Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 07.06.2025 uwzględniając wszystkie działy

  1. Pomyślał że czas najwyższy dorobić się ciszy. Zaplanował. Przeliczył. Wykalkulował. Wziął na tapetę wzory rodem z pragmatyki. Otóż okazało się że najpierw trzeba było narobić hałasu niemałego. Rabanu sporego. I bałaganu nieco największego. Na hałasie krótko mówiąc zarobić ile się da no a potem móc cieszyć się i delektować ciszą dnia codziennego i milczeniem upływających w dostatkach dni, miesięcy, lat, dekad. Warszawa – Stegny, 07.06.2025r. Inspiracja – Poeta Wędrowiec 1984 (poezja.org).
    9 punktów
  2. w atramentowym niebie z ochotą wybiegam na deszcz zanurzona w ciepłej kropli przy twoim dźwięku jestem kolibra czereśnią
    8 punktów
  3. Jestem tylko iskrą, która leci w czas, poprzez różne chmury, po aleję gwiazd. Jestem tylko iskrą, kroplą nocy, dnia, pośród ludzi, myśli, niewidocznych fal. Jestem tylko iskrą, serce mam jak stal, póki nie ostygnie, nie obrośnie w żal. Jestem tylko iskrą, kwiatem jednej z par, co na wietrze tańczy, nim przekwitnie czar. Jestem tylko iskrą. Stań się szeptem dnia, co zagłuszy wszystko i oddali piach.
    6 punktów
  4. znów nie wiem którędy wpadł pomysł do głowy gorący aż parzy, sam prawie się spalił rozepchnął łokciami, ułożył wygodnie i nie da się za nic już ze łba wywalić rozczochrał porządki, podziurawił ciszę bo chciał dwa imiona w zgodny rym połączyć przecież tylko wierszem, za nic w świecie w życiu A zawsze zaczyna, Z wciąż kropką kończy z liter się układa, sama i bezwiedna jakby tyci prośba, samotna bez pary z rozsypanych głosek zamieni kolejność byle ZA zostało dla bzdurek mydlanych nie mogę, nie widzę, słodko namieszały dwa słowa szeptane jak bańki mydlane kolorowe duszki z wody i powietrza, jakby siostry tęsknot, pawików rusałek już nie ma znaczenia, niczego nie łączy iluzja marzenie, kropka czy przecinek chwila błysku w oku i nie ma motyla tylko, że na zawsze już mnie poślepiłeś
    6 punktów
  5. Tutaj tylko hałasem dorobisz się ciszy. Warszawa – Stegny, 07.06.2025r.
    6 punktów
  6. Spuszczę ze smyczy Pobiegnie co sił Przez las Gałęzie podrapią ramiona Pokrzywy kostki poparzą Kleszcze obejdą szyję Pod pachą Nim głowę odwróci O kamień zahaczy Przewali I stoczy się z górki Twarzą w mrowisku I w błocie ugrzęźnie Z jękiem ze łzami Drogi szukać będzie z powrotem Zniknęło z pola widzenia Więc wołam Ego!!! ... O tu jesteś
    3 punkty
  7. chodzi to tu to tam ale już nie tam oni nie tu ale właśnie tam włóczą za sobą swoje jedyne słuszne nici a ona za nim bo jej po głowie ona wcześniej po jego ale teraz bardziej mu wychodzi bokiem serca by w południe go miłośnie minąć on właściwie ma już gdzieś takie wałęsanie się ze sobą podobno bez celu wszystkie wyjścia marazm złapał gdy zieleń miejska ciągle ufna w ruch i chodzi już teraz z innymi myśli sobie jakby jeden z nich a przecież tylko jednym z wielu a tak swoją ale jak widać nie tylko drogą podejrzane są wszystkie spacery ktoś się zawsze może dowalić
    3 punkty
  8. Czas płynie nieubłaganie, wszyscy idą do przodu, ja za to siedzę w swojej ścianie, obserwując wszystko z boku, czy dam radę nadążyć? nasuwa się pytanie, lecz gdy inni jedzą kolację, ja jem zaś śniadanie.
