Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 18.09.2022 uwzględniając wszystkie działy

  1. Zapytam Syzyfa o zgodę Zamierzam toczyć ten kamień Dziś można on line Zastanawiam się tylko jak
    6 punktów
  2. Kierowca Mój tata był dobrym kierowcą autobusu, prowadził węgierskie złomy - ikarusy, inni się bali, wyrzucał pijaków, mocno dawał w mordę awanturnikom, palił mocne, smrodził, cierpliwie czekał na babcie, wysiadał, pomagał, gardził automatem, kochał biegowe, pamiętam: na miejskim zadupiu, blisko pętli - dał gazu, zepsuty zegarek wskazywał na sto, nie, na dwieście, nie odpoczywał, ciągle naprawiał swoją zabawkę, raz otrzymał mandat od kolegi milicjanta - wyrzucił do kosza, za karę prowadził czerwonaki nocne, pijany ubek przystawił do skroni spluwę, przeładował, chciał naprawdę zabić, poranne szmatławce wrzeszczały: miasto to nie dziki zachód, solidarność przyszła, strajkował, skurwysyńskie pały w czarnych okularach na haczykowatym nosie szantażowali, nie podpisał - pokazał im takiego wała, wyrzucili biednego bobasa w ostrogach na bruk, strasznie długo pił i był prozatorem romantycznej odysei - mój tata teraz naprawia bruk. Łukasz Jasiński (styczeń 2010)
    3 punkty
  3. pod jedną kołdrą odwróceni do siebie głaszczą smartfony
    3 punkty
  4. nie widzę celowo wy brałem to by móc z wami rozmawiać swobodnie nie dostrzegając płci urokliwości bogactwa ani jego braku nie wiem wogóle co jecie z kim układacie się do snu i jaki strumień genów dał wam przecudowne życie nie pamiętam regulaminów i zapomniałem sprawdzić jak dziś wyglądacie i jestem szczęśliwy nie widząc nic a czując wszystko co najważniejsze teraz możemy swobodnie i ile tylko chcemy siedzieć nad brzegiem strumienia ogladając świat przeogromny nie skażony stereotypami mitami i ideologią uczmy się ślepnąc całego oceanu świata
    3 punkty
  5. Kiedy śpisz Słyszę kroki na szlaku. Czuję dłonie, Usta pełne smaku. Jak dziś. W szumie dnia Lśniące grzyby, kamienie i spojrzenie. Idziemy razem, Ty i ja. Futro Tomo, Wstążki zapachów. I wszystko na szlaku pachnie ciepłem domu. Dzień mija słowami. Huśtawka kończy lot, Pozostał uśmiech I kot, Jak Bóg między nami.
    3 punkty
  6. weszła pewnym krokiem grzmotnęła w plecy ani myśli przepraszać za ten bałagan pod drzewami bociany umyły skrzydła przed odlotem kotom rosną brzuchy a ona chuchając dymem palonych śmieci mami grzybiarzy
    2 punkty
  7. Leżę na łóżku Chcę pokonać tą chandrę By móc zrobić to czego pragnę Choć wiem, że to jeszcze nie czas Próbuję wstać Choć nie będę Wam łgać Wolałbym tak leżeć Jeszcze dzień czy dwa Wzywa mnie praca, depresja i stres W którym momencie ten świat stracił sens? Wstaję by upaść i nie chcę znów słuchać Że coś w tym jest Miałem taki piękny sen Latałem w niebie odziany w len Patrzyłem w dal, a tam Były wolność, pokój i cel Nie wiem czy jeszcze kiedyś będzie okej Próbuję coś zmienić, choć jestem leń Staram się przez cały dzień Lecz wciąż nic Wzywa mnie praca, depresja i stres W którym momencie ten świat stracił sens? Wstaję by upaść i nie chcę znów słuchać Że coś w tym jest...
    2 punkty
  8. Stary dom na wzgórzu z pochyłym kominem, popłakuje w ciszy, chorej matki łzami. Czas łyżką komuszą... białą papką karmi, modli się do Boga - strugi życia wymień! Obora już pusta, co w środku zabrali, dwie krowy, trzy owce - kurki i króliki. Kułak za pół ceny... bo ustrój półdziki, dlaczego, zapytasz?... Przy granicy - Stalin?! Wpadli w czarny indeks, pod lupą do końca, synu ucz się... błagam w przyszłości jak znalazł. Matka nakazała i po trosze wiara, a przy pożegnaniu, jakże Ona drżąca. Po drodze matuchna - odeszła... czekając, pogrzeb tam za mostem, na wzgórzu przy ojcu, Pożegnanie czułe, wiejskie, tak po swojsku, odszedł już ostatni - co kochał mnie Anioł!
    2 punkty
  9. to nic że dziś inne niż wczoraj że nadzieja śpi to nic że dziś deszczem częstuje wiatrem oraz mgłą to nic że dziś miłość patrzy w dal która nie umie śnić to nic że dziś wiara nie umie otworzyć szeroko drzwi jutro to wszystko będzie jaśniejsze będzie na tak
    2 punkty
  10. Gdy był pytany koniuszy z Głuszy, czemu w konkury zaraz nie ruszy, to z nieśmiałością mawiał jejmościom: "Bardziej sterczące to ma koń uszy."
