Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 02.09.2023 uwzględniając wszystkie działy
-
Mam bardzo rzadką grupę krwi: są chwile, gdy nie przepływa przeze mnie wcale Z reguły słabość pokonuje siłę charakteru - obie znają się doskonale Na parapecie półsnu - przepaść gwiazd, romans pełen zwątpienia Może coś kocham, może i nie - chcę spaść! ... z krawędzi przytulenia Zatapiam się w chwilach, gdy zapewniają: 'jesienią także można przeżyć wiosnę' Z żalu za każdym 'teraz' ... łzy śmieją się perliście, sonaty pisze pochopność ... Wspinam się na każde drzewo, które obiecuje nadzieję A z życiem mam na pieńku - umieram ... ... "Nic złego się nie dzieje!" Noce - kontynent, iglo lub domek z origami Za każdym błądzącym zamykam - ciężką spiżową bramę Wychodzę po zapach morza. Nie ma go w żadnym sklepie Uderza mnie fala zwątpienia: kto wie, może to nawet lepiej ... ?6 punktów
-
pierwszym jesiennym liściem spadniesz u moich stóp obmyj twarz wodą niebieskich dzwoneczków złap mnie ulewnym deszczem słodkim pachnącym wrzosem z zachwytem poddam się5 punktów
-
Koniec lata Znalazłem dziewczynę na złotej plaży pijaną białym winem lub natłokiem wrażeń. On porzucił ją, zapewne słowami: – niech już wraca do domu! Smarkata. Przecież to już koniec lata… Nie – ona nie ma już domu okrutny kolego. Miała tylko ciebie (i tego poprzedniego) nie ma dokąd wracać – by wyróżnić się z tła. Zostałem, chyba, ja A ja, ja ją przygarnę, już na zawsze na dobre i złe. Przecież idzie chmurna jesień… Czyż nie? ........................................................................ Jak spałam usiadł przy mnie chłopak na złotej plaży miał silne ramiona, zwyczajny taki z twarzy. A w oczach szarozielonych, miał coś takiego że od razu poszłabym do niego… Nie zapytał mnie o imię ani ile mam lat. Tylko na wielkim czarnym motocyklu zabrał mnie, w i n n y świat.3 punkty
-
"Oddaj mi, co zabrałeś!" Na stole ostrożnie kładziesz nic. ... Kiepską wymówkę. Morał z nieskończonej bajki niedokończonego happy endu. Samotność pustego apartamentu - zblazowana, znudzona snuje się po mnie. A kysz! Tak, ludzie na pewno wychodzą dziś z domu, istnieją na piknikach i przejściach dla pieszych... A ja mam tylko tę samotność - dostałam od ciebie! Kładę się ostrożnie na stole... Z daleka słyszę wyjące psy - ponoć czują nadchodzącą śmierć. Z daleka dobiega ... "Przynieść serwetki i sztućce?" Spory dziś tłok w tej restauracji. Cóż, samotność to bardzo zwinna kelnerka, ale czasem też już nie daje rady. Dasz jej napiwek ... ?3 punkty
-
jesień powiedz mi ale tak szczerze kim ty naprawdę jesteś malarzem poetą czy może jesteś piękną kobietą kobietą której wiatr włosy czesze a ja patrząc na to myślą grzeszę3 punkty
-
płynie we mnie kolejna podekscytowana noc rozebrana do naga z igliwia konstelacji odradza się wiara w to na co nie zasługuję nie jestem pewna moich dłoni złożonych do czułej prośby o łyk świeżego wiatru o nieposłuszne kroki na terytorium serca dziś jesteśmy podzieleni odległością światła od pustki dziś dźwigamy ciała o wiele za duże duszę się w objęciach godzin które dzielą mnie od twojego zmartwychwstania nie chcę do bólu nie chcę kochać się w twojej czułości w nadmiernych wyrzeczeniach na złość przyszłości na moim podniebieniu lśni gwiazda strącona z cyferblatu westchnieniem dziś jestem tak bliska światu że nie pojmuję przesłania życia nie nie syć mnie nadmiarem fantazji nie drażnij mojego poczucia rytmu zgódź się na powrót rzeczywistości na odnalezienie życia które utraciłam gdzieś po drodze3 punkty
-
Odeszłaś Zamknąłem okno na świat Jaskółki wiją gniazda Mam nadzieje że nisko polecą Zwiastują burzę Nagły podmuch otworzy Zrzuci okowy z ościeżnicy Zostaniesz W promykach, hamaku Z filiżanką kawy Dobrym słowem Przewietrzę pokój Ubiorę się w twoje słowa Wiem, ze nigdy nie będę nagi3 punkty
-
powietrze lepkie gęste rankiem drażni ciało jeszcze w słońcu myślami twardsza tarcza chmur broni zbędnie przed słońcem nie wiedząc że ma pokojowe zamiary żegnać mi trudno jest lato i jego blaskiem płonące źrenice i jego poranki ze śpiewem skowronków trudno mi żegnać poranne spacery alejkami kwiatów gdzie lądują motyle a rzeka jest ciepła i drzewa zielone wiem że Tobie też zimno leniwie nie chce się głowy spod klosza wystawiać narażać na zimno katar i kaszel wchodzę głębiej pod kołdrę chowając twarz pod nią szukam pozostałych atomów ciepła i te nasze przejażdżki rowerem i nasze kąpiele w jeziorze do zmierzchu tak trudno odłożyć rolki i wrotki założyć wełniane skarpety dłuższy t-shirt leginsy sweter i z zeszłego roku kozaki Klaudia Gasztold3 punkty
-
dziś idę w romans ... rozdygotanie niuansów niecierpliwość szeptu pieprzykowy dotyk oplotów dziś idę w romans ... krzesiwem zderzających się warg namalujemy parą na szybie ostatnie tchnienie rozkoszy dziś idę w romans ... w czterech tysiącach pikseli na sekundę w sharp ujęciach dopamina skacze na xxx stronach dziś idę w romans ... na tinderze jak zwierzę z dziewczyną z klatki obok by nie marnować energii gdy przyjdzie czas na wypompowywanie3 punkty
-