    3 punkty
  9. o naturo z natury moja muzo niezmiennie wodzisz na pokuszenie mój pierwotny Instynkt z bukietem przymiotników rozsypuję na tobie wszystkie kolory świtu i ciągiem pocałunków rozpoczynam mapowanie ulotności chwili po prawej stronie zmysłów kwiaty wiosny a po lewej stronie kwiaty jesieni hm na łuku biodra lato zatrzymuje mnie na dłużej niczym wietrzyk w koronie lasu deszczowego szumem przechodzę w płynne dźwięki aż pod czubkami palców czuję w świętej proporcji atomy tlenu i wodoru muśnięte różem rozkwitają pąki nieba
    3 punkty
  10. Opowiadanie powstało w czasach, gdy zdobywałem wykształcenie średnie i było odpowiedzią na polecenie pani od polskiego, która w ramach pracy domowej kazała nam napisać zakończenie Przedwiośnia. Zapraszam do lektury, jednocześnie prosząc o wyrozumiałość. :) ... Po rozróbie pod Belwederem Cezary trafił do paki. Umieszczony został w jednoosobowym „pokoiku” z żelaznymi „firankami” w jedynym, maleńkim okienku z wybitą szybą, strzępy której sterczały jeszcze teraz szare, zakurzone i ostre. W przeciwległej ścianie wmontowano stalowe drzwi z judaszem w postaci małego, prostokątnego otworu, zamykanego od zewnątrz zasuwką. Umeblowanie pomieszczenia stanowiła prycza zbita z surowych sosnowych desek. Miał Cezary w tym odosobnionym miejscu mnóstwo czasu na przemyślenie wypadków tamtego dnia. Gdy parł wtedy z zaciśniętymi pięściami na zwarty kordon żołnierzy, kordon ów, jak gdyby był jedną istotą, stworem o jednym, zarządzającym nim, mózgu i ciele jednym, poruszającym się na kilkudziesięciu nogach, ruszył nagle, przeszedł kilka kroków i jak nagle ruszył, tak się zatrzymał. I znów stał jak mur szary, stalowy, złowieszczy. Cezary wpadł na ten mur jakby go nie zauważył, jakby dla niego nie istniał lecz został odrzucony siłą, zdawało się, dziesięciokrotną w stosunku do tej, którą wkładał w próby przebicia ściany z żołnierskich ciał. W chwilę później starł się z nią cały tłum podążający za Baryką. Masa ludzka natarła z całą mocą determinacji i ostatecznego rozgoryczenia. Szary mur nie wstrzymał stokroć przeważającej jego siłę, siły tłumu najeżonego zaciśniętymi w pięści dłońmi i połyskującego wyszczerzonymi zajadle zębami. Pękł najpierw w jednym miejscu, a potem rozleciał się na szare cegiełki, ginące w wielokroć bardziej szarym tłumie. Oj! Dostało się tam chłopcom, których los zapiął w szare mundury! Dostało się! Cezary stał i z ironicznym uśmiechem przyglądał się jak tłum gania uciekających w popłochu żołnierzy. Widział jak chorowity Lulek tłucze po głowie ogłupiałego wojaka nie wiadomo skąd wyciągniętym drągalem. - Masz! A masz! Ty burżuazyjny sługusie! Popamiętaj sobie jak smakuje stawianie się klasie robotniczej! - wrzeszczał kropiąc raz po raz żołnierza, który, osłaniając głowę rękoma, wiał jak szary zając w kierunku wartowni. Nie przyglądał się Cezary dłużej temu widowisku, którego scenariusz dobrze już znał. Poza tym, na pomoc bitym ruszyła już piesza i konna policja oraz inne posiłki, które do tej pory stały w pogotowiu. On natomiast zmierzał wprost do głównego wejścia Belwederu. Spokojnym krokiem zbliżał się do potężnych, białych kolumn, podpierających z zimną cierpliwością kamienia ciężkie zadaszenie belwederskiego ganku. Stawiał już pierwszy krok na stopniach schodów, gdy usłyszał dudniący po płytach dziedzińca tętent końskich kopyt. Nie zdążył się nawet obejrzeć, gdy potężne uderzenie czarnej, gumowej pałki trafiło go w ciemię. Pogrążył się w ciemnościach nieistnienia, nieczucia i niedoznawania. Gdy ocknął się z piekielnym bólem pod czaszką, zorientował się że jest ciągnięty przez dwóch drabów ciemnym, wąskim korytarzem, w którego obu bocznych ścianach znajdowały się stalowe drzwi. Jedne z nich przed nim otworzono i został wepchnięty do wnętrza, w którym właśnie siedział na drewnianej pryczy, z łokciami na kolanach i głową podpartą na złożonych pięściach. Minęło kilka tygodni, gdy pewnego dnia otwarto drzwi celi i kazano Baryce wyjść. Z niemałym zdziwieniem stwierdził, że nie jest prowadzony na przesłuchanie, lecz w kierunku bramy wyjściowej. Jeszcze większe było jego zdumienie gdy odebrano mu więzienne ciuszki i wręczono jego własne ubranie. W chwilę później wypchnięty został na bruk brudnej, warszawskiej ulicy. Stał oszołomiony spoglądając na słońce. Mrużył oczy od jego rażącej jasności. Z zamroczenia niespodziewanym biegiem wypadków wyrwał go klakson przejeżdżającego obok automobilu. Dopiero teraz zauważył, że stoi na środku ulicy. Zszedł na chodnik i czym prędzej ruszył spod więziennych murów, obawiając się o to, aby strażnicy nie dostrzegli jakieś pomyłki i aby nie kazali mu wracać do śmierdzącej celi. Znów nastały dla Cezarego ciężkie dni. Na początek dowiedział się, że został usunięty z uczelni za „chuligańskie wybryki”. Gdy spróbował spotkać się z panem Gajowcem, pana Gajowca nie było w domu. Jak się później okazało, pana Gajowca nigdy „nie było w domu” gdy zjawiał się Cezary. Pewnego dnia, gdy włóczył się bez celu dusznymi, zakurzonymi ulicami, w tłumie zamajaczyła mu szara, wychudła, skrzywiona i niewątpliwie znajoma twarz. Właścicielem tak nieprzyzwoitej twarzy mógł być tylko jeden człowiek na świecie. „Lulek!”