    2 punkty
  11. może być cudna! (choć bywa trudna) może też być tragiczna... to zależy co i kto cię pociągnie
    2 punkty
  12. W miarę, jak zwolna przybywało dnia, ogniska powoli ubywało. Zupełnie tak, jakby jedna jasność - ta dzienna - pochłaniała drugą. Jezus, znając uczucia i myśli obojga zapatrzonych w płomienie swoich padawanów, taktownie odczekał do chwili, aż wspólne wpatrywanie się we wspomniane przybladło jakby wraz z nadchodzeniem dnia. - Tak - powiedział, podchodząc i siadając na piasku w pewnym od nich oddaleniu. - Jak słusznie swego czasu zapyta don Vito Corleone: "Kto powiedział, że nie możesz prowadzić życia tak, jakbyś chciał?" Każdy może, ty też - tu zwrócił się do Soi, mającej najwięcej wątpliwości. Drugie równie istotne pytanie, powiązane z pierwszym brzmi: "Czego warto chcieć? ". Dokładnie tak - tu z kolei spojrzał na Mila - jak napisałeś w jednym ze swoich wierszy. - Ależ Mistrzu - Soa zaczęła unosić się emocją, chcąc bronić swoich racji - przecież nie mogę... - Bez trudności i konsekwencji prawnych tak: nie możesz oddać córki. Ani jej porzucić, a w każdym razie nie bez solidnego wyjaśnienia. Ale, ponieważ wszystko ma dwie strony, w tym także każda sytuacja, również wasza wspólna - przydałby się jej solidny wstrząs. Tak samo, jak naszym marynarzom. Wtedy zaczęłaby cię szanować, bo zbyt łatwo przychodzi jej zasłanianie się emocjami wieku dorastania. - Spoglądając dalej - ciągnął Jezus - obie potrzebujecie osobistej relacji. Ty kogoś bliskiego, osobę, którą wybierzesz - a twoja córka autorytetu obok ciebie. Kogoś, kto ją utemperuje, że tak to ujmę. - Ależ... - Soa ponownie spróbowała dojść do głosu. - Tu nie ma miejsca na "Ależ... " - rzekł Jezus zdecydowanym tonem. - Jestem pewien tego, co mówię i tego, co robię. Jak zresztą zawsze. Dlatego jestem Mistrzem. To zarazem następstwo tego, że jestem tym, kim jestem. Wskazane jest dla was obu to, co przed chwilą powiedziałem. Chyba nie myślisz - spojrzał na Soę że znaczącym uśmiechem - że mylę się w ocenie sytuacji? Że czegoś nie dostrzegam? Albo, że coś pominąłem, uznawszy to za mniej ważne? - A czy tym kimś będzie Mil, zależy to od was obojga - od ciebie i od niego. To nie jest sprawa tylko twojej decyzji, Soa - tu Jezus znów uśmiechnął się równie znacząco. - Chociaż tak uważasz. Przyzwyczaiłaś się mówić "Nie" mężczyznom bez oglądania się na ich emocje, wyłącznie na podstawie twojego, jednostronnego trochę, oglądu sytuacji. Po części dlatego właśnie masz tak, jak masz. Reszta przyczyn tkwi w duchowej przestrzeni decyzji. Albo, inaczej mówiąc, w wymiarze, w którym wybierasz kolejne wcielenie. - Ty zaś, mój drogi padawanie - Jezus zwrócił się do Mila, dawszy swoim słowom czas na zapadnięcie w świadomość Soi - też powinieneś wybrać. Zdecydować. Przed tobą bowiem są inne możliwości. Inne drogi - specjalnie powiedział nie wprost. - Ale i tak wiem, że masz na myśli inną kobietę - dopowiedziała Soa. - W rzeczy samej - przytaknął Ten, Który Podjął Pierwszą Decyzję - tak. Ale każde z was ma prawo - ba, powinno - podjąć decyzję samodzielnie. Po trosze egoistycznie, tak - rozwijał myśl Twórca Treści wyrazu "Egoizm". - Bo prawdziwe szczęście jest trochę egoistyczne - ale niesie ze sobą pozytywne emocje. Pozytywną energię. Co, patrząc dalej, oznacza rozwój. Tak samo, jak negatywne oznacza destrukcję. - Ty też - Jezus zawrócił spojrzeniem do Soi - powinnaś uwzględnić wszystkie "za i przeciw". Tak właśnie, jak porównujesz w myśli - jak ja swego czasu w świątyni w Jerozolimie. Jak oni to opisali? "Bicz ze sznurków"? - Pierwszy Jedi uśmiechnął po raz trzeci, po czym zaśmiał się. Swobodnie. Swoim zwyczajem, jak to on. - Zaręczam wam, że nie były to sznurki. - Tak - powiedziała Soa z przekąsem, zupełnie jak jej Mistrz przed chwilą. - Jesteś bezkompromisowy, wiemy. - A tak, jestem - kontynuował Pomysłodawca Treści Słowa "Zasada". - Jako Bóg mogę sobie pozwolić. Cdn. Warszawa Ursus, 18.09.2022.
    2 punkty
  13. twoim zdaniem jest tu be w ogóle fu to takie miejsce zaprzęgnięci we własne cienie omijamy schody i puste garaże dziewczyna z plakatu pyta o godzinę malarze śpią za pędzlem nie wyrażasz zgody na kolejny nieodmalowany spacer
    2 punkty
  14. Bezszelestnie zanurzyłeś się we mnie To jak kły wchodzące w ciało - abstrakcyjnie i filmowo. A jednak poczułam ten czarno biały ból Niestety- nie był filmowy.
    2 punkty
  15. zbliż czcigodne myśli przypudruj stygnącą winę udaj się tam gdzie do raju brakuje dwóch smutnych pociągnięć nosem nie udawaj uległość zbyt wiele znaczy zadedykuj dzieciństwo komuś w potrzebie odkąd zapamiętałam słowa świeżo napisanej modlitwy świat zamienił się w pomyłkę bez zbędnych przysiąg cieniolubnej świecy pozostaw na zakończenie historię utkaną z niewidzialnych spojrzeń zanurzam się w twoim ciele bez wyrzutów pozbywam zmysłów teraz nikt nie przyjdzie by narysować świeży świat może powrócą myśli dzięki jakim będę się bała nieba skomponuj mi ciszę aby wiodła przez rokroczne czułości przez chwilę zbędnego westchnięcia
    2 punkty
  16. lubię to co w głowie zieleń łodyżek listków kości jaskiniowych niedźwiedzi ty we mnie ja na tobie jesteś najbliższy mamy wspólne biodra ciepłotę i jedno serce o tobie wszystko muszę jednak zapomnieć zimowa noc prędka czarne pióra i suszony kwiat paproci na pniu piorun orgazmu jeszcze drży w nerwach ud życie do gardła podnosi śmiech z łzami miesza ekstaza pozwól duszy zwiniętej w kłębek zasnąć na skórze
    1 punkt
  17. nie chcę dlatego przebieram wybieram i odrzucam wybaczcie słoweńka z pewnością jakiś miłośnik podniesie was przytuli a potem odda innemu a czarodziej utka cudny wiersz
    1 punkt
  18. wszyscy domownicy głaszczą smartfony kot jest wkurzony *z inspiracji @Sylwester_Lasota :)
    1 punkt
