Była sala gotycka, sklepiona,
W niej portrety rycerzów i herby;
Ponad orłem krzyż rozwiódł ramiona —
Zbroje, miecze, a na mieczach szczerby,
I to wszystko z onych czasów chwały,
Czem gorzała młodość i siwizna:
Oczy mężów w orła, w krzyż patrzały,
Na ich czołach krzyż albo ojczyzna.
Tam przy wielkim marmurowym stole,
Tam nad księgą siedziało pacholę.
Piękne było pacholę: włos jasny
Kędziorami wił się wkoło głowy,
Duże oczy i uśmiech ust krasny,
Lica białe, na nich cień różowy,
Czoło wzniosłe, motylów dziś pole,
Słodycz matki... Blizka przyszłość może
Ziarno myśli posieje w tę rolę,
Lub ją piękniej bliznami poorze.
Księga miała na karcie herb złoty,
W niej praojców spisane żywoty.
Czyta chłopię, twarz mieni się zwolna,
Zwolna oko nabiera promieni;
Pierwsza praca poczęta mozolna:
Młoda dusza wyrywa się z cieni
W światło... Wzrokiem potoczył po mężach,
W krzyż i w orła utkwił duże oczy,
Potem wzrok swój wstrzymał na orężach
I już łza mu po licu się toczy...
Dwoje skrzydeł poczuło pacholę,
Dwoje skrzydeł — i bezbrzeżne pole!
Weszła matka, znój starła mu z czoła:
„Pójdź surducik przymierzyć“ — zawoła —
„A u cioci na jutrzejszym balu
„Będziesz, jakby wycięty z żurnalu!“