- Pomyślał i pogonił za anemiczną postacią prześlizgującą się w tłumie. Z radością złapał przyjaciela za ramię. „Lulek! To i tyś wolny?!” - Chciał krzyknąć, lecz jedno spojrzenie w twarz kolegi wystarczyło, aby usunąć radosny uśmiech Cezarego. Lulek patrzył nań złymi, zimnymi oczami. Rozejrzał się wokoło i sycząc przez zęby: - Szpicel! - wyrwał ramię z uścisku Baryki. Cezary stał osłupiały, patrząc jak tamten odchodzi rozglądając się podejrzliwie wokół. Dogonił Cezary jeszcze raz szarą postać przeciskającą się poprzez uliczny tłum. - Lulek! Co ty?! Oszalałeś??? Jaki szpicel?! - A co, możeś się nie sprzedał za burżujskie pieniądze? Co? - O czym ty mówisz, Lulek?! - Cezaruńciu, nie bądź śmieszny! Dobrze wiesz o czym mówię. O twoim wyjściu z paki! Możeś nie wiedział, że ktoś za twoją wolność zapłacił masę pieniędzy?! Ogromną sumę śmierdzących burżujskich pieniędzy! Idź więc teraz do swoich przyjaciół burżui, a ode mnie racz się odczepić. Burżujskie ścierwo! - wycedził na koniec Lulek opluwając Cezaremu i tak już brudne do granic możliwości buty. Po chwili Cezary stał samotnie w potoku płynących dokądś ciągle i nieprzerwanie ludzi, odzianych we fraki bądź żebracze łachmany, w piękne, wytworne suknie lub też w podarte strzępy czegoś co kiedyś uchodzić mogło za ubranie. Stał zamyślony. Omijany lub też zgoła potrącany, pozostawiony sam na sam z zagadką, która stanowiła odpowiedź na postawione sobie kiedyś przez niego pytanie. Mijały dni. Cezary rozpoczął poszukiwanie pracy. Imał się wszystkiego, począwszy od zamiatania ulic, a na pracy w podwarszawskiej cegielni kończąc. Po pewnym czasie udało mu się znaleźć zatrudnienie w małym zakładzie mechanicznym, którego specjalnością była naprawa automobili. Początkowo właściciel zakładu, Józef Bryś, śmierdzący na odległość smarami, olejami i innymi środkami do konserwacji i czyszczenia, z rękoma zawsze w tychże specyfikach po łokcie umorusanymi, zaproponował Baryce pracę, za którą jedyną zapłatą miały być zdobywane przez niego kwalifikacje. Okres pracy na tych warunkach miał trwać trzy miesiące, „a potem się zobaczy...”. Jednak już po miesiącu, Bryś, widząc jakie postępy robi uczeń w cięciu blachy gazowym palnikiem, elektrycznym spawaniu oraz wkręcaniu i wykręcaniu części w remontowanych automobilach, postanowił mu płacić. Od tej pory życie Cezarego uległo pewnej stabilizacji. Pensja jaką otrzymywał pozwalała na wynajęcie małego, ale w miarę przyzwoitego pokoiku, ubranie się i jakąś ludzką wegetację. W wolnych chwilach zaczął dorabiać udzielając korepetycji z chemii, biologii oraz języka francuskiego i, czasami, rosyjskiego. To zajęcie okazało się tak intratnym, że w końcu, ku rozpaczy pana Józka, zrezygnował z pracy w zakładzie i w całości poświęcił się temu zajęciu. Obok niego przetoczył się maj dwudziestego szóstego roku. Związane z nim nadzieję na poprawę sytuacji wkrótce rozwiały się jak dym, a pan Gajowiec, z którym Cezary ponownie nawiązał kontakt, zleciał z zajmowanego stanowiska i objął posadę nauczyciela w jakiejś prowincjonalnej szkole. Przeminęły lata dwudzieste, przeminęła połowa trzydziestych. Pan Baryka żył sobie dostatnio i coraz częściej myślał poważnie o założeniu rodziny. Jednak ciągle powracająca myśl o Laurze, o tym, że to ona mogła wpłacić za niego kaucję po pamiętnej awanturze, nie dawała mu spokoju. Uciszał jednak rozkołataną szalonymi myślami duszę i ciągnął samotny żywot swój dalej. Aż przyszło gorące lato trzydziestego dziewiątego roku, a po nim gorąca jesień. Drżąca od huku bomb, dusząca pyłem ze zdruzgotanych domów, napełniona krzykiem oszalałych dzieci wołających matek, krzykiem matek nadaremnie szukających swoich dzieci. Jesień przepełniona z jednej strony płaczem, a z drugiej śpiewem tych, którzy szli na podbój świata. Trzydziestoletni Cezary Baryka, jak wszyscy młodzi i zdrowi mężczyźni, został zmobilizowany i... wysłany pod wschodnią granicę. A tam, z niemałym poirytowaniem, wsłuchiwał