymi oczkami, taksującymi ubiór naszego świata. Większość z nich była cyborgami, cybernetycznie podrasowanymi obywatelami, którzy mleczka pod wieczór to raczej grzecznie nie piją. Tacy raczej przesiadywali już w swych domostwach, niskich, niewyszukanych zabudowaniach, z których okien wydobywały się ciepła światła. Na ścianach grasowały graffiti, na dachu nierzadko brzęczały lub syczały dziwne maszyny, tłokopodobne i sykliwe, płyty elektroniczne z diodkami zajebiście strzeliste lub wielomodułowe wiatraczki zmechanizowane śwarne w swych obrotach. Ponad dachami przelatywały czasem małe, kulkowe pojazdy z płetewkami metalicznymi, za małe jednak, by wiozły pasażerów, toteż musiały być to robaczki samoistnie fruwające lub zdalnie sterowane. W obskurnych zabudowaniach centrum szybko odnalazł wskazane przez łysego mentora wejście na tyłach opuszczonego teatru. Obejrzał się za siebie na blokowiska, w którym większość okien zabito dechami. Ruszył przed siebie i wyważył barkiem drewniane drzwi. Zszedł po zbutwiałych schodkach, kierował się korytarzem, mijając pokoje. Siedziały w nich cyborgi, grały w karty i popijały tequilę z brudnych szklanek. Nikogo nie dziwiła obecność Belby’ego, został zapowiedziany. Dotarł do salki na końcu, gdzie czekali na niego za stołem. Położył się. Ci, którzy pili kawę, odstawili kubki na blat przyścienny. Wstrzyknęli mu coś w ramię. Gęsta, luminescencyjna substancja, wpychana tłokiem w system żylny. Wbili mu sci-fi strzykawki w drugie ramię, nogi i korpus. Rury z ssawkami, jak głowy hydry, wypełzły z baniaka w suficie i przyssały się do ciała Belby’ego. Cyborgi w kitlach uwijały się nad jego ciałem, wykrawając zdrętwiałe członki. Wstawiali blachy, moduły cyfrowe i mechaniczne kończyny. Belby zamknął oczy, wsłuchując się w odgłosy cięcia, wiercenia i spawania. Cyberpunk, nie jestem już człowiekiem. Młodzieńcze ciało stawało się doskonałe. Ściągnął brwi, uśmiechnął się. Pierwsze, co zrobi, gdy wstanie ze stołu, to weźmie jeden z tych kubków na blacie i zmiażdży go w mechanicznej dłoni.
  4. graphics CC0 Punkowa pamięć robocza Ubrana w glany behawioralnej muzy punk-rocker stoi jak wryty luminescentny up-konwersyjny stymulowany kreatywnie nanostrukturą krzemowej Euterpe podpiętej do portu jonowego pogo paszczowy aparat mowy migreną komunikacji! jakże mozolnie i ciężko w screamo i na blastach przedzierać się przez kable światłowodów Natywny inercyjny sen... Kiedy ona uwielbia być jego clout chaser pod wiązką LEDową światło naprzemiennie ukrywa oraz materializuje obiekty stroboskopami podświetla i dotlenia mózg w projekcji holografów ogromny ploter laserowy w źrenicy fleszotwórczej wypala kwanty sceny i fan zony a światłoczułe intro iskrzy z palca fotoaktywnym plektronem Silne elektrowstrząsy na basie Na skroniach czynnego intelektu teraz elektryczna Euterpe napina gryf struno-krypto-trzasków na włóknach aksonów w absorpcji światła taktyczne widmo ćmi kruszcem onirycznego bitu i blasku pokrętło amplifikatora w pulsacji słupków diodowych granica rezonansu powoli uwalnia ładunki elektryczne superjonowej reakcji Oto kulminacja gitary Tonacje - w parsekach - odlegle... w pisku morfologii ujemny współczynnik zza bariery dźwięku muska obwodową pierś w ćwiekach fotonowa aorta samicy buzuje jak czynny pulsar osierdzie pokutne jutowy worek serca następny gromki zmysł łomocze w żeliwne wrota łopatek krzemowa dożylna nuta ramoneski kołacze rytmem do taktu Dzika muza otwiera mistyczny wymiar Egzaminuje szarpidruta punk-rocka w ten czas usłyszysz frezarkę CNC w fablabie dźwięków decybel to artysta mejkerski kontrast przesterów ożywia silikonową fembotkę pod sceną interdyscyplinarny muzyk uaktywnia jej beta rozruch poprzez praktyczną interakcje finalny elektro-sampel podfalowy punkowy fonem... Akordem karmi gitarę fendera Dogrzewa mięśnie i wzmacniacze! – *Punks Not Dead *fantasmagoria sceniczna
  5. Do wiedźm, które poznałam 1 Kiedy ja i moja siostra byłyśmy dziećmi, prawie zawsze irytowała mnie i była dla mnie nieznośna, ale kochałam ją tak, jak siostra powinna kochać siostrę. Różniłyśmy się od siebie tak bardzo, że można było pomyśleć, że któraś z nas była adoptowana. Odetta miała długie, sięgające za pas czarne włosy, ja cienkie, brązowe, które musiałam spinać w kok, by ich zniszczenie nie było widoczne. Ona była szczupła, ponętna, o szerokich biodrach, wąskiej talii i ramionach i obfitym biuście. Ja biustu nie posiadam prawie wcale, a figurę odziedziczyłam po ojcu. Nie mam białej i idealnie proporcjonalnej twarzy, jak ona. Moje policzki zawsze oblane są nierównymi rumieńcami, nawet moje usta są nierówne. Z Odettą łączą mnie tylko błękitne jak niebo oczy. Moja siostra miała bardzo mało przyjaciółek. Może jedną lub dwie, ale rzadko je widywałam. Za to często widziałam mężczyzn, przez których była rozchwytywana. Zapraszała ich do domu, zaprowadzała do naszego pokoju, a mnie wypraszała. Dostawała prezenty; kwiaty, biżuterię. Listy miłosne codziennie wpadały przez otwór w drzwiach, ale ona nigdy na nie nie odpowiadała. Dla mnie było to gorszące. Zachowywała się zupełnie nie tak, jak wychowała nas matka. Była z dala od Boga, nie modliła się i rzadko bywała w domu. Jednak, gdy byłyśmy razem potrafiłyśmy znaleźć wspólny język. Mimo