Scena 1
***********
Pokój intendenta w pałacu. Sforka — Małgorzata.
SFORKA
Idź, acani, i nie przeszkadzaj mi.
MAŁGORZATA
Ale mój mężu, dalibóg wbijają acanu jakieś duby w głowę, a ty wierzysz. Szkoda, że złożyłam czerepy twojej głowy, którą pan hetman rozbił wczoraj jak zgniłe jaje.
SFORKA
Idź, acani, pilnuj kur i gęsi! Ja czekam na kogoś...
MAŁGORZATA
Zamknę acana na klucz i nie puszczę tych sowizdrzałów, co ci mózgi mieszają jak rumianek w filiżance łyżeczką.
SFORKA
To nie żaden sowizdrzał, moja duszko. Tu przyjdzie najrozumniejszy człowiek między muzykantami pana hetmana, człowiek z imaginacją, pierwszy trombon.
MAŁGORZATA
Jeżeli chcesz grać na trombonie, to za drzwi!
SFORKA
Ale ja nie będę grać na trombonie. Czy ty mnie masz za takiego głupca, moja żono?
MAŁGORZATA
Cóż acan będziesz robić z muzykantem?
SFORKA
Pracować.
MAŁGORZATA
Zmyję ci głowę, panie siwoszu, jeżeli mi jeszcze będziesz gadał o tych napolitańskich sumach. Miej to w zanadrzu i basta — a nie pijcie z tym trombonem jak bibuły. Pójdę na mszę wyprosić u Boga trochę rozumu dla ciebie, bo już mi dziecinniejesz. ?le musiałeś prowadzić się w młodości, panie mężu, jeżeli w sześćdziesiątym roku przychodzi na ciebie grzybowa starość. Piaseczku tobie i kamyczków — baw się, lubko!
Wychodzi.
SFORKA
Głupia, głupia! To szczęście, że w księdze rachunków przepisałem na dwie ręce pytania pana Nuncjusza... Ha, pan trombonista!
Ksiądz wchodzi.
Do diabła, to ksiądz Prokop. — Witam, ojcze wielebny. Czy po barana?
KSIĄDZ
Niech mi jegomość wybaczy, że przerywani jakieś zatrudnienie, może rachunki. Chciałem widzieć pana Szczęsnego — mówiono mi, że całą noc nie wiadomo gdzie przepędził i nie wrócił jeszcze do pałacu. Ważną mam rzecz do zakomunikowania panu hrabiemu, rzecz, która obchodzi zdrowie i szczęście drogiej mu osoby. Udaję się do ciebie, panie Sforko, abyś był pośrednikiem między nami. Daj mi kawałek papieru i pióro — napiszę kilka słów do pana Szczęsnego, a ty, mój stary przyjacielu, zechcesz mu je jak najprędzej wręczyć.
SFORKA
To mówiłeś, ojcze...
KSIĄDZ
Prosiłem o kawałek papieru i pióro...
SFORKA
Natychmiast... proszę siadać — może kieliszeczek wódeczki?
KSIĄDZ
Na miłość Boga, panie Sforko! nie zatrzymuj mnie grzecznościami, bo muszę wrócić jak najśpieszniej czuwać nad nieszczęśliwą sierotą. Pić nie mogę z tobą, panie Sforka, albowiem mam odprawić mszę żałobną.
SFORKA
W czymże mogę usłużyć?
KSIĄDZ
Proszę o kawałek papieru i pióro.
do siebie
Czy ten starzec ogłuchł?
SFORKA
A! kawałek papieru. Oto jest... siadaj i pisz, mości księże wybacz mi, że cię nie mogę zabawić rozmową — bo praw dziwie ważną mam rzecz do rozwiązania.
Ksiądz pisze przy biurku.
SFORKA
To dziwne! Wieczorem zdaje mi się, że ta fortuna nie jest niepodobną — a rano zdaje mi się, że to wszystko głupstwo. — Czy ja rozumny rano, a głupi wieczorem? — czy też rozumny wieczorem, a głupi rano?