się w komunikaty donoszące o klęskach Polskiej Armii i z niepokojem spoglądał na zachód. Tymczasem niespodziewany atak, który nastąpił siedemnastego września przyszedł z przeciwnej strony świata wywołując całkowite zaskoczenie w polskich okopach. Kto mógł to wiał. Choć niewielu było tych szczęśliwców, to wśród nich znalazł się Cezary. Był przekonany, że powinien zrobić wszystko żeby nie dostać się do sowieckiej niewoli. Nie było jednak dokąd uciekać. Z drugiej strony parł już wróg nie wiadomo czy nie zacieklejszy i bardziej bezwzględny. Miotali się więc jak zwierzyna złapana w matnię, coraz częściej zrzucając mundury i wdziewając cywilne łaszki żeby jakoś wrócić do swych domów. Cezary jednak nie miał domu do którego mógłby wrócić. Jego domem była Polska. Polska, w którą przez ostanie lata wrósł korzeniami, a fundamenty której podkopywały z dwóch stron dwa ościenne mocarstwa. Bronił więc Cezary swego domu. Bronił do chwili, w której musiał ulec przekonywującej sile sowieckiej armii i z podniesionymi rękami ogłosić światu poddanie swego ciała w sowiecką niewolę. Nie był jednak człowiekiem, który pozwoliłby, niczym wół na postronku, poprowadzić się do rzeźni. Za dużo w swoim życiu widział, za dużo przeżył żeby mieć jakiekolwiek złudzenia. Gdy przyszła sprzyjająca chwila, splot wydarzeń, który spowodował, że uwaga wszystkich opiekunów skierowana była w inną stronę, a niedokładnie zabezpieczone drzwi jadącego wagonu dały się otworzyć, Cezary wraz z grupą jeńców wymknął się dyskretnie spod opieki Armii Radzieckiej. Zaraz jednak odłączył się od grupy, pozostawiając kolegów własnemu losowi. Udało mu się ukraść cywilne ubranie, w którym ze swym nienagannym rosyjskim mógłby spokojnie uchodzić za Rosjanina. Starał się jednak nie narzucać ani władzy radzieckiej, ani nawet zwykłym obywatelom. Pomimo starań, nie cieszył się długo wolnością. Został schwytany i jako nieznany nikomu włóczęga został zesłany gdzieś pod koło podbiegunowe. Przymierał tam głodem, marzł i zaciekle walczył z całymi stadami pcheł i wszy. Gdy w czterdziestym trzecim roku usłyszał o tworzeniu dywizji polskiej w Sielcach nad Oką, nie namyślając się wiele, postanowił zgłosić się na ochotnika. Gdy okazało się, że Cezary w niezłym stopniu opanowane ma podstawy medycyny, wysłano go na krótki kurs przygotowujący do roli sanitariusza. W tej roli Cezary spisywał się wyśmienicie. Znosił rannych z pól bitewnych całego szlaku Dywizji Kościuszkowskiej, od Lenino począwszy, a w Berlinie skończywszy. Po powrocie do zrujnowanej wojenną zawieruchą Polski, Cezary postanowił dokończyć przerwaną edukację. Bez trudu dostał się na studia medyczne, na których w ciągu semestru zaliczał dwa semestry, co sprawiło, że w niedługim czasie został „młodym lekarzem”, a wkrótce potem podjął pracę w szpitalu wojskowym. Pewnego dnia, po potyczce z jakimś „bandyckim” oddziałem, wśród rannych przywieziono jednego, skrwawionego „bandytę”. Cezary przystąpił do rutynowych oględzin, bandażowania ran, wyłuskiwania odłamków granatów i innych metalowych kawałków z poszarpanych ciał żołnierzy. Podszedł do „bandyty” i rozpoczął zamykanie rany ukazującej białą kość w nodze pacjenta. Zakończywszy operację przystąpił do bandażowania i usztywniania złamanej ręki poszkodowanego. Gdy spojrzał w czarną od brudu, błota i krwi twarz, oniemiał. Trzymająca do tej pory bandaż pewna ręka zadrżała i wypuściła białe płótno. W Cezarego wpatrywała się szeroko otwarta para stalowych oczu. Oczu tak znajomych, tak bliskich. - Hipolit. - Wyszeptał drżącymi wargami. W szeroko otwartych oczach zobaczył błysk przerażenia i głuchą, milczącą prośbę. Podniósł bandaż. - Siostro! - Zawołał. - Proszę dokończyć ten opatrunek. Pozostawił Hipolita pod opieką pielęgniarki, a sam poszedł doglądać innych chorych. Gdy spoglądał w kierunku rannego przyjaciela, widział, że ten leży z zamkniętymi oczami, nie patrząc na nikogo. Do pierwszej po wielu latach rozmowy przyjaciół doszło jednak jeszcze tej samej nocy. - Hipolit, coś ty narobił, przyjacielu?! - Czaruś... cieszę się, że żyjesz - mówił łamiącym się głosem Hipolit, - ale mniej mnie cieszy, żeś po stronie komunistów. - Nie jestem po niczyjej stronie. Łatam zarówno Bolszewików jak i Antykomunistów - powiedział Cezary wskazując rannego przyjaciela. - Mnie już nie trzeba łatać... i tak mnie rozwalą. To nawet lepiej by było, gdybym tutaj już zdechł. Może mógłbyś mi chociaż w tym pomóc, co Czaruś? - O czym ty mówisz?! Nawet nie pozwalam ci o tym myśleć. - No tak... „Jeniec pod opieką pana doktora wykitował”. To by dopiero było! Mógłbyś