  19. jesteś nieuchwytnym wiatrem powiewem przelatujesz między palcami dla pewności zabrałem wiatraczek skrzydełka cicho wirują chwilami co minęły za otwartym nieba trochę nieruchome aniołki nie chcę wierzyć żeś tylko przeciągiem chyba mnie słyszysz zatem pozwól sprawdzę zamknę drzwi w kostnicy
    1 punkt
  20. 1 punkt
  21. na skrzyżowaniu ciężarówka wytrąca pieszej smartfona
    1 punkt
  22. SAGA HAGANA wyjście w mrok. Fanowskie opowiadania w świecie Conana Barbarzyńcy, autorstwa R.E.Howarda. Kolejne pojawi się za jakiś czas. (Prolog w opowiadaniu nr.1 "Rozmawiając ze zmarłymi") CIAŁO BEZ KOŚCI PO KILKU TYGODNIACH SPĘDZONYCH W RODZINNEJ CYMERII HAGAN NAJĄŁ SIĘ JAKO OCHRONIARZ KARAWANY IDĄCEJ PRZEZ KRÓLESTWO GRANICZNE DO NEMEDII. PRZED NIM ROZCIĄGAŁY SIĘ WIELKIE PONURE MOKRADŁA OTULONE STARYM LASEM. KARAWANA JAKO JEDYNA DAWAŁA SZANSĘ PRZEJŚCIA TEGO KRÓLESTWA ŻYWYM. Ciężkie czarne chmury niosące ze sobą wielkie krople deszczu uderzające w ziemie, niczym bębny na niewolniczej galerze, zasłaniały całe wieczorne niebo. Jednak wśród tej naturalnej symfonii słychać było przekrzykiwania ludzkich gardeł i odgłosy morderczej walki. Trzy wozy zaprzęgnięte w muskularne cymeryjskie byki stały zakopane w błocie, aż do połowy drewnianych kół. Na nich zaś stali przerażeni i niezdolni do walki pasażerowie. Dookoła resztki najemnych ochroniarzy z dowódcą karawany na czele, odpierali ataki niewypowiedzianej grozy. Mokradła, wilgoć i zbliżająca się ciemność nocy potęgowały uczucie nieuchronnej porażki. To z czym walczyli, oblepieni błotem i przemoknięci do suchej nitki najemni ochroniarze, wydawało się najczarniejszą zmorą wyciągnięta z najstraszniejszego koszmaru. Ludzkie ciała, wysuszone do kości niczym mumie, jednak posiadające w kościstych oczodołach zamglone gałki oczne, atakowały już od kilku dobrych minut. Z ich gardeł unosiły się tylko charczące i gardłowe warczenie. Te ludzkie worki na kości nie posiadały broni, raniły i zabijały jedynie twardymi jak kamień dłońmi z długimi i brudnymi pazurami. Zwieńczeniem wyglądu tych sług ciemności, były fragmenty starych łachmanów, kawałki pociętych pancerzy czy nawet skrawki ozdobnych i kiedyś wartościowych szat. W samym środku potyczki, gdzie stał wóz z przerażonymi kobietami z dziećmi i modlącymi się starcami, walczył wysoki i czarnowłosy mąż. Jego ciosy długim stalowym mieczem były szybkie i celne. Finezją nadrabiał brak gigantycznej cymeryjskiej siły. Te ludzkie kukły nie były w stanie dosięgnąć ramion czy pleców charakternego wojownika. Jego kondycja przewyższała wszystkie te najemne moczymordy, które teraz sapiąc i prychając z bólu nierozciągniętych i przepitych mięśni, próbowały doczekać kolejnego dnia. Jego miecz niczym bicz woźnicy chlastał i odrąbywał kończyny, starych i pustych ciał prawie-umarłych. Gdy nagle ktoś zakrzyknął! - To koniec! Wszystkich nas wyrżną! Musimy spróbować uciec na południe! Do zajazdu! Ktoś inny odpowiedział w zgiełku śpiewającej stali i odgłosach rozrywanych kości. - A kto zostanie, aby zatrzymać ten diabelski pościg!? Wtedy przez całe pobojowisko przeleciało jedno zdanie, wypowiedziane z taką siłą i mocą, że nikt nie miał wątpliwości, co ma robić w danej chwili. To był Hagan! Świeży najemny narybek, który zatrudnił się kilka dni temu, przed wjazdem na tereny Królestwa Granicznego. Nie mówił zbyt wiele, nie był za bardzo skory do żartów jednak jego postawa i to zwierzęce spojrzenie mówiły same za siebie. Ten człowiek był niebezpieczny. - Ja ich zatrzymam! Uciekajcie! Tym umęczonym potyczką i ranami ludziom nie trzeba było dwa razy powtarzać. Od strony ostatniego wozu już biegło kilku zdyszanych najemników i woźnica. Gdy dopadli do środka karawany, zabrali kobiety, dzieci i starców. Po kilku minutach wszyscy, co uchowali życie, uciekali w mrok, na południe do oddalonego o kilka kilometrów zajazdu. Hagan przez chwilę biegł z nimi, lecz w pewnym momencie zatrzymał się, odwrócił i lekko dysząc, zacisnął mocniej miecz. W ciemnościach przed nim znów pokazały się majaczące kształty tych nienaturalnie wychudzonych żywych zwłok. Co za plugawa magia nie pozwala im umrzeć i odejść na wieczny spoczynek? Pomyślał czarnowłosy wojownik, ocierając lewą ręką czoło z potu i krwi. Wiedział, że te spasione wieprze, które teraz uciekały na południe, bez zastanowienia zostawiłyby kobiety i dzieci, jeżeli to uratowałoby ich żałosne tłuste dupy. Wiedział też doskonale, że właśnie śmieją się z jego, wydawać by się mogło lekkomyślnej postawy. Żałosne ścierwa, jeszcze się z wami policzę, ale najpierw zajmę się tym cholerstwem. Naprzeciw Hagana zatrzymało się siedem przerażających i groteskowych postaci. Ani jeden mały ruch nie zmącił ich nieruchomej linii frontu. Te chude twarze nie posiadały żadnej mimiki, nie można było odczytać niczego z ich sinych warg, lecz wojownik czuł ich przeciągane słowa i zdania. Były niczym dźwięki mamrotania wiekowego starca, które w jakiś sposób wydawały się pełnymi wyrazami. To na pewno były pozostałości ich dusz, które jeszcze nie obumarły całkowicie. „Ja muszę wykonać wolę pana!” Resztki jednej duszy mówiły. Inna zaś przeciągle wołała, że „nie zawsze tak będzie! W końcu zginę lub ty zginiesz!” Jeszcze inna, której ciało było najchudsze i najniższe ze wszystkich wręcz łkała „ ja już więcej tego nie wytrzymam, ja już nie mogę.” Te przerażające i mordercze istoty w rzeczywistości były marionetkami w rękach kogoś potężniejszego niż byle stygijski akolita. Były żyjącymi ludźmi, chodź zawieszonymi między życiem a śmiercią. Ich rozkład ciał został zatrzymany, a ich funkcje życiowe zminimalizowane do tego stopnia, że ich siła i wytrzymałość na pewno pochodziła z innego źródła, niż ich własne organizmy. To były bezkrwiste worki kości wykonujące