Wchodzi Trombonista.
Ha! witaj, mości Garnoszu.
TROMBONISTA
Sługa. — Co tu robi ten ksiądz?
SFORKA
Wyprawię go natychmiast, mości Garnoszu. Bardzo obowiązany ci jestem, żeś raczył przyjść i dopomóc mnie biednemu... Natychmiast zbędziemy się tego księdza —
KSIĄDZ
Panie Sforko, zaklinam ciebie na starą naszą zażyłość, aby oddał ten list panu Szczęsnemu, skoro tylko powróci. To rzecz bardzo ważna! Los wielu osób zależy od tego kawałki papieru...
SFORKA
Bardzo dobrze, przyrzekam. Los zależy od kawałka papieru — zdarza się to często. Czy ten ksiądz wie o mojej historii?
KSIĄDZ
Pokój temu domowi!
SFORKA
Uniżam się do nóg, ojcze wielebny.
Ksiądz odchodzi.
TROMBONISTA
Cóż będziemy poczynać?
SFORKA
Panie Garnoszu, zdarza się często na świecie, że ludzie grają w loterią. Otóż jeżeli los wielki wygrają, to są wielkimi panami... otóż... Cóż to jest los, mości trombonisto, co to jest los? — Głupstwo — i nie głupstwo! Bo jeżeli kładziesz na loterią, a nie wygrasz, to mówią ludzie, żeś głupi. A jeżeli wygrasz, to mówią ludzie, żeś rozumny. Cóż to więc jest rozum, panie trombonisto? — Rozum — to los.
TROMBONISTA
Postaw, panie Sforka, kufel — i daj ten papier, o którym bajałeś... Obaczymy.
SFORKA
Do acana!
Pije.
Otóż choćby te pytania do niczego nie prowadziły, to wszelako pij, panie trombonisto! Zdaje się, że łatwo będzie rozwiązać... Czytaj!
TROMBONISTA
Ja czytam nuty na trombon pisane — ale skoropisu nie łaska.
SFORKA
Słuchaj!... Łatwe do zadania,
Ale trudne do rozwiązania Zapytania...
TROMBONISTA
Mówią, że trudne do rozwiązania?
SFORKA
Chcą nas przestraszyć!... Odczytajmy i zaczniemy od najłatwiejszych...
Czyta.
Primo: Dlaczego kij ma dwa końce?
Secundo: Co ja myślę?
TROMBONISTA
Kto myśli, panie Sforka?
SFORKA
Nic... Napisano: Co ja myślę... i basta... i punkt Ale posłuchaj dalej!
Tertio: Jak najprędzej świat objechać?
Quarto: Co Bóg pierwej stworzył, czy jajko, czy kurę?
Quinto: Co to — ja?
TROMBONISTA
To, mości Sforka, głupie pytanie!... to głupie pytanie!
SFORKA
Sexto: Co więcej waży, czy funt piasku, czy funt żelaza?
Septimo: Czym byłby człowiek, gdyby nie był człowiekiem?
Octavo...
TROMBONISTA
Zacznijmy odpisywać na pierwsze pytanie, to drugie same się odpiszą.
SFORKA
Trzeba przeczytać do końca.
Octavo: Dlaczego mówią: ma ćwieka we łbie?
Nono: Dlaczego dziewięć pytań, a nie więcej zadano do rozwiązania? W poskrypcie jeszcze dodano wierszem:
„Jeśli rozwiąże
Quaestio[nes], quae pendent,
Sforka intendent:
To będzie książę”.
„Prosimy jeszcze, aby wynalazł sposób puszczania baniek kwadratowych z mydła i przysłał nam próbkę jedną bańki do Mediolanu na próbę, pocztą albo balonem”. Cóż sądzisz, acan?