to była narcystyczna. Popisywała się swoim wyglądem, chwaliła złamanym sercami mężczyzn. Sprawiało to, że czułam się gorsza od niej, ale nie potrafiłam mieć jej tego za złe. Obie wiedziałyśmy, jaka była ona, a jaka byłam ja. Jakbyśmy były siostrami z różnych matek. Po jej zniknięciu cztery lata temu w 1940 roku, gdy obie miałyśmy szesnaście lat, wszystko się zmieniło. Nasz duży jednorodzinny dom wydawał się być pusty. Matka i ojciec zachowywali się, jakby nic się nie stało. Jakby Odetta nigdy nie zniknęła, nigdy nie istniała, nie była ich córką. Nigdy nie odpowiadali na pytania na jej temat. Być może została porwana. Każda myśl o tym rozdzierała mi serce, ale jak mogłabym dziwić się temu przy jej urodzie? Mężczyźni są zdolni do wszystkiego. Tak, jak mój ojciec był kiedyś zdolny uderzyć moją matkę. Być może sama uciekła z mężczyzną, w którym prawdziwie się zakochała, daleko od Wyoming, chcąc wziąć z nim ślub, urodzić syna lub córkę. Tęsknię za nią. Tracąc ją, straciłam część siebie. Nawet po czterech lat nie jestem w stanie pogodzić się z jej zniknięciem. Często myślę o tym, co mogło ją spotkać, gdzie się teraz znajduje i co najważniejsze – czy żyje. Jedyną moją pamiątką po niej jest złoty łańcuszek z krzyżem, który dostała kiedyś od naszej matki. Od momentu jej zaginięcia nigdy go nie zdejmuję. - Nilce… Nilce! – usłyszałam głos matki, który wyrwał mnie z zamyślenia. Zorientowałam się, że obracam w palcach złoty krzyżyk Odetty. Popatrzałam po rodzicach. - Dlaczego nie jesz? – zapytał ojciec, wskazując na mój talerz z nietkniętym posiłkiem. - Zamyśliłam się, przepraszam. - O czym myślałaś? – kawałki jedzenia wylatywały odpychająco z ust mojego taty i lądowały na białym obrusie. Było tak codziennie, nauczyłam się na to nie patrzeć. - O Odetcie – odparłam. Tak, jak się spodziewałam, rodzice przestali jeść. Matka odłożyła sztućce na stół, ojciec wyprostował się i przetarł brodę chusteczką. Wstał, skinieniem głowy podziękował za posiłek i odszedł. Powiodłam za nim wzrokiem. Patrząc przez ramię widziałam, jak siada na niebieskim fotelu w salonie, który należy tylko do niego i otwiera gazetę. Popatrzałam na mamę z nadzieją, że choć ona coś odpowie, ale również wstała od stołu, zabrała talerze i zniknęła za drzwiami w kuchni. Nienawidziłam tych momentów. Każda myśl o siostrze napawała mnie goryczą i odbierała apetyt. Choć wstałam od stołu o pustym żołądku, nie czułam głodu. Żal go napełniał. W takich momentach potrzebna mi była modlitwa. Rozmowa z Bogiem przynosiła mi ukojenie, sprawiała, że mój wewnętrzny spokój powracał. Prawie zawsze modliłam się o Odettę z wiarą, że gdy będę modlić się wystarczająco mocno, odnajdę ją. W moim pokoju na poddaszu nad łóżkiem wisiał drewniany krzyż. Skromny, bez żadnych ozdobników. Klęcząc przed nim, codziennie odmawiałam pacierze. Czasem rozpraszało mnie łóżko należące do Odetty, które widziałam kątem oka, a które stało naprzeciw mojego. Ten pokój należał kiedyś do nas obu. Miałam dziwną tendencję do przeszukiwania rzeczy siostry. Miałam nadzieję, że trafię na jakiś trop, coś, co mogłoby mi wskazać drogę do niej. Choć cztery lata poszukiwań nic mi nie dawały, powtarzałam tę czynność niemal codziennie. Czułam, że coś przegapiam, coś przede mną ucieka. Szukałam bez przerwy, prawie każdego dnia, by za każdym razem przekonywać się znów, że nic nie znajdę. Półki na książki, kredens przy łóżku, szafa, z której przed zniknięciem nie zabrała żadnych ubrań. Czy naprawdę było coś, czego nie spostrzegałam? Czy istniało miejsce, w którym jeszcze nie szukałam? Położyłam się na łóżku siostry, chcąc z tęsknotą poczuć jej zapach, który w niewielkim stopniu ostał się na białej pościeli. Przyłożyłam do twarzy jej poduszkę. Prosiłam Boga, by dał mi wskazówkę, jakiś znak, cokolwiek, co mogłoby mi pomóc. Zakryłam twarz jeszcze mocniej. - Gdzie jesteś, Odetto? – zapytałam samą siebie. Wodziłam palcem po aksamitnym wierzchy białej poduszki, gdy moje palce trafiły na uwypuklenie, twardy przedmiot ukryty pośród gęsiego pierza. To był znak, o który prosiłam. Coś, co Odetta zostawiła, może przez przypadek, może specjalnie dla mnie, bym ją odnalazła i zobaczyła po latach, całą i zdrową. Dlaczego nie pomyślałam o tym wcześniej? Dlaczego zawsze szukałam pod poduszkami, pod pościelą i materacem, ale nie w ich środku? Moje dłonie trzęsły się z podniecenia, a serce zabiło szybciej. Znalazłam suwak pod szwem poduszki i włożyłam rękę do środka. Od razu odnalazłam ukrytą tam rzecz. Wyciągnęłam rękę. Książka. Mieszcząca się w dłoni mała książeczka o czarnej skórzanej okładce, a na niej wypisany złotymi literami tytuł Trucizny i eliksiry. - „Trucizny i eliksiry”? – przeczytałam raz jeszcze. Uniosłam brew i otworzyłam pierwszą stronę. Moim oczom ukazało się zdobione pismo Odetty, a pod nim rysunek kotła, chochli i wysokiego paleniska. Zaczęłam czytać. Eliksir - ciecz złożona z składników magicznych, bądź niemagicznych, posiadająca magiczne właściwości i powodująca w organizmie czarodzieja określony efekt. Wywar - wywar to napój otrzymywany przez przygotowanie składników w gorącej wodzie. Trucizna - substancja wywołująca szkody w organizmie. Antidotum - neutralizują substancję toksyczną, która dostała się do organizmu wraz z wypiciem