czyjeś polecenia. Dlatego pokonanie ich nie rozwiązywało problemu. Trzeba było zabić ich pana, jednak wpierw Hagan musiał przeżyć. Na Croma! Deszcz przybrał na sile jeszcze bardziej. Droga stała się grzęzawiskiem, a każdy krok był okupiony nie lada wysiłkiem. Oblicze czarnowłosego wojownika skamieniało, a dłonie jego zacisnęły oburącz miecz. Nie był pewien czy przeżyje, ale wiedział, że jest taka szansa i to mu wystarczało. W końcu ruszył na przeciwników z przerażającym grymasem furii. Ludzkie marionetki ruszyły w tym samym momencie, jakby rażone impulsem nakazującym im zaatakować, gdy tylko ich przeciwnik zrobi to samo. Hagan z niesamowitą zręcznością skoczył na środkowego nieumarłego, wbijając mu miecz prosto w klatkę piersiową. Huknęły łamane żebra i gnieciony kręgosłup, gdy stojąc na nim, wyrwał z niego ostrze, gotowy sparować lub odskoczyć w razie nagłego uderzenia. Nie mylił się, wróg otoczył go kołem i z każdej strony zaczęły nadlatywać razy szponiastych dłoni nieumarłych. Grube skóry będące jego jedyną zbroją były rwane i szarpane niczym delikatne płótna, cięte ostrym jak brzytwa nożem. Jednak to na początku nie robiło na nim większego wrażenia. Cios za ciosem wirował wśród wrogów jak tancerz. Systematycznie i przerażająco szybkimi uderzeniami, odcinając co chwilę jakąś kończynę czy zadając poważne rany. Jednak te obrażenia nie zatrzymywały jego wrogów. Natomiast ciało Hagana otrzymywało coraz więcej razów, które teraz broczyły krwią znacznie szybciej. Mimo to ten furiat w kruczych włosach jakby przyspieszał, a nie zwalniał, gdy krew zalewała oczy z pociętej głowy. Z każdą chwilą, która zbliżała go do niechybnej śmierci, stawał się szybszy, wytrzymalszy i bardziej zabójczy. Nagle nadarzyła się wyjątkowa okazja i długi miecz cymeryjczyka ściął dwie głowy nieumarłych, na raz. Ciężko oddychając i stojąc na obolałych nogach, rozejrzał się niczym zakrwawiony wilk za resztą swoich ofiar. Dwie ludzkie marionetki, jedna bez ręki, druga jeszcze jakimś cudem cała, patrzyły się na niego pustym i bezmyślnym spojrzeniem. Wojownik wiedział, że jeżeli nie są to ostatnie istoty na tym grzęzawisku, to dzisiejszego ranka już na pewno nie obejrzy wschodu słońca. Hagan nie bał się śmierci, jedynie możliwość kalectwa wywoływało u niego ciarki. Chociaż w takich chwilach też nie do końca był to strach. Raczej pełna świadomość tego, że dla cymeryjczyka lepsza jest śmierć niż bycie kaleką. Bez znaczenia czy nadal groźnym, bo jednak kaleką. Stojąc tak w deszczu i nie widząc innych możliwości, cymeryjczyk zacisnął zęby i powoli ruszył na swoich wrogów. Nie miał już sił na żaden plan. Jego przeciwnicy znów jakby kopiując jego działania, ruszyli w taki samym tempie. Deszcz nie przestawał złowrogo ciskać kroplami, gdy pierwsze uderzenie spadło na dwóch przeciwników Hagana. Cios ten poszedł na lewego truposza, prosty obrót z uderzeniem w głowę. Gdy miecz dosięgnął wroga, który właśnie upadał na ziemię z odciętym ramieniem i fragmentem czaszki, przeciwnik po prawej dwukrotnie chlasnął cymeryjczyka po plecach, raniąc go jeszcze mocniej i dotkliwiej niż do tej pory. Jednak ten nie wykonał obrotu na pokaz, wykorzystując siłę rozpędu uderzenia, dokończył obrót, trafiając wroga pod żebra i wbijając tym samym miecz, aż po bark, po drugiej stronie. Ostatni z ghuli padł na ziemie, nie wykazując żadnych oznak istnienia. Hagan z ledwością uniósł zakrwawione oczy i rozejrzał się w ciemnościach za jakimkolwiek drzewem. Gęste krople deszczu i spływająca krew z licznych ran na głowie, znacznie ograniczały mu pole widzenia. Jednak w końcu wypatrzył dość solidne i rozłożyste drzewo, kilkadziesiąt metrów od niego. Ruszył bardzo powoli, a idąc, wyciągnął z torby puzderko z własnego wyrobu maścią na rany. Wcierał ją wszędzie tam gdzie mógł dosięgnąć, a gdy stanął pod drzewem, wziął głęboki oddech i wdrapał się na pierwszą grubą gałąź. Tam po kilkunastu minutach zasnął, nie dbając już o nic więcej. … Nad ranem obudziło go krakanie dwóch czarnych jak węgiel kruków, łypiących na niego podejrzliwie ślepiami z onyksu. Nie spadł z drzewa, nie został zjedzony ani nawet żadne robactwo nie zdołało go obleźć. Te maleńkie zwycięstwa dawały nadzieje, że jednak przeżyje kolejny dzień, mimo że poranne słońce nadal było schowane za deszczowymi chmurami. Bolało go wszystko, a rany nieposmarowane maścią piekły żywym ogniem. Jednak nie wyczuwał skrajnego osłabienia lub zawrotów głowy, które mogłyby świadczyć o tym, że został zatruty albo, że wdała się gdzieś trupia zgnilizna. Powoli zszedł z drzewa, wziął kilka dużych łyków wody z bukłaka, przegryzł suchy chleb z wysuszonym kawałkiem mięsa i ruszył w kierunku rzekomego zajazdu. Zostawiając za sobą przemoknięte wozy z bagażami i resztki ludzkich ciał, jedzonych właśnie przez bagienne stworzenia. Szedł cholernie nie równą, błotnistą i pełną dziur drogą. Śladów ucieczki mężczyzn i kobiet nie było widać. Zresztą nic dziwnego, biorąc pod uwagę wczorajszą ulewę. Z każdą minutą organizm Hagana regenerował się znacznie szybciej niż u jakiegokolwiek przeciętnego człowieka. Dlatego już po godzinie, gdy na horyzoncie starych spróchniałych drzew i wszechogarniających szarych mokradeł pojawiły się kształty rzeczonego zajazdu, wojownik czuł się dobrze. Nie do tego stopnia, aby przetrwać taką samą walkę jak w nocy, ale żył i to się liczyło. Gdy był już kilkanaście metrów od drewnianych drzwi, poczuł w powietrzu coś niedobrego. To nie był tylko zapach krwi, przecież niektórzy uciekający byli ranni. W powietrzu wisiał strach, a dookoła zajazdu panowała tak dobrze znana Haganowi, grobowa cisza. Przystanął i przez naprawdę dłuższą chwilę zaczął oglądać bardzo uważnie budynek. Ściany, jak i drzwi domostwa były poniszczone, a wpół otwarta stajnia