TROMBONISTA
Sądzę, że bańkę z mydła trzeba wydmuchać. Inaczej wszystko będzie jak bańka z mydła..
SFORKA
Nie, ja sądzę, że ostatek na ostatek... Na przykład powiedz, acan, dlaczego kij ma dwa końce?
TROMBONISTA
Dlaczego? Jak to dlaczego?
SFORKA
Mnie się to wszystko takim głupstwem wydaje, że przyznam ci się, mam ochotę plunąć... i basta.
TROMBONISTA
Otóż ja przeciwnie... Radzę acanu nie zrażać się trudnościami. — Ale pójdźmy do drugiego zapytania... czytaj pan!
SFORKA
A z pierwszym co zrobić?
TROMBONISTA
Pst!... pierwsze to głupstwo!... Co tam dalej?...
SFORKA
Secundo: Co ja myślę?
TROMBONISTA
To bardzo łatwe do rozwiązania, co ja myślę...
SFORKA
Ale co ja myślę?
TROMBONISTA
Jak to co acan myślisz? — Czy ja wiem, co acan myśli?
SFORKA
Ale kto to ten ja? —
TROMBONISTA
Ten, co pyta acana... To jasne jak słońce.
SFORKA
Może się to jakoś rozwiąże. Idźmy dalej... Jak najprędzej świat objechać?
TROMBONISTA
To, mości Sforko, rzecz najłatwiejsza. Gdyby na świecie nie było morza, to pocztą... Gdyby nie było ziemi, tylko morze to okrętem. Ponieważ jest i ziemia, i morze na świecie, więc objechać pocztą i okrętem! Pisz, panie Sforka: pocztą i okrętem.
SFORKA
No, niech tak będzie! Choć mi się to nie bardzo podoba, pocztą i okrętem... Ujdzie!... ujdzie!...
TROMBONISTA
A ja mówię acanu, że to nawet bardzo ujdzie...
SFORKA
Winien ci będę, panie trombonista... No, basta!... dalej!... Pij, przyjacielu...
TROMBONISTA
Widzisz, że nie tak straszny wilk, jak się wydaje.
SFORKA
Hum! hum!... Ale ty wiesz, że to trzeba wszystko wygotować przed wieczorem; bo jeżeli nie... to finfa...
TROMBONISTA
Więc śpieszmy się, panie Sforcja!
SFORKA
To już mnie acan nazywasz: panie Sforcja?
TROMBONISTA
Ha, wszystko idzie jak z płatka. Czytaj, mości Sforko!
SFORKA
Co pierwej Bóg stworzył, czy jajko, czy kurę?
TROMBONISTA
Jak się acnau wydaje?
SFORKA
Kurę.
TROMBONISTA
Mógł wprawdzie stworzyć kurę, ale mógł stworzyć i jajko. Trzeba odpisać z pewnością.
SFORKA
Ale gdyby stworzył jajko — któż by je wysiedział?
TROMBONISTA
Kura.
SFORKA
Omyliłem się na acana imaginacji, mości trombonisto! Jakżeż kura?... To głupia odpowiedź.
TROMBONISTA
A ja dowiodę acanu, że nie głupia. Ja pewny jestem, że jajko stworzył. A na przykład, gdyby kury nie było, to wiesz acan, że ciepło człowieka może... albo w piecu...
SFORKA
Ale kiedy pieców nie było, mości dobrodzieju!
TROMBONISTA
To Ewa mogła wysiedzieć. Więc to rzecz najłatwiejsza do rozwiązania. — Każ acan żonie swojej spróbować. A jeżeli wysiedzi jajko, to Bóg stworzył jajko.
SFORKA
Ja nie chcę zaczepiać mojej żony.
TROMBONISTA
Więc odpisz prosto: jajko — odpisz: jajko. Ja ci uręczam, że jajko.
SFORKA
Zdaje mi się, że ja to wszystko przemienię namyśliwszy się głęboko. A teraz, do czasu, niech tak będzie! — Czytajmy... Quinto: Co to ja?