eliksiru. Ingrediencja - każda część, która jest składnikiem eliksiru. Przewracałam kolejne kartki. Każde słowo zapisane było tym samym pismem, każda strona była ozdobiona rysunkami zwierząt, drzew i roślin, a także rzeczy, o których nigdy nie słyszałam, ani ich nie widziałam. Dziwna roślina z rozpościerającymi się daleko liśćmi, której korzeń przypominał człowieka, podpisana jako mandragora, zielony, zwinięty w kłębek wąż, podpisany jako boomslang, a obok niego instrukcja zdejmowania z niego skóry, ogony jaszczurek, oddzielone od ciała nóżki żab, niebieskie kwiatki przypominające dzwoneczki, czyli tojad, cały szereg owadów sproszkowanych i przerobionych na wyciągi. Z pewnością większość z tych składników, których było bez liku istniała, ale czy naprawdę były w stanie dać w połączeniu ze sobą taki efekt, jak „wywar tojadowy”, „eliksir energii”, lub „napój miłosny Wenus”? Nie, to nie było możliwe. Zamknęłam książkę i odrzuciłam ją za siebie. Co to miało znaczyć? Czy gdy Odetta to pisała, traciła rozum? Czy to był powód jej zniknięcia? Czy rodzice zabrali ją gdzieś, by ją wyleczyć? Przycisnęłam poduszkę do twarzy. Próbowałam odpędzić złe myśli. To nie mogła być prawda. Moja siostra była zdrowa. Musiała być zdrowa. Przytuliłam mocniej poduszkę. Znów poczułam coś twardego wewnątrz niej. Kolejna dziwna książka? Tam mogły znajdować się odpowiedzi na wszystkie moje pytania. Znalazłam ją pod poszewką. W dotyku poczułam, że była większa od tej, którą trzymałam na kolanach. Gdy ją wyciągnęłam, zobaczyłam, że obita była krowią skórę, a na okładce brakowała tytułu. Zawiodłam się już od pierwszej strony. Był to dziennik z dzieciństwa Odetty. Ten sam, który zdarzało mi się wyjmować spod jej poduszki i czytać skrycie, gdy mojej siostry nie było w pobliżu. Uśmiechnęłam się, czytając rączo jej zapiski pisane ślicznymi zdobionymi literami. Odetta była śliczna, ubierała się ślicznie, wysławiała i równie ślicznie pisała. Zaśmiałam się pod nosem. Wstydziłam się swoich myśli. Jestem zazdrosna, że nie jestem taka, jak ona. Jestem zazdrosna do tej pory. Ale nie mam jej nic za złe. Jest moją jedyną siostrą. Kocham ją ponad wszystko. Nie musiałam czytać całych notatek z pamiętnika. Wystarczyło, bym rzuciła okiem na kartkę i wiedziałam, co jest na niej napisane. Znałam go na pamięć. Znałam prawie wszystkie zapiski, prócz tego, który rzucił mi się w oczy na jednej z ostatnich stron. Nie wyglądał tak, jak poprzednie. Były pisane niechlujnie, w pośpiechu, brak im było zdobień, jakby Odetta nie miała czasu na ich dodanie. Drogi pamiętniku, moja mama przyszła dziś do mnie i powiedziała, że niedługo, przed samym świtem, przyjdzie po mnie pani i zabierze mnie do miasteczka na końcu świata. Mówiła mi o tym już kiedyś, kiedy byłam dzieckiem, ale nie rozumiem, dlaczego pozwala obcej kobiecie mnie zabrać. Ale to moja mama i ufam jej. I nic więcej. Zapisanych było zaledwie kilka linijek. Kiedyś Odetta zapisywała całe strony swoich przemyśleń, skarg, marzeń i wydarzeń z życia. Teraz było to tylko pół strony. Tak, jakby pisał to za nią ktoś inny. Ale to było jednak jej pismo. Choć niedbałe, wciąż poznałam jej charakterystyczne „j” i „k”. To dłoń mojej siostry pisała te litery. Ale dlaczego wyglądały w ten sposób? Spieszyła się gdzieś? Czy ktoś na nią czekał? Była spóźniona na spotkanie? Bała się czegoś? Zamknęłam dziennik i wstałam. Stanęłam pośrodku pokoju. Rozejrzałam się po nim, sama nie wiem, czego szukając. Przeczytanie dziennika nic mi nie dało, nadal nie rozumiałam, co stało się z Odettą. Tajemnicza kobieta, która miała zabrać ją do „miasteczka na końcu świata”? Kim ona była? Czy w ogóle istniała? I co ważniejsze, czy to miasteczko istniało? Jeśli tak, to gdzie się znajdowało? Co miał znaczyć „koniec świata?” Ziemia nie ma końca. Jest okrągła. Jeśli ktoś będzie szedł ciągle przed siebie, w końcu trafi do miejsca, z którego przyszedł. Koniec świata nie istnieje. To miasteczko mogło być ukryte wszędzie, mogło być każdą wsią, miastem. Skoro Odetcie powiedziała o nim nasza matka, musiała wiedzieć, gdzie się znajdowało. Ufałam, że odkryje tę tajemnicę również przede mną. Jest moją matką, a Odetta jest moją siostrą. Musiałam odnaleźć ją, upewnić się, że żyje. Zeszłam po schodach, ściskając w ręku znalezione książki. Z korytarza widoczne jest wnętrze kuchni i salonu. W ścianach nie ma drzwi, ale drewniane łuki. Nim jeszcze weszłam do salonu, widziałam moją matkę siedzącą w fotelu przy kominku. Czytała książkę. Jesienią, nawet tak wczesną, jak wrzesień rodzice lubili rozpalać wieczorem ogień w kominku i czytać przy nim. Ojciec gazety, matka książki, zazwyczaj poezję. Nie mamy telewizora. Nie dlatego, że nie jest nas na niego stać, ale przez to, że rodzice nie uznają „cudów technologii”, pojawiających się ostatnimi czasy na rynku. Ja zawsze chciałam zobaczyć telewizor, transmisje, jakie można w nim obejrzeć. Gdy już zamieszkam sama, może kiedy skończy się wojna, będę miała w salonie telewizor. Postawię przed nim stolik do kawy z ciemnego drewna. Na białym dywanie będzie stała skórzana kanapa. Ściany pomaluję na bladożółty kolor. Jeśli będzie mnie stać, kupię portret Matki Boskiej wyrzeźbiony z czystego srebra. Wciąż jednak będę miała kominek i fotel, w którym będę mogła czytać