ledwo co trzymała się na zbutwiałych krokwiach. Dach nie był dziurawy, ale też nie był zadbany jak na działającą oberże. Najdziwniejsze jednak było to, że przy wejściu wisiała, jeszcze tląca się latarnia karczemna. To nie wygląda mi na miejsce dla żywych. Czemu nie słyszę żadnych odgłosów ze środka? Przecież ta rudera z ledwością pomieściłaby tych wszystkich ludzi, którzy w nocy tutaj uciekali. Nie możliwe, że nikogo nie jestem w stanie usłyszeć. Jego mięśnie nie odpoczęły całkowicie, nadal były spięte i obolałe, jednak nie miał innego wyjścia. Musiał wejść do środka. Trzymając miecz w prawej dłoni, pchnął drzwi od przybytku. Te ze zgrzytem otworzyły się ukazując Haganowi duże pomieszczenie zajazdu. Wszystkie ławy i stoły były poprzewracane, a gdzieniegdzie widać było plamy zaschniętej krwi. Wojownik bardzo powoli i uważnie rozejrzał się dookoła. Kilka metrów przed nim był zniszczony szynkwas, jakby przepołowiony, otwierający tym samym drogę do zamkniętych drzwi na zaplecze. Po lewej stronie klika metrów w głąb sali, zobaczył schody prowadzące prawdopodobnie do kilku pokoi gościnnych na piętrze. Dopiero teraz ujrzał pod stołami kilka sztuk broni, bez ich właścicieli, porzucone bezwiednie. Pomimo tego wszystkiego nie dojrzał wyraźnych śladów walki. Powoli zaczął podchodzić do zniszczonego szynkwasu, a z każdym krokiem czuł w powietrzu zwiększający się odór zgnilizny i rozkładających się ciał. Gdy był metr od wejścia na zaplecze, ujrzał pod stopami zarysowane i poniszczone deski. Tak jakby ktoś ciągnął po podłodze, coś naprawdę ciężkiego. Na jego czole pojawił się pot, nie z gorąca, lecz z napięcia, jakie z każdą chwilą wzrastało w jego przemęczonym organizmie. Drzwi okazały się jednak lekko uchylone i to właśnie z pomieszczenia za nimi, wydobywał się odór. Końcem miecza pchnął je do środka. Gdy ujrzał wnętrze, od razu zacisnął prawą dłoń na rękojeści broni i szpetnie przeklną. Pomieszczenie było pełne gnijących ludzkich ciał, ułożonych w szeregu, od jednej najdalszej ściany do drugiej. Byli tam wszyscy, oprócz dzieci, a w rogu tej rzeźni zionęła dość pokaźna dziura w podłodze. Tak mniej więcej, na dwa metry wzrostu i tyle samo szerokości. Gdy Hagan z wytężonymi do granic możliwości zmysłami, badał ciała zabitych, zauważył, że nie mają prawie wcale ran śmiertelnych. Szereg wyschniętych i opróżnionych z krwi trupów leżał jakby ułożony na chwilę. Wszystkie obrażenia, jakie posiadali Ci zmarli powstały na pewno w czasie nocnego ataku ghuli. Nagle, ze śmierdzącej jamy, dobiegł do wojownika słaby kobiecy krzyk. Był krótki i płytki, dlatego ten nie myśląc już ani chwili dłużej wbiegł w ciasny, pokryty jakimś dziwnym śluzem i fragmentami naskórka, tunel. Przez całe życie nie było i nie będzie mu żal chłopów, ale do kobiet tak jak i ojciec, Hagan miał słabość. Szczególnie do tych, które potrzebują pomocy. Gdy wbiegł w ciemność, zatrzymał się na chwilę i wyjąwszy z torby garść dziwnego pyłu, obsypał nim swój miecz, który w krótkiej chwili zajaśniał blado-niebieskim i delikatnym światłem. Teraz mrok mi nie przeszkodzi. Warknął groźnie i ruszył, trzymając w obu dłoniach świecący oręż. Po chwili, ku jego zdziwieniu wbiegł do dość dużego pomieszczenia. Po lewej wznosiły się w górę strome kamienne schody, a po prawej widać było dalszy korytarz, też wykonany z tych samych bloków. Jego świecący proszek nie dawał dużego blasku, więc pole widzenia miał znacznie ograniczone. Ruszył w stronę największego smrodu, w głąb korytarza po prawej. Już kilka sekund przed jego końcem, usłyszał, jak coś przed nim wije się i mlaska. Odgłosy bulgotania i wydobywających się gazów jelitowych, też doszły do jego uszu. Nagle rozległ się głęboki i mrożący krew w żyłach głos. - Kto to mnie odwiedził? Syn zabójcy boga z wieży?! Prawdę mówiąc, nie oczekiwałem, że przeżyjesz spotkanie z moimi sługami. Zbyt wielu was już poległo, aby ktokolwiek mógł myśleć, że pojawi się syn lub córa równa waszemu ojcu. Hagan stał pośrodku pradawnej komnaty. To, co widział przed sobą, było starym złem, przerażającym i zdeformowanym ludzkim kształtem, nieposiadającym kości, pływającym ciałem. Za tą istotą leżała wpół przytomna i praktycznie naga, ciemnowłosa kobieta. - Kim jesteś demonie!? - Demonie? – Odpowiedziała istota, falując wszystkimi kończynami naraz, jak gdyby unosząc się na morzu.- Nie jestem żadnym demonem.- Głos odpowiedział spokojnie.- Byłem kiedyś człowiekiem, wiele set lat temu, a teraz trafiłem na potomka samego Conana! Hagan gorączkowo szukał wzrokiem po komnacie innych przeżyłych jednak nikogo nie mógł dojrzeć w tych piekielnych ciemnościach. Odezwał się więc z mocą! - Skąd wiesz, że jestem synem tego człowieka! Przestań błaznować i mów! - A która istota go nie zna i nie wyczuje jego potomków? Wojownik był tak wściekły, że nie czekając na dalszą odpowiedź, wrzasnął! - Tak będziesz odpowiadał!? Giń więc! Kończąc zdanie, ruszył z całym impetem na wielkie, kilkumetrowe monstrum zrodzone z krwi. Jednak po chwili stanął sparaliżowany. Niczym posąg ze spiżu. - Nie czas i miejsce, śmiertelny potomku zrodzonego z wojny! Nie czas i miejsce. Po tych słowach Hagan ujrzał, jak ta istota w ciągu kilku sekund wlewa się do jednego z małych otworów w ścianach komnaty. Rozciągając się niewyobrażalnie, znika w szczelinie nie większej niż jego ręka. Po kilku kolejnych chwilach paraliż ustąpił, a wojownik upadł z impetem przed majaczącą ze strachu, nagą kobietą. - To ty, ty jesteś tym najemnikiem z Cymerii? – Usta kobiety z ledwością artykułowały wyrazy. Hagan dusząc w sobie gniew człowieka, z którego ktoś właśnie sobie zakpił, odpowiedział, kładąc ciemnowłosą na swoim ramieniu. - Czy to teraz jest najważniejsze? Po tych słowach wyszedł, krusząc pod stopami małe kości… .