TROMBONISTA
Ale to już było to pytanie.
SFORKA
Gdzie?
TROMBONISTA
Wyżej!... Już rozwiązałem i zapomniałem dawno...
FORKA Ale ja ci uręczam, że nie było... Co to ja?
TROMBONISTA
Głupie pytanie, co to ja!
SFORKA
Ty — trombonista.
TROMBONISTA
Ha! więc pisz: trombonista.
SFORKA
Za pozwoleniem! Któż wie, że acan byłeś ze mną i pytałeś się mnie, co to ja? Owszem, nie trzeba aby się domyślili ludzie, że acan
pomagałeś mi w skrypturze.
TROMBONISTA
Ładu z acanem dojść nie można!
SFORKA
O! gdyby tu karła hetmańskiego! Ma więcej rozumu w garnku niż cała muzyka hetmana.
TROMBONISTA
Karzeł by tobie inaczej nie odpowiedział, mości Sforko! Spytaj go: co to ja? — a powie: trombonista. A karzeł spyta mnie to mu powiem: jesteś karzeł. A spytaj mnie, panie Sforko, co to ja?
SFORKA
Dalibóg od godziny pytam, co to ja?
TROMBONISTA
Ty — intendent Sforka.
SFORKA
Ja wiem, że ja intendent Sforka.
TROMBONISTA
A dlaczegoż pytasz acan o takie głupstwo?
SFORKA
Ale kiedy to nie ja pytam acana, ale ten papier pyta.
TROMBONISTA
Jak to papier?
SFORKA
Żegnam ciebie, panie trombonisto. Bałamucisz mnie i potem kłócisz się ze mną jak z dzieckiem. Odczytam acanu te pytania, jak sam na nie odpiszę.
TROMBONISTA
Nie odpiszesz, panie Sforka — dalibóg nie odpiszesz!
SFORKA
Pęknę, a odpiszę.
TROMBONISTA
Do dziś wieczora?
SFORKA
Do dziś wieczora!
TROMBONISTA
Na wszystkie?
SFORKA
Co do joty!
TROMBONISTA
I na bańkę z mydła odpiszesz?
SFORKA
Bańka!... Dalibóg nie pomyślałem o bańce.
TROMBONISTA
Otóż jeszcze przez przyjaźń poradzę tobie, panie Sforko, względem bańki. Wszak powinna być kwadratowa?
SFORKA
Tak.
TROMBONISTA
Otóż trzeba wynaleźć kwadratową słomkę...
SFORKA
I ja wiem o tym... ja wiem o tym... Ale jak posłać próbkę pocztą?
TROMBONISTA
Posłać mydło i kwadratową słomkę, to rzecz jasna. Niech sami Mediolańczycy puszczają bańki.
SFORKA
Prawdziwie! Pójdę na pole szukać słomki... a ty gdzie idziesz?
TROMBONISTA
Grać na trombonie.
SFORKA
Przyjdź, acan, zajrzyć wieczorem w pytania.
TROMBONISTA
Uniżam się do nóg.
SFORKA
Wyjdziemy razem.
Zapomina listu na stoliku — wychodzą.
**********
Scena II
**********
Odkrywa się głąb teatru — ogromna sala zegarowa — wieża w głębi — stoliki nakryte zielonym suknem... Młodzież gra w karty, pije i pali lulki. Ksiński, Wyrwicz, Skrzewski, wielu innych. Jedni grają, drudzy tłumami chodzą i rozmawiają: ciągły gwar i śmiech.
PIERWSZA GRUPA
— O dwie butelki szampana!
— Na honor...
— Ale kiedy ja się zakładam z tobą...
— Dajcie pokój!... Zakładacie się o rzecz bardzo jasną dla drugich.
— Cha! cha! cha!... Widziałeś ty kiedyś Kościuszkę?