w chłodne jesienne i zimowe wieczory. Marzę o właśnie takim ciepłym i przytulnym domku, w który będę czuła się bezpiecznie. Tylko czy miałabym mieszkać tam sama? Nie poznałam jeszcze swego wybranka serca. Ale jeśli moja siostra również pozostała sama, może mogłybyśmy mieszkać tam razem? - Mamo… - zaczęłam, stanąwszy za fotelem. Z nerwów mój żołądek związał się w supeł. Ścisnęłam mocno okładki książek, które schowałam za plecami. - Hm – mruknęła matka, przewracając stronę w tomie poezji, którą czytała. - Chciałabym porozmawiać o Odetcie – kontynuowałam. Mama znów zaszemrała coś pod nosem. Nie oderwała wzroku od tekstu. Nie słuchała mnie – Znalazłam te książki. Były ukryte w poduszce Odetty – podsunęłam jej książki pod nos. - Co to jest? – zapytała, marszcząc brwi. - Zobacz. Mama popatrzała na mnie zmieszana, ale zabrała ode mnie zeszyty. Otworzyła ten, wydrukowanym na okładce złotymi literami tytułem Trucizny i eliksiry. Przeglądała powoli kartki, oglądając dokładnie każdą z osobna. Ja stałam za fotelem i obgryzałam paznokcie. Zawsze to robiłam, gdy byłam zdenerwowana. Od dzieciństwa nie wyzbyłam się tego nawyku. Nigdy nie miałam długich paznokci. Moja matka długo przeglądała i dziennik, i dziwaczną książkę z przepisami na nieistniejące napoje aż w końcu wybuchła długim śmiechem. - Co w tym śmiesznego? – zapytałam. Mama nie odpowiedziała. Wciąż śmiejąc się, lecz ciszej, wstała z fotela i pochyliła się nad paleniskiem. Wrzuciła książki do ognia. Poczułam, jak moje serce zatrzymuje się na moment. - Odetta była niespełna rozumu, jeśli już tak bardzo chcesz wiedzieć – matka machnęła ręką z lekceważeniem. - Słucham? – zająknęłam się – Ale te… eliksiry… miasteczko na końcu świata – nie wiedziałam, co powiedzieć. Pozwoliłam samodzielnie wypłynąć słowom z moich ust. - Myślisz, że Odetta była jakąś czarownicą? Diablicą? Rusałką? – przerwała mi mama – Takie rzeczy nie istnieją, Nilce. Musiałam jej coś powiedzieć, by zgodziła się pójść na leczenie. Spuściłam wzrok. Ze smutkiem patrzyłam na płonące w kominku książki. Jak mogła zrobić to z taką łatwością? Litery na stronach pod tymi okładkami były pisane ręką jej córki. Były to jej wspomnienia, wspomnienia po niej. W oczy rzucił mi się zwitek papieru rzucony nieopodal ognia, ale na tyle daleko, że jego języki nie mogły go dosięgnąć. - Ale dlaczego mi nie powiedzieliście? – ten zwinięty w kulkę papierek nie wypadł z zeszytów. Musiał wypaść z kieszeni w sukience mamy, gdy się schylała – Dlaczego ukrywaliście to przez cztery lata? - Przecież to twoja siostra. Mieliśmy sprawić ci ból? – spytała mnie matka. - Przez cztery lara dzień w dzień modliłam się o jej powrót! Bałam się, że nie żyje, a ty mówisz mi teraz, że zabrali ją na leczenie? Jak mogliście to przede mną ukryć?! – podniosłam głos. Po moich policzkach spłynęło kilka łez. Piekły mnie oczy. Starałam się nie krzyczeć, by ojciec mnie nie usłyszał. Stał na zewnątrz i palił papierosa. Matka nienawidzi zapachu dymu. Tylko dlatego zawsze wychodził na zewnątrz. - Teraz już znasz prawdę – mama wzruszyła ramionami i po prostu wyszła, zostawiając mnie stojącą pośrodku pokoju we łzach. Raz jeszcze zawiesiłam oko na leżącym na ziemi papierku. Mama musiała go nie zauważyć. Otarłam oczy i podniosłam go, by oddać go jej. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale zwyciężyła ona nade mną. Choć myślałam, że mogła być to po prostu lista zakupów, albo przypomnienie o jakiejś rzeczy, rozwinęłam kartkę. Zobaczyłam fragment mapy Kanady. Rozpoznałam ją po wybrzeżu przy mieście Coppermine. Była stara i porwana, zaczynała się właśnie na wybrzeżu, dalej oznaczona była droga prowadząca przez pola i lasy. Byłaby pusta, gdyby nie jeden mały punkt zaznaczony czarnym długopisem, a pod nim podpis. Miasto Orhill. - Orhill? – powtórzyłam na głos. Kiedyś już słyszałam tę nazwę, ale choć z całych sił próbowałam sobie przypomnieć gdzie, nie potrafiłam. Musiała być to bardzo mała wioska, skoro była zaznaczona na mapie długopisem. Nagle kartka została wyrwana z moich rąk. Podskoczyłam zdziwiona. To moja matka trzymała skrawek mapy, marszcząc rozeźlona brwi. - Nie powinno brać się nie swoich rzeczy – powiedziała i chowała na powrót zmięty papier do kieszeni sukienki. - Przepraszam, chciałam ci go właśnie oddać – odparłam zgodnie z prawdą. - Powinnaś to zrobić od razu – obruszyła się mama. Zawstydzona pokiwałam głową. - Co to za miasteczko oznaczone na mapie? – zapytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. - Są sprawy, o które lepiej nie pytać, Nilce. Mama odeszła, a ja zamyśliłam się. Jak wiele rzeczy ukrywała jeszcze przede mną? Czy istnienie tego miasta było tajemnicą tak wielką, że nie miałam prawa o nim wiedzieć? Czy jako matka powinna mieć przede mną jakiekolwiek sekrety? Przeczucie podpowiadało mi, że miało to coś wspólnego z Odettą. Zresztą mając dwadzieścia lat, mam prawo wiedzieć, co dzieje się z moją siostrą. Na ile wersja z leczeniem jest zgodna z prawdą? A jeśli Odetta znajduje się zupełnie gdzieś indziej? Mieszkałyśmy, żyłyśmy ze sobą przez szesnaście lat. Nigdy nie wyglądało na to, by coś złego działo się z jej umysłem. Coś mówiło mi, że matka mnie okłamała. Raz jeszcze spojrzałam na płonące szczątki dzienników. Jak miałam tego dowieść?