stracić posadkę. - Nie, Hipolit, to nie tak. Wierz mi - szeptał Cezary prawie ze łzami w oczach. - Może i nie tak, ale powodzi ci się w nowej Polsce nie najgorzej. Chyba nie zaprzeczysz? - Tak sobie - odparł Cezary w duchu ciesząc się ze zmiany tematu. - A ona tam zapłakuje się nad twym losem... Cezary długo nie mógł zrozumieć sensu tego zdania z nagła rzuconego w tę cichą rozmowę jak kamień, który rzucony na ciche lustro wody, przepada w głębinach, lecz na powierzchni pozostawia długo rozchodzące się kręgi. Tak falowały teraz te słowa, znienacka rzucone, w duszy Baryki. - Jaka „ona”? – Spytał w końcu. - Laura. - Ona żyje? - Żyje, ale, chociaż nie wiem czy cię to zainteresuje, nie żyje jej mężulek, Barwicki. - Tak?! A cóż mu się przytrafiło? - Nic szczególnego. Po prostu zaczął wysługiwać się Niemcom do tego stopnia, że zasłużył sobie na wyrok w najwyższym wymiarze. - I wyrok wykonano? - Byłem egzekutorem. - Dziękuję ci, Hipolit. - Dziękujesz??? To był przykry obowiązek. - Wiesz, że nie to miałem na myśli... Następnego dnia jeńca przeniesiono do odizolowanego, zamykanego pomieszczenia. Pozostawiono go jednak pod opieką doktora Baryki. Pewnego dnia, oglądając nadspodziewanie szybko gojące się rany pacjenta, doktor powiedział: - Zachciało ci się wojaczki. Tyle lat po wojnie. - Widzisz, dla mnie wojna się nie skończyła. Zmienił się tylko okupant, a walka z nim trwa cały czas. - Oj, Hipolicie, Hipolicie. W tym kraju potrzebna jest walka, ale zupełnie innego rodzaju. - Chyba nie będziesz mi tu wciskał jakichś ideologicznych bzdur? Zobaczysz, że kiedyś tych, którzy nazywają siebie przywódcami klasy robotniczej, zniszczą sami robotnicy, odkrywając w nich swych nowych ciemiężycieli, nową, że tak powiem, burżuazję. - Być może masz rację, ale ja miałem zupełnie inną walkę na myśli. Walkę, która musi się stoczyć w ludzkich umysłach, która musi przemienić ludzką duszę, być może duszę całej społeczności. Bez tej przemiany niemożliwy jest jakikolwiek postęp. Po prostu jedna niesprawiedliwość zastępowana jest drugą i cały czas trwamy w jakimś dżdżystym, zataplanym przedwiośniu i nie możemy nic zrobić żeby pełnią sił rozkwitła prawdziwa wiosna... tego narodu. Po chwili milczenia Cezary dodał: - To wymaga ogromnej pracy. Pracy każdego z nas nad samym sobą... i chyba dlatego jest to tak trudne. Minęło kilka kolejnych dni, w ciągu których Cezary konsekwentnie zaświadczał o ciężkim stanie chorego. Pewnej nocy ktoś pozostawił niedomknięte drzwi pomieszczenia, w którym przebywał więzień. Hipolit wyśliznął się cicho i przez nikogo nie niepokojony wydostał się na zewnątrz szpitala. Gdy mogło się wydawać, że zniknął bez śladu w ciemnościach, jakiś zaniepokojony wartownik otworzył ogień w kierunku, w którym przemykała pochylona sylwetka. Tej samej nocy doktor Baryka został wezwany na przesłuchanie. „Przesłuchanie” trwało dwa tygodnie, lecz niczego doktorowi nie udowodniono. Oskarżono go jedynie o niedopatrzenie i niedopilnowanie więźnia. Chociaż nie należało to do obowiązków lekarza, wystarczyło jednak aby pozbawić Cezarego pracy w szpitalu. Pozbawiony tak nagle zajęcia, postanowił odszukać Laurę, o której wspominał Hipolit. Odnalazł ją w Leńcu. A raczej w tym, co z niego zostało. Laura siedziała za stołem w małym pokoiku na parterze, pochylona nad książką. Gdy wszedł podniosła oczy znad lektury i długo mu się z niedowierzaniem przyglądała. - Czaruś - wyszeptała w końcu. A gdy zrobił kilka kroków, powtórzyła - Czaruś... nie podchodź tutaj! Proszę! Nie podchodź. Najlepiej idź sobie stąd. Idź jak najdalej! Proszę! Nie patrz na mnie. - Dlaczego Lauro? Dlaczego? - pytał Cezary zaskoczony tak niespodziewanie przykrym powitaniem. Rzuciła głowę na stół i utonęła w spazmatycznym płaczu. Cezary ruszył do niej nie czekając na odpowiedź. Przytulił ją do siebie. Przylgnęła do niego, przywarła. Czuł, że schwyciła się go tak, jak człowiek chwyta się swej ostatniej szansy. - Nie, Czaruś, nie odchodź! Zostań! Zostań, proszę! Nie zostawiaj mnie samej, proszę! Uspokoiła się trochę. - Widzisz Czaruś, moje nogi... nie chcą mnie nosić... ale proszę cię, nie zostawiaj mnie samej. Cezary dopiero teraz spostrzegł stojący w kącie wózek inwalidzki. - Nie zostawię cię Lauro. Nie zostawię cię już nigdy. Obiecuję. Słowa swego Cezary dotrzymał. Wkrótce objął posadę lekarza w pobliskim miasteczku, a swą obietnicę daną Laurze uwieńczył ślubem, po którym państwo Barykowie zamieszkali w niewielkim domku na wsi nieopodal Leńca i Nawłoci, gdzie w dworskich budynkach tuczyły się teraz świnie i dawały mleko chude krowy.