    1 punkt
  23. Mam, tak jak on, niczym ona i oni swój mały świat. Myślenie wewnętrzne, rozpatrywanie, wspomnienia, gdzie tylko wyobraźnia króluje. Króluje na dobre i na złe. Na lepsze i gorsze. Gdzie sprawy dnieją i nocują. Latają raz niżej innym razem wyżej, a najczęściej niziutko przy ziemi, idąc w przyziemności. A Ciebie tylko poproszę nie zburz. Nie zburz mojego świata w pogoni za światem naszym. Jeśli tylko chcesz i jeśli chcesz na dobre, zagość w nim, ale uczyń to rozsądnie i nieekspansywnie. Nie budź w nas kompleksów, które przecież teraz śpią spokojniej. A jeśli jakiś cud ma się kiedyś wydarzyć, niech zdarzy się na luzie, lekko i dobrowolnie. Pytaj tylko troszeczkę, najchętniej jak najmniej, żebym w końcu mógł pobyć mężczyzną (mężczyźni od zawsze lubią tajemnice). Im więcej piszę, a ostatnio często tak czynię, tym bardziej tego właśnie mi brakuje. Tak, tęsknię za męskimi przestrzeniami. Postaram się tak samo czynić, a przynajmniej podobnie jak oto o co proszę, co jest zresztą niełatwe. A jak już nabiorę pewności jakiejś zapytam największą polską filozofkę jak założyć rodzinę bez pieniędzy i bez łapania za cztery litery. I wynagrodzę jej odpowiedź satysfakcją gwarantowaną, czyli wierszem w moim wykonaniu, na co mnie czasem jeszcze stać. Warszawa – Stegny, 18.09.2022r. Inspiracja: poeta Wielobor
    1 punkt
  24. Rozdział Drugi - Persona non grata. To był dla mnie strasznie ciężki tydzień pod względem emocjonalnym. Pisałam tę notkę na raty – w poniedziałek i czwartek, czyli wtedy kiedy działy się niżej opisane wydarzenia. Chciałam wszystko dokładnie opisać. Dzisiaj znowu nie poszłam do szkoły,tym razem ze względu na moją bolesną miesiączkę. Na spokojnie mogę wszystko pogrupować i dokończyć. Zacznijmy od poniedziałku ponieważ wtedy działo się najwięcej. Poniedziałek, dwunastego września. Znowu obudziłam się nad ranem zlana potem. Niby nic nowego. Od lat mam koszmary których treści po przebudzeniu nie pamiętam. Nie przeszkadza to jednak by pozostawiały po sobie wszechogarniający mnie przestrach. Dzisiaj w dodatku wiał wiatr i lał pierwszy poważny jesienny deszcz,a to potęgowało moje odczucia po nagłym przebudzeniu. Bardziej czuję niż wiem że te sny dotyczą Pawła. Drżącymi rękoma zapaliłam lampkę nocną. Pod wpływem stresu moje napięcie mięśniowe jest jeszcze bardziej patologiczne niż zazwyczaj, dlatego też usiadłam wolniej niż zwykle pomimo tego że nawet gdy jestem spokojna to moje ciało zabiera się do tego niczym ślimak do startu. W końcu usiadłam. Jeszcze drżącymi rękoma wyjęłam z szafki tabletki ziołowe na uspokojenie i połknęłam trzy, popijając zawsze przygotowaną na takie wypadki szklanką wody. Zgasiłam lampkę, położyłam się i ponownie zapadłam w sen. Obudził mnie dopiero alarm w telefonie połączony z odgłosem dudnienia deszczu o szybę. Było już jasno, ale nie był to słoneczny poranek bo szarość aż przenikała pokój. Zanim wyłączyłam alarm poczułam że mięśnie są sztywniejsze niż zwykle,a łóżko nagle zrobiło się nieprzyjemne w dotyku. No pięknie! Miks emocji i gwałtownego ochłodzenia sprawił że spastyczność i nadwrażliwość dotykowa weszły na swoje wyżyny! Wstałam przy biurku by potem odbić się od niego by następnie pójść do ściany, aczkolwiek wolniej niż zwykle. Po domu poruszam się właśnie przy ścianach i meblach. Zbyt mało ufam moim kulom by iść z nimi gdy nie ma kogoś obok. Podczas wybierania stroju, ubierania się i porannej toalety myślałam o tym co mówiła mama poprzedniego wieczoru. Stwierdziła że zaczynamy nowe życie,więc powinniśmy zacząć rozmawiać o tym starym oraz jak się każde z nas w związku z tym się czuje. Niby była szczera,jednak ton jej głosu był lodowaty jak zawsze. Właśnie z powodu tego tonu zastanawiałam się czy moje pytania o tego Kalisza i jego podobieństwo do Pawła będą na miejscu. Dotarłam w końcu do kuchni i zobaczyłam przy stole mamę lekko uśmiechającą się do taty. Ignaś spokojnie jadł swoje śniadanie nie zwracając uwagi na romantyczną scenę obok niego. Oskara nie było w pomieszczeniu ponieważ o tej porze szykuje się już do pracy. Zajęłam swoje ulubione miejsce przy ścianie,bo tylko tam mam pewność iż nie spadnę z krzesła. Nie chciałam zadawać pytania od razu,więc dopiero jak skończyłam moje płatki spojrzałam na mamę. - Mamo, widziałaś mojego szkolnego rehabilitanta? - Zaczęłam ostrożne. - Nie. - Odparła chłodno,ale przynajmniej odpowiedziała. - Chyba nie myślałaś że pobiegnę do ciebie w środku moich lekcji tylko dlatego że zasłabłaś? Przecież to nie było żadne zagrożenie życia. Pojechałam do ciebie dopiero po szkole do szpitala, pamiętasz? Kiwnęłam głową. Zrobiło mi się przykro. Poczułam ucisk w gardle,a pod powiekami łzy. Wbiłam oczy we własny talerz, jednak coś kazało mi mówić dalej. - Bo wiesz... on... pan Kalisz jest bardzo podobny do Pawła... - Dukałam niespokojnie. Zapadła grobowa cisza. Wyczekując odpowiedzi podniosłam wzrok. Jeszcze przez chwilę rodzicielka wpatrywała się we mnie z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. - Nikt taki tam nie pracuje, rozumiesz? - W końcu odpowiedziała. Wysyczała te zdanie tak nieprzyjemnym szeptem,że aż serce mi zlodowaciało. - Ale mamo... - Wydawało ci się, rozumiesz?! Pewnie wszystko źle usłyszałaś jak zwykle. W tej wsi nie ma nikogo o takim nazwisku! Dlaczego denerwujesz mnie od samego rana? To bardzo w twoim stylu, doprawdy. - Im bliżej końca swojej wypowiedzi była tym bardziej syczenie przemieniało się w jej naturalny ton królowej śniegu. - Przepraszam... - Te słowo wyszło ze mnie jakby bez mojej kontroli. Tak bardzo lubię być charakterna! Dlaczego więc w obecności mamy z odważnego tygrysa przemieniam się w bojące się własnego cienia kociątko?! Nagle poczułam dotyk na ranieniu. To był tata, musiał wstać od stołu i stanąć za mną w trakcie mojej„rozmowy”z mamą. Niby miał troskliwą minę jak zawsze,lecz było w niej coś obcego. - Skarbie,nie powinnaś denerwować mamy. Wiesz