  6. graphics CC0 myśl autora: moda na podbój kosmosu, realizuje się dokładnie w praktyce poniżania Ziemi. podważenie Marsa. (nie)polityczne w Arabii Saudyjskiej nie ma ani jednej rzeki w suchym korycie Muhammad ibs Salman zakopuje riale i rośnie pkb w przeliczeniu na osobę tak. na Marsie nie ma jeszcze ludzi. to kwestia czasu o sol'e mio. gdybyś był rzekł o moje słońce przysmalaj jak w Neapolu pospołu skazaniśmy na siebie strażnico dwóch świątyń. kulo monarchii absolutnej kiedyś hen na Marsa eksportują owce. nam się nie śpieszy. baranki pokoju w kanionie Valles Marineris zeżrą kamienie. przylecą z Falklandów. tyle ich za dużo na mieszkańca przypada aż dwieście merynosów. szanowny Marsie. wiedz nam nie podskoczysz. na Malediwach najniższa góra na ziemi ma zaledwie pięć metrów nad poziomem morza którego i tak nie masz. czekan z podnóżka prosto w szczyt więc gdzie tam twój Olympus Mons? maszkara gigantyzmu. małe jest piękne a gwiazdy twej elektrownia nie grzeje jak wody Norwegii ze źródeł odnawialnych z Prudhoe Bay na Alasce do Ushuaia w Argentynie okrążę cały twój równik mamy tu Kraków. w kaplicy Św. Gereona fikcyjny bóg Sziwa podrzucił magiczny kamień i boska energia uzdrawia ludzi za darmo przez czakram wawelski w Karpaczu na ulicy Strażackiej przy potoku Łomnica szwankuje grawitacja samochody na luzie wtaczają pod górę. woda płynie na sztorc. wertykalnie daleko ci Masie do naszej Ziemi? i brak ci oddechu. (poczekaj)...
  7. dziś Proszę Państwa znów troszkę dłuższa i dość toporna siekaneczka - czyli rymowanka; soreńki. graphics CC0 - wg . Futurystycznego epickiego opowiadania Stanisława Lema - Part I Cywilizacja z planety Eden Niezrozumiały szczep Szczęście że można oddychać tlenem W futurystycznym śnie Gazowy ogon zwiódł kosmonautów Z planety Ziemia – szli To pomylony kod automatów Kompromitacja gry Skusił ich wstępnie blask wyjątkowy Co od Edenu ćmił Oko z opalu piroksenowe Zaczęli wpadać w wir Statek kosmiczny – ziemian rakieta I z atmosfery lej A oni ciągle planują czekać W obłoku planety – tej To była chwila ich nieuwagi Przez ściany przeszedł dreszcz Gdy fosforyczna tarcza ekranów Zgasła – jak świetlny miecz Wbili się z hukiem w gazowy ogon Jak paproch – lub gęsty śmieć Deceleracja – nie żaden slogan Skoczyła – w trzydzieści „g” Dlatego doszło aż do pulsacji Sprężarek – łożysk – pisk Kosmos to zachwyt i opis pasji Niektórzy twierdzą – mit Potem karambol z czołem planety Przeżyli – to był cud Spalić wstyd w pyle byłoby lepiej Bo na co cały ten kurz Ale rakieta to przetrzymała Wbiła się w skalny piarg Radioaktywny wskaźników skalar Wykrył skażoną stal Kopali tunel by się wydostać By odbezpieczyć właz Chwilowo tylko zabrakło prądu Jednej – albo dwóch faz Ruszą z wyprawą tu czeka Eden Ludzki milowy krok Żeby im tylko nie brakło tlenu Błagał – słoneczny splot Inna świadomość wręcz niepojęta Zajrzała w oczy im I zrozumieli – przestrzeń jest święta Futurystyczny Rzym Są krople potu na słonym czole Klan geometrii z brył Kwiaty kwitnące tajemnym wzorem Półlejkowaty styl Nieokreślony wybryk mutacji Żywych kielichów ruch Wprawił załogę w stan konsternacji Tego – nie trawił mózg A dalej jeszcze kolejne niwy Tam zobaczyli świat Który się nie chciał sobą nadziwić Ciekawe – ile miał lat Wrzecionowate – z sterczącą szczecią Kadłuby twardych ciał Zgrubiałe, twarde nibykolanka Jak członkonoga staw Pajęczych roślin sznur emanował Jak ośmionogi chwast Bladoperłowe bulwy jak głowa Kokonów pajęczy las Korzeń z oddechów – żywe rośliny I oczu pokątny wzrok Potoki mazi – glut gęstej śliny Z jęzorów zawiłych – kłos Baniasty torbiel nadymał skórę W dół zwisał czarny włos Pewnie te chwasty żyły w ogóle I może miały głos Badali coraz dalsze tereny Przetarli nowy szlak Tacy spragnieni ziemskiej zieleni Pan Bóg poróżnił świat W końcu odkryli dziwną fabrykę Produkcja z niczego w nic Części ruchome – czyjaś przyłbica Z fraktali jądro – i z liczb Tu jakieś filtry ciał animacja Cielesnych funkcji kicz Ciąg rekonstrukcji i lewitacja Istot z Edenu – klincz Produkcja może wielkoseryjna Z taśmy na taśmę – część Soczewkowata bura ślimacznic Te części zaczęła – jeść To komponenty do ciał Dubeltów Mieszkańców planety tej Półelektrycznych, nagich tubylców Produkcji – jasny był cel Kiedy załoga znalazła ciało Humanoida – gdzieś Przeprowadzono sekcję – i śmiało Zbadano trzewi treść Nie było mózgu – w głowie istoty Tylko maleńki rdzeń Głowa wrośnięta w garb – apostrofy I cztery