    3 punkty
  11. pod supłami się kryją wewnątrz schowane jakbyś nie ciągnął milczą udają że nie istnieją tu trzeba sposobem smarować przekładać ciąć ogniem wypalać pęknięcia i dymem okadzać wtedy wychodzą bunkry swoje porzucając ręce trzymają nad głową gotowe jakąś lampę złapać nie wolno ich lekceważyć ani spuścić z oczu nie można też zapomnieć żeby je odprowadzić do nowego domu
    2 punkty
  12. to nic że ciało i zmysły bledną gdy się wybarwia miłości sedno
    2 punkty
  13. zatrzymałam w swojej dłoni wszystko co od ciebie takie posiadanie które kołysze nie otwieram jej bo boję się rozsypanego palce bolą z uścisku i drętwieje serce a to zamknięte zaczyna uwierać od środka muszę rozluźnić dłoń aby zacząć oddychać
    2 punkty
  14. Harfiarz I szumi, ciągle szumi, świat nieokiełznany, Jak gdyby mu kazano, jakby bał się przestać; Wywija się w hałasie, dudni i wykręca, A przecież tak cichutko było przed wiekami. I krzyczy, ciągle krzyczy, słychać go z oddali; Uspokój się, powoli. Wiem, że nie pamiętasz, Harmonii, śpiewu ptaków, prastarego piękna; Tak mocno to kochałeś, kiedy byłeś mały. I głośniej, ciągle głośniej. Przytul się, pomogę; Nauczę cię od nowa cieszyć się melodią. Eolskie opowieści? Chodź, przypomnisz sobie, Jak tworzyć, komponować, której struny dotknąć, By jutro rozpędzony, nowoczesny człowiek, Do twego arcydzieła wreszcie mógł dorosnąć. ---
    2 punkty
  15. Miłość, która nie jest miłością, lecz przestrzenią pomiędzy duszami, gdzie słowa są węzłami splątanych nitek, które prowadzą do miejsc nieistniejących, gdzie dotyk jest kartografią nieistniejących miejsc. W tej miłości, która nie jest miłością, krąży powietrze, które jest przestrzenią pomiędzy słowami, i słowa, które są mostami pomiędzy myślami, zakrywają gwiazdy, które nie są gwiazdami, lecz punktami odniesienia dla nieistniejących kierunków. Szukam ciebie, ale ciebie nie ma, tylko chwila, która jest przestrzenią pomiędzy światłem a ciemnością, i nie ma słów, tylko punkty odniesienia dla nieistniejących kierunków, które prowadzą do miejsc, które nie są miejscami, lecz przestrzeniami pomiędzy miejscami, gdzie miłość, która nie jest miłością, jest przestrzenią pomiędzy duszami. W tym labiryncie, który nie jest labiryntem, lecz przestrzenią pomiędzy miejscami, gdzie domy są węzłami splątanych nitek, które prowadzą do miejsc nieistniejących, gdzie drzwi są kartografią nieistniejących miejsc. Szukam wyjścia, ale nie ma wyjścia, tylko chwila, która jest przestrzenią pomiędzy światłem a ciemnością, i nie ma dotyku, tylko punkty odniesienia dla nieistniejących kierunków, które prowadzą do domów, które nie są miejscami, lecz przestrzeniami pomiędzy nami, gdzie miłość, która nie jest miłością, jest przestrzenią pomiędzy duszami.
    2 punkty
  16. myśl go dogoniła powiedziała to i tamto że nie musi się jej bać wiec ją przytulił myśląc ona nie chce żle nie ma złych zamiarów czyli będzie mi z nią tylko lepiej
    2 punkty
  17. przed parami pod listami utkwił kilof w mikrofonie; ponad nimi jakby w ramie tańczył słoń a obok o nikt choć muzyka grała rychło chociaż zęby szczerkające wtem ruszyło nawet bydło nad trud pani sprzątającej; miotła wiotka ciągła ładnie fretki krępe krótko drocząc żeby większość lalki taniość przeoczyła przy wyskokach słonik myszce węża skręcał turbowany resztką zdarzeń wbrew rozwagi, iż zza pieca pilnowano wnękę płaszcząc całość pędem 'roztańczona' zapomniała, cóż kto śpiewał gdy służąca zdjęła wznosząc wylądował pan w cholewach
    2 punkty
  18. pręty, stalowe pręty, kody kreskowe rzeczywistości, cena istnienia - niewola dziś sztuczny śnieg - jutro szara woda ten sam jutro upał i nowy przechodzień szkło, śmiejące się w twarz szkło niby atrapa przeszkody, moja wina i niemoc dziś nowa miłość - jutro stara przemoc ta sama wciąż trasa, tylko słabnący krok krew, rozsadza mnie krew, wciąż nie może znaleźć ze mnie wyjścia, wciąż błądzi po ciele i nowy znów śnieg, i skażone biele każą mi ciągle przebywać w pokorze deszcz, niech zmyje mnie deszcz, niech wyniesie mnie w tło dla wszechświata, w czystość, w nirwanę, niech echo straconych żyć mi przyniesie ciszę dla szumu, aloes na rany nie! śmierć? to pokarm dla biednych, opium dla nędznych dusz, nijakich i mętnych niech świat wam stoi, taki jaki stał jak pół grama somy, bajeczny i piękny o jaki świat walczysz, taki będziesz miał jak pół grama somy, bajeczny i piękny...
    2 punkty
  19. @Łukasz Jasiński nie korzystam z tego :) @Rafael Marius ja to byłam ostrożnym dzieckiem :) z roku na rok jest przerażająco:) odnajduję w życiu przyjemność:) przyjaźni mniej oczywiście, sama dla siebie jestem przyjaciółką:)
    2 punkty
  20. "i" księżyca znalazło swoją kreskę w odbiciu na falach dachu z blachy (à la Munch) koncert podwójny a chwilami stereo na sylabę ku (2 × kuku = 2 kukułki) krągłość księżyca wypłynęła zza chmurki kupką sikorki (pisklę sikorki, gdy dostanie do dzióbka, wykręca się i daje biały balonik)
    2 punkty
  21. @FaLcorN pestki można zasiać :) pierwsze czereśnie są takie pyszne w ustach:) polskie oczywiście to są:)
    2 punkty
  22. @violetta Zostaną tylko pestki, czasu.