o tym, prawda? - Po tym przybrał naturalny dla siebie wyraz twarzy. - Jak ci dzisiaj uczeszemy włosy? Może w dwa kucyki? - To pytanie było całkiem naturalne. Sama nie jestem w stanie wiązać sobie włosów. Już chciałam zgodzić się na opcję dwóch kucyków,gdy mama znów przybrała nieprzyjemny ton. - Szkoda że o potrzeby Pawełka tak nie dopytywałeś! Już tata chciał coś odpowiedzieć,lecz w tym momencie do kuchni wkroczył Oskar. W jednym ręku miał mój plecak a w drugim kule. Musiał wszystko słyszeć. - Dajcie sobie wszyscy siana! Uciekacie od tematu niczym tchórze,to idiotyzm! Nie widzicie jak Nina i Ignaś się boją? - Faktycznie młodszy braciszek siedział cicho niczym trusia,niezdolny do żadnego ruchu. - Nina,masz tu kule. Zaraz pomogę ci nałożyć buty. Dzisiaj jedziesz ze mną,bo i tak mijam twoją szkołę gdy jadę do roboty. Jeśli pasuje ci aby dzisiaj jechać moim maluchem i mieć rozpuszczone włosy to zapraszam. Kiwnęłam głową,a po chwili byłam już w aucie brata. Mam do niego tyle pytań których nigdy nie zadaję by go nie zdenerwować. Co on czuje w związku z naszą sytuacją w domu? Dlaczego nie wyprowadzi? Przecież od lat pracuje na pół etatu,więc pewnie odłożył już coś na przyszłość. Nie chce żyć własnym życiem? Już otworzyłam usta by zadać któreś z tych pytań,ale uprzedził mnie. - Proszę, nic nie mów. Nie tylko ty to wszystko przeżywasz. Na dziś mam już dość tego tematu. Pokiwałam głową i zgodnie z życzeniem milczałam przez resztę drogi. Pod szkołą odebrała mnie już pani Kasia która zjawiła się tam dosłownie w tym samym momencie co my. Popatrzyła na mnie współczująco i pomogła wejść do szkoły. W szatni zmieniła mi buty,a następnie poszłyśmy do klasy. Na przerwie po pierwszej lekcji tkwiłam w zamyśleniu. Dzisiejszy dzień nie zapowiadał się lekko. Nawet trzymanie długopisu sensorycznie mi przeszkadzało! Wpatrywałam się w widok zza oknem. Próbowałam przeanalizować dzisiejszą rozmowę przy śniadaniu,lecz kiepsko mi to szło. Nagle tuż przy mojej ławce ktoś stanął. To była ta cała córeczka dyrektora! W rękach miała sporą ilość zeszytów. Położyła je przede mną. W sensie niby fajnie że chciała mi pomóc,ale musiała akurat wtedy?! - Hej! Długo cię nie było. Przyniosłam ci zeszyty to przepiszesz sobie lekcje. - Dzięki. – Zabrzmiało to chłodniej niżbym chciała,a zeszyty chwyciłam wręcz koniuszkami palców. Chyba musiało dziwacznie to wyglądać,bo dziewczyna miała bardzo nietęgą minę. - Dagmara jestem! - Nagle wróciła do swojej pogody ducha. Kiedy jakimś cudem włożyłam zeszyty do mojego plecaka,to ta laska wystawiła rękę na przywitanie! Czemu dzisiaj i za jakie grzechy?! - Nina. - Uścisnęłam jej dłoń najdelikatniej jak się dało. Nie zdążyła odpowiedzieć,bo jakieś plastikowe laleczki siedzące dwie ławki przede mną się odezwały. - Daga,daj spokój! Nina to księżniczka z wyższych sfer! Ona z patałachami naszego pokroju nie gada! Sama powiedziała że nie będzie się przy nas odzywać. To było przykre. Szybko zabrałam swoją dłoń. Znowu poczułam łzy pod powiekami i żeby je ukryć wbiłam wzrok w ławkę. Idiotki! Zacisnęłam palce lewej dłoni na rękawie własnego swetra,byleby nie wybuchnąć płaczem. Ten dotyk był dla mnie torturą,ale przynajmniej nie robiłam z siebie jeszcze większego pośmiewiska. - Wracaj do koleżanek. Zeszyty oddam ci najszybciej jak się da. - Nie widziałam reakcji córki dyrektora,ponieważ dalej trzymałam wzrok utkwiony w ławce. Usłyszałam tylko śmiech dziewczyn,a następnie kroki oddalającej się Dagmary. I tak skończyła się przerwa. Czwartek, piętnastego września. To była przedostatnia lekcja. Reszta klasy miała wychowanie fizyczne. Ja powinnam mieć rehabilitację z tym całym Kaliszem w obecności Dagi,bo jest tylko jeden fizjo na całą szkołę,więc i rehabilitację mamy w tym samym czasie. Czemu tam nie byłam? Bo brak mi odwagi cywilnej. Głupio mi że tak przy nim zemdlałam. Wiem,to nie moja wina ale i tak nie mogłam się przełamać i poprosiłam bym mogła przez najbliższy czas tam nie chodzić. Pani Kasia z trudem przystała na moje błagania i każdy W-F spędzałam razem z nią w pustej sali lekcyjnej. Ona wypełniała jakieś papiery,a ja przepisywałam zeszyty od Dagmary. Był też drugi powód mojego unikania fizjoterapeuty. Te cholerne podobieństwo do Pawła! No i traktowanie Kalisza w naszym domu tak jakby nie istniał też nie pomagało. Z drugiej strony dokładnie te same powody sprawiają,że chcę go poznać! Taka dziwna mieszanka uczuciowa. Wiedziałam jednak iż nie mogę unikać go w nieskończoność. Tata zapisał mnie również na rehabilitację poza szkołą. Nie jestem na tyle głupia by wierzyć że na tym zadupiu jest jakikolwiek inny fizjoterapeuta niż Kalisz,więc tak czy siak muszę stawić mu czoła. Wpatrując się w popołudniowe,pomarańczowe słońce za oknem oznajmiłam w końcu moją ledwo co podjętą decyzję. - Pani Kasiu,od następnego tygodnia wracam na rehabilitację. - Przeniosłam wzrok na nauczycielkę. - Brawo Nino, jestem z ciebie dumna. Wtedy po raz pierwszy w tym tygodniu poczułam się troszkę lepiej. No to opisałam wszystko co chciałam,jeśli chodzi o ten tydzień. Niewątpliwie działo się dużo,a ja wciąż ogarniam wszystkie moje emocje... Do następnego.
    1 punkt
  25. @Robert Wochna Fantastyczna miniatura, z przewrotnym pytaniem. Gratuluję pomysłu!
    1 punkt
  26. Proszę Cię bardzo ? . Chyba na to właśnie wygląda ? . Pisz je. Koniecznie ?. Serdeczne pozdrowienia.
    1 punkt
  27. @Leszczym Świat od chwili powstania schodzi na psy;-))) więc niektórzy tworzą swoje, Twój jest na pewno ciekawy, próbuj (wiem że to trudne) przystosowywać świat do siebie nie na odwrót
    1 punkt
  28. @Dared Szczerze mówiąc tutaj to ja bardziej skamlę. Strach przed nieznanym? Może. Chyba jednak bardziej strach przed tym, od czego cały czas się staram wzbraniać bez przerwy popadając w nieautentyczność zresztą, a mianowicie przed stwierdzeniem, że świat schodzi na psy, a mi jest zwyczajnie trudno się do tego przystosować.
    1 punkt
  29. @Leszczym Każdy ma chyba taki świat, do swojego pozwalasz zaglądać tymi "okienkami" tu wstawianymi, taka rada tylko, nie wpatruj się w niego, on jest, był i będzie patrz na te inne "światy", bez ingerencji w nie, jeśli jesteś mądry ( w co nie wątpię) w innych "światach" znajdziesz elementy które Twój upiększą. Dawno się tak nie napisałem, przepraszam za to "zakałapućkanie;-))) pozdrawiam miłej niedzieli już połówki
    1 punkt
  30. @aff, @Konrad Koper, @Gosława, @Cor-et-anima, haiku przemawia obrazem, a obraz miałem w głowie podobny do tego:
    1 punkt
  31. Krzyż codzienności wszyscy niesiemy swoje krzyże to cena wolności a właściwie tego jak z niej skorzystała ludzkość spójrzmy więc na siebie na to jak postępuje świat zanim obarczymy winą za nasz ból udręki niepowodzenia kogokolwiek a Boga tym bardziej chcemy aby nam Bóg pomógł ale bez oddawania wolności tak jest po prostu dobrze są cierpienia ale jest i radość szczęście miłość bliskich nie bądźmy zaborczy w tej miłości niech nas kochają po swojemu i dziękujmy im za to 8.22 andrew Niedziela dzień Pański
    1 punkt
  32. @Gosława, @Cor-et-anima, dziękuję za wizytę i pozostawione ślady :). Pozdrawiam obie Panie :)
    1 punkt
  33. Spotkali się jak dwa misie: - Oddasz mi się? - Oddam ci się! Wkrótce potem współżyli jak pies z kotem.
    1 punkt
  34. @Corleone 11 Nasi pradziadowie dawali żonom czas wolny, byle go spędzały w obejściu...
    1 punkt
  35. @Corleone 11 ? chyba będę je pisać częściej... ????
    1 punkt
  36. @Klip @Klip Jeden stary z Wąchocka koniuszy Rzekł raz żonie że chętnie pobruszy I jak się naprężył Robotę zmitrężył Szczerze nie chciał tej pracy katuszy
    1 punkt
  37. @Cor-et-anima Bardzo sympatycznie;-)
    1 punkt
  38. Mam inaczej. Sugeruje,że zamiast wyciągać ogólne wnioski bez pokrycia - napisz, że Ty tak masz. "Spójrzmy na siebie - piszesz, a może - spoglądam na siebie i to moje doświadczenie". Będzie prawdziwie. Sorki, irytują mnie kaznodziejskie wywody. bb
    1 punkt
  39. @A-typowa-b Dziękuję za ciekawy komentarz. Najpierw było doznanie, zaraz potem się ułożyło. I jaskółka złapana. Pozdrawiam serdecznie T. @Rafael Marius Chyba u większości z nas... Bardzo dziękuję za komentarz. Pozdrawiam serdecznie T. @violetta Ciekawe, że kalendarz nosimy w sobie. Cóż byśmy zrobili bez pór roku... Pozdrawiam serdecznie T.
    1 punkt
  40. @Gosława ja jeszcze nie, ale za to przytulam do twarzy ?
    1 punkt
  41. Waha się, w głębi ma pozytywkę.
    1 punkt
  42. @sowa Człowieku wyluzuj! Czepiasz się i krytykujesz tylko! To jest portal dla osób amatorsko piszących wiersze a ty oceniasz jak by to były wiersze pisane na jakiś konkurs literacki!
    1 punkt
  43. Chodzi mi coś po głowie stuka wysokimi obcasami szampon nie zabija zapachu perfum O matko schodzi w dół
    1 punkt
  44. Zamykam oczy mąż robi to, co zawsze myślę o tobie.
    1 punkt
  45. Jesień zazwyczaj to słoty i smutki. Liści zmokniętych na bruku gromada. I nie pomoże ci łyk zimnej wódki, Czy w parku wypitej, czy u sąsiada. W smrodowisku zepsutym do szpiku : tłuste koty, świstaki, kumple królika. Plus w minus się zmienił, a w sklepiku Już nie usłyszysz polskiego języka. Na falach eteru grasują harpie. Kto nie przy żłobie ten robi bokami. Szklana menażeria nadal się szarpie. Trzecia kadencja się zbliża krokami. Z nieba spadają święci anieli, głosząc: I have a dream, czyli : mam marzenie. Gaz rurą nie płynie, węgiel diabli wzięli, Gaśnie żarówka. Wszechogłupienie. Lecz na to jest rada i tu wam ją daję, Że rada wyborna - tego nie taję. Idea jak struna, której nic nie przerwie. Myśl szczerozłota i prosto w czerwień. Weź, wyłącz faceta, który coś stęka, Czy coś tam ciągle od rzeczy powtarza. Weź żonę czy kogo dzierżysz pod ręką, Weź tak po prostu i się rozmnażaj. Napełnij zbiornik pod korek zawczasu, Przygotuj gracko sprzęt i w nadziei Wypędź sto myśli grzesznych z umysłu. Zewrzyj się, skup i myśl o idei. I miej na względzie, w tym upodobanie, Robiąc na nockę do siódmego potu, Że ongiś Wincenty podjął wyzwanie. Osiągnij 3 wskaźnik z jednego miotu ! Z tą myślą unoszę gębę znad michy, Spełniając toast szczerze, bez musu, Licząc na celne, miłosne sztychy, Za zdrowie maluchów ( i klientów ZUS-u). YouTube - wersja dla leniuchów (wersja udźwiękowiona)
    1 punkt
  46. Morskie stworzenia podziwiają latającą rybę, jak zwykły człowiek śmiałków podniebnych. Dla wszystkich są rzeczy niezbadane. Wyczynem glizd jest pełznięcie. W ich świecie…
    1 punkt
  47. Letnie wiersze odlatują trzepocąc rymami zimowe zaczynają bieleć ochronnie na targu pierwsze bukiety zasuszonych sonetów i wieńce poematów jeszcze świeże jesień liście czasu kartki kalendarza wiesza na sznurze do prania
    1 punkt
  48. Statek płynie z krainy Cieni do kraju Słońca, jest pełen przypraw. Przystąpiłem do marynarzy. Kapitan najpierw nauczył mnie, jak supłać i rozsupływać więzy marynarskie. Wiedza przekazywana jest od setek lat. Załoga czasem korzysta z „ostrza”. Łatwiej niszczyć więzy.
    1 punkt
  49. On: Hej Aniu, lubię Cię. Ona: Fajnie, cieszę. Bardzo Ci dziękuję. On: Ale niczego więcej się w tym nie doszukuj. Ok? Ona: Nie doszukiwać się? Cóż, to nie jest takie proste. On: Dlaczego? Ona: Ano dlatego, że ogólnie jest wiadomym, że jesteś ancymon gamoń :) On: #@#$@$%^%$^$ Ona: Tak, tak, twój wzrok cały jest rozlatany. Warszawa – Stegny, 16.08.2022r.
    1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00


×
×
  • Dodaj nową pozycję...