ręce – na pęk Jakieś gruczoły chłonne – trzy płuca Pomiędzy nimi drut Jak tej hybrydzie można zaufać Kto to polubić by mógł Wszystko zakisłe w ciele z galaret Na torsie wielki garb Duozależny dziwny gabaryt Dwa ciała a jeden kark Widzieli także dziwne pojazdy Bił od nich niebieski blask Coś wirowało dokoła osi Rotorów ciągły lans Świetliste kręgi w ciągłej rotacji Redła wyrytych bruzd Lewitująca cywilizacja Mechatroniczny kunszt Bruzdy i rowki – to autostrady Z abażurowych konsol Bez nich nie dało pewnie by rady Wirować – dysku combo Part II Poruszali tu zgrabnym łazikiem Klimat nieco gorący Wszędzie tylko szkło i nikiel Góry – piaski z sobą łączy Przezroczyste długie korytarze Uchodziły w szybów krąg Gąszcz pęcherzy jak witraże A w powietrzu czulił swąd Nawisy ze szklanych pęcherzy Rojowisko komórek Kopulasty przestwór – niebyt Kości – szklane ule I prosto do miasta Dubeltów Schodami śmiało w dół Tu kamienne miasto z pięter Po ich czołach ciekła sól W pomroce spadli na same dno Zimnej oazy banitów To był wielce nierozważny krok Żądza niedosytu Tu w zamęcie wyciągnięte setki rąk Tłuste – obłe tułowia Poplątanych macek song Sadła dychotomia I ludzki wstręt wobec inności Należy wracać na Ziemię Człowiek jest wolą namiętności Nierozumne – ludzkie plemię Już remontują starą rakietę Wola powrotu nagląca Niebieską ujrzeć planetę Która mizdrzy twarz do słońca I jeszcze spotkanie trzeciego stopnia Dubelt ich odwiedzi Telepatia – treść istotna Setki pytań – odpowiedzi Nowe pojęcia – ciche – szemrane Może to jakiś blef Chemiosynteza – cyfrowa pamięć I fotonowy deszcz U tej istoty zmysł elektryczny Z metalu – z folii mózg Przekaz niejawny telepatyczny Atrofia – zbędnych ust Centrosamociąg – i antyśmierć [bio][socjo][zwarcie] grup Cyna i mosiądz – ciało i dreszcz A metal miękki jak frukt Samokontrola dokąd to zmierza Nieznana żadna agresja Każdy tu karę sobie wymierza Jest niepotrzebna presja Natręctwo pojęć – zmysłu zranienie Czy to prawdziwy Eden Ludzka załoga – wraca na Ziemię Ma zatem taką potrzebę Rakieta spala – zgiełk automatów Dubelt nie leci z nimi On nie rozumie naszego świata Jesteśmy całkiem – inni Już naprawiono trzy podzespoły Włączony chrzęści stos Grawimetr stoi prawie na osi Słychać z kabiny głos Krytyczna w normie i osiągnięta Patrz – stoi w ogniu grunt Z synergii w zwykłą – jaka to męka Tlen w usta – a oczy z łun W dwanaście minut – zanik atmosfer Kosmos czas w przepaść podmienia Wreszcie odpięte pasy załogi Kierunek: Planeta Ziemia — przypis – utwór odnosi się do opowiadania Stanisława Lema: pt. “EDEN”. W opowiadaniu sześcioosobowa załoga ląduje na planecie Eden Astronauci z ziemi poznają prawa obowiązujące na tej planecie i nową nieznaną formę życia tzw. Dubelty – dwuosobowe istoty egzystujące w symbiozie biologicznej
  8. graphics CC0 ludziom zaczyna zdrowo odczapiać na porodówkach z Tyfona i Echidny głowami do przodu wyłażą same Chimery z łon grzesznych bez tożsamości w poplątanych płciach i helisach najłagodniejsza z bogiń Hestia Olimpu macicy nie opuszcza z chaosu wyłania się Gaja – w trybie zarazka Chimery się stroszą płoszą gołąbki z rydwanu Afro-Pandemoski bo na co im mirt i róża? atrybuty płodności choć z przodu jeszcze jako lwy dumne to od tułowia wychynie z nich koźla natura a odwłok przypomina węża oto kara lecz nie od chrześcijańskiego Boga za zdradę ideałów i butę beztroskiego stworzenia córa Zeusa przywdziewa zbroję choć krążą plotki że papą Minerwy jest Pallas tytan na kozich nogach którego wywołuje do pojedynku córka przeciw ojcu syn przeciw matce łono przeciw embrionom stworzenie przeciw Protoplaście kosmos ma zodiak z mitologii a Bóg ma klasę - i wolę miłosierdzia – * utwór fantastyczny bez żadnych podtekstów personalnych. Autor nawet nie próbował dokonywać jakichkolwiek porównań do zdarzeń, miejsc, osób, lub inklinować w potrzeby i nurty społeczne. Charakterystyka utworu we wrażliwości prokatolickiej ale z elementami symboliki z mitologii greckiej. Do czasów współczesnych treść – ustawiona jest tylko w subiektywnej trosce o demografię i równowagę w komforcie dla godnej egzystencji całej cywilizacji (i bez różnicowania na lepsze i gorsze sumienia, oraz wszelkie wrażliwości i preferencje społeczno-polityczne - od których autor zawsze woli stać w subiektywnym dystansie), utwór w mentalnej propozycji - ku propagowaniu szacunku dla nestorów i tradycyjnych wartości rodziny - do których autorowi naturalnie bliżej.