    2 punkty
  23. Ja jestem dla ciebie zawsze, a gdzie dla mnie jesteś ty? Czemuż cię nie ma gdy wkraczają mgły? gdy wszystko milknie dookoła, a Ty wyraźnie słyszysz, że moja dusza kona? czasem czuję się jak ćma, która jak głupia, ciągle do światła gna, myśli, że ją spotka coś miłego, że uchroni ją od złego, lecz to złudna nadzieja, w tych czasach ciężko znaleźć przyjaciela.
    2 punkty
  24. Pracuję ciężkie godzinówki, Nie uciekam się do chwilówki, Nie jest ze mnie zwykły błazen, Co mu za zamożność uchodzi płazem. Stoję tu i myślę głęboko, Nic nie zrobił, a dostał złoto. Jestem tu i się nie martwię, Dostanę to, co kochać pragnę. Muszę sumiennie pracę robić, Od złota głowa mnie zacznie bolić. Tak naprawdę bogactwa prawdziwe Nie mają ludzie, co pracują uczciwie. Mają to w większości Ci, co nie znoszą rzucać kości, W cudzej grze, nie dla gości. Wszystko od zawsze mają podstawiane, Nie czują uczuć, jakie nam znane. Najprawdziwsze bogactwo mają nieliczni, W sercu je trzymają – jacy majestatyczni.
    2 punkty
  25. gdy kwitną piwonie z różowym zabarwieniem każdy dzień odrobinę bardziej wyjątkowy pod wrażeniem smaku kawy z cienkiej szklanki delikatne kwiaty otulone jakby wiatrem rozkoszuj się podziwiając je pełnym blaskiem
    1 punkt
  26. przespała się z diabłem, przespała wszystkie modlitwy. pozostało tańczyć, na ziemiach niczyich, w ciszy. bo świat jest nieczuły i nie kocha jej wcale. nie pozwolił jej dorosnąć i zostawił jak dzieciaka we mgle. mętna dziewczynka przywiera, wtapia się, wtula we wszystko... płomienie świec przeciągają ją w cień. chciałaby, żeby ktoś ją usłyszał, ale wypluwa tylko mleczne słowa, litera po literze — i trochę krwi. chciałaby być czymś więcej, chciałaby nie być namiastką. a wokół słychać tylko drżenie czasu i delikatne bicie serca, czuć mech, kredowy kurz, zawilgocone drewno... to nieniebo, to ruina. ...pozostało tańczyć, więc tańcz, mętna dziewczynko, duszyczko bez imienia — choć świat jest nieczuły, może go wzruszysz...
    1 punkt
  27. pacierz kochanie tęcza babie lato zboża kwiat niebo pełne gwiazd wszystko jest piękne mógłbym tak bez końca ale rady temu nie dam bo tak dużo tego więc tylko się uśmiecham
    1 punkt
  28. Nie bój się! cmentarny mur w świętej ciszy, Rozświetlają jasne słońca promienie; Samotnej, choć mój krok ci towarzyszy, Dadzą ci święci przed bólem schronienie. Nie kryj się, jeśli to południe w lecie; Ten cień to tylko nocy powitanie. Schody są strome, lecz nieduże przecież Znajdziemy tu długie odpoczywanie. Lecz jaka czeka wśród umarłych ścieżka? Są w swoich grobach głęboko uśpieni; Dlaczego w drodze do swych przyszłych mieszkań Mieliby śmiertelni być przerażeni? I Emily: Start not! upon the minster wall, Sunshine is shed in holy calm; And, lonely though my footsteps fall, The saints shall shelter thee from harm. Shrink not if it be summer noon; This shadow should night's welcome be. These stairs are steep, but landed soon We'll rest us long and quietly. What though our path be o'er the dead? They slumber soundly in the tomb; And why should mortals fear to tread Pathway to their future home?
    1 punkt
  29. z moim tak jest coś nie tak za każdym razem kiedy chcę powiedzieć tak jakoś nie wychodzi nie to że jestem antysystemowy nie to że nie i już często mam do czynienia z tak zwanym (nie)dopowiedzeniem i to moje tak wytraca pewność z siebie czując że coś jest nie tak
    1 punkt
  30. Jeśli ktoś ma predyspozycje do elastyczności, to się z własnym garbem nie pogodzi.
    1 punkt
  31. Są bardzo zdrowe na mózg Łukasz Jasiński
    1 punkt
  32. @Rafael Marius Miałem na myśli, że część mnie do góry, reszta do piachu. Dusza podobno unosi się w górę, a tam wysoko jest coś, albo próżnia lub cokolwiek w co wierzysz. Dobrego wieczoru i niedzieli, pozdrawiam!
    1 punkt
  33. Ano właśnie kiedyś wiele rzeczy było za darmo, a teraz za wszystko trzeba płacić. Ja też zapraszałem dziewczyny na te czereśnie na moją działkę, ale po kryjomu bo ich mamy nie puszczały. Trochę daleko było.
    1 punkt
  34. @Rafael Marius kocham czerwiec i jego zbiory :) kiedyś w moim miasteczku rosły przy drodze, co roku jeździłam na rowerze na nie z dziewczynami, na tych drzwiach to były randki i śmiechy, a obok wysoka srebrna trawka, drzewa były białe, cuda, co roku mnóstwo czereśni, to była odmiana jasna, ale pyszne.
    1 punkt
  35. Później miałem jeszcze 3 działki, ale na żadnej z nich czereśnia się nie przyjęła. One są kapryśne, dlatego takie drogie pomimo łatwości i szybkości zbioru.
