mój nieznajomy arab (więcej o nim nie wiem)
ma burnus jak śnieg biały i dzikie pierścienie
pachnie na milę ambrą sandałowym drzewem
i jest wpół gentlemanem a wpół znów marzeniem
raz w kawiarni wśród ludzi spojrzeć na mnie raczył
rozpostarł nagle oczy jak czarne namioty
błysnął ogniem jak ogier do dalekiej klaczy
przesadził wszystkie mury ogrodzenia płoty
i bez rąk mnie pochwycił
przekrzyczał bez słowa
bez ruchu zgiął mi serce
jak dreszcz życiodajny
aż sam się siebie przeląkł
za uśmiech się schował
pogładził czarną brodę i znów był zwyczajny