  9. graphics CC0 poza czasem. w trybie czuwania na filtrze światła niebieskiego trwa odcedzanie fotogenicznych komórek gorilla glass a... femme fatale za szybką macha mu wysokorozdzielczą łapką czego miałaby się lękać w strefie cyfrowych aglomeracji czuwa nad nią redukcja martwych stref wi-fi pilnuje zgrabnie by przysiadał chronicznie na szklistych drutach superjonowych reakcji ów gawron w polach indukcji światłowodowej na pulsujących skrzyżowaniach hamuje za nią mentalnie na ABS'ach bez poślizgu wyświetla się w matrycach AMOLED'owych... i drażni słuch w porcie kontrolowanych audio-plików oko jej love - titanium grey. jego - stalowe zasady barometr określa wtórne ciśnienia zdarzeń reaktywny pokrowiec pod efektem Halla łypie im LED'owo w automatyczne ślepia codziennie i praktycznie – jako sensor e_dusz inaczej zabrakłoby im czasu na pit_STOP do stref bezpiecznych dotankowań – by nie dotarli w trybie biologicznym – trzydziestokrotnym ZOOM'ie gdy pełna micro_pamięć a wyścig w toku odwiedza go drugim slotem i chce... źródłowo parować – *nawigowana droga do celu
  10. graphics CC0 Vilejka to futurystka co dzień rozmyśla o Wenus Tytanie i Marsie czasami sięga dalej i wplata mentalnie w materię międzygwiezdną cztery miliony lat świetlnych Proxima Centauri „b” –> czeka na nią a strefa konwekcyjna napawa ciepłem Vilejka chce szybciej lecz czasoprzestrzeń ma ograniczenia Kaspian to nowszy model humanoida odbija światło jak retroreflektor na księżycu i sięga jeszcze dalej do innych egzoplanet rok świetlny to 9 bilionów kilometrów – aproksymuje Kaspian do gwiazdy Proxima dotarłbym za sto trzynaście tysięcy lat podróżując z prędkością statku Apollo 11 z ery przedmillenijnej a z jej orbity na planetę –>„b” Ludon i Mahawir wierzą w ekspedycje do najbliższej galaktyki Andromedy promieniują w nadziei jak licznik Geigera ich podróż zajęłaby 2,5 miliona lat świetlnych nieodżałowany Stephen Hawking twierdził że ludzkość nie przetrwa na ziemi najbliższych tysiąca lat Zoja i Rilla kognitywistki i psycholożki z podrasowanym IQ ze swoim artificial intelligence deliberują o NAPĘDZIE OSNOWY – ów czasoprzestrzennik skutecznie manipuluje samą przestrzenią to mega przyjemne sympozjum bo prędkość światła ogranicza podróże Drastyczne przyśpieszenie systemy diagnostyczne i eksperckie realizują obliczenia w statku z napędem osnowy od dziobu przestrzeń kurczy się a z tyłu rozszerza oto „metryka Alcubierre’a” a sztuczne sieci neuronowe w toku analiz interdyscyplinarna czasoprzestrzeń w zagięciach ich statek poruszał się będzie w bańce to „bańka osnowy” – gwałtowny przyrost prędkości dziesięciokrotny do prędkości światła Beznamiętnie popatrz więc w przyszłość organiczny współczesny człowieku twoje ufo będzie okrągłe jak kula z otaczającym go pierścieniem wszystko się zgadza w tym toolboxie a funkcje specjalistyczne w które wyposażono numeryczny Matlab identyfikują bezbłędnie systemy optymalizacji AL Pierwszy statek z NAPĘDEM OSNOWY zaprasza do środka – informuje kreator jeszcze w ludzkim symulatorze ciała Do zobaczenia w wirtualnej akceleracji jaźni -- *treść fikcyjna, skojarzenia fantastyczne i subiektywne
  11. Rycerz waleczny co zawsze zwycięży, z każdej bitwy wyjdzie bez rany, mieczem i tarczą są ślina i język, każdy zna losy Przechwały. Poległ on w „bitwie” – już za nim dni chwały, każdy wie co się zdarzyło, tym co nie znali rycerza Przechwały, z rozkoszą opowiem, jak było... *** Słońce wysoko i niebo bezchmurne - pogoda wprost idealna, w księstwie wydano rozkazy odgórne, bo sprawa jest niebanalna. Smok przepaskudny już opuścił górę, znudzony jaskiń szarością, on rozgrzać chce trochę wioski ponure, zabawić się w berka z ludnością. Wkoło harmider, strach, ból i pożoga, w całej wsi tak to wygląda, we wszystkich chatach już żółta podłoga, bo ludzie szczają po kątach. Nie tylko wśród ludzi strach mnogo rośnie, zwierzęta też strachem żyją, bo świnie w chlewach są jakby mniej sprośne, a wilki w nocy nie wyją. Armia jest liczna, lecz krucha w herosów, bestii nikt ubić nie zdoła, więc król widzi tylko jedyny sposób, "potrzebna jest na rzeź pierdoła". Wybierzmy tego co zawadza wszystkim, do wsi niczego nie wnosi, od gadania bredni dostał wypryski, ciśnienie wkoło podnosi. Przenigdy jak żył to w stronę oręża, nie kiwnął on nawet palcem, każdą bitwę zawsze zwyciężał, w tawernie jest stałym bywalcem. Ludzie zmęczeni od legend i mitów, powieści z kufla pustego, przez wieczne łganie i wciskanie kitów, wzięli Przechwałę biednego. Widać, że wątły, mizerność aż bije, a język tym razem schowany, lęku natomiast Przechwała nie kryje, aż moczem po kostki zalany. Rycerz na bitwę bez oręża kroczy, gęba zamknięta na amen, jedyne co może wszystkich zaskoczyć, to tylko jego testament… *** Szybko nastał koniec mości Przechwały, smok wrócił do jamy dość syty, o dziwo w testamencie przekaz dojrzały, morał w kamieniu wyryty. Kamieniarz z werwą rękawy zakasał, od rana w nagrobku gmera, z dbałością wyrył co denat nakazał - „niech kłamstwo szybko umiera”.