    1 punkt
  36. Bardzo fajny i bardzo melodyjny wiersz.
    1 punkt
  37. @Leszczym dziękuje:) @Ewelina oczywiście, nadzieja matką głupich. dziękuje za miły komentarz i również pozdrawiam:) @Naram-sin wiersz napisany jest z pierwszej osoby ponieważ tylko na kartce papieru autor może wyrazić swoje uczucia. Do tego ten człowiek nie chodzi wśród ludzi z cierpieniem wymalowanym na twarzy, chodzi o to, że cierpi wewnętrznie ale nie chce tego ukazać:)
    1 punkt
  38. @violetta Na półce leży portfel i gdyby pani zechciała wziąć bez mojego pozwolenia, to: strzeliłbym pani w tyłek gumową kulką... Łukasz Jasiński
    1 punkt
  39. @Wędrowiec.1984 Polonez As-dur opus 53 Lang Lang
    1 punkt
  40. @Ewelina Dziękuję za odcisk pióra, również pozdrawiam :)
    1 punkt
  41. @Łukasz Jasiński ja to mam domek dla lalek :) małą lodóweczkę, oddzielnie zamrażalnik, nie ma czegoś przyjemniejszego jak wyjąć na śniadanie zapomniany lód i popijać sokiem z cytryny, pomarańczy :)
    1 punkt
  42. @Natuskaa Bo nie jestem psychopatą (oni widzą tylko ofiary), a także: katolikiem (oni widzą tylko własnego boga), jestem po prostu pogańskim racjonalistą - libertynem i intelektualnym biseksualistą - uniwersalnym. Łukasz Jasiński
    1 punkt
  43. 1 punkt
  44. @FaLcorN E tam, a Ty powiesz, że i tak Ci nie pasuje. Windę daruj sobie, płomienie lecą w górę, każdy to wie. Jestem tylko iskrą, bądź mi szeptem dnia zanim płomień wszystko pozamienia w piach
    1 punkt
  45. Gdy za jej pięknem me oko wodzi, I z nim jej okrucieństwo zrównuję Materię formy, z której pochodzi jej piękno okrutne, odgaduję. Nie ziemia, bo jej myśl tak jest lotna, nie woda, miłość jej jak ogień pali: nie powietrze, nie jest tak ulotna, nie ogień, kaprys jej mrozi z oddali. Stąd żywioł inny rozważyć trzeba skąd się wzięła, niebo mianowicie. gdyż harde jej spojrzenie sięga nieba, a umysł na wieczystym jest szczycie. Gdy zrównać cię z niebem nikt nie przeczy, bądź w łaskawości, jak w każdej rzeczy. I Edmund: So oft as I her beauty doe behold, And therewith doe her cruelty compare: I maruaile of what substance was the mould the which her made attonce so cruell faire. Not earth; for her high thoghts more heauenly are, not water; for her loue doth burne like fyre: not ayre; for she is not so light or rare, not fyre; for she doth friese with faint desire. Then needs another Element inquire whereof she mote be made; that is the skye. for to the heauen her haughty lookes aspire: and eke her mind is pure immortall hye. Then sith to heauen ye lykened are the best, be lyke in mercy as in all the rest
    1 punkt
  46. Możliwości jest tyle, ilu odbiorców. Tak czujesz/widzisz/czytasz? Że emocje.. no ok. Bardzo dziękuję za odwiedziny. Pozdrawiam :)
    1 punkt
  47. Cień płonący nieistnieniem Po ciemnym konarze - Czarny Cień idzie i płonie Bez ognia sztandaru i bez ciepła płomieni Wplata gwiazdy jutrzenki w obolałe dłonie Idzie i nadzieję godzin nam w minuty rozmieni Boją się Cienia Starego - Cienistego Płomienia Wilki, co duchem wyją o mięso zaklęte - armatnie Jeleń, co filozofię ma do przećwiczenia Zwierzęca mafia - już folwark wyje pokracznie Czarny i migotliwy pośród bzów ponad nami Otwiera ciszę i pustkę - częstuje nieistnieniem Zdobywanym Chrystusa żarem, życiem i ranami Woła - Choć! A życie w otchłanie Ci zamienię! Dzień nadszedł na tyły nocy i sprawdza jasność Szatańsko jasno! To prawda! Szatańsko! - rzekł I Płomień Czarny zgasnął - uciec miał czelność W kanał wyboru - w urynalny modlitwy ściek Jasno się zrobiło - już południe - pora tętnić Dzwonami na kościołach, arteriami autostrad Ale wieczór przyjdzie - jak stara moda na kicz Razem z płomiennym cieniem - Jego Nocny Ład Autor: Dawid Rzeszutek
    1 punkt
  48. zawędrowałem w deszczu skraje ust niedostępnych łukiem siedmiogodzinnych przystanków piaskiem ze stóp bosych mgieł po bramy nocne i nieme jachty decyzji w kołysce z wagonów odgadłem smutek ławki drewniane z resztką odrazy nadzieje mew płonne przetworzonego chleba że nie ta droga, że ziarno trzeba że frunie po łące, po lasach i górach że szuka dobrego na ziemi i w chmurach że marzy się kula
    1 punkt
  49. i Ty z głową tak docześnie wpatrzoną spoglądasz w zaspany horyzont w przestrzeń zamgloną krople się sączą policzka zapomnieniem mrużysz oczy troską ze wzruszeniem i Ty silna przyrodą, przygodą z powietrza od ziemi się oderwać nie możesz tak, nie trza tak nie wolno wnet połknąć własnego płomienia w sobie siebie pogubić i potrzebę istnienia
    1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00


×
×
  • Dodaj nową pozycję...