— Gdyby mu był szlachcic dał córkę, siedziałby teraz spokojnie i siał grykę. A tak — bruździ i hałasuje.
— Acan także podobno w konkurach nieszczęśliwy?
— Wygrał, wygrał Wschowski — płać szampana!
— O co zakład?
— Mówiłem wam, że gdyby się był ożenił Kościuszko z córką tego szlachcica, który pogardził biednym inżynierem, nie byłby pojechał do Ameryki i nie byłby dziś strasznym człowiek...
— To tak jak Kromwel, co już był wsiadł na okręt płynąc do kolonii jako majtek. Aż tu rozkaz królewski przyszedł, aby okręt nie odpływał. Kromwel został — i z nudy zaczaj być wielkim republikaninem.
— Co? Ty Kościuszkę równasz do Kromwela?
— Słuchajcie — założył się Wschowski i nie może kupić szampana, bo tu darmo dają!
— Szampan taki, to nie szampan zakładowy!
— Do Wilna — kupi w Wilnie...
Ksiński włazi na stół.
KSIŃSKI
Panowie! uciszcie się na chwilę! Panowie! proszę o chwilę milczenia!... Panowie! Oto całą noc przepędziliśmy wesoło na kartach czekając na pana hetmanowicza, który miał nam dowodzić — który się nie pokazał w zamku... Więc...
GŁOSY W TŁUMIE
— Więc i który! — Brawo, Ksiński! — więc!...
KSIŃSKI
Panowie! Oto pierścień hetmana — uszanowanie! Otóż ja obowiązany jestem wziąć nad wami dowództwo i prowadzić na wskazane mi miejsce.
GŁOSY W TŁUMIE
Czekać na pana hrabiego!... Czekać, czekać!
KSIŃSKI
Poczekamy nań jeszcze kwadrans. Dłuższa zwłoka ściągnie na mnie wielką odpowiedzialność. Skończyłem.
Złazi ze stołu.
GŁOSY W TŁUMIE
— Brawo mówca! podrzucać go — podrzucać go!
Chwytają Ksińskiego i podrzucają w górę.
— Hej! zdjąć firanki i na firankach podrzucać!
KSIŃSKI
Ale ja mam ostrogi — zaczepię się i rozedrę firanki. Dosyć, mości panowie! to za wysoko! dosyć! Bardzo proszę — bo się będę gniewał!
GŁOSY W TŁUMIE
— Przestańcie już grać w pęcherzowy balon!
— Gdzie poeta? Niech improwizuje!
— Albo niech pan Słucki śpiewa piosenkę swojej kochanki, która kiedy gra na gitarze, to zdaje się, że woda leje się ciurkiem w cynowe naczynie...
— Jaka woda?
— Z czego?
— Śpiewaj, Słucki, piosenkę panny Anieli!
— Poszła Filis do ogrodu,
Nie mówiąc matce powodu...
Wchodzi Szczęsny czarno ubrany. Gwar, z początku głośny, ucicha stopniami. Niektórzy ściskają Szczęsnego za rękę, inni kłaniają się z daleka.
KSIŃSKI
Mamy ciebie, panie hrabio. — Bardzo się cieszę, że przecie... Chcesz? zapoznam ciebie z głowami...
SZCZĘSNY
Jak to z głowami?
KSIŃSKI
Koledzy! widzę, że nasz hetman w różowym humorze.... Wszak hetmanisz nam, panie Szczęsny? Gdzie to noc przepędziłeś? Widzę kwiatki polne, poczepiane na twoim kontuszu i we włosach...
[po cichu]
Cyt! u Maryny?
[głośno]
Sentymentalnie z gwiazdami pan Szczęsny noc przepędził, moi mości koledzy szlachta, ale uręczam, że na koniu nie zaśnie.
[JEDEN Z OBECNYCH]
Ale patrzaj, on dalibóg jak śpiący. Co jemu dolega?
SZCZĘSNY
Proszę panów bawić się — i być jak we własnym domu... Panie Ksiński, bardzo mi smutno, że zamroziłem tak nagle wesołość...
KSIŃSKI
Panie hrabio, zaklinam ciebie: obudź się i bądź przecie człowiekiem! — Tak nie pojedziesz z nami!
SZCZĘSNY
To rzecz obojętna.
KSIŃSKI
Jak to obojętna?
SZCZĘSNY
Obojętna dla mnie... Panowie grają w karty?
GŁOS Z TŁUMU
Faraonik... Panie hrabio, spróbuj szczęścia!
SZCZĘSNY
Szczęścia?
KSIŃSKI
Dajcie pokój z faraonem, na Boga!
SZCZĘSNY
I owszem, będę grać.
Zbliża się do stołu.
JEDEN Z GOŚCI
Co pan hrabia stawi?
SZCZĘSNY
Moją osobę — to jest moje przedsięwzięcie. Jeżeli wygracie, będę z wami; jeżeli ja wygram, zrobię, co mi się podoba.
KSIŃSKI
Szczęsny, to śmiesznie!
SZCZĘSNY
Wcale nie! Mówię z wielkim zastanowieniem się... Król!
Ciągną faraona.
[GOŚĆ]
Król!... Wygrałeś, panie hrabio.
SZCZĘSNY
Karta bankiera?
[GOSĆ]
Król... to rzecz dziwna!...
SZCZĘSNY
W takim razie...
[GOŚĆ]
Połowa sumy dla bankiera.
SZCZĘSNY
Połowa mojej woli do was należy. — Cóż wy zrobicie z połową mojej woli?
KSIŃSKI
Połowę twojej woli mamy, panie hrabio! to już wiele!... Musisz nam drugą darować!...
SZCZĘSNY
Ha!... zapomniałem spytać o cel wyprawy.
KSIŃSKI
Jak to?... Żartujesz, panie Szczęsny!... Sprawa twojego ojca — sprawa narodu...
SZCZĘSNY
Wy myślicie o sprawie narodu? Czy państwo wszyscy jesteście szlachtą?
[GŁOSY]
Wszyscy! wszyscy! wszyscy!
[JEDEN GŁOS]
Oprócz mnie.
SZCZĘSNY
Kto to krzyknął: oprócz mnie?
KSIŃSKI
Któryś z panów chciał pożartować.
SZCZĘSNY
Niech ten, kto się nie zaparł, stanie przy mnie. Jak to? Żaden z panów?
[INNY GŁOS]
Pan hrabia jak Diogenes z latarnią szuka człowieka.
SZCZĘSNY
Jak dziwnie ten głos zabrzmiał w sercu moim!... Ja go muszę odkryć, tego człowieka. — Słuchajcie mnie, panowie! Jest coś w atmosferze rewolucyjnej tego zamku, co zapala moje zmysły i duszę. Konia i lancę!... Dajcie mi konia i lancę!... — będę z wami. Ludzie — mrówki — robaki — kamienie — mijam w przelocie konnym. Nic, z którego nic zrobić nie można, a co się nazywa narodem, to wszystko w moich oczach przybrało dziwną błahość. Jeżeli wy nie macie dosyć ognia na topienie koron, dosyć brylantów na tworzenie innych: — to ja wam wleję cały ogień, wysypię na was wszystkie skarby duszy mojej. Bo ja wam przysięgam, że wasza myśl nigdy nie ogarniała takich przestrzeni jak moja powszednia kraina marzeń!
[GŁOSY]
Vivat Szczęsny! vivat! vivat!...
SZCZĘSNY
Cicho! — Wiecie wy, że my stworzymy kraj z brązową twarzą dawnych narodów? — Miecz będzie dłutem... Serce kraju ukształcimy na wzór żelaznego wołu Dionizjusza. — Będzie ryczeć okropnie paszczą ognistą na cztery końce świata — jękiem zamkniętych i palonych we wnętrzu nędzarzy i męczenników... Czy serce wasze bije litością?... Ojcowie nasi mieli prawo zabijania, a my nie możemy wystawić teatru gladiatorów na zahartowanie serca dzieci naszych. Powiedzcież, żaden z was nie doznał niebieskiej rozkoszy? nie czuł się wyższą istotą, kiedy go chłopi wioski jego czcili jak Boga i przyznawali zwierzęcym instynktem wyższość natury? — Szaleńcy i przeklęci, co chcą pozbawić następne pokolenie tego uroku, tej spuścizny dawanej przez los szczęścia, zaczętego w kołysce, a skończonego wspaniałością marmurowych grobowców!...
NIEZNAJOMY
Szczęsny!...
SZCZĘSNY
Wszystkie wasze dumy pomieszczą się w moim sercu. Starałem się długo otruć żywotną myśl wielkości błahymi napojami uczuć miłości. I nie mogłem!... Myśleliście, że wy mnie będziecie prowadzić... Ja was wtrącę w taki wir, że będziecie jak ludzie pijani albo lunatycy chodzić po gzymsach ogromnej budowy. Biada temu, co się przebudzi — któremu nad uchem zawołają: Zdrajca!... Zbudzi się — i upadnie w przepaść. Macie wy czoła tak blade, że na oczy świata blednąc nie będą? — albo policzki tak rumiane, że napiętnowane uderzeniem całego ludu płonąć nie będą? Jeżeli utworzeni jesteście z żelaza, to mówię wam, że będę z wami. — Bo ja szukałem czegoś twardego i wielkiego na ziemi — będę zgrzytał i giął w ręku żelazne sztaby, a raz zasnąwszy snem okropnym upojenia — nie obudzę się, póki ostatni z was nie skona za moją wielkość i dumę. Duma jest duszą duszy mojej. Będę szczęśliwy wywracając przesądy i prawa — jak byłem szczęśliwy nieraz wygrywając partią kościanych szachów. Duma jest to harfa, która ma tysiąc strun — tysiąc wielkich i cienkich tonów, tysiąc wzniosłych i błahych triumfów. — Stańcie wy na szachownicy świata.
[TU BRAK W RĘKOPISIE DWÓCH KART]
...pismu, które ja sam podpisałem...
Pan hrabia odpowiesz przed ojcem...
SZCZĘSNY
Podpisałeś, panie Ksiński?
KSIŃSKI
Podpisałem...
SZCZĘSNY
Koszta podjęte przez panów zapewne zwrócone będą przez mego ojca... Żegnam was, panowie...
KSIŃSKI
Dalibóg, tęgi z ciebie chłopiec panie Szczęsny! zadrwiłeś z nas...
SZCZĘSNY
Nie... to mi wcale obojętne... Bywaj zdrów, sąsiedzie...
KSIŃSKI
Zarekomenduj mnie twojemu przyjacielowi...
SZCZĘSNY
Poznam was kiedyś... to bardzo godny człowiek — ale nie wiem jego nazwiska...
KSIŃSKI
Upadam do nóg...
SZCZĘSNY
do Nieznajomego
Chodź tu... Jakiś mam ciężar na sercu... Przyrzecz mi, że nikomu nie powiesz o tej dziecinnej scenie... Dziecinną mi się wydaje... Marzyliśmy kiedyś z tobą w szkołach o wielkiej sławie... Widzisz, że ja teraz pokazuję marionetki... zabity jestem na sercu, jak inni ludzie zabici na duszy... jutro może będę i na duszy zabity...
MARYNA
Panie Szczęsny, pan się gniewa na Marynę...
SZCZĘSNY
Co ty płaczesz, dziewczyno?... Dalibóg, ładna jak aniołek... chodź...
Całuje ją w czoło.
Gdyby widok tej dziewczyny nie obudził w sercu moim nikczemnych pamiątek, kto wie, czym byłbym teraz.
MARYNA
To już ja paniczowi niepotrzebna...
SZCZĘSNY
Idź do chaty — weź twoję płócienną spodnicę i wianek bławatkowy i siedź w oknie uśmiechając się do młodych chłopców... Przyszlę ci posag...
MARYNA
Ale panicz mnie będzie zawsze kochał...
SZCZĘSNY
Idź, kochaj męża... i potem kochaj dzieci twoje... niech twoje życie będzie spokojne i szczęśliwe...
MARYNA
Jak panicz mówi, to mi się chce płakać... Mnie tak dobrze było, kiedy się panicz do mnie uśmiechał...
SZCZĘSNY
Zapomnisz o mnie...
MARYNA
Kto wie?... A może zawsze, jak pomyślę o panu... jak pomyślę o panu... kochaj mnie, panicz, bo ja biedna dziewczyna...
SZCZĘSNY
Słuchaj... czy jak umre. posadzisz mi garstkę rozmarynu na mogile?
MARYNA
Panicz nie umrze... Panicz nie umrze... Jak panicz mówi takie rzeczy — bo już panicz raz mówił, że chce umrzeć, to ja płakałam przędąc na kołowrotku...
SZCZĘSNY
Posadzisz mi garstkę rozmarynu... ale nie rwij tego rozmarynu potem do ślubnego wianka, bo to mnie bardzo zasmuci... Idź do chaty.
MARYNA
Ale pan przyjdzie...
SZCZĘSNY
Może... jutro... przyszlę ci posag...
MARYNA
Ale pan przyjdzie?
Odchodzi.
NIEZNAJOMY
Szczęsny, ty marzysz o jakiejś smutnej rzeczy.
SZCZĘSNY
Nie wiem, dlaczego — ale jestem senny... Czy sądzisz, że mój ojciec...
NIEZNAJOMY
Na ojca twego padają podejrzenia — ale nie lękaj się o jego życie — lud nasz przywykł szanować wielką władzę — i blaskiem bogactw odepchnięty jest daleko od możnych ludzi...
SZCZĘSNY
Ale są jakie podejrzenia na moim ojcu?
NIEZNAJOMY
Tak! Oskarżają go o dumę — i ambicją... mówią nawet... ale to tylko między wyższymi osobami...
SZCZĘSNY
Gdyby mnie nazwano zdrajcą — zdrajcy... Ty jedziesz do Wilna?
NIEZNAJOMY
Tak.
SZCZĘSNY
Czuwaj nad nim!... Weź arabskiego konia z mojej stajni... Jeżeliby co się zdarzyło tego wieczora, znajdziesz mnie jeszcze...
NIEZNAJOMY
Co to znaczy: jeszcze?
SZCZĘSNY
Ojciec mój nie doczekawszy się swoich ludzi zapewne jutro rano wróci do zamku...
NIEZNAJOMY
Coż zamyślasz robić?
SZCZĘSNY
Nic... w bramie będzie sosnowy próg — z czterech desek...
NIEZNAJOMY
Szczęsny, czyliż ja ciebie widzę wyniszczonym przez pierwszy czyn twojego życia?... Wysiliłeś się rzucając pierwszy pocisk na świat
spróchniały...
SZCZĘSNY
Nie pytaj, co się dzieje w sercu moim... Słyszałeś, jakem gadał do tych ludzi, kiedy byłem w zapale...
NIEZNAJOMY
Kłamałeś sam sobie i tym ludziom.
SZCZĘSNY
Kto wie?... Może w tych wyrazach była część najprawdziwsza myśli mojej —
NIEZNAJOMY
Nie wierzę... nie wierzę, na Boga!
SZCZĘSNY
Jedź do Wilna... I zostaw mnie samotności... Przebyłem wiele smutnych wypadków... a mam przeczucie, że to nie koniec wszystkiego...
Czytaj dalej: Akt V