Idzie miesiąc przez niebo, o chmury się potyka,
mocno świeci w czarnym bezdrożu —
zaczepił promieniem o twarz lunatyka
śpiącego w srebrzystym łożu.
Lunatyk w śnie się miota obok srebrnej żony,
zrzuca z siebie siwe atłasy,
i wstaje z łoża śpiący i patrzy stęskniony
oczyma z perłowej masy.
Długi promień się zwinął wkoło lunatyka,
ciągnie go mocno pod łokcie —
on zaś, z sennym uśmiechem nieżywego Chińczyka
zakrzywia srebrne paznokcie.
Poczem lunatyk z cieniem, jak dwa koty zwinne,
biały jeden a czarny drugi,
przez sypialnię z balkonu przechodzą na rynnę,
trzymając się srebrnej smugi.
Tymczasem z okna spadły ciche, białe kraty,
a dziwadła wypełniły pokój
ktoś otulił brokatem w księżycowe kwiaty
srebrną żonę, leżącą na boku...