trawa jak zwykle zielona (jeszcze nie) skoszona pachnie sianem leżę tak wpatrzony w życie mrówek wielkolud dla nich lecz taki w sam raz kłębiaste obłoki ponad tak nisko aż strach się oblał potem rysuję palcem pochmurne niebo na horyzonie biała plamka się zbliża zmierza w kierunku słonecznego blasku jeszcze nie burza lecz tam wysoko ponad głową widowisko się zaczyna liczę baranki i owce co suną tak bez szelestu prosto przed siebie po drugiej stronie słońca tęcza kolorowa w łuk się wygina pierwsze krople spadają z nieba powoli tworzy się kałuża i mrówki zakopały się w kopcu nie szukam parasolki a krople wsiąkają w skórę tak przemoknięty deszczem podziwiam znikającą już tęczę nie wieczór (jeszcze) a wkoło pociemniało i nagle błyskawica oświetliła nieboskłon zygzakowatymi fajerwerkami a potem grzmot wystraszył liście przedwcześnie pospadały z drzewa i patrzyłem jak świat się zmienia *****************************2 punkty
-
wyprowadza za chałupę to jest tak że jestem ja i ja i jeszcze ja tutaj rozmawia potakuje zaprzecza kiedy kolejny akurat gryzie mi przeguby jeszcze jeden kopie z czuba w kostkę następny wpatruje się w zmierzch z nogami zwieszonymi z gałęzi drzewa na skraju lasu i rżyska skąd dym już przegania lato gdzie ja kiwa na niego z dołu potrząsając w wyciągniętej ręce zgrabnie skręconym stryczkiem drugą wskazując na gałąź czasem siedzimy ze sobą przy ciężkim stole po środku drewnianej izby w brzuchu drewnianej chałupy w szczerym szerokim jak step polu kiedy tutaj znowu nie słuchasz - mówi marta nie słyszysz - stwierdza szymon w takich chwilach kilku z nas wstaje sięga po karabiny i pod lufami wyprowadza resztę za chałupę później za stodołę później jest szczęk zamków jest salwa wystrzałów i jest cisza w jej sosie z oddali przeszczekiwanie się psów2 punkty
-
2 punkty
-
a gdyby tak nic się wtedy nie zdarzyło dzień jak dzień chwila miła narodziła się przyczyna słowa, a po słowach miłość2 punkty
-
skoro jesteś to podaj mi rękę przytulamy się w słowach pod wiatr chłodny wieczór gaśnie na skrzydłach motyla2 punkty
-
bo milczenie w nas i między nami trwa i ramiona już powoli otwieramy nie na siebie lecz na prawdę2 punkty
-
Zamieszaj, a imputy z rzetelną niedokładnością niefrasobliwych doniesień chętniej niż bardzo chętnie i chętniej niż za chętnie wypłyną na wierzch, a nawet może z nich się zrobić gruby kożuch i to taki, który bynajmniej nie grzeje. Warszawa – Stegny, 1.09.2023r.2 punkty
-
Są też tacy, co łbem tłukli, Zostać czy też wyleźć z dziupli I postawę mieć pędraczą, Kiedy sprawy się ślimaczą ?2 punkty
-
Poeta z Czarnolasu Tak od czasu do czasu Cieszył Laszki Swymi fraszki Jego frasunki nie poszły do lasu. ver II (Klip) Poeta Jan z Czarnolasu Ot tak, od czasu do czasu Cieszył Laszki Swymi fraszki Goniąc frasunki do lasu.2 punkty
-
nie żąda choć pragnie nie unosi się z potrzeby wybacza przyjmuje w milczeniu co los dał z tym co dobre nie zwleka dla błahostki podzieli tym co ma o nic się nie upomni w kąt się usunie jeśli trzeba2 punkty
-
między wszystkim a nicością jest Bóg Stwórca Nieskończoność w bezmiarze wszechświata wyróżnił jedną planetę ziemię dał jej życie i... Jezusa a my my jesteśmy Jego snem pięknym snem dziękuję Boże Jesteś ja jestem Jezu ufam Tobie 8.2023 andrew Piątek, dzień wspomnienia męki i śmierci Jezusa2 punkty
-
Raz słońce Raz deszcz Raz ciepło A raz dreszcz Który uderza W serce moje Bo twego odejścia Tak bardzo się boję I ogarnia mnie Wielki strach Ciało w duszę A krew w piach!2 punkty
-
Kolumna Trajana. 1) Sztuka granic nie zna. Język (człowiek) zasady ma. Kolumna Trajana w Rzymie pamięta każdy (tamten) czas. 2) Burzliwe historie na Forum, błysk miecza… trucizny znak (moc) kończyły dyskusje o władzę, znaczyły siły czas. 3) Zasady zawsze (z reguły) te same. Czyj pieniądz (kto płaci) ten władzę ma. Człowiek był zawsze (wszędzie) potrzebny. Zadania (ROLE) rozdzielał czas. 4) Błysk w oku na widok kasetki. Kolumna niejedno pamięta (dobrze pamięta). Pośrodku nocy… może o zmroku… w skrycie… w chaosie bitwy… przelanej krwi……… ZŁY CZŁOWIEK wykonał swój plan. 5) Jak najwięcej posiadać. Kosztem bliźniego (drugiego) wzbogacać się. Treść zawsze na końcu. Najważniejsze MIEĆ. 6) Jakby jutra nie było. CZŁOWIEK po prostu (zwyczajny… od narodzin...) WRÓG Inny (drugi) niczego nie potrzebuje. Pobłogosławi BÓG. Papież dokończy dzieło. Każe (wskaże) postawić TAM. Dobrze że Sztukę miłował. Język zasady miał.2 punkty
-
@duszka Jasne, trzeba naprawiać błędy Czasem nie tylko nasze Ale to jest właśnie piękne, współodpowiedzialność Dobro jest jedno I my tworzymy jeden organizm //trochę odjechałem od tematu, ale zgadzam się z Twoim tokiem myślenia Dzięki wielkie za czytanie @Rafael Marius Dokładnie. Każdy musi poczuć, że jest w odpowiednim miejscu Inaczej będzie w wiecznym rozkroku Niezadowolony i niespełniony Słuszna uwaga, jak zwykle Dzięki, że czytasz i masz chwile na podzielenie się myślą Doceniam @Natuskaa @iwonaroma @ja_wochen @Tectosmith Dziękuję Wam moi drodzy Wszystkiego dobrego2 punkty
-
1 punkt
-
Za biurkiem system podania kosi na blacie stoi sucha doniczka postęp odmierza zmiany na gorsze problemów rosną cyfrowe stosy Życiowa sprawa zwłoką przecieka kropla za łezką cierpliwość znikła zaległe kwiaty podnoszą głowy w kielichach brzęczy bratnia etyka Przewrót rozwija się na dnie duszy w cienistej głębi wciąż źródło tryska anielskie twarze zraszają ziemię spełniony petent już nic nie musi1 punkt
-
Wykoncypowałem, bo się wyemancypowałem brak antycypacji z władnymi i możnymi tego świata. Wolę przepaść z poezją i rapem. Nawet z kretesem. Nawet bezkrytycznie. Warszawa – Stegny, 02.09.2023r. Inspiracja – Fenomen i inni – Summer Rap Warszawa 2023r. (01.09.2023r.).1 punkt