  12. graphics CC0 - Pod Greenpeace w Amsterdamie anonimowy performer POSTANOWIŁ ZROBIĆ JASKÓŁKĘ, chciał przez chwilę poczuć się jak Kumi Naidoo, zapragnął być rysunkiem ptaka z pustyni Nazca Pampas de Jumana w Peru, żółtobiałą krechą wyżłobioną w czerwonym żwirze geoglifów, spróbował też zamknąć oczy, posiąść wyobrażenie, by zrozumieć KIM NIE JEST W DOSŁOWNYM ZNACZENIU. Wszyscy ZIELONI GUŚLARZE patrzyli nań jak na kosmopolityczną plamę jaskółczego pleonazmu. Stając na jednej nodze wyśpiewał wszem i wobec o kontynentach gdzie mieszka z wyjątkiem Antarktyki, zaświadczył że umie migrować, że żyje pod ochroną, a lotna aerodynamika jest darem białych Aniołów w prezencie. Opowiedział im niebo, łączące w pary monogamiczne, a nie irracjonalne SEKTY, o potomstwie jaskółczym wysiadywanym z partnerką pod normą bliskich im parytetów, i o Świętym Franciszku z Asyżu, braciach - ptactwu licznie go obsiadającym, choć patron wiosny nie uczynił. ZIELONE MÓZGOWCE łypały nań spode łbów - jak na wredne ptaszysko, pukając w głowy, skrzeczeli chórem: „Co ty pierdolisz*... CZŁO-WIE-CZKU?!”. – *drabble – gra słowna, krótkie fikcyjne dzieło literackie, napisane prozą, zamknięte dokładnie w 100u słowach (nie licząc znaków interpunkcyjnych), czasem stosuje się krótsze formy - 50cio słowne, tzw. dribble, albo dłuższe - 200 słowne, drubble, oraz wersję pośrednią – złożoną ze 150 słów, one and a half drabble. Celem ostatecznym drabble najczęściej jest zaskakująca puenta. *liryczny i fantastyczny charakter treści utworu, spowodował moją decyzję o umieszczeniu go w tym dziale, treść w charakterze fikcyjnym, bez sugestii i norm światopoglądowych, osobista. *wulgaryzm – użyty tylko jako liryczny środek ekspresji
  13. graphics CC0 motto autora: Z cywilizacją Doliny Indusu – ustawiczna tęsknota za lepszym światem, gdzie nie byłoby trosk, chorób ani bólu należy się uświadomić: Sambhala nie istnieje nie ma Królestwa Agarthi żadnych mistycznych bram w kazalnicach Pamiru i Karakorum widziano tylko antylopy cziru z kwarcytów i gnejsów człapały ku niebu z matowym kopytem jak inne pustorożce i krętorogie do łaski Zbawcy obłudna mitologia i gdzie ta podziemna kraina? sekretny mistyczny kanton mnichów którym zaopiekowały Dakinie gdzie masz buddyjskie anioły mądrości wyprane z mocy energetycznego oddziaływania? one są ledwie wibrysą blanszowanego powietrza i nikt nigdy nie zobaczył na oczy Rigdena Jyepo apodyktycznego króla rozżalonej planety w świecie żółtej rasy niezniszczalny jest tylko Noriaki Kasai on zdobył mentalnie szczyty Karakorum stanął na lodowcu Fedczenki w Pamirze kraina Sambhala nie istnieje w pałacu Dalajlamy w Lhasie nie uchylają dusz czerwone wrota nie prowadzą do świata wyższego rzędu energia miłości nie zespala żadnej aury a w łonie kobiet nie pojawia światełko ściągniętej doń Duszy nic nie ma bez woli Boga Miłosiernego kopulacja ludzi Tybetu jest całkiem ludzka wynika ze zwierzęcych instynktów nie potrzeba tu jogi medytacji i duchowych ćwiczeń a tunele czasoprzestrzenne i fizyka cząstek są wymysłem chińskiej propagandy bazującej na permanentnym kłamstwie i wyzysku człowieka — napisano: 8 września 2015
  14. Cześć wszystkim! Napisałam książkę fantastyczną z drobnymi elementami psychologii. W związku z tym, że utworzyłam zbiórkę pieniędzy na jej wydanie. Zbiórka idzie mi całkiem nieźle, ale od kilku dni stoi w tzw. "postoju". Macie jakieś porady? Co mogę zrobić, aby ją wypromować? A może znajdą się tutaj dobre serduszka? Byłoby mi bardzo miło, gdyby ktoś wpłacił złotówkę, udostępnił, albo po prostu- zainteresował się.
  15. graphics CC0 Konwicki był cholernym kociarzem, kot Iwan ma nawet konto na facebooku Szymborska pewnie rzekłaby: „umrzeć, tego się nie robi kotu” a jednak odeszli, przekraczając granicę własnej rzeczywistości wkroczyli do wszechświata „gdzie koty mają wielkie wpływy i kolosalną pozycję” może ten najsłynniejszy kot PRL-u jest teraz lwem poezji, bywalcem salonowym tam, za wymiarem literatur gdzie pulchny Putto zakrada do baroku z zamkniętą księgą w ręku niczym motyw dekoracyjny z pomnika Nepomucena w krainie lirycznych mikrofonów na powrót pan Tadeusz udziela wywiadów, nikt o rodzinę, znajomych, i twórczość wszyscy anieli pytają tylko o kota nie tego z Cheshire, od Alicji i czarów którego uśmiech „trwał jeszcze przez pewien czas, gdy reszta już dawno zniknęła” czworonóg kapryśny i bezczelny, z podniesionym wąsem opowiada świętym bajki, jak sam Krasicki o swoich kotach w „Myszeidos” ma własne poglądy na życie, heroikomiczny, drugi kot Mruczysław wróg prawdziwej religii, nauki, i sztuki naturom bliższy Behemotowi, u Bułhakowa zyskał alchemiczne uznanie Julia Hartwig wyzwała go wczoraj od „gangsterów, oszustów i wyłudzaczy” bo wielka w niej demoluje „potrzeba kochania” wśród „szklanek i kieliszków” ustawionych na chmurce podniebnego landszaftu u Porazińskiej wchodził po drabinie na ostatnim szczebelku, stwierdził: „lepiej wróbel w garści niż gołąb na dachu”, pan Perrault spadł w butach z kotem, z kalenicy, ile było krzyku prawo musicalu, gdy w teatrze Roma Eliot sprzedał ”Koty”. --
×
×
  • Dodaj nową pozycję...