-
Każdego ranka, oczekując na przyspieszony serwis do dworca centralnego, obserwowałem dwójkę ochroniarzy stojących na przeciwległym peronie: jeden był niski, brzuchaty i łysy; drugi wysoki i mocno wysuszony, za to z bujną czupryną. Nie znałem ich imion, ani żadnych innych szczegółów, więc pozwoliłem wyobraźni stworzyć ich postacie na podobieństwo tego, co widziałem, tak jak na blogu ludzie wymyślają szablony, widżety i motywy. Zapamiętałem ich jako Gus i Harry, lecz gdyby komuś te imiona nie pasowały, mogę z chęcią je zmienić. Gus był nieśmiały i nadrabiał ten niedostatek nadmierną gadatliwością. Jednak Harry nigdy na to nie narzekał, jako że sam był małomówny, chociaż z zupełnie innego powodu. — Zróbmy tak: Pójdziemy schodami na dwójkę, bo jedynka cała zawalona trzodą. Od strony miasta, bo tam jest teraz trochę słońca. Dopijemy kawę, pogadamy, a później przejdziemy na drugi koniec peronu. OK? — Yup. — Nie lubię tu wystawać, bo może nas ktoś zaczepić, zapytać o pociąg… Poza tym jest mi tu zimno, a nie chcę się przeziębić. — Yup. Gus i Harry przeszli bez pośpiechu na wschodni koniec peronu numer 2. Faktycznie, o tej porze ten peron był pusty, bo obsługiwał pociągi jadące w kierunku Gór Błękitnych, dokąd jechać w poniedziałkowy poranek nikomu nie wypadało. Po południu role peronów się odwrócą i nietrudno odgadnąć, na którym peronie nasi bohaterowie będą dopijać kawę. — Harry, czy słyszałeś o tym nowym rozporządzeniu? — Nope. — Jakiś baran w dyrekcji wpadł na idiotyczny pomysł, żeby w przerwach między komunikatami puszczać muzykę. Harry nie zareagował, wobec tego Gus odczekał chwilę, żeby dać mu czas na przetrawienie tej nowiny. — A może ty myślisz, że to jednak jest dobry pomysł? — Nope. — No, ja też myślę, że ten pomysł jest kompletnie poroniony. Ale tam w zarządzie nie mają pojęcia jak to jest dwanaście godzin chodzić po stacji i wysłuchiwać na okrągło tych samych komunikatów. Czy człowiek nie może mieć w pracy odrobiny spokoju? Harry nic nie odpowiedział, tylko mruknął coś pod nosem. — Zresztą, żeby puszczali muzykę dla ucha, jak 2DayFm albo MIX106.5, to niech im będzie, ale ABC Classic? Przecież tego nie da się słuchać! Mam rację? — Yup. — Najzabawniejsze jest to, że nawet ci w dyrekcji nie słuchają ABC Classic. Nikt tego nie słucha. Gdyby nie rządowe dotacje, to tę stację dawno już by zamknięto. Nie lubią, a jednak będą puszczać! A czy wiesz dlaczego, Harry? — Nope. — Ja też nie wiedziałem, nawet w tym rozporządzeniu nie ma na ten temat jednej wzmianki. Na szczęście mam znajomego w zarządzie, który mi wszystko wyłożył, czarne na białym. Powiedzieć ci? — Yup. — Otóż słuchaj, Harry… — Gus przerwał na moment, nie mogąc znaleźć właściwych słów. — Nie wypada mówić źle o miejscu, w którym pracujesz, ale choćby nie wiem ile cukru nasypać, to i tak nie osłodzimy cierpkiej prawdy, że ten dworzec, shopping mall i całe Blacktown to jest jedna wstrętna, zasrana dziura. Gus stanął niespodziewanie, spojrzał w dół na tory, jakby miał zamiar splunąć, po czym złapał Harry'ego za ramię. — Pamiętasz jak w zeszłym tygodniu obrobili sklep Deli, ten który prowadzi jeden Syngalez ze Sri Lanki? Jak oni ten sklep zwą… No wiesz, ten za parkingiem, koło pośredniaka? Harry potakująco kiwnął głową. — Dwóch gówniarzy, uzbrojeni, w biały dzień. A o tej kobiecie, która wychodziła z shoppingu i jakiś typek w kominiarce zagroził nożem, słyszałeś? — Yup. — Wiesz co powiedzieli jej później na policji? — Nope. — Powiedzieli, że nie powinna stawiać oporu. Powinna oddać torebkę, to wziąłby pieniądze, ale ją zostawił w spokoju. A tak wylądowała w szpitalu. Myślisz, że dobrze zrobiła? Harry znowu wymamrotał coś pod nosem, co trudno było uznać za jednoznaczną odpowiedź. — Masz rację, Harry: źle zrobiła. Ale z drugiej strony pomyśl tylko — gdyby tak żaden człowiek nie stawiał oporu, to taki zakapior mógłby molestować kogo zechce zupełnie bezkarnie: „Oddaj pieniądze, to ci nie poderżnę gardła”. Harry najwyraźniej nie był zainteresowany tymi wywodami. Jego uwagę przyciągnął mały ptaszek, który przycupnął na przewodzie sieci trakcyjnej nad torem. Przewód wciąż dygotał, bo przed chwilą przejechał tamtędy pociąg elektryczny. „Jak to jest, że prąd go nie poraził” — usiłował rozwiązać zagadkę Harry. Widząc zamyślenie na twarzy kolegi, Gus zwlekał przez moment, po czym rzekł cicho: — Wiem o czym myślisz, Harry: od takich spraw jest policja. I masz rację. Zawsze wiedziałem, że niegłupi z ciebie gość. Ale powiedz Harry, kiedy ostatni raz widziałeś policję na stacji w Blacktown? Harry nie wydał żadnego dźwięku, zahipnotyzowany widokiem malutkiego stworzenia, ocierającego dziobek o miedziany drut, jakby to była gałązka, z której można uwić sobie gniazdko. Gus odsapnął, nabrał powietrza i dokończył: — Tak… Byłaby policja, nie mielibyśmy głupich rozporządzeń. A tak tylko podejrzany element gromadzi się na dworcu. Teraz to za wcześnie, ale podczas nocnej zmiany, sam wiesz czego tu pełno: kompociarzy i bezdomnych kotów! Ale pójdźmy stanąć koło windy, bo mi to zimno już odeszło, a teraz słońce pali jak na patelni, choć dopiero dziewiąta. To jest jedyna rzecz, jaką lubię w Blacktown: słońce co wschodzi szybko i grzeje tak mocno, nawet zimą! Na każdy peron prowadziły dwa zejścia schodami i dwie windy, po jednej z każdej strony budynku, rozkraczonego nad torowiskiem. Ostatni peron usytuowany był nieco dalej, ponieważ obsługiwał linię lokalną, biegnącą skośnie do torów głównych. Z lotu ptaka układ dworca przypominał kształtem literę V. Strona przylegająca do Westfield shopping mall była nieco lepiej zagospodarowana: tam znajdowała się biblioteka publiczna, a także urząd rady dzielnicowej. Część przeciwległa miała luźniejszą zabudowę, obejmującą obszerny parking, oraz szereg niskich budynków pełniących funkcje handlowo-administracyjne. Miejsce to było pozbawione jakiegokolwiek uroku — nic, tylko węzeł komunikacyjny, gdzie ludzie dojeżdżający do pracy przesiadali się z pociągu na autobus lub transport prywatny. Było już po dziesiątej i szpaler ludzi stojących ramię przy ramieniu na peronie 1 został niemal całkowicie wchłonięty przez nowoczesne, piętrowe zestawy Tangara i Waratah, oraz wysłużone składy typu K i C z lat 80-tych. Jednocześnie napływali na peron 2 podróżni wracający z centrum aglomeracji. Dla Gusa był to sygnał do przejścia na antresolę, żeby się czegoś napić i przekąsić. Miejsce to stanowiło znakomity punkt obserwacyjny z widokiem na całą okolicę. O tej godzinie nie zastali w sklepie wielu kupujących. „Najgorsze mamy już za sobą” — odetchnął Gus. „Ci, którzy będą wracać po południu, nie zaglądają tu, tylko pędzą prosto do domu”. Zamówił fantę i podwójną porcję placka nadziewanego mięsem z mikrofalówki; Harry poprosił o butelkę niegazowanej wody mineralnej, a do tego nieduży kawałek tortu z marchewki. Jedli i popijali przez chwilę w milczeniu, aż Gus chrząknął z lekkim zniecierpliwieniem i rzekł: — Sam widzisz, że w takiej sytuacji nie ma innego wyjścia. Policja, która powinna chronić obywateli przed elementem, woli marnować czas na zabawę z panienkami. Zresztą, ja im się nie dziwię, a ty? — Nope. — A teraz przypomnij sobie: Ilu czarnych widziałeś na peronie dziś rano, wtedy kiedy jest największy tłok? Dwóch, trzech… Powiedzmy, że nie było więcej niż pięciu, zgadza się? — Yup. — No to popatrz, ilu ich jest teraz… — i Gus wskazał ręką w kierunku ulicy ciągnącej się wzdłuż dworca i sklepów pod arkadami. — Jeszcze nie ma przerwy na lunch, a oni tam wysiadują od kilku godzin. Niedługo pół Sudanu tutaj sprowadzą, na koszt podatnika oczywiście. Nie jestem rasistą, ale uważam, że asfalt powinien leżeć na swoim miejscu. A ty jak się na to zapatrujesz? Harry zapatrywał się jedynie w okruszki po marchewkowym torcie, rozsypane na papierowej tacce. Pomyślał, że dla tej ptaszyny siedzącej na drucie, jeden taki okruszek byłby jak cały torcik. Z tych rozmyślań wyrwał go dzwonek telefonu imitujący jęki kobiety w orgazmie. Gus wyprostował się i wyciągnął z kieszeni komórkę. — Tak, rozumiem… Zaraz tam będziemy. Harry wstawaj, problem na postoju taksówek. Jakiś fagas odmawia należności za kurs, śpieszmy się. Ruszyli szybkim krokiem w kierunku ruchomych schodów, łączących dworcową halę z shoppingiem: Gus przodem, Harry nieco za nim. Rzecz jasna w tym czasie byłem już od kilku godzin w biurze, a dokładnie na spacerze po drugim śniadaniu i nie mogłem wiedzieć co robią moi bohaterowie, lecz wyobraźnia nie zna granic: maluje obrazy, dopisuje skrypt, niezależnie od miejsca i pory dnia. Czasem jednak obraz staje się mglisty i rozmazany, pozbawiony konturów. Tak jak w sztuce, nie wszystko co piękne da się wymalować, tak w opowiadaniu, nie można wyrazić całej prawdy. Luki w treści musi wypełnić sam czytelnik. Gus i Harry zjawili się ponownie w tym samym mniej więcej miejscu, w którym straciłem ich z oczu. Podłogę dworcowej hali ułożono przynajmniej dziewięć metrów powyżej poziomu zatoki z postojem dla taksówek, dlatego schody wznosiły się pod stromym kątem. Patrząc z wnętrza hali, wyglądało to tak, jakby ludzie wjeżdżali stojąc na palecie unoszonej przez niewidzialny dźwig. Gus wjeżdżał pierwszy, Harry nieco z tyłu, ale że był on wyższy o ponad głowę, wpierw ujrzałem rozwichrzoną na wietrze czuprynę, a dopiero potem połyskującą w promieniach słonecznych łysą glacę. Gus, gdy tylko dotknął podłogi, przyspieszył nagle, jakby był czymś bardzo wzburzony. Kontrastowało to z sylwetką Harry'ego, kroczącego powoli na sztywnych nogach, niczym blaszany drwal, któremu zardzewiały stawy. — To niesamowite, Harry! Że też dałeś mu uciec. Już bym go przyskrzynił, a ty stanąłeś mi na drodze. Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że jesteś jego wspólnikiem! Przerwał na moment, po czym kontynuował, już spokojniejszym głosem: — A zresztą, może i lepiej, że dał nogę. Mógł mieć kosę. Daleko nie zwieje, policja dopadnie go wkrótce. A zauważyłeś, ile czasu upłynęło zanim nadjechały smerfy, chyba dwadzieścia minut? — Yup. — Ha, a komisariat niecałe dwieście metrów stąd! Powiedz Harry, bałeś się, co? — Yup. — Ja też… no ale czym ja mogę się bronić, kluczami od kibla? Gdyby chociaż dali mi ten taser, wystrzeliłbym mu w dupę elektrodę, żeby go sparaliżowało do końca życia… Doliniarz jebany! Harry słuchał w milczeniu, ale jego uwagę pochłonęło coś zupełnie innego: w oddali, na tle plątaniny rdzawych szyn, zagrzebanych w szarej podsypce, ukazało się czoło pociągu towarowego. Cztery lokomotywy spalinowe, sprzężone w jedną całość, ciągnęły kilkadziesiąt węglarek wypełnionych miałem o wysokiej zawartości antracytu. Był to transport węgla z kopalni w Górach Błękitnych, przeznaczony do załadunku na jeden z masowców w porcie Kembla. Za miesiąc węgiel dotrze do Chin, zostanie spalony w elektrociepłowniach i spowoduje zaćmienie słońca. Gdy pierwsza z lokomotyw zbliżyła się do krawędzi peronu, powietrze rozdarł przeraźliwy dźwięk, a sunące za nią wagony wprawiły cały budynek dworca w rytmiczne kołysanie. Harry liczył wagony, lecz po czterdziestu stracił rachubę, chociaż pociąg jechał z niedużą prędkością. Po lewej stronie toru, przy drugim końcu peronu, sygnalizator pokazywał dwa światła: zielone u góry, bursztynowe nieco niżej. Harry dobrze wiedział co oznacza ten sygnał, dlatego jego myśl pobiegła do skrzydlatego przyjaciela: „Pewnie się przestraszył i odleciał”. W międzyczasie na dwójkę wjechał pociąg, którym zazwyczaj wracałem do domu. Zazwyczaj, bo nigdy nie kończyłem dokładnie o tej samej porze. Czasem pociąg uciekał mi sprzed nosa, innym razem przyjeżdżał opóźniony. O siedzące miejsce zawsze było trudno. Drzwi otwierano automatycznie i strumień ludzkiej masy wypływał na peron. Stamtąd tłum atakował schodami wąskie gardło, zastawione rzędem kasowników i wyłaził na antresolę. Ludzi nagliło do domu na obiad; ich zmęczone twarze wyrażały otępienie od dźwigania ciężaru kolejnego nudnego dnia. Gus i Harry cofnęli się na zaplecze sklepiku z drobiazgami. Stojąc twarzą do przeszklonej ściany, mogli obserwować czerwoną tarczę słońca. Tarcza pęczniała, zniżała z każdą minutą lot, aż dotknęła krawędzią górskich grzbietów, które momentalnie przybrały purpurowy odcień. Obłoki również pociemniały, jakby wchłonęła je czerń nieba. Widok miał w sobie coś magicznego: dokładnie tak samo, kilkadziesiąt tysięcy lat temu, zachód słońca obserwowali Aborygeni. Żadna ilość postępu, ani technologii, nie były w stanie osłabić tego efektu. Gdy tylko słońce znikło nad horyzontem, ulice rozświetliły latarnie. Nad torowiskiem szybko zapadał zmrok; tylko gdzieniegdzie mrugały tajemniczo światełka semaforów. Ostatnim komunikatem była zapowiedź pociągu jadącego na Północne Wybrzeże. Później zapadła cisza, głucha cisza, aż nagle senną atmosferę przerwało brzmienie smyczków: pary skrzypiec, altówki i kontrabasu, grających w doskonałej harmonii. — Co do cholery!? — Gus potrząsnął głową, jakby coś wpadło mu do ucha. — Czy ty też to słyszysz? — Yup — potwierdził Harry. — Tego już za wiele. Uciekajmy na koniec jedynki, jak najdalej od tych przeklętych głośników, to będzie mniej słychać. Przeszli wzdłuż peronu 1, który był teraz nieomal tak pusty co peron 2, kiedy zaczynali pracę. — Masz coś zapalić? — Nope. — Pewnie, skąd byś miał; przecież nigdy nie paliłeś. Ale tak się zdenerwowałem, że już nie wiem, co gadam. Wpierw ten przydupas, teraz to cholerne rzępolenie, jakby mi piłę łańcuchową zapuszczali przy uszach. To jest gorsze niż muzyka w windach. Tamta relaksuje, aż raz nieomal zasnąłem. A te jazgoty? Mam alergię i jeszcze dostanę wysypki. Harry! — Yup? — Będę żądać kompensaty. Dodatku za pracę w szkodliwym dla zdrowia środowisku. Tak jak pirotechnicy, którzy zakładają ładunki wybuchowe i wysadzają skały w kopaniach żelaza. Oni mają za to płacone i są zabezpieczeni. A ten dupek żołędny z zarządu, czy pomyślał o nas? Czy zadbał o jakieś nauszniki, żeby wytłumić ten nieznośny hałas? Muzykę przerwał komunikat, żeby nie pozostawiać bagażu bez opieki, a widząc taki bagaż, nie dotykać go, tylko natychmiast powiadomić obsługę dworca. Następnie miała miejsce krótka zapowiedź pociągu, który właśnie zakończył bieg przy peronie szóstym i uprasza się pasażerów o opuszczenie wagonów, a czekających na peronie, żeby nie zajmowali miejsc, ponieważ za kilka minut pociąg zostanie odstawiony na tory postojowe. Muzyka zabrzmiała ponownie, lecz w wolniejszym tempie na trzy czwarte i nieco smutniejszej tonacji. Po niej nastąpiły dalsze części, na przemian: szybka, wolna, a ostatnia grana w żywiołowym tempie presto. Dla Gusa było to tempo zabójcze. — Słuchaj, Harry. Dobrze byłoby, gdybyś sporządził notatkę, że ta muzyka przeszkadza ci w wykonywaniu pracy. Jest ona źródłem stresu, przez co nie możesz spać i ma to zły wpływ na twoje życie rodzinne — w tym miejscu Gus urwał, bo wiedział, że Harry od dzieciństwa żył samotnie. — Najlepiej załatw sobie raport od psychologa. Znam jednego co ma gabinet niedaleko stąd, to bardzo rezolutny człowiek. Zabukuj u niego wizytę, powiedz, że to ja go polecam, a on już zrobi co trzeba. Dawniej mało miał pacjentów i ledwo wiązał koniec z końcem. Ale od kiedy rząd zaczął pokrywać część kosztów za wizytę, ma forsy jak lodu. Nie płać gotówką, to rachunek wyślemy tym cwelom w zarządzie. To jak, Harry, zrobisz o co cię proszę? — Yup. — Tylko broń boże nie działaj na własną rękę. W pojedynkę nic nie wskórasz, tutaj potrzebna jest akcja klasowa. Od czego są związki zawodowe? A nawet jeśli związki kładą na to lachę, będę pisać do kancelarii samego premiera, bo sprawiedliwość musi być! Głosowałem na niego, to niech teraz stanie w mojej obronie. Ty także poparłeś jego kandydaturę, nie? Harry milczał. — Nie chcesz chyba powiedzieć, że oddałeś głos na tych aferzystów z Labor… Gus zamilkł i dłuższą chwilę przyglądał się koledze, jakby nie był do końca pewien czy rozmawia z właściwą osobą. W końcu kiwnął głową i rzekł: — Tak, Harry. Ja ciebie doskonale rozumiem: masz dobre serce, nikomu nie chcesz sprawić przykrości, ale w życiu nie można być ugodowym! Na takich jak ty żerują oportuniści i karierowicze. Trzeba być twardym, bo w przeciwnym razie nie będą okazywać ci należnego szacunku. Przerwał, żeby pokonać zadyszkę i już bez emocji, dokończył: — No dobra, na dziś wystarczy. Późno jest, więc zróbmy krótki obchód, sprawdźmy czy dworzec stoi na swoim miejscu, czy peronów nam nie ukradli — zaśmiał się. — Ja zacznę od dwójki, ty idź na siódemkę i spotkamy się tam gdzie zawsze, obok tytoniowego, zgoda? — Yup. Rozeszli się w przeciwnych kierunkach. Siódemka to był najrzadziej uczęszczany peron stacji. Późną porą nadciągały tam trolle z najciemniejszych zaułków miasta. Po piętnastu minutach Gus i Harry spotkali się w wyznaczonym miejscu. — No i co, wszystko w porządku? — Yup. — Widziałeś kogoś na peronie? — Nope. — Obok windy? — Nope. — A do klopa zajrzałeś, sterylny? — Yup. — Był tam ktoś? — Nope. — A pod kładką dla pieszych, tą która prowadzi na przystanek autobusowy, też pusto? — Yup. Gus się zamyślił. — Nic nie rozumiem. Gdzie te degeneraty wstrzykują sobie kopa? Przecież co wieczór zmiatają z siódemki stosy igieł. Na pewno dokładnie sprawdziłeś? — Yup. — Prawdziwa magia. Odkąd tu pracuję, nic podobnego nie miało miejsca. Dworzec czysty jak strefa wolnocłowa na lotnisku. Zabrakło amfy, czy wszyscy uderzyli nagle w kalendarz? Harry powiedz, co się tu dzieje? Harry otworzył usta, nieco szerzej niż zwykle i pierwszy raz w ciągu całego dnia odpowiedział inaczej: — Mozart!1 punkt
-
zamienimy Berlin w twierdzę i wysłał chłopców nie ma innego świata mieli po siedem lat gdy przejął władzę bez gotowość bojowej zasilą długie kolumny jeńców szesnaście metrów pod linią miejskich ogrodów z wisielcami na latarniach poślubił Ewę cesarz Rosjanie już tu są pociągi spadają z torów archebakterie do fontanny powstań na ramię broń marsz nigdy nie złożyli broni stara wojna nowa rozrywka ani kroku w tył Putin ma w ascendencie Skorpiona bez Żukowa ciężko1 punkt
-
Tul mnie i całuj częstuj miłym uśmiechem Nie tylko wtedy gdy płacze lub w Święta Kochaj mnie tak jak ja ciebie codziennie1 punkt
-
Ci co wsiedli i wysiedli, czasem w pędzie się spotkali, różne sprawy wspólnie wiedli, lecz najczęściej się mijali. Ktoś miał stacji siedemdziesiąt, a ktoś inny miał trzynaście. Bez nadziei by się przesiąść, gdy przecinał pociąg stacje. Rozkład jazdy na peronie przygwożdżony czarnym gwoździem, rozszyfrować go nie może przechodzący żaden człowiek. Większość czyta od niechcenia, nie z potrzeby, ale z nudów, bez refleksji, że istnienia na krawędzi wiszą cudu. Ci w pociągu jadą dalej, ktoś wyrzucił koduktora, kocioł stary jest na parę, węże snują się po torach.1 punkt
-
Testament Kiedy umrę (a umrę na pewno) Świat nie zatrzyma się w smutku na dłużej Mało kto łzę uroni Nie zaczną w bębny bić Nawet gdybym była królewną nie będą wyły syreny Jeśli umrę – a kiedyś umrę na pewno Chcę by mój OGRÓD pożegnał mnie By nucił naszą piosenkę Bo tylko ON dobrze zna mnie Żeby jak co dzień o tej samej porze o szyby dzwonił cicho majowy deszcz Ptaki niech tworzą preludium Liście dostroją muzykę Sowa ta moja od lat... niech krzykiem oznajmi mój zgon. I ogłoszą całemu Światu że nie kończy się Świat tylko mała ISKIERKA nie chce już tutaj być Wrócę tu jeszcze na pewno bo nie wszystko skończyłam Nie wyprasowałam Twych koszul… siebie nie wyśpiewałam może ja nigdy nie żyłam… Spojrzę raz jeszcze w Niebo i powiem czego chcę: Zostać tu w klatkach ziemskich? Czy w Niebie schronić się? Tylko dopóki żyję (a żyję jeszcze na pewno) sznur pereł znaleźć muszę… założyć je czuć ich ciężar Owinę się nimi wokół. Pobiegnę przed siebie w ciszę... Pożegnam ogród. Podziękuję. Zatańczę już chyba ostatni raz... Perły rozrzucę po drodze... Oświetlą drogę do Nieba by nikt nie zgubił się. Jedną z nich Tobie zostawię. Może uronisz łzę. I wtedy umrę na pewno1 punkt
-
- dla Belli i Siostry, moich Pań - Zatem, mój padawanie, marzy ci się poślubny i miesięcznomiodowy skok czasoprzestrzenny? - uśmiechnął się SooMistrz, wyemanowuąc się - swoim zwyczajem, jak to On - w materialną postać. - Zaśmiał siębradośnie i swobodnie: - I pewnie chcesz, by towarzyszył ci mąż? - No tak... - zająknęła się Soa. - Wlaściwie nawet dwa razy tak: marzy mi się taki czasoprzestrzenny skok. Razem z mężem, jak całkiem słusznie zauważyłeś. Chcę zobaczyć i poznać bliżej twoją ówczesną żonę: Mario Magdaleno-Zuzannę - dodała poślubne imię do dwojga przedślubnych. - I skorzystać z Jej mądrości. - Powiedzmy więc sobie wprost: marzą ci się Jej opowieści o seksualnych doświadczeniach z mężczyznami. Czyli obecna Milożona wcześniej z kim i jak oraz po co, oprócz pieniędzy oczywiście. A później ile razy i jak ze mną. Tym razem z miłości i z miłością. Oczywiście - dodał JezusoMistrz skromnie, a przecież obiektywnie zarazem. - Sporo było tych naszych wspólnych razy; bardzo sporo - uśmiechnął się do swojej pamięci i do padawana jednocześnie. - Przedtem też wiele. Chociaż nie aż tak wiele, jak wielu wtedy myślało i jak wielu myśli dzisiaj. Dobierała sobie gości bardzo starannie - dodał po krótkiej chwili. - Ale o tym sama ci opowie. A co na to wszystko twój mąż? Przecież nie będzie Ci towarzyszył podczas tychże rozmów... - zawiesił głos sugestią oczywistego. - Mój mąż już się zgodził, Mistrzu - odpowiedziała szybko. - Mało tego: wyraził życzenie poznania Poncjusza Piłata. I ujrzenia jego miny, gdy zobaczy Ciebie wciąż żywym - powtórzyła słowa Olega. - Prawda to? - zapytał żartobliwie Jezus tego ostatniego, w oczywisty sposób wiedząc przecież, że to prawda. - Potwierdzam to, co wiesz, SooMistrzu - ukłonił się Mu Oleg, uśmiechnąwszy lekko. - Chętnie poznam i porozmawiam z Poncjuszem Piłatem. Nawet więcej niż jeden raz. Jego wiedza mogłaby przydać się księciu Jurijowi... - przerwał sam sobie, będąc nie do końca pewnym myśli i potrzeby wypowiedzenia słów, przychodzących i wyświetlających się w umyśle. - Twoja wątpliwość jest najzupełniej słuszną - przytaknął mu Jezus. - Ta wiedza przyda mu się do niczego, ponieważ przyszłość będzie taka, jaka będzie. Zaś czas bycia negatywnym i podstępnym twój książę ma już za sobą. Na szczęście dla swego otoczenia, w tym dla ciebie - o czym sam wiesz. I, rzecz oczywista, na szczęście dla siebie samego - dopowiedział. - Nadto - kontynuował - mój przyjaciel Poncjusz nie jest taki, jakim zdawał się być. Tym samym jest innym, niż go się przedstawia. Jak wielu ludzi, wtedy i teraz oraz tam i tu - nie tylko polityków - miał więcej niż jedną twarz. Autorefleksja i rozwój energetyczny były wszak jego pasjami oprócz chęci sprawowania władzy i intrygowania, co zresztą było konieczne na stanowisku prokuratora - dziś powiedzielibyśmy namiestnika - Judei. - Mistrzu?... - odezwała się Soa, odczekawszy jednak taktownie odpowiednio długą chwilę. Oleg uśmiechnął się leciutko na jej zniecierpliwienie, płynące z chęci rozpoczęcia urzeczywistniania podwójnego marzenia: miodowego miesiąca pod znakiem upojnych - ba, upojnie gorących - nocy oraz nawiązania ponadwymiarowej i ponadczasowej przyjaźni z kobietą już wtedy wyjatkową. - Wyruszajmy zatem, skoro, o ile wiem, oboje jesteście gotowi - również Jezus uśmiechnął się lekko na emocjonalnopragnieniowe "och-już-teraz-zaraz" swego padawana. - Zamknijcie na moment oczy. Powiem, kiedy je otworzyć - zwrócił się bardziej do Olega, niż do Soi. Translokacja* trwała stosownie krótko, gdyż przecież jak mogłoby być inaczej? Na głos Jezusa oboje ostrożnie otworzyli oczy, czując na twarzach intensywne ciepło promieni słońca. I spostrzegając, że stoją w wąskiej uliczce, zamkniętej z jednej strony długim na kilkadziesią metrów i wysokim na około trzy białym murem, a z drugiej rzędem palm. Tuż przy solidnie wykonanej, dwuskrzydłowej bramie, z pewnością zapewniającej bezpieczeństwo mieszkańcom. Soi jako rośliniarce wystarczyło spojrzenia, aby od razu rozpoznać daktylowe. - Judea - powiedział Jezus, upewniając mającego mimo wszystko trochę wątpliwości Olega. - Rok, według ustaleń oficjalnej ziemskiej historii dwudziestego wieku, trzydziesty trzeci tak zwanej naszej ery. Gdzie znajdujemy się dokładnie, domyśliliście się. Co powiedziawszy, odwrócił się ku bramie i spojrzał na przymocowaną do drewna charakterystycznego kształtu kołatkę: dwa wpisane w owal, przecinające się trójkąty. Nałożone na siebie w taki sposób, iż kąty wystawały poza linie boków. Muśnięcia wzrokiem wystarczyło, aby kołatka wykonała to, co do niej należy. Trzykrotnie. - Pigaino idi, agapimenos syzygos - dał się słyszeć pełen radości kobiecy głos, wypowiadajacy słowa w języku greckim. - Już idę, ukochany mężu! Otwierająca się pod wpływem energii umysłu brama ukazała idącą ku nim kobietę w widocznej ciąży. Średniego wzrostu, przecudnej urody i proporcjonalnie bujnych, z miejsca przyciągających męskie spojrzenia i uwagę kształtach. A przy tym niesamowicie urokliwą i pełną dostojeństwa. - Jakaż ona podobna do Belli... - pomyślała Soa, oczekując zwyczajowej prezentacji i zapoznania. - I jaka piękna... - uznała z nutką zazdrości, jak to czasem zdarza się kobiecie na widok innej. Mimochodem i nawet wtedy, gdy zazdrość jest azasadną z powodu własnych wdzięków. - Witaj, ukochana - Jezus namiętnie ucałował żonę, objąwszy ją przedtem czule. - Przyprowadziłem nam gości. Soo, Olegu - obrócił się ku nim - to jest Zuzanna, moja żona. - Kochanie - tu ponownie ją pocałował, otrzymawszy od razu równie namiętną odpowiedź. - To mój padawan z innego wymiaru, Soa - wskazał - i jej mąż, Oleg. Pochodzą z Polski i z Rosji - uzupełnił opis. - Soa z Polski i Oleg z Rosji - Zuzanna, ciągle uśmiechając się, popatrzyła na nich uważnie, po czym przymknęła na chwilę oczy. Brązowe świetliste i przenikliwe - skonstatowała Soa, czując w umyśle krótkotrwałe łagodne mrowienie. Jakby - dosłownie - ni stąd, ni zowąd zaczęły po nim spacerować mrówki. - Aha - powtórzyła Zuzanna, uniósłszy powieki, uśmiechając się ponownie i wykonując zapraszający gest. - Ano, teraz wiem wszystko. Proszę, proszę! - roześmiała się. - Jezusie, ależ przywiodłeś nam gości... * Translokacja oznacza przeniesienie w przestrzeni. Tu użyłem tego słowa w rozszerzonym znaczeniu. Cdn. Voorhout, 1. Września 2023.1 punkt
-
@Leszczym To i dobrze tak trzymać. Choć rap to nie moje klimaty, ale wiadomo różne są gusta muzyczne. Jakiś przekaz pewnie jest, choć ja nie wyłapuje tych słów. To zbyt duże wyzwanie dla mojego słuchu z którym jest z wiekiem coraz gorzej.1 punkt
-
1 punkt
-
@Wiesław J.K. Wymyśliłem ją, to zapewne dlatego... ^(*_-)^ Wiesławie, miło mi, że opis Cię zaciekawił. Cieszę się z Twojej kolejnej wizyty oraz czytelniczego uznania ^(*_*)^ . Serdeczne pozdrowienia.1 punkt
-
Nie w tym cały jest ambaras, Co się komu zachce naraz. Rzecz, gdy go Belzebub skusił, W tym się zaraz nie udusił. YouTube - wersja dla leniuchów (wersja udźwiękowiona)1 punkt
-
1 punkt
-
@Rafael Marius Chyba pozwolą jeszcze pogotowć-:)Uwielbiam bez degustacji oczywiśćie-:)Spragnionych napoić a głodnych nakarmić-:)Ponadto lęk przestrzeni mam😁😁😁tu fajnie❤️😁 @Bozena1957 Testament być musi ok.Ale jeszcze te szpilki czerwone passe-:) przecież ..torebki chanel też w cenie…i sukienki w łaczki co kuszà..ooo o perłach z gwiazdozbioru zapomniałam.Może odroczą🤣🤣🤣Pozdrawiam wszystkich uśmiechniętych poetów..bal trwa ide gotować😁1 punkt
-
Na płaskim ekranie Wciąż się pojawia Byś zmienił swe zdanie O kupnie iPada Gdy wyjdziesz na spacer Ona pójdzie z tobą Na wielkim billboardzie Świecąc nową modą Zechcesz film pooglądać I się zrelaksować Objawi się znowu Nie uda Ci się schować A gdy już będziesz zmęczony Ciągłymi jej wrzaskami O niesamowitych produktach Wraz z niskimi cenami O kremie Co odejmuje lat O telefonie Bez żadnych wad O koszulce Dodającej szyku O suplementach Zapobiegających tyciu O słodyczach Umilających chwile O napojach Idealnych na grille W końcu ulegniesz I pójdziesz z torbami Otaczając swe życie Niepotrzebnymi gratami.1 punkt
-
1 punkt
-
Wyrzucili maszynistę, wyrzucili konduktora, dróżnik ledwo z życiem uszedł, majtki wiszą na zaporach. Na rogatkach świateł feria, nie przestawia dróżnik zwrotnic, bieg pociągu się zapętla, więc o cud się tylko modli. Pozdrawiam.1 punkt
-
1 punkt
-
@Deonix_ Hej Deni, miło, że tu trafiłaś, bo stracilibyśmy Twój wysublimowany w każdym calu utworek, zarówno limerycznie, jak i (wbrew perypetiom peelki) metrycznie. Puenta odlotowa, ale przecież, godna Autorki. Ciepło 🙂 s1 punkt
-
Nawet nie wiedzą, jak umysł drażni, ic h a n a l i z a pewnej przyjaźni. Czy taka przyjaźń bywa szczerą, gdy... on i ona są h e t e r o (?) Wszakże to sprzyja r o z w o j o w i, gdy człowiek myśli swe wysłowi. Ach! - to pytanie już poprzedzam; dobrze jest z przy - jacielem zwiedzać. I chociaż byście się z d z i w i l i; ten stan, to jest potrzeba chwili. Stop! - nie pozwolę puencie prysnąć; przyjaźni sprzyja t y p u m y s ł u (?)1 punkt
-
Czemu nie ma Ciebie tu gdzie ja Czemu zawsze gonisz wiatr gdy ja jestem wichurą Czemu chcesz być słońcem gdy ja jestem księżycem Czemu chcesz być tak daleko gdy ja jestem na wyciągnięciu dłoni Czemu uciekasz od szczęścia gdy ono Cię goni.1 punkt
-
Za oknem deszcz, ten znowu deszcz. Ten deszcz… Za oknem drzew puszyściejący szum. Liści szept… Za oknem smutek ten… Nie! Ma być bez rymu. Po cóż rym? Nade mną plejady gwiazd w jakimś nagłym wyłomie chmur. I znowu sam. W bezkresie milczących snów, co majaczą na horyzoncie kaskadą przytłumionego blasku. Powiedz mi. Mów… Noc wdziera się w każdy załom i pęknięcia sufitu, ścian. Między trzaski rozsychającej się klepki, regału dźwigającego książkowy garb… Skąd ten poryw wiatru z przeszłości? Skąd ten nagły przypływ wizji? Kocham cię bezwarunkowo i bezapelacyjnie… Kocham cię tak, jak tylko można kochać skarb… Czekam tutaj. I czekam wciąż zatopiony w czasie a raczej bez-czasie… Czekam i tęsknię tak jak ktoś, kto czeka moknąc na deszczu. Czekam jak wtedy, kiedy czekałem na przystanku na autobus. Na kilka dni przed śmiercią mojej chorej matki. Padał wtedy deszcz, taki marcowy, mieniący się kolorami tęczy. Skąd te kolory? Nie wiem. Ale chyba z nieba, z miejsca, do którego zmierzamy. Tam, gdzie jest wieczne lato… Padał wtedy deszcz… I wszystko mżyło, kropliście lśniło. Ciii… Słyszę czyjeś spóźnione kroki na ulicy, w granacie nocy… To jakiś człowiek z teczką i w szarym garniturze, któremu została powierzona rola prestidigitatora. I którego nikt tutaj nie oczekuje. Ale jest, będąc jakby na przekór. Jest i znika. Ale oto znowu jest, nie będąc wcale. Jest, ale będąc w niebycie i w niewidzeniu… Czy ty mnie kochasz? Przepraszam za to wtrącenie bez sensu. Ale po co sens, skoro miłość rozsadza mnie od środka? Jestem tutaj i tęsknię. Wiesz? Kocham cię. Tak, po prostu. Prestidigitator znikł, jak na prestidigitatora przystało. Choć, tak na prawdę nie było go tu wcale. Kochasz mnie? Nie musisz nic mówić. Poczekam… (Włodzimierz Zastawniak, 2023-08-30)1 punkt
-
Zachód słońca promyk nadziei, życie bez końca ludzie weseli, nie ma kłopotów i blasku smutku, brak ludzkich potów ciężkich prac skutku, życie jest piękne wypisać na twarzy, niejeden człowiek o tym by marzył1 punkt
-
@Somalija Fajnie, że mieszasz różne wydarzenia Z gracją Dzięki temu widać, że historia jest całością a nie jedynie wycinkiem Pozdrowienia :)1 punkt
-
@duszkaDziękuję duszko, pozdrawiam! :) @Rafael MariusDziękuję Rafaelu, pozdrawiam. :)1 punkt
-
przepełniona jestem cudzymi historiami w jedwabiu słów ściegiem wąskim zapisanych - lecę do majaczących chmur wysoko do przestrzeni otwartej między mną i nimi - bohaterami ze snów - wyobraźnią znaczonych rozproszona jestem cudzymi bajkami... wznoszę się wznoszę z życiem złamanym na pół w nieznane nierzeczywiste miejsca od nowa wciąż... wtapiam się w litery i znaki wtulam